Legendy starego Stanisławowa. Część 4 Kościół jezuitów został zbudowany na miejscu starego pałacu Potockich (z kolekcji Zenowija Żerebeckiego)

Legendy starego Stanisławowa. Część 4

Proponujemy Czytelnikom następną część legend związanych ze Stanisławowem.

Skarb
W 1720 roku właściciel Stanisławowa Józef Potocki postanowił wybudować kościół dla zakonu jezuitów. Gdy kopano doły pod fundamenty, natrafiono na skrzynię, w której było 14 tys. złotych. Połowę tej sumy Potocki zabrał dla siebie, a resztę przekazał na budowę świątyni.

Nie jest trudno domyśleć się, kto ten skarb zakopał. Kiedyś w tym miejscu stał drewniany pałac jego ojca, Jędrzeja Potockiego. Prawdopodobnie stary magnat ukrył przed żoną część fortuny – na „czarny dzień”, albo na piwo, i z czasem o tym zapomniał.

Belweder
Jedną z najstarszych ulic Stanisławowa jest ulica Belwederska. Swoją nazwę zawdzięcza podmiejskiej rezydencji Potockich, pałacowi „Belweder”, który stał w miejscu dzisiejszego szpitala psychiatrycznego. Wybudował go w 1720 roku Józef Potocki dla swej małżonki Zofii.

Po francusku „belweder” oznacza – piękny widok. Faktycznie z niewielkiego wzniesienia na końcu ulicy otwierał się wspaniały widok na stary Stanisławów. W tym czasie w Europie istniała moda na tego rodzaju pałace. Mamy więc Belwedery we Wiedniu, w Rzymie, Peterhofie i Warszawie.

Na początku XIX wieku, po bankructwie kolejnego Potockiego, stanisławowski pałac sprzedano i rozebrano na materiał budowlany. Z czasem drogę wiodąca do pałacu zamieniono w ulicę, gdzie mieszkali najbiedniejsi Żydzi. W okresie międzywojennym nawet żartowano w mieście: „W Warszawie w Belwederze mieszka prezydent, a w Stanisławowie – Żydzi”.

Kanarki
Gdy w 1729 roku wybudowano kościół jezuitów, powstała kwestia dekoracji jego wnętrz. Zofia Potocka, żona właściciela miasta, sprzedała w Gdańsku swoją ulubioną kolekcję kanarków i za otrzymane 1000 dukatów zamówiła wspaniały ołtarz bł. Stanisława Kostki. I tu powstaje pytanie: dlaczego małżonka nie najbiedniejszego magnata Józefa Potockiego zmuszona była sprzedawać osobiste rzeczy na ten zbożny cel?

Wyobraźmy sobie taką rozmowę pomiędzy małżonkami:

– Józefie, daj mi pieniądze!
– Nie dam!
– Ależ to pieniądze na kościół!
– Mimo to nie dam. Na kościół już dałem.
– Jestem więc zmuszona sprzedać moją ulubioną kanarkarnię.
– Ależ sprzedaj, sprzedaj! Nareszcie w pałacu zapanuje cisza i przestanie śmierdzieć ptasim guano, czy jak go tam.

Widocznie pani Zofia była dość pobożną kobietą, a magnat Józef okazał się dusigroszem.

W XVIII wieku kanarki drogo kosztowały

Stanisławowska alchemia
Podobnie jak w latach 90. XX wieku tereny postsowieckie opanowała idea MMM – szybkiego wzbogacenia się, tak w epoce Odrodzenia w Europie panowała moda na nauki okultystyczne. Każdy szanujący się monarcha miał prywatnego astrologa, który od rana do wieczora przepowiadał swemu panu przyszłość. A już w bardzo dobrym tonie było mieć na dworze laboratorium alchemiczne.

Ludzie wierzyli, że dzięki różnym zaklęciom i reakcjom chemicznym uda się otrzymać tzw. „kamień filozoficzny” – substancję, która może przemieniać w złoto metale nieszlachetne. Proszę sobie wyobrazić kupę zardzewiałego żelastwa, które ledwo dotkniemy „filozoficzną” różdżką, natychmiast zamiast kupy złomu otrzymamy takąż kupę złota. Kusząca perspektywa. Stąd wielu monarchów europejskich i szanujących się magnatów traciło olbrzymie sumy na poszukiwanie takiego „kamienia”. Często padali oni ofiarą alchemików-oszustów, którzy jedynie wyciągali od nich pieniądze do ostatniego centa, a potem znikali. Wśród alchemików byli jednak również poważni uczeni, którzy nie afiszowali się ze swoimi osiągnięciami. Ponieważ, po pierwsze – alchemików ścigała święta Inkwizycja, po drugie – obawiali się konkurentów.

Najprawdopodobniej w Stanisławowie działało podziemne laboratorium alchemiczne – i to nie bez sukcesów. W 1731 roku kardynałowi Delfino przedłożono list jezuity Raimonda Varusa. Ten uskarżał się, że duszpasterz Józefa Potockiego niejaki o. Tomasz Zaleński (zresztą również jezuita) przymyka oczy na praktyki okultystyczne swego patrona. Pałac stale odwiedzają jakieś tajemnicze osobistości i spotykają się bezpośrednio z Potockim, a do pomieszczeń piwnicznych nie wpuszcza się nawet sług. Podejrzenia jezuity w pośredni sposób potwierdza traktat alchemiczny „Kodeks OX”, wydany w 1765 roku w Turynie. Można z niego wywnioskować, że największe sukcesy w alchemii osiągnięto w laboratoriach Almasia Trappy w Pizie, Calvazio w Spoleto i Abrahama Panakosasa w Galicji Sarmackiej (czyli w naszej Galicji).

I jeszcze jeden fakt. W XVIII wieku w Rzeczypospolitej najzamożniejszym rodem byli Potoccy. Pierwsze miejsce pośród całego rodu zajmował właśnie Józef Potocki. Może nie całe swoje złoto zdobył dzięki pracy podwładnych?

Tak mogła wyglądać pracownia alchemiczna

Kołczak-basza
Wielu Czytelników oglądało z pewnością rosyjski film „Admirał” z Konstantinem Chabieńskim w roli głównej. Ale nie wszyscy wiedzą, że przodkowie adm. Kołczaka pochodzili ze Stanisławowa. No, może prawie pochodzili. W każdym razie mieszkali tu wiele lat.

W 1717 roku młodego tureckiego generała baszę Iliasa Kołczaka sułtan osadził w twierdzy w Chocimiu, jako jej dowódcę. Oficer długo dowodził chocimskim garnizonem, aż w roku 1739 twierdza padła przed rosyjskimi wojskami feldmarszałka Minicha. Kołczaka-baszę uwięziono i wywieziono do Petersburga, gdzie przedstawiono go carycy Annie. Ta bardzo serdecznie przyjęła więźnia i nakazała go zwolnić. Po drodze do Konstantynopola Kołczak dowiaduje się, że sułtan oskarżył go o zdradę i że wydał na niego wyrok śmierci. Zawraca konie i udaje się do Stanisławowa. Właścicielem miasta był jego znajomy z czasów ich wspólnej służby po obu stronach granicy, z którym często korespondował.

Józef Potocki gościnnie przyjął wygnańca. Wiele lat rodzina Kołczak-baszy mieszkała w Stanisławowie, później przeniosła się na Podole, a pod koniec XVIII wieku potomek Iliasa otrzymał od cara tereny na chersońszczyźnie. Gdyby tak wyobrazić sobie, że Józef Potocki nie przyjął uchodźcy, lub wydał (czy sprzedał) go Turkom… to całkiem możliwe, że reżyser Andriej Krawczuk i aktor Konstantin Chabieński zostaliby bez pracy.

Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 5 (297) 13-26 marca 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X