Kutia w Kurierze Galicyjskim

Kutia w Kurierze Galicyjskim

Od wielu lat Renata Hajduk, nauczycielka ze szkoły podstawowej im. I. Łukasiewicza w Krośnicach w woj. dolnośląskim wraz z Januszem Dziekanem, właścicielem gospodarstwa sadowniczego w Wierzchowicach, przyjeżdżają w okresie bożonarodzeniowym z darami.

Jak mówią, z ogromną przyjemnością słyszą na wschodzie język polski ze śpiewnym akcentem, który ich zawsze wzrusza. – Lwów u Polaków budzi wielki sentyment i wielkie poruszenie w sercach – dodają.

Do Lwowa przyjechali po raz drugi i koniecznie chcieli zajrzeć do redakcji Kuriera Galicyjskiego. – Byliśmy ograniczeni czasowo i nie wiedzieliśmy, czy zdążymy przekazać prezenty we Lwowie. U was w redakcji jest zawsze miłe przyjęcie. Te uśmiechy na twarzy i rozmowy na długo pozostają w naszej pamięci. Byłam na tyle zadowolona z tej wizyty i nawet u nas opowiadałam do miejscowej gazety, że z dziennikarzami Kuriera podzieliliśmy się kutią i chyba nawet zjedliśmy więcej niż trzeba! To była pycha kutia! – żartuje pani Renata. – Opowiadałam w Krośnicach, że są różne wydania kutii. Moja mama pochodzi z okolic Baru, między Gródkiem a Sądową Wiśnią, i zawsze opowiadała, że u nich robiło się rzadką kutię i dodawało się do niej mleka. A dla nas, dzieciaków, była to najlepsza potrawa wigilijna w gronie licznej rodziny mamy – wspomina ze wzruszeniem.

Na Dolnym Śląsku wiele szkół angażuje się w różne akcje zbierania darów dla Polaków na Kresach. – Myśmy zazwyczaj jeździli do Kołomyi, do Bohorodyczyna, gdzie mało już zostało Polaków, w większości są to rodziny mieszane. Potem był pomysł, aby ubogacić tych obdarowanych w inne miejsca. Pomyśleliśmy o Lwowie. I tak się udało, że trafiliśmy do Lwowa i do was – mówi Renata Hajduk.

Maria Basza (od lewej), Janusz Dziekan, Anna Gordijewska, Krzysztof Szymański, Renata Hajduk (Fot. Eugeniusz Sało)

Podczas naszej rozmowy w redakcji pani Renata wspominała, że właściwie już nawet nie pamięta, od ilu lat wożą wraz z Januszem Dziekanem dary świąteczne. Pamięta natomiast, że po raz pierwszy pojechała do Bohorodyczyna w 2006 roku z grupą osób zaangażowanych, aby odwiedzić miejsce, gdzie urodził się jej ojciec. Tam również postawili krzyż, upamiętniający pomordowanych podczas wojny mieszkańców tej miejscowości. Po powrocie zaczęła przeprowadzać zbiórki pieniężne z uczniami ze szkół i ich opiekunami na ten i inne cmentarze.

– Jeździmy do Kołomyi i okolic co roku, bo odczuwamy taką potrzebę. W tym roku darów mieliśmy mniej niż zazwyczaj, ponieważ w szkole, w której pracuję, jest kładziony nacisk na wolontariat, żeby dzieci uczyły się obdarowywania i dawania z siebie czegoś, więc tych akcji było dużo więcej – na dzieci chore na białaczkę, dzieci z domów dziecka, na potrzebujące stare zwierzęta – opowiadała.

Janusz Dziekan ma również korzenie w Bohorodyczynie, gdzie urodziła się jego matka. Jak mówi, co roku jeździ z darami, bo czuje taką potrzebę, w ten sposób zaznaczając swoją obecność i odczuwając więź z tą ziemią. Wzrusza się kiedy mówi o tym, że są tam jego korzenie.

– Uważam, że te podarunki są przeznaczone nie tylko dla tych biedniejszych na wschodzie, a jest to również potrzeba dla podtrzymywania pamięci i więzi między nami. Często zdarza się, że bogatsi mniej ofiarują niż biedniejsi – podsumowała Renata Hajduk.

Zbiórka na cmentarz w Bohorodyczynie oraz na dary świąteczne na dawnych Kresach była przeprowadzona w listopadzie przez wolontariuszy z inicjatywy Renaty Hajduk. Mieszkańcy Bohorodyczyna i Kołomyi, a także dziennikarze naszej redakcji otrzymali świąteczne prezenty dzięki sponsorom oraz uczniom ze szkoły podstawowej im. I. Łukasiewicza w Krośnicach w woj. dolnośląskim. Dziękujemy za pamięć! A jabłka i gruszki z gospodarstwa sadowniczego w Wierzchowicach to – pycha!

Anna Gordijewska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X