Nad północną Dźwiną

Nad północną Dźwiną

Wiera Szyrokaja (pierwsza od lewej), lata 40. XX w. (Fot. Adam „Kaczor” Kaczyński)Kolejny dzień poświęcamy na spenetrowanie tajgi położonej na południe od ujścia Piniegi do Dźwiny. W latach 40. rozlokowany był tam potężny, jak na tutejsze warunki, specposiołek Zaria wraz z przylegającymi do niego mniejszymi osadami. Zaria była ważnym punktem w drodze wielu zesłańców usiłujących wydobyć się z tajgi już po amnestii 1941 r. Położona przy ujściu Piniegi stanowiła swego rodzaju punkt zborny. Wiele rodzin utknęło w niej aż do 1944 r.

Kilkanaście minut szybkiej „jazdy” wynajętą w Ust-Piniedze motorówką i jesteśmy na miejscu. Teren dawnego specposiołka można poznać bardzo łatwo – w tajdze ogromne polany nie występują ot tak sobie. W przeciwieństwie do innych miejsc tego typu nie ma tu praktycznie żadnych śladów po barakach. Jedynie po bujnych kępach roślinności można poznać, gdzie kiedyś były domostwa. Co gorsza, nie udaje się nam odnaleźć cmentarza. Miejscowi myśliwi twierdzą, że jeszcze kilkanaście lat temu były widoczne groby i krzyże – ba, nawet ktoś na jednym z drzew zawiesił wieniec. Dziś już nie ma śladu nie tylko po wieńcu, ale również po grobach. Mocno zawiedzeni dochodzimy do kolejnego, tym razem już estońskiego specposiołka. Resztki baraków, obszerne łąki i pola wydarte tajdze przez katorżników. Wszystko powoli zarasta.

W drodze powrotnej do Ust-Piniegi mijamy potężny holownik, ciągnący kilkusetmetrowy ładunek drewna. Widok ciekawy, jednak po głowie krąży jedna złośliwa myśl – nie zdążyliśmy. Nic już tu nie ma. Po kilkudziesięciu latach wreszcie udało się komuś z Polski dotrzeć w to miejsce, tyle że o kilkanaście lat za późno.

Choz – Oziero
Tym razem oprowadza nas Mikołaj – miejscowy leśniczy. Po skończeniu technikum leśnego koło Pskowa, trafił na daleką północ z tzw. rozdzielnika. Dwóch prymusów przydzielili na Kołymę, Mikołaj miał trzecią lokatę, więc w nagrodę trafił pod Archangielsk. Być może zabrzmi to dziwnie, ale wówczas w służbie leśnej były to najbardziej prestiżowe i najlepiej opłacane rejony. Po odpracowaniu określonego czasu i zdobyciu odpowiedniego doświadczenia, można było powrócić w rodzinne strony, jednak Mikołaj został na północy do dziś dnia. Na koncie ma 26 zastrzelonych niedźwiedzi. Straty własne – to dwóch zabitych przez misie kolegów, w tym jeden rozszarpany na jego oczach.

Po kilkudziesięciokilometrowej podróży wysłużonym UAZ–em i przeprawie przez rzekę wyruszamy w tajgę. Teren jest trudny, podmokły, poprzecinany licznymi rzeczkami i bezodpływowymi kotlinkami. Nierozmarznięte podłoże nie tylko zapobiega odpływowi wody, ale także barwi ją na niezbyt ciekawy brązowawo-bagienny kolor. Po kilku kilometrach marszu ledwo widoczna ścieżka całkowicie ginie pod wodą. Na szczęście mamy ze sobą nogawki od OP 1, które z powodzeniem zastępują kalosze. Przynajmniej do momentu, w którym nie wpadam do szerokiej na metr, ale za to głębokiej na dwa metry rzeczki. Dalsze kilkanaście kilometrów marszu po bagnie pokonuję już w zwykłych butach, gdyż i tak jest mi wszystko jedno. W połowie „dnia” docieramy do Choz-Oziera, na brzegach którego istniał polski specposiołok.

Ostatnie kilkaset metrów jest najbardziej emocjonujące. Gruba warstwa bagiennej roślinności zachowuje się jak gąbka. Każdy krok powoduje delikatne falowanie całej okolicy. Wreszcie wychodzimy na stały ląd – niewielki suchy pagórek. To właśnie na tym jedynym suchym skrawku gruntu wybudowano baraki, a na położonej pół kilometra dalej górce umiejscowiono cmentarz. Drewniane krzyże już się rozsypały, jednakże kilkadziesiąt ziemnych mogił nadal jest doskonale widocznych. Niestety obiektyw aparatu nie jest w stanie ich pokazać – wszystko zlewa się w jedną wielką płaską zieloną plamę. Po skończeniu inwentaryzacji, znowu wchodzimy w nasze ulubione bagno. Droga powrotna nad Dźwinę zajmuje nam już mniej czasu.

Po powrocie do cywilizacji czekała na nas dobrze rozgrzana bania oraz kolacja z zastrzelonego przed kilkoma dniami łosia. Wieczorne rozmowy Słowian przeciągnęły się do… no właśnie, napiszmy ogólnie następnego dnia, który poznajemy tylko i wyłącznie po datowniku w zegarku…

Adam „Kaczor” Kaczyński

Tekst ukazał się w nr 21 (169) 16 – 29 listopada 2012

 

Czytaj też:

Specposiołek 92

 

Wzdłuż rzeki Juły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X