Lwów Stanisława Lema. Część 2 ul. Gródecka z widokiem na Brygitki, fot. Anna Gordijewska / Kurier Galicyjski

Lwów Stanisława Lema. Część 2

W 100. rocznicę urodzin Stanisława Lema

Rozmowa Anny Gordijewskiej z Mariuszem Olbromskim, literatem, muzealnikiem, animatorem działań kulturalnych.

W poprzedniej rozmowie przedstawił Pan krótko biografię Stanisława Lema, jego wielkie, na miarę światową osiągnięcia literackie. Wspomniał Pan także jego poprzednika i mistrza w dziedzinie fantastyki naukowej, Stefana Grabińskiego, autora książki „Demony nocy”, którego biografia związana jest ze Lwowem i z Przemyślem. Po tym pewnego rodzaju wprowadzeniu w temat proponuję porozmawiać o „Wysokim Zamku” Stanisława Lema i wizerunku Lwowa utrwalonym w tym dziele.

Może jednak najpierw zapytam o to, czy w polskiej prozie XX wieku, oprócz „Wysokiego Zamku”, mamy inne książki, w których został opisany Lwów?

Tak, są to dzieła o dużej wartości artystycznej, cenne ze względu na wartości poznawcze, faktograficzne, ukazujące niezwykły koloryt i charakter miasta. To zmienne, różnorodne przywołania wspomnień, refleksji z różnych lat. Utwory, które nie tylko się nie zestarzały, ale które dziś czyta się z rosnącym zainteresowaniem. Dla młodego czytelnika szczególnie bym polecał cudowne, pisane z humorem, pełne afirmacji życia „Bezgrzeszne lata” Kornela Makuszyńskiego, wspomnieniową powieść autobiograficzną. Godna uwagi także jest jego niewielka, ale mądrze napisana książeczka „Uśmiech Lwowa”, w której przedstawił najważniejsze budowle i miejsca we Lwowie, także słynną „Panoramę Racławicką”, o której ostatnio jest tak głośno w Polsce ze względu na otwarcie we Wrocławiu odrestaurowanego pawilonu, w którym to dzieło zostało po wojnie umieszczone. Z kolei dla starszej młodzieży książką intrygującą może okazać się „Niebo w płomieniach” Jana Parandowskiego, pisane elegancką, wyjątkowo piękną polszczyzną, z wieloma świetnymi artystycznie obrazami Lwowa, wplecionymi w losy głównego bohatera Teofila Grodzickiego, syna radcy. Opis jego lat gimnazjalnych u schyłku monarchii austrowęgierskiej, szkoły, do której uczęszczał, jego powikłanych rozterek religijnych, narodzin miłości, czyta się z podziwem dla kunsztu artystycznego autora. Pierwsze wydanie „Nieba w płomieniach” ukazało się w 1936 roku i wzbudziło duże zainteresowanie, także burzliwą polemikę, głównie ze względu na refleksje o rozterkach natury religijnej, które stały się udziałem głównego bohatera utworu. Książka miała też po II wojnie światowej wiele wznowień. Do Lwowa okresu międzywojennego powrócił też swą gawędą wspomnieniową – jak to sam określił, Józef Wittlin w wydanym w 1946 roku „Moim Lwowie”, a do napisania skłonił go podobno Kazimierz Wierzyński, który wtedy redagował w Stanach Zjednoczonych emigracyjny „Tygodnik Polski”. Wittlin wiedział, że nie powróci już nigdy realnie do Lwowa, w którym mieszkał przez osiemnaście lat i w swej gawędzie, która składa się jakby z okruchów pamięci starał się przekazać atmosferę miasta, przywołać wiele postaci charakterystycznych dla miasta, zdarzeń. Wspomina m.in., także sławnych literatów takich jak Jan Kasprowicz, czy przyjazd do Lwowa Henryka Sienkiewicza i niezwykły z tego powodu entuzjazm tłumów.

ul. Brajerowska 4, obecnie Łepkiego, fot. Anna Gordijewska / Kurier Galicyjski

Na kogo jeszcze z tej lwowskiej plejady prozaików, którzy pisali o Lwowie w XX wieku należy szczególnie zwrócić uwagę?

Do wspomnianej plejady należy Witold Szolginia, jak go nazywano „arcylwowiak i arcyłyczakowianin”, bo przyszedł na świat w 1923 roku w mieście Semper Fidelis i przez 23 lata wychowywał się w kamienicy na Łyczakowskiej 137, która później, po latach, stała się tytułowym bohaterem jego świetnej, godnej polecenia, książki „Dom pod żelaznym lwem”, który ukazał się po raz pierwszy w 1971 roku w Warszawie, wydany przez Wydawnictwo PAX w dużym nakładzie 10 tys. egzemplarzy, które rozeszły się błyskawicznie. Spod pióra tego „lwowskiego ślipundra” jak go też nazywano, bo nosił okulary o grubych szkłach, wyszła w latach 1992–1997 też cała seria cennych poznawczo książek z cyklu „Tamten Lwów”, aż osiem tomów książek pisanych z humorem i talentem, miłością i wiedzą, nie wspominając o wierszach pisanych cudownym bałakiem, zawartych w tomie „Krajubrazy syrdeczny”. Na początku lat 90. miałem prawdziwą przyjemność go gościć jako prezes Klubu Inteligencji Katolickiej w Lubaczowie, ówczesnej siedzibie arcybiskupów lwowskich, na Tygodniu Kultury Chrześcijańskiej. Cóż to była za wspaniała postać! W tamtych latach przyjechał też do Lubaczowa aktor, reżyser i piosenkarz, bard lwowski Jerzy Michotek, pełen humoru i mądrości życiowej, autor wspomnieniowej książki „Tylko we Lwowie”, która ukazała się w 1990 roku. Pamiętam jak przepełniona była konkatedra w Lubaczowie kiedy Michotek śpiewał przy wtórze swej gitary słynne „Wierne Madonny”, także inne swe lwowskie pieśni. No i wreszcie Jerzy Janicki, którego poznałem i zaprzyjaźniłem się w czasie I Festiwalu Kultury Polskiej, który realizowałem na początku lat 90., uśmiechnięty, pełen błyskotliwej inteligencji i lwowskiego humoru, pisarz, scenarzysta, radiowiec, filmowiec, o niespożytej energii i tytanicznej pracowitości. Autor nie tylko całej serii filmów o Lwowie, z których każdy jest godny osobnej refleksji, ale aż dwóch trylogii o Lwowie. Pierwsza pisana w barokowy sposób, z podaniem różnych gawęd, powiedzonek, informacji encyklopedycznych, przeplatanka reportażu, felietonu z połowy lat 90.: Cały Lwów na mój głów (1993), Towarzystwo weteranów… znam tych panów (1994), A do Lwowa daleko aż strach (1995). I wydana już na początku w XXI wieku, przebogata w treści druga jego trylogia, na którą składają się „Czkawka”, „Kluczyk Yale” oraz „Krakidały”. No i opis, ciekawy opis szkoły w „Labiryncie nad morzem” Zbigniewa Herberta, książce wydanej już po śmierci poety. Nie tylko w jego znakomitych wierszach. Zatem, nawet w tej z konieczności pobieżnej relacji wyłania się barwna, wielowątkowa, panorama miasta.

Fragment wnętrz domu rodzinnego Stanisława Lema, fot. Anna Gordijewska / Kurier Galicyjski

Jak na tle tej panoramy jawi się „Wysoki Zamek”?

Jawi się jako dzieło osobne, oryginalne, bardzo ciekawe, a zarazem dopełniające jeszcze ten przebogaty obraz. Oczywiście większość wspomnianych utworów powstała już po publikacji przez Stanisława Lema „Wysokiego Zamku”, który powstał w 1965 roku w Zakopanem. Lem z pewnością znał „Bezgrzeszne lata” i „Uśmiech Lwowa” Kornela Makuszyńskiego, zapewne też Stanisława Wasylewskiego „Lwów”, wydany z cyklu „Cuda Polski”, no i Jana Parandowskiego „Niebo w płomieniach”. Być może, choć w to wątpię, dotarła do niego wydana na emigracji książka Józefa Wittlina „Mój Lwów”. Kiedy opublikował „Wysoki Zamek” był już uznanym w skali międzynarodowej pisarzem. Starał się by przekaz w „Wysokim Zamku” był wierny prawdzie, wierny temu, co było, istniało, zdarzyło się. Unikał fikcji literackiej. Opisuje wyłącznie to, czego dotknął, co widział, co słyszał, zobaczył i przeżył. Interpretuje fakty, stara się odtworzyć proces poznawania przez siebie najbliższego otoczenia, miasta, świata. W rozmowie ze Stanisławem Beresiem, opublikowanej później w książce „ Tako rzecze…Lem” mówił o „Wysokim Zamku: „ tam nie ma ani jednego elementu fikcyjnego, a jeśli można mówić o jakimś kłamstwie, to chyba tylko w tym sensie, w jakim sztukę można pojmować jako „Piękne kłamstwo””. Kilkakrotnie Lem wraca w książce do problemu prawdy przekazu, dokonuje autoanalizy swej świadomości. Nie znaczy to jednak, że w książce nie unika wielu tematów. Nie tylko ze względu na cenzurę, choć z jej ingerencją musiał się wówczas liczyć, także ze względu na ten fakt, że mogła ona w ogóle zablokować wydanie tej książki. Zamierzał wszak wydrukować ją w kraju, gdzie w publicystyce peerelowskiej temat lwowski w zasadzie nie istniał, był szczególnie zakazany. Lem w „Wysokim Zamku” w zasadzie unikał tematów historycznych, choć z kilkoma wyjątkami, o czym powiem później. Także złożonych kwestii narodowych, w tym w zasadzie nie wspomina o swym żydowskim pochodzeniu, nie wymienia też z imienia i nazwiska swych licznych krewnych w mieście. Prawie nic nie pisze o swej matce, wyłącznie o ojcu, z którego był dumny i z którym miał widocznie najserdeczniejszy kontakt. Nie posługuje się powiedzonkami lwowskimi, cytatami z bałaku, czy z żydowskiej gwary lwowskiej, bo i taka istniała. A jednak przekaz, który pozostawił jest wiarygodny i bardzo ciekawy. Słusznie w posłowiu do najnowszego, tegorocznego, wydania „Wysokiego Zamku” Jerzy Jastrzębski pisze: „Książka Lema jest z pewnością jednym z piękniejszych i bogatszych portretów międzywojennego Lwowa”.

Balkon, na którym bawił się w dzieciństwie Stanisław Lem, fot. Anna Gordijewska / Kurier Galicyjski
Fragment wnętrz domu rodzinnego Stanisława Lema, fot. Anna Gordijewska / Kurier Galicyjski

Jak właśnie Lem opisał swe najbliższe otoczenie? Zacznijmy może od mieszkania.

„Wysoki Zamek” jest prozą autobiograficzną, która ma strukturę zamkniętą. Rozpoczyna się opisem badania przez malca, małego Stasia, zawartości kieszeni fartucha lekarskiego ojca, a kończy się relacją snu, w którym jawi się właśnie też ojciec. Jest to sen o Lwowie. Po przebudzeniu Lem zapisał: „To wszystko jest we mnie, niedostępny tłum wspomnień, kolejnych minut, godzin, dni, tygodni, lat – i nikt, oprócz snu, nad którego ruchem nie panuję, nie może tam wejść. Jest tam gdzieś Park Stryjski, cały w śniegu, i ojciec przechadzający się w alejce czarnych drzew z rękami w kieszeniach płaszcza, okrutnie zziębnięty, gdy ja, pierwszy raz na nartach, ledwo poruszam nogami, wyobrażając sobie, że jestem panem niezmierzonej przestrzeni. Stuk kopyt, nagle zmatowiały na drewnianym bruku Marszałkowskiej przed Uniwersytetem Jana Kazimierza, przeciągły zawodzący zgrzyt, którym w okna klasy bił tramwaj, skręcając wokół naszego boiska w mozolnej wspinaczce na Wysoki Zamek”. Właśnie pamięć, jej meandry, jej przebłyski w snach, rozmyślaniach, nagłych przypomnieniach są jednym z głównych tematów tej książki. A skoro jednym z jej głównych tematów jest zmaganie z pamięcią to nie mogło w niej oczywiście zabraknąć opisu – choćby wybiórczego i niepełnego – rodzinnego domu, mieszkania, przedwojennego Lwowa. A także autoportretu – dorastającego właśnie w konkretnym miejscu, dziecka wrażliwego, obdarzonego wielką inteligencją, i – rosnącą w nim z każdym miesiącem, rokiem – pasją odkrywania świata wokół, jego tajemnic, jego struktury, zrozumienia otaczającej rzeczywistości. Dziecka otoczonego miłością i dobrobytem, w dobrze zorganizowanym, ciekawie wyposażonym mieszkaniu. Książka jest wiwisekcją, autoanalizą świadomości Lema z okresu od wczesnego dzieciństwa przez lata gimnazjalne, aż do matury. Obejmuje okres od lat dwudziestych, a kończy latem 1939 roku, tuż przed wybuchem II wojny światowej.

Fragment wnętrz domu rodzinnego Stanisława Lema, fot. Anna Gordijewska / Kurier Galicyjski

Jak wyglądała kamienica, w której urodził się i wychowywał przyszły pisarz? Jak ją opisał?

Opisał ją fragmentarycznie, ale ciekawie. Lemowie zajmowali w niej mieszkanie na II piętrze. Ta trzypiętrowa kamienica zbudowana została i ozdobiona w stylu art deco. Zachowała się do dzisiaj. Usytuowana została opodal gmachu Uniwersytetu Jana Kazimierza, ulicy Marszałkowskiej i Parku Kościuszki. Brajerowska jest przecznicą ulicy Gródeckiej, jednej z najstarszych i głównych ulic miasta, wiodącej z centrum miasta do Gródka Jagiellońskiego i dalej – obecnie w kierunku przejścia granicznego Medyka – Szeginie. Zaczynała się od strony Grodeckiej, więc z kamienicy państwa Lemów pod numerem 4 widoczny był fragment ulicy Gródeckiej. Warto wspomnieć, że ulicę Brajerowską utworzono w 1885 roku. Pierwotnie była pokryta – tak jak i inne ulice w centrum Lwowa – piękną kostką granitową, obecnie zalaną asfaltem. Nazwę wzięła od nazwiska Józefa Breuera (Brajera), lwowskiego bankiera i przedsiębiorcy transportowego niemieckiego pochodzenia, od 1853 prezesa Lwowskiej Izby Przemysłowo-Handlowej, od 1861 posła do Sejmu Krajowego Galicji. Dziś we Lwowie postać tę przypomina tablica na grobowcu rodzinnym Trenklów, Breuerów i Weigla na Cmentarzu Łyczakowskim oraz pomnik z piaskowca dłuta wybitnego rzeźbiarza Antoniego Schimsera. Obecnie ulica ta nosi nazwę Bohdana Łepkija, ukraińskiego prozaika, poety i literaturoznawcy, który ukończył gimnazjum z wykładowym językiem polskim w Brzeżanach, gdzie istnieje ciekawe muzeum tego pisarza, które zwiedzałem kilka lat temu, usytuowane w centrum, bo w ratuszu miasta. Studiował w Wiedniu i we Lwowie. W 1899 przeniósł się do Krakowa, gdzie później został wykładowcą na uczelni, równocześnie intensywnie pracując twórczo, organizując wokół siebie środowisko ukraińskich pisarzy i intelektualistów. W 1925 roku został prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego. Był też senatorem Rzeczypospolitej Polskiej V kadencji w latach 1938–39. W okresie okupacji nie dał się Niemcom wciągnąć w działania antypolskie, był lojalny wobec Rzeczypospolitej. Zmarł w Krakowie w 1941 roku i został pochowany na Cmentarzu Rakowickim. Jest autorem interesujących wierszy, opowiadań, tłumaczonych także na język polski. O jego pracy w Krakowskiej uczelni i uznaniu dla jego twórczości przypomina dziś pamiątkowa tablica na gmachu Instytutu Polonistyki w Krakowie. Po Bajerowskiej w czasach Lema poruszano się na piechotę, ale też dorożkami, które musiały dość głośno dudnić i słychać było trzaskanie kopyt końskich. Stąd zapewne malec zwracał uwagę na inny odgłos kopyt końskich przed gmachem Uniwersytetu Jana Kazimierza, gdzie ulica była wyłożona kostka drewnianą. Samochody, które tak go fascynowały należały jeszcze do rzadkości. Linia tramwajowa nie wiodła Brajerowską, ale tuż za rogiem, bo ulicą Gródecką. Nocą Brajerowska, tak jak inne ulice w latach 20. była oświetlana gazowymi latarniami. Wejście do mieszkania Lemów wiodło przez żelazną, solidną, czarną bramę, zdobną żelaznymi motywami roślinnymi, które do dziś częściowo się zachowały. Korytarz za nią został wyłożony kafelkami o motywach geometrycznych, a na ścianach widać zgeometryzowane kompozycje kwiatowe. Do mieszkania na drugim piętrze wiodły eliptyczne schody z żelazną poręczą, również zgeometryzowaną. Drewniane drzwi wejściowe, dziś pomalowane jaskrawą, olejną farbą, zostały ozdobione śnieżnymi szybami, wytrawionymi w fantazyjne bukiety w wazonach, również zgeometryzowane, w stylu art deco. Nad nimi zachowała się do dziś fantazyjna płaskorzeźba przedstawiająca głowę zagadkowej kobiety, uśmiechniętej, z której warkoczy po obu stronach głowy, wylewają się chyba owoce. Z tyłu kamienicy znajdowało się podwórko, dziś mocno zaniedbane, z licznymi balkonami, ułożonymi jakby w spadające fale.

Fragment wnętrz domu rodzinnego Stanisława Lema, fot. Anna Gordijewska / Kurier Galicyjski

Jak wyglądało mieszkanie państwa Lemów?

Z „Wysokiego Zamku” wiemy, że składało się z sześciu pokoi: pokoju przejściowego z łazienką, jadalni, sypialni, gabinetu pana domu, kuchni oraz przedpokoju i gabinetu laryngologicznego ojca. Były w nich duże i wysokie piece zbudowane z białych kafelków popękanych w siateczkę. Palono w nich drewnem, aby uniknąć czadu węglowego, po tym jak w pewnym okresie zapalił się w piwnicy węgiel i wydzielał duszący dym. W utworze znajdujemy opis znajdujących się w pomieszczeniach przedmiotów, tych, które szczególnie interesowały malca. I które stopniowo poznawał. Wspomina na przykład, że w jadalni znajdował się stół, krzesła i szczególnie interesujący malca duży kredens „siedlisko legumin i innych przysmaków”. Pod oknem był ogromny dywan, na którym przyszły pisarz lubił czytać książki, wylegując się na nim lub chybocząc na krześle, a nauczył się czytać w już w wieku 4 lat. W sypialni wyposażonej w łóżka i białe łóżeczko dziecinne, zasuwane białą siateczką, zwracała uwagę malca stara, żelazna skrzynia dziadków, z wielkim kluczem, dawny skarbczyk, w którym przechowywano wciąż zdewaluowane banknoty upadłych monarchii. Pisał: „Leżało tam na dnie nieco starych, pożółkłych gazet, papierów i pudło drewniane pełne przepięknych banknotów tysiąc markowych z czasów wielkiej inflacji. Próbowałem się nawet bawić tymi banknotami, a także sturublówkami, które były jeszcze od marek ładniejsze, niebieskawe, dość wesołe, gdy marki brunatną tonacją przypominały trochę pewne tapety”. Szczególnie wiele miejsca poświęca opisowi gabinetu ojca, w którym znajdowała się wielka przeszklona szafa biblioteczna wypełniona przeważnie lekarskimi książkami, do których malec sięgał bez wiedzy rodzica. W opasłych tomach encyklopedii oglądał kolorowe wykresy, tajemnice budowy ciała człowieka, jego mózgu, innych narządów, cały kosmos szkieletu. Poza tym znajdował się okrągły stolik na ozdobnych nogach oraz biurko okryte zielonym suknem, zamknięte przez ojca na wszystkie spusty. Przechowywał w nim dokumenty, pieniądze, ale też wiele innych szczególnie interesujących przedmiotów, jak malutkiego, nakręcanego ptaszka, cudo sztuki zabawkarskiej, które Lem opisał bardzo dokładnie. Z gabinetu można było wejść na duży balkon, na którym w okresie letnim stały dwa oleandry – biały i różowy. Wspominał: „Wieczorem chętnie patrzyłem z balkonu, jak ciemna ulica ożywa od świateł. Nie wiadomo skąd zjawiał się bezszelestny latarnik, na moment zatrzymywał się przy kolejnej latarni, podnosząc w górę swój drążek, i mały owadzik światła zaraz rozwijał się w błękitny płomień. Jakiś czas chciałem być latarnikiem”.

Czy oprócz wyglądu mieszkania można poznać też z opisu poszczególne w nim urządzenia?

Tak, jest opis gabinetu laryngologicznego ojca, opis wielu prac domowych w tym mieszkaniu – prania przez służącą w balii, w gęstych oparach, maglowania „aż się trzęsła cała kamienica”, mozolnego froterowania do połysku drewnianych podłóg, prasowania żelazkiem z tak zwaną duszą, którą rozgrzewano w piecu kuchennym. Także opis wyglądu patefonu, jednego z pierwszych w domu aparatów radiowych, który Lem przedstawia z humorem: „Wuj Mundek, mąż cioci Hani, nieraz przychodził, by wspólnie z ojcem wydobywać ze szwedzkiego pudła marki Ericson potężne gwizdy, warkoty i miauczenia elektrycznych kotów. (…) Rzadko tylko udawało się spoza kurtyny trzasków wyłowić skrzek jakieś muzyki, niby sygnał z innej planety (…)”. Dokładny opis mieszkania połączony jest z relacją o różnych wydarzeniach domowych, o chorobach malca jak bronchity, anginy – inhalacjach robionych w sposób staroświecki nad miską z wodą do której wkładano rozpalone w piecu fajerki, chorobach, które ojciec starał się osładzać malcowi przynosząc różne „pakuny” – prezenty z miasta.

Widok na kamienicę, gdzie mieszkał Stanisław Lem, od podwórka, fot. Anna Gordijewska / Kurier Galicyjski

Czy w książce znajdujemy opis tego, co działo na podwórku kamienicy na Brajerowskiej 4?

Na podwórko tej kamienicy, w dzień widocznie otwarte, docierały przeróżne postaci z miasta: „Byłem – pisze Lem – też entuzjastą cyrkowej sztuki od schodów kuchennych; nieraz wydawały swe przedstawienia całe rodziny, wędrujące z podniszczoną fibrową walizką, mieszczącą żagwie, ciężary, miecz do łykania i inne osobliwości, jak i z dywanikiem zrolowanym; wykonywano na nim popisy akrobatyczne. Gdy głowa rodziny łykała szpady lub ogień, matka przygrywała na harmonii, a dzieci budowały z siebie wygibaśne piramidy i biegły po podwórzu, zbierając zawinięte w papier miedziaki – jeśli zrzucano je z okien. Bo też były to czasy niemiłej nędzy, wyprowadzające na ulice nie tylko sztukę, ale handel i przemysł. Mnóstwo kręciło się handlarzy z grzebykami i lusterkami, często gęsto słyszało się dzwonienie szlifierzy wędrownych i wołanie „Garnki lutować”, sporo krążyło Cyganek-wróżbiarek czy zwykłych całkiem żebraków, którzy za jedyny towar mieli własną biedę. Wszystkie te postacie stanowiły wtedy w moich oczach naturalne uzupełnienie miejskiego krajobrazu – jakby inaczej wcale być nie mogło”. Kiedy się czyta ten fragment „Wysokiego Zamku” przypomina się film „Będzie lepiej” ze Szczepkiem i Tońkiem.

No i stamtąd, z Brajerowskiej, mały Stasio wyruszał dalej, w zaułki i ulice Lwowa, później do swego gimnazjum i na tytułowy Wysoki Zamek. Ale o tym może porozmawiamy już w następnej naszej rozmowie. A za tę bardzo dziękuję.

Ja również.

Rozmawiała Anna Gordijewska

Tekst ukazał się w nr 15-16 (379-380), 31 sierpnia – 16 września 2021

Anna Gordijewska. Polka, urodzona we Lwowie. Absolwentka polskiej szkoły nr 10 im. św. Marii Magdaleny we Lwowie. Ukończyła wydział dziennikarstwa w Lwowskiej Akademii Drukarstwa. W latach 1995-1997 Podyplomowe Studium Komunikowania Społecznego i Dziennikarstwa na KUL. Prowadziła programy w polskim "Radiu Lwów". Nadawała korespondencje radiowe o tematyce lwowskiej i kresowej współpracując z rozgłośniami w Polsce i za granicą. Od 2013 roku redaktor - prasa, radio, TV - w Kurierze Galicyjskim, reżyser filmów dokumentalnych "Studio Lwów" Kuriera Galicyjskiego. Od września 2019 roku pracuje w programie dla TVP Polonia "Studio Lwów". Otrzymała nagrody: Odznaka "Zasłużony dla Kultury Polskiej", 2007 r ., Złoty Krzyż Zasługi, 2018 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X