Nawet przekraczanie granic ma… pewne granice

Wybory, wybory i… po wyborach. W ostatnich dwóch miesiącach nie sposób było się od wyborczej wrzawy opędzić. Zasadniczo – ta wrzawa trwa nadal tyle, że najpierw była przedwyborcza, a teraz po trwającej mgnienie oka przerwie, trwa wrzawa powyborcza.

Obydwie – przynajmniej moim zdaniem – podobne. Często agresywne, bazujące na negatywie, chuligańskie, niekiedy wręcz hucpiarskie. Przyznaję, z rzadka były i są rzeczowe i mieszczące się w granicach tego, co można określić słowem „kultura”, ale to z rzadka jednak.

Słowo drukowane, dźwięk i obraz miały za zadanie obrzydzić, znieważyć, zniesmaczyć, więc lały się (i leją nadal) wiadra „pomyj” we wszelkich możliwych i niemożliwych kierunkach. „Wyciągano haki”, manipulowano, pomawiano, sugerowano, używano słów i porównań obelżywych. Zgodnie przy tym pracowali politycy, partie, dziennikarze, eksperci, celebryci wszelkiej maści (tradycyjna uwaga dla „czytających inaczej” – nie o wszystkich, ale o znamienitej większości piszę). Chcąc, nie chcąc zostałem przez tą przedwyborczą wrzawę otoczony i wywołała ona u mnie odruch wymiotny – przyznaję.

Ja rozumiem – polityka nigdy nie była „zabawą” dla grzecznych dzieci. Rozumiem także to, że nie od dzisiaj i nie od ostatnich wyborów samorządowych w Polsce następuje jej brutalizacja. Mam też świadomość tego, że słowa o celu uświęcającym środki mają swych wyznawców od bardzo dawna. Jednak ja żyję teraz, jestem Polakiem i to polskie wybory były! Jak więc jak mogę przejść do porządku dziennego nad eskalacją braku poczucia odpowiedzialności za słowa i czyny, zniewagi demokracji, kłamstwa, chamstwa i brutalności, której byłem (i jestem) świadkiem? Do tego to wszystko odbywało się i odbywa „pod płaszczykiem” najjaskrawszego demokracji przejawu i największego jej święta – wyborów. Przepraszam, może i jestem nieuleczalnym naiwniakiem, ale nie potrafię nie zareagować.

Kolejna uwaga – nie opisuję konkretnych przykładów przed i powyborczej hucpy. Tak – piszę mało konkretnie. Jednak inaczej, przy opisywaniu konkretnych aktów chamstwa, zniewag, „smarowania błotem”, nierzetelności, sprzedajności i innych – zabrakło by mi na to czasu i miejsca w szanownym Kurierze Galicyjskim. Także – jako, że wrzawa trwa nadal – odniesienie się do poszczególnych wydarzeń, miejsc i osób, odniesienie się do konkretnych Komitetów Wyborczych (specjalnie nie piszę – Partii) zostałoby odebrane jako kolejny tej wrzawy element i oceniane nie jako przedłożony Wam, Przyjaciele, „materiał do rozmyślań”, ale jako atak na tego czy innego ostatnich wyborów uczestnika. Nie to jest celem pisania tego tekstu, więc nie będzie on konkretny, nie znajdziecie w nim nazwisk. Uważam, że tak trzeba.

Bardzo ważne jest zauważenie faktu, że przedwyborczej awanturze (bo tego, czego byłem świadkiem (poza wyjątkami) nie potrafię nazwać kampanią wyborczą) bezwstydnie królował relatywizm. Mówiąc prościej – „filozofia Kalego”. Najgorsze „chwyty” były stosowane i postrzegane w zależności od tego czy (w pojęciu uczestniczących w jakikolwiek sposób w tych wyborach) „biły” one po „naszych” czy po „nie naszych”. W pierwszym wypadku były obrzydliwe, naganne i karygodne, w drugim – usprawiedliwione szlachetnością celu, a nawet – nie potrzebujące usprawiedliwienia. Przy tym, zaznaczam i w jednym i w drugim przypadku były one takie same – krzywdzące, niesprawiedliwe i niszczące. Proszę czytelników o przypomnienie sobie chociażby inwektyw i chamskiego języka, którym „raczyli” siebie nawzajem konkurenci i świętego oburzenia, które demonstrowali, gdy to, co czynili innym, spotykało ich samych. Tak wiem – znowu mało konkretnie – przepraszam, już pisałem, dlaczego tak. Jestem jednak przekonany, że każdy z czytelników, jeśli oczywiście uda się jemu serce i rozum uspokoić, strząsnąć z ramion bitewny pył wyborów i na chwilę chociaż bezstronnym okiem na działania kandydatów, komitetów, teksty i materiały dziennikarzy spojrzeć, występy ekspertów ocenić – będzie w stanie samodzielnie liczne przykłady opisanej prawidłowości znaleźć.

Kultura. Kultura słowa, kultura zachowania się – kultura. Nie wiem czy tylko ja odnoszę takie wrażenie, ale jeśli ktoś wstępuje na „pole polityki”, to często zaczyna się zachowywać jakby żadne zasady, żadne zwyczaje go nie obowiązywały. Tak, już pisałem – rozumiem dla wielu cel uświęca środki i tym samym nie ma żadnych granic, jednak w tym wypadku chodzi mi może i o to samo (bo przecież o chamstwie szeroko rozumianym piszę), ale widziane z innej strony. Postaram się wyjaśnić. W społecznościach przeróżnych, przez wieki kształtowały się „kanony” tego, co człowiek kulturalny, dobrze wychowany może robić, a czego robić nie powinien. Co jest chwalebne, co jest zwyczajne, a co jest naganne. Tak, od zawsze trwa jakaś rewolucja obyczajowa. Tak, od zawsze „łamane” są przeróżne „kanony” i przekraczane granice. Ale pozwólcie mi proszę na wyrażenie opinii, że nawet przekraczanie granic ma… pewne granice. Wyjaśniam – przepraszam za dosadność i „przerysowanie”, ale może taki przykład właśnie pozwoli mi na najtrafniejsze zobrazowanie tego o czym piszę. Proszę sobie wyobrazić rodzinny, uroczysty obiad – jakieś 100. urodziny babci, rocznica ślubu rodziców, czy też spotkanie po latach. Obrus nakrochmalony, ciasteczka na stole, wszyscy uczesani i pachnący i nagle… ktoś pierdnął! Jestem przekonany, że wszyscy siedzący za tym stołem uznaliby podobne za chamstwo, brak dobrego wychowania, przekroczenie granic wyznaczających to, jakie granice przekraczać można. Podobne zachowanie (pierdnięcie) zapewne nie zostało by też uznane za czyn rewolucyjny, czy też odważne performance (modne ostatnio słowo – usiłuje się nim tłumaczyć przeróżne), a „pierdziel”, jeśli nie zostałby zza stołu wygnany, to musiałby się poddać torturze pełnych wyrzutu i potępienia spojrzeń, a może i słów biesiadników.

Po cóż ha taką okrutną bajką zamęczam czytelników Kuriera? Ano po to, by uzmysłowili sobie, że w naszej kulturze, przez lat dziesiątki (jeśli nie stulecie), wiele z działań i słów czynionych w ostatnim wyborczym procesie, w kategoriach właściwych dla kultury osobistej i dobrego wychowania może być oceniane właśnie jak podobne „pierdnięciu przy stole” – nie inaczej. Zwyczajnie – człowiek kulturalny i dobrze wychowany pewnych słów nie wypowiada, pewne zachowania są mu obce, pewne uczynki są mu obrzydliwe i niedopuszczalne. I to nie dlatego, że ktoś go zmusza do tego by ich nie wypowiadał i nie czynił, nie dlatego że ich powiedzieć i zrobić nie może, ale dlatego – że nie chce!

Cóż, z przykrością stwierdzam, że w ostatnie wybory w Polsce niewielu się kulturalnych i dobrze wychowanych ludzi zaangażowało. Tak, byli i tacy – nieliczni. Cześć i chwała im za to, bo wiem, iż nie jest lekko się „przebić” przez wrzawę czynioną przez chamów i hucpiarzy, wyznawców uświęcającego środki celu. To ginący gatunek polityków, aktywistów, ekspertów, dziennikarzy – zwykłych wyborców wreszcie. Z wielkim szacunkiem chylę przed Wami głowę, Wy nieliczni, dla których wartości są zawsze wartościami, a zło złem – niezależnie od tego czy Wam służą, czy szkodzą. Dziękuję Wam za odpowiedzialność za słowo, za „polityczną kulturę” (właśnie tak!), za nieprzekraczanie nieprzekraczalnych granic. Jesteście moją nadzieją Szanowni!

Jednak większość, a może nawet znaczna większość wybieranych i wyborców, komentujących i komentowanych, małych i wielkich, znanych i anonimowych – mim zdaniem dała się uwieść łatwości, z jaką nienawiść i chamstwo zdają się służyć „sprawie” i wzięła udział w przedwyborczej wrzawie. Co ciekawe – również we wrzawie powyborczej. Bowiem chociaż już przeszło tydzień minął od zamknięcia ostatnich urn wyborczych, a sondaże zamieniły się w oficjalne wyniki – wrzawa trwa nadal i, co ciekawe, znowu w niej relatywizm króluje! Wyjaśniam. Wybory, jak to wybory – kogoś wybrano, kogoś nie. Tym samym daleko nie wszyscy są zadowoleni z ich wyników (uwaga dla „czytających inaczej” – jakakolwiek ocena tychże wyników nie jest ani bezpośrednim, ani pośrednim celem pisania tego tekstu – sprawa w zwróceniu uwagi na pewien mechanizm funkcjonujący od lat wielu). No i co bardzo ciekawe, wyniki demokratycznych wyborów nie są przyjmowane w przystający im sposób. Znowu nie chcę konkretyzować, bo zamiast „materiałów do przemyśleń” wyjdzie z tego co piszę (w odbiorze „czytających inaczej” to na 100%) „tekst politycznie zaangażowany”, a nie taki jest mój cel. Lepiej znowu bajkę opowiem – tym razem filmową. Wszyscy którzy obejrzeli cudowną komedię „Sami swoi” pamiętają zapewne jak jadącemu do sądu Pawlakowi teściowa wręcza granat ze słowami: „Sąd, sądem – a sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. Tak samo i z tą demokracją – demokracja, demokracją…

Niestety, tak jak pisałem – brutalizacja, chamstwo, brak dobrego wychowania, przekraczanie nieprzekraczalnych granic i panoszący się relatywizm. Tak będę pamiętał te polskie wybory 2018 roku (jak zaznaczyłem już kilkakrotnie – z wyjątkami). Smutne to dla mnie i bolesne, szczególnie, że jest jesień, zimno, a ja poza krajem mieszkam. Może właśnie i dlatego, że jest mało optymistycznie, tak często na Ojczyznę spoglądam i staram się w niej radość znaleźć, „akumulatory naładować”. Ku mojemu żalowi, październikowe wybory i to co je poprzedzało mi na to nie pozwoliły. Przyjaciele mnie pocieszają mówiąc: „Nie martw się, będzie dobrze!”. Oby! I właśnie dlatego, żeby lepiej było, ośmielam się czytelnikom Kuriera Galicyjskiego ten „materiał do rozmyślań” przedłożyć.

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 20 (312) 30 października – 15 listopada 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X