Maria Bartusówna Maria Bartusówna

Maria Bartusówna

Maria Bartusówna

Maria Bartusówna urodziła się w 1854 r. we Lwowie, w rodzinie malarza Stanisława Bartusa. Bartusowie mieszkali przy ul. Halickiej.

Dzieciństwo
Ojciec, niegdyś ceniony malarz, ze względu na stan zdrowia i konieczność utrzymania rodziny musiał ograniczyć twórczość, a kiedy Maria miała zaledwie pięć lat, zmarł na nieuleczalną wówczas gruźlicę. Choroba ta zabrała także jej siostrę, a w przyszłości miała być przyczyną przedwczesnej śmierci samej Marii. Matka, znalazłszy się z dnia na dzień bez środków do życia przeniosła się do swojego ojca, Jana Juliana Szczepańskiego, znanego wówczas we Lwowie dziennikarza i wydawcy. Szczepański był już wówczas w wieku podeszłym i mocno zdziwaczał, nie utrzymywał prawie kontaktów ze światem zewnętrznym. Wyjątkiem była ukochana wnuczka, która spędzała dzieciństwo w towarzystwie starca i jego biblioteki, nie znając zajęć typowych dla wieku dziecięcego. Ze względu na słabe zdrowie prawie nie uczęszczała do słynnej szkoły Felicji Boberskiej, do której była zapisana. Wkrótce rodzina przenosi się na Pokucie, gdzie matka Marii wyjdzie ponownie za mąż. Otaczająca przyroda i folklor miały pewien wpływ na późniejszą twórczość literacką Bartusówny.

Ucieczki
Przed niechcianym kandydatem na męża młodziutka Maria uciekła z domu rodzinnego do krewnych w Kołomyi. Tam zetknęła się ze środowiskiem działaczy społecznych, współpracowała z teatrem amatorskim. Przedwcześnie dorosła, zadebiutowała już jako szesnastolatka. Za kilka lat ucieknie znów, wplątana przez matkę w niechciane narzeczeństwo – tym razem do Lwowa.

We Lwowie mieszkała skromnie w jednym pokoju, który rozdzieliła zasłonką na część sypialną i „salon”. Kiedy jednak przyszło w tym mieszkaniu podjąć gościa, okazało się, że poetka ma na swoim skromnym gospodarstwie tylko jedną łyżkę. Honoraria za wiersze były bardzo niskie, a z tego wyłącznie się utrzymywała. Nie zaprzestawała jednak pisania, rozsyłała swoje utwory do prasy, gdzie spotykały się z życzliwym przyjęciem. Pierwszy tomik poezji wydała w wieku 22 lat nakładem Władysława Bełzy. Współpracowała z krakowskim „Dziennikiem Mód”, lwowskim „Tygodniem”, warszawskim „Ogniskiem Domowym”. W 1876 r. w uznaniu swoich zasług na polu literackim otrzymała jednorazową zapomogę w wysokości 200 złr (miesięczne honorarium za współpracę z czasopismem wynosiło ok. 25 złr).

U Aszpergerowej
Maria marzyła jednak o karierze aktorskiej. Aureli Urbański, popularny i wielokrotnie wystawiany we Lwowie w l. 70-tych XIX w. dramaturg i komediopisarz, umożliwił Bartusównie spotkanie z jedną z czołowych artystek sceny lwowskiej, „panią A.”. Możemy się domyślać, że chodziło o Anielę Aszpergerową, która miała wprowadzać młodą adeptkę w tajniki sztuki dramatycznej.

„Patrzyłam na słuszną i mimo spóźnionego już wieku wyniośle prostą postać artystki… a pod czas gdy ona uprzedzona już o wizycie naszej i znająca mnie już z moich prac literackich uprzejmą prowadziła z nami rozmowę, moja myśl nieposłuszna pracowała nad rozwiązaniem ważnych i ciekawych zagadnień. – Kim jest mianowicie ta kobieta? Oto widzę ją otoczoną dziś dostatkami i sławą… (…) Każde słowo znaczy wielką pewność siebie i jakby poczucie osobistej godności – a jednak przeszłość zakulisowa nie jest dla nikogo tajemnicą?! Miałżeby talent tak wiele uprawniać zboczeń – czy też tak wielką posiadać oczyszczającą władzę? I z drugiej strony kto go posiada, kto nosi w duszy jego świętą iskrę, mógł żeby zupełnie być zepsutym bez czci dla cnoty, bez miłości dla Boga i prawdy?”

Ciężko dziś dojść, jakie to „zboczenia” zarzucała Bartusówna Aszperegerowej. Do dnia dzisiejszego doszło wiele wiadomości na temat jej wszechstronnego talentu, nic natomiast na temat jej rzekomego zepsucia (o postaci aktorki pisała Beata Kost w KG 8 (132) 29 kwietnia – 12 maja 2011 r.). Rozmyślania te nie odwiodły jednak Bartusówny od planów aktorskich. Uważała, że niebezpieczeństwa, które niesie za sobą ten zawód, jak pogoń za pieniądzem czy niemoralne życie, nie dotyczą jej. Obmyślała już nawet, jak będzie się ubierać i mieszkać jako sławna artystka, aby nie pozostawiać wątpliwości co do swojej moralności. Z nauki u Aszpergerowej nic jednak nie wyszło, ponieważ w początkach 1878 r. Bartusówna otrzymała propozycję wyjazdu do Warszawy na zaproszenie Antoniego Odyńca, z której skorzystała. Odyniec znał dotąd Bartusównę tylko z jej wierszy i korespondencji, którą sam nawiązał, zachwycony jej twórczością. Od czasu jej wizyty w Warszawie pełnił rolę przyjaciela, mentora i zastępował jej nieżyjącego ojca. Dzięki jego zabiegom Maria otoczona została opieką i protekcją Róży Krasińskiej.

W Warszawie
Podczas pobytu w Warszawie, za radą i dzięki znajomościom Krasińskiej i Odyńca udało się młodziutkiej Marii spotkać z Janem Królikowskim, wybitnym aktorem, który grywał m. in. z Modrzejewską, a także reżyserem i wykładowcą w szkole dramatycznej (jego podobizna do dziś zdobi plafon widowni Lwowskiej Opery). Królikowski w możliwie łagodny, ale stanowczy sposób dał jej do zrozumienia, że „nie posiada warunków scenicznych” i może co najwyżej grać role naiwne, a nigdy nie osiągnie wyżyn w rolach dramatycznych. Jak się później dowiedziała od przyjaciółki, to Odyniec poprosił Królikowskiego, aby odwiódł Bartusównę od planów teatralnych. Wobec niepowodzeń na tym polu Maria, upokorzona i smutna wróciła do Lwowa z zamiarem dalszego kształcenia się, gdyż pobyt w Warszawie uzmysłowił jej jasno, że braki w wykształceniu są poważną przeszkodą w karierze.

Miłość
Zapewne powrót ten nie był dla niej łatwy. Nie tylko z powodu okoliczności i sytuacji życiowej, w jakiej się znalazła, ale także z powodu wspomnień, które za sobą zostawiała, wyjeżdżając do Warszawy. W poprzedzającym wyjazd okresie Maria spotykała się z Mieczysławem Dunin-Wąsowiczem, wschodzącą gwiazdą polskiej farmacji. Znajomość była dawna, jeszcze z czasów, kiedy Maria mieszkała w Kołomyi. Starszy od niej o pięć lat młodzieniec był synem miejscowego szlachcica i właściciela dóbr, zubożałego na skutek pomocy udzielanej powstańcom. To pod jego wpływem zainteresowała się tematyką powstania styczniowego, podejmowaną później w twórczości wielokrotnie. Jemu także poświęciła kilka wierszy. Była bardzo zakochana i z pewnością jemu też nie obojętna, miała więc nadzieję na to, że jej ukochany po powrocie zza granicy osiądzie na stałe w Galicji i ożeni się z nią.

„Wyobrażałam sobie, że po nauce nabytej za granicą zaszczycony uznaniem powróci do Kraju z niewygasłą dla niego miłością, aby dla dobra współziomków swoich pracować, że ziomkowie czcią i równą odwdzięczą mu się miłością, że będzie jedną z większych kolumn dźwigających gmach przyszłości Ojczyzny i że w końcu chociaż korzystnie nawet się ożeni, ale z Polką!”.

Ten jednak wrócił, aby oznajmić jej, że zakochał się w Niemce, z którą zamierza się pobrać i zamieszkać na stałe za granicą. Był to dla młodej Marii ogromny cios. Kilkakrotnie jeszcze spotykała się z ukochanym, prowadzili długie rozmowy, spacerowali po nocnym Lwowie. Mimo zranionych uczuć Bartusówna postanowiła być dla Mieczysława przyjaciółką i siostrą, ale nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek zwiąże się z innym, swoje wybawienie widziała prędzej we wczesnej śmierci, na którą, jak się okazało, nie musiała długo czekać.

Warto tutaj wspomnieć drobny fakt: Bartusówna mieszkała we Lwowie początkowo w domu Łazowskich. Była to znana rodzina aptekarska, w której zawód ten przechodził z pokolenia na pokolenie. Możemy się domyślać, że nie trafiła tam przypadkowo, biorąc pod uwagę, że Mieczysław Dunin-Wąsowicz był aktywnym członkiem Towarzystwa Aptekarskiego, a jego prezesem – Tytus Łazowski.

Nauczycielka
Wobec braku innych możliwości zarobkowania, Bartusówna zainteresowała się pedagogiką. W podjęciu pracy przeszkadzał jej brak wykształcenia – praktycznie nigdy nie uczęszczała do szkół, była samoukiem. Zapisała się na kurs dla kierowniczek ogródków freoblowskich, czyli ówczesnych przedszkoli. Na kursie poznała Józefę Jaroszyńską, z którą połączyła ją dozgonna przyjaźń.

Pracowała jako opiekunka w ochronkach (domach dziecka), i jako nauczycielka ludowa. Wyższych stopni kariery nie pozwoliły jej osiągnąć szczupłe finanse – egzamin na nauczyciela szkół miejskich był kosztowny.

Pierwszym miejscem jej pracy były Sokolniki pod Lwowem, w których spędziła około roku. Zrezygnowała z posady, która zapewniała jej stabilną pensję, ponieważ potrzebowała przerwy w pracy dla podratowania zdrowia. Kolejną posadę otrzymała w Nienadowej nad Sanem: „Zima była, zawieje, śnieżyca. Ustronnej szkoły nie sposób było odszukać. Brnęły szkapy po pierś w zaspach nieprzetorowanych śniegów, aż wreszcie dowlokły się do jakiegoś białego pagórka, który jako szkołę przybyłej wskazano. Trzeba było ludzi zwołać, wziąć się do łopat, do szufli, i tak szczęśliwie odkopano po kilkugodzinnej pracy sławetną szkołę w Nienadowej, z której poprzednik Bartusówny uciekł, spaliwszy ostatnie przęsło z ostatniego płota i ostatnie drzewka z sadu” (M. Konopnicka). Nienadowa była dla niej jak pustynia – towarzyska, intelektualna. Żyła bardziej ascetycznie niż zakonnica, pochłaniała ją tylko praca, ale ta nie przynosiła radości ani rezultatów, była ponad jej siły, do tego nie pozwalała zapomnieć o zawodzie miłosnym, którego doznała. Pozostała jej tylko twórczość i korespondencja. Wymienia listy m.in. z Teofilem Lenartowiczem. W Nienadowej, podobnie jak w Sokolnikach, wytrzymała tylko jeden rok szkolny, po czym zrezygnowała z posady. W kolejnej szkole przepracowała tylko kilka dni. Na więcej nie pozwolił pogarszający się stan zdrowia.

Ostatnie lata
Maria wróciła do Lwowa, pisała jeszcze, przygotowywała się do kolejnego egzaminu, który miał jej zapewnić lepszą posadę. Niestety choroba postępowała. Na dodatek musiała wziąć do siebie owdowiałą ponownie matkę i zapewnić także jej utrzymanie. Dzięki apelom literatów, w tym Kraszewskiego i Lama otrzymała zapomogę na leczenie. Ale na ratunek było już za późno. „Ptaszę to nie zdążyło rozwinąć skrzydeł na szerokie loty; myśl dojmującą tęsknotą trawiona nie umiała się oderwać od bezpośredniego ogniska własnych smutków i własnych pożądań” (M. Konopnicka).

Twórczość
Twórczość Bartusówny jest niezwykle delikatna, liryczna i naznaczona smutkiem, którego sama poetka zaznała w życiu najwięcej. Sięga ona przede wszystkim do świata uczuć wewnętrznych. Motywem przewodnim jej twórczości jest także Powstanie Styczniowe, w którego kulcie się wychowywała. Pierwszy tomik jej wierszy nie zawiera jednak wątków patriotycznych – wydany był z zamiarem rozpowszechniania nie tylko w Galicji, ale także i na innych ziemiach polskich, gdzie cenzura była dużo bardziej restrykcyjna. Współcześni bardzo cenili jej talent, wiersze, wysyłane przez nią po prasy zyskiwały duży oddźwięk. Pojawiały się nawet głosy, że jest drugą po Konopnickiej żyjącą poetką polską, choć sama Konopnicka, aczkolwiek także odnosząca się do Bartusówny z życzliwym zainteresowaniem, miała o niej nieco odmienne zdanie: „talent znaczny, nie wsparty atoli szerszym na życie poglądem; rzewność myśli i słowa, wyrobiona tęsknotą sieroctwa; gorąca miłość przyrody, umysł lękający się dotrzeć do krańców własnych porywów, treść obracająca się przeważnie na osi serca, forma świeża, wdzięczna, wszędzie prawie odpowiadająca myśli tonem naturalnym i czystym. Szkoda, wielka szkoda, że się to ziarno już bujniej nie rozwinie, że nie miało czasu wydać pełnego kwiatu według rodzaju swego”.

Śmierć
Maria Bartusówna zmarła na gruźlicę w wieku 31 lat, otoczona opieką matki i przyjaciółki w domu przy ul. Mochanckiego 13 (ob. Drahomanowa). Pogrzeb jej zgromadził kilka tysięcy osób, przedstawicieli prasy, wygłoszono trzy mowy żałobne. Przyjaciółki Bartusówny założyły komitet, który ufundował jej pomnik nagrobny oraz przygotował wydanie zbiorowe jej pism, doprowadził do odsłonięcia tablicy pamiątkowej w kościele dominikanów. Epitafium ułożył przyjaciel zmarłej, Teofil Lenartowicz:

Chateńkę, jakiej nie miała sierota,
Wzdychając za nią aż po życia kres,
Stawiają dłonie czułych sióstr i braci;
Księgi jej pieśni nie na wagę, złota
Ciężą, – a na wagę łez.
Za takie księgi Pan Bóg tylko płaci,
I z niemi ona, tam wysoko w górze,
Stoi nad tobą, pobożny przechodniu;
I jako dzwonek, co rozpędza burze,
Dzwoni nad Polską w tych straceńców chórze,
Którzy się jawią i nikną dzień po dniu.

Katarzyna Łoza
Tekst ukazał się w nr 3 (223) za 17-26 lutego 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X