Lachy na strachy

Lachy na strachy

Sowieci od samego początku doceniali znaczenie filmu w dziedzinie propagandy i dezinformacji.

Niezwykle częstym tematem od samego początku była tu „pańska Polsza” i „biełopolaki”, których trzeba było pokonać na drodze do ogólnoświatowej rewolucji. Nie wiedzieć czemu opierali się oni temu zajadle i co gorsza skutecznie, było więc czym „śmieszyć, tumanić, przestraszać” własną publikę. Po okresie prymitywnych agitek złożonych głównie z ujęć dokumentalnych (lata 1917–1922) zaczęto do tego straszenia używać bardziej wyrafinowanego środka – filmów fabularnych.

Jednym z celów pobocznych było zohydzenie sprawy niepodległości Ukrainy poprzez przedstawienie jej jako wyniku knowań „polskich imperialistów”. Dlatego pakt Piłsudski-Petlura, który zaowocował wspólną polsko-ukraińską udaną „wyprawą kijowską” w roku 1920, już w 1928 został przedstawiony szyderczo w sowieckim filmie o zagadkowym tytule „P.K.P.”, który zostaje w toku akcji rozszyfrowany jako „Piłsudski kupił Petlurę”.

Data powstania nie jest przypadkowa. Na polecenie Piłsudskiego w 1925 r. w Paryżu powołana została pod egidą Polski międzynarodowa organizacja „Prometeusz”, grupująca rządy emigracyjne podbitych w 1921 r. przez Armię Czerwoną Ukrainy, Gruzji i Azerbejdżanu. Czołową rolę odgrywał w niej były przywódca niepodległej i demokratycznej Ukrainy Symon Petlura. Już dwa tygodnie po przewrocie majowym w 1926 r., który oznaczał możliwość intensywniejszego realizowania przez Piłsudskiego „idei prometejskiej” polegającej na wspieraniu ruchów narodowo-wyzwoleńczych wymienionych krajów przeciw Sowietom, Petlurę zamordował w Paryżu sowiecki agent Szwarcbard. Jednak ruch prometejski bynajmniej nie obumarł, odwrotnie, zyskał prócz szlachetnego programu swoich męczenników (wkrótce bowiem zgładzony został przez Czeka inny wybitny działacz „Prometeusza” Noe Ramiszwili z rządu Gruzji na uchodźctwie). Nawet pośmiertnie stanowili oni dla bandytów z Kremla poważne zagrożenie, ciesząc się podziwem w swych ujarzmionych przez Sowiety krajach.

Wtedy to przyszła pora na oplucie zamordowanego Petlury jako marionetki „polskich panów”, pragnących z pomocą tego „zaprzańca” ponownie narzucić ludowi Ukrainy straszliwy polsko-imperialistyczny ucisk i tak powstał film „P.K.P.”. Koresponduje to bezpośrednio z pseudodokumentarnymi agitkami z 1939 r. pokazującymi „wyzwolenie” spod tego ucisku ludu zachodniej Ukrainy i Białorusi przez Armię Czerwoną.

Polacy przedstawieni są w tym „dziele” jako butni agresorzy, którzy z pomocą sprzedajnego Petlury dążą do bezwzględnej eksploatacji bogactw Ukrainy w uszczerbek jej biednemu ludowi, widzącemu w bolszewikach jedyny ratunek przed tym barbarzyńskim wyzyskiem. Motyw ten będzie się powtarzał we wszystkich późniejszych filmach o tej tematyce aż do rozpadu Związku Sowieckiego pod koniec XX wieku.

Znamienne są zygzaki sowieckiej propagandy filmowej w zależności od określonej przez tamtejsze Politbiuro „mądrości etapu”.

Oto w 1938 r. na zamówienie Kremla genialny artysta, który zaprzedał duszę diabłu, Siergiej Eisenstein, realizuje w oczywisty sposób antyniemiecki film „Aleksander Newski”, gdzie z całą mocą swego talentu ukazuje teutońskich rycerzy jako uosobienie czystego zła. Aż tu nagle kilka miesięcy później spadkobierca owych wstrętnych Teutonów Hitler staje się sojusznikiem Związku Sowieckiego i trzeba wskazać innego, „właściwego” wroga, czyli – Polaków.

W 1939 r. w kilka miesięcy po realizacji przez Armię Czerwoną swojej części zobowiązań wynikających z paktu Ribbentrop-Mołotow wchodzi więc na ekrany film „Minin i Pożarski” – dzieło innego z wielkich reżyserów sowieckich, Wsiewołoda Pudowkina. W jak najgorszym świetle ukazuje on butnych „Lachów” panoszących się na Kremlu, palących Moskwę i gnębiących miłujący pokój lud rosyjski. Końcowe „wyzwolenie”, czyli zasłużona masakra Polaków miała przygotować sowieckiego obywatela do entuzjastycznego zaakceptowania „wyzwolenia” po 17 września 1939 r. „bratniego narodu ukraińskiego”.

20. rocznicę wojny 1920 r. w Sowietach uczczono kolejnym filmem fabularnym przedstawiającym ukraińskie dążenia do niepodległości jako wynik „polskiej intrygi”. Wybitny reżyser z Ukrainy Aleksander Dowżenko w filmie „Szczors” przedstawia mitycznego bolszewickiego partyzanta jako niemal półboga, zaś jego przeciwnicy – petlurowcy oraz żołnierze, a zwłaszcza oficerowie polscy – prezentowani są skrajnie karykaturalnie, jako zgraja tchórzliwych, odrażających i okrutnych łotrów.

Ciekawszy dla nas jest kompletnie w Polsce nieznany film z 1941 r., powstały jeszcze zanim Hitler zawiódł swego najwierniejszego sojusznika Stalina napadając na Sowiety – dzieło innego klasyka sowieckiego Jefima Dzigana „Pierwsza Konna”. Znowu najgorszym wrogiem są Polacy, ale teraz na ekranie pojawiają się już główne demony – grani przez sowieckich aktorów Marszałek Piłsudski i główny wykonawca jego planów w 1920 r. gen. Rydz-Śmigły… Po aneksji wschodnich połaci II Rzeczypospolitej należało bowiem ukazać Piłsudskiego jako oszalałego rusofoba, twórcę antysowieckiej krucjaty, a wszak w 1939 r. Rydz jako już także marszałek i wódz naczelny Wojska Polskiego bronił „pańskiej Polski” przed wyrokami dziejowej sprawiedliwości w wykonaniu Hitlera i Stalina…

Ten nieustający marsz antypolskiej sowieckiej propagandy filmowej trwa nadal. W 1984 r. (parę lat po spacyfikowaniu „Solidarności”) zrealizowano kolejną – kolorową i panoramiczną – wersję filmu o I Armii Konnej, niedawno zaś (2007) mieliśmy do czynienia z zamówionym przez Putina paszkwilem na ohydnych Lachów panoszących się na Kremlu, co pięknie koresponduje z zastąpieniem sowieckiego święta rewolucji bolszewickiej 7 listopada przez Dzień Jedności Narodowej 4 listopada, ku czci wygnania Polaków z Kremla… 400 lat temu.

Film Władimira Chotinienki nawet nie udaje historyczności, głównym „szwarccharakterem” jest jakiś wyssany z palca „polski hetman” o nieznanym w polskich dziejach nazwisku, który cały najazd Lachów prowadzi z czystej prywaty, bez żadnego politycznego sensu. Co smutne, w odróżnieniu od poprzednich sowieckich paszkwili, gdzie nie znalazł się nawet z lęku przed straszliwymi stalinowskimi represjami żaden polski aktor gotów odegrać karykaturalne role polskich łotrów typu Piłsudskiego, tu owego czołowego nikczemnika gra – nie pod przymusem a za jurgielt – znany artysta Michał Żebrowski.

Równie smutne, lecz jakże charakterystyczne, są reakcje na ten paszkwil w wykonaniu czułych na głos „Salonu” recenzentów, usiłujących jakimiś dziwnymi wygibasami udowodnić, że „Rok 1612” wcale nie jest skierowany przeciw Polsce. Nieznany bliżej z dorobku filmoznawczego Marcin Pietrzyk, nadworny recenzent portalu FilmWeb mistrzowsko wykręcił kota ogonem w tekście o znamiennym tytule „Baśń o wielkiej Polsce”, opublikowanym na tym portalu 9 września 2008 roku:

„Rok 1612” wchodzi do naszych kin z piętnem antypolskości. I rzeczywiście, jeśli patrzeć na to, jak Rosjanie odnoszą się w nim do Polaków, trudno się z tą opinią nie zgodzić. A jednak daleki jestem od uznania najnowszego filmu Władimira Chotinienki za antypolski. Powiem więcej, Rosjanie zrobili o Polakach film, jaki my sami już dawno powinniśmy nakręcić! „Rok 1612” pokazuje bowiem Polskę wielką, imperialną. Nasza armia sieje postrach. Jesteśmy w stanie podbijać obce narody i decydować o tym, kto nimi będzie rządzić. […] Sam film to baśń inspirowana historycznymi wydarzeniami.

Z tą karkołomną interpretacją polemizuje jeden z czytelników FilmWebu, ale bynajmniej nie w obronie godności Polski (ciekawe, że ma to miejsce 3 sierpnia 2010, a więc już w kilka miesięcy po tragedii smoleńskiej):

Film nie pokazuje „Polski wielkiej, imperialnej”, bo z pewnością takową podówczas nie była. Nie byliśmy w stanie podbijać obcych narodów, a jedynie okazywaliśmy naszą ignorancję graniczącą z barbarzyństwem. […] Oczywiście, film ten nie jest filmem historycznym, ale jak dla mnie historii ściśle się trzyma. [podkreślenie moje – J. L.] Nadinterpretacja niepoparta rzetelną znajomością okresu rodzi błędne wnioski (w taką właśnie pułapkę wpaść można chociażby po Sienkiewiczowskiej Trylogii).

Próbując za wszelką cenę zareklamować podejrzliwym rodakom film o sponiewieraniu podłych Lachów, recenzent FilmWebu znajduje jeszcze jeden ciekawy argument:

Na zakończenie trzeba wspomnieć, iż „Rok 1612” ma jedną zaletę wyróżniającą go na tle hollywoodzkiej papki – brutalność. Rosjanie z lubością pokazują masakrowanych Polaków: oderwane kończyny, odcięte głowy, rozdarte trzewia. Posoka leje się całymi wiadrami i to robi wrażenie […] W sumie dostaliśmy solidną produkcję fantasy, którą Rosja z dumą może pokazywać na świecie (sic!).

Gwoli sprawiedliwości muszę dodać, że wielu czytelników portalu FilmWeb nie zgadza się bardzo często z opiniami jego stałego recenzenta, co jeden z korespondentów ujął lakonicznie w odniesieniu do cytowanej recenzji:

Widzę, że ja i pan Pietrzyk oglądaliśmy dwa różne filmy…

Charakterystyczne, że od czasu „Roku 1612” w Rosji nie powstały nowe filmy depcące polskie poczucie godności i ukazujące triumf zwycięskich Moskali. Może rezydujący na Kremlu główny producent doszedł do wniosku – że wystarczą sprawnie wyreżyserowane w 2010 r. sugestywne kadry wybijania okien i rozszarpywania smoleńskiego wraku…

Śmiem jednak twierdzić, iż wobec zapadłych niedawno wskutek knowań podstępnych Lachów decyzji warszawskiego szczytu NATO o wzmocnieniu wschodniej flanki Sojuszu, możemy się już wkrótce doczekać nowego zrealizowanego w Rosji z rozmachem dzieła – czy to o wymordowaniu tysięcy sowieckich jeńców z 1920 r. w „polskich obozach śmierci”, czy może o polskich najemnikach na ukraińskim Majdanie, albo o czymś jeszcze z niewyczerpanego antypolskiego repertuaru współczesnych czekistów.

A my w odpowiedzi mamy jedynie gniot Hoffmana „1920 Bitwa Warszawska”, od którego Marszałek Piłsudski przewraca się w grobie na Wawelu. Patrząc na politykę dotacyjną uprawianą przez Polski Instytut Sztuki Filmowej obawiam się, że niczego lepszego w najbliższym czasie się nie doczekamy.

Jerzy Lubach
Tekst ukazał się w nr 22 (266) 29 listopada – 15 grudnia 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X