Kolędnik w pelerynie

Kolędnik w pelerynie

Przed ponad stu laty największym propagatorem polskich kolęd we Lwowie był przedstawiciel artystycznej cyganerii i… kabareciarz.

Pierwsze Boże Narodzenie w Drugiej Rzeczpospolitej przypadło zaledwie półtora miesiąca od dnia 11 listopada, w którym obchodzimy Święto Niepodległości. Warto jednak pamiętać, że święto ustanowiono, po długich sporach, dopiero dziewiętnaście lat później. Pod koniec 1918 roku listopadowa data nie zaznaczyła się jeszcze w zbiorowej świadomości, nad Europą szalała historyczna zawierucha, a Boże Narodzenie we Lwowie przebiegało jak wcześniejsze wojenne święta, tradycyjnie i biednie.

Państwo polskie wciąż było bardziej projektem wyobraźni niż trwałą instytucją, jego przyszłość wielu lwowianom zdawać się mogła nader nieprzewidywalna. Nastroje determinowało przede wszystkim zagrożenie nadciągające z Moskwy. Reaktywowany w 1918 roku satyryczny „Szczutek” na pierwszej stronie numeru z 22 grudnia zamieścił rysunek przedstawiający maszerujących polskich żołnierzy. „Jakaż to gwiazda świeci ze wschodu?” – zastanawiała się w podpisie redakcja kierowana wówczas przez Stanisława Wasylewskiego.

Kolejny, 1919 rok przyniósł prawdziwą patriotyczną gorączkęwzmaganą przez polityczne emocje, burzliwe dysputy narodowościowe i nieustające, aż do lipca, krwawe zmagania z Ukraińcami. Potwierdziły się niepokoje „Szczutka”, już w początkach tego roku padły bowiem pierwsze strzały zwiastujące rychłą „wojnę o wszystko” z leninowską Rosją.

Lwów wciąż miał, rzec można, szersze problemy.W ich wyniku, ujmując temat w największym skrócie, 22 grudnia 1919 roku Rada Najwyższa państw Ententy zawiesiła decyzję o czasowym przyznaniu Polsce Galicji Wschodniej jako mandatu Ligi Narodów, a zatem przynależność ziemi lwowskiej pozostawała nierozstrzygnięta.

Pomimo tych zawirowań lwowska Gwiazdka 1919 zdawała się świecić „po polsku” jaśniej niż przed rokiem. Pielęgnowanie świątecznych zwyczajów przybierało formę narodowej ostentacji. A cóż może świąteczną polszczyznę wyrażać donośniej niż kolęda?

Lwowscy wydawcy wykazali się nadzwyczajną aktywnością. Jesienią 1919 ukazało się co najmniej kilkanaście znaczących publikacji zawierających kolędy i pastorałki w najrozmaitszych opracowaniach wokalnych i instrumentalnych.

Dwie spośród nich zwracają szczególną uwagę. Pierwsza, „Kolędy polskie”, zebrane i ogłoszone przez Henryka Zbierzchowskiego, odniosła oszałamiający sukces, do czego przyczyniła się zapewne popularność samego autora, powszechnie znanego i uważanego we Lwowie za poetę zaiste herbowego. Jakże to zresztą lwowskie, że niezrównanym propagatorem polskiej kolędy, pieśni, było nie było, religijnej, stał się kabareciarz i przedstawiciel artystycznej cyganerii.

Broszura wyszła w znanej lwowskiej firmie „G.Seyfarth” pod pełnym tytułem „Kolędy polskie na fortepian z tekstem podłożonym”. Forma, w jakiej Zbierzchowski podawał znane skądinąd utwory także, bez wątpienia, przyczyniła się do niespotykanej popularności tego właśnie zbioru. W ówczesnym Lwowie niemal każdy inteligencki dom posiadał instrument, a któryś z domowników potrafił się nim posłużyć. Wystarczyło więc sięgnąć po nieskomplikowane opracowania króla lwowskiego kabaretu, żeby kolęda, opuściwszy świątynne empory, zabrzmiała nierównie wzniośle, ale „syrdeczni” jak nigdy dotąd przy wigilijnym stole.

Żeby pojąć fenomen zamysłu Zbierzchowskiego, wystarczy uświadomić sobie, że były to czasy wolne od bożonarodzeniowej mechaniki wspierającej żarłoczny marketing. Kolędy śpiewało się „przepisowo”, w kościołach lub domach, w czasie wigilii, zdając się przy tym na pamięć i umiejętności pokoleń. Książeczka Zbierzchowskiego była więc przejawem tradycji i nowoczesności zarazem. Przede wszystkim zaś – i to miała na celu – realnie udomowiła kolędę, podnosząc przy tym powszechny poziom jej znajomości i domową jakość wykonania.

Zbierzchowski niektóre teksty znacznie skrócił, nadając im, jak się wówczas mówiło, strukturę bardziej „piosenkarską”. Tu i ówdzie uwspółcześnił leksykalnie, uprościł uciążliwą niekiedy prozodię stosowaną w śpiewie ludowym lub obowiązującą w ówczesnych śpiewnikach kościelnych. Przede wszystkim zaś uporządkował słowa i nuty w sposób pozwalający umiarkowanie zdolnemu amatorowi utrzymać się w przyzwoitej estetyce. Dzisiaj te pomysły zdawać się mogą nadto młodopolskie w duchu, wypada to jednak uznać za licentia poetica, wszakże temu duchowi Zbierzchowski pozostał dozgonnie wierny.

Gwoli uczciwości należy przyznać, że efekt handlowy również był nieprzeciętny. Wydawcy interwencyjnie dodrukowywali pierwszy nakład z 1919 roku, a wznowienia „Kolęd polskich” ukazywały się (i rozchodziły) aż do ostatniej gwiazdki wolnego Lwowa w 1938 roku.

W pierwszym wydaniu poeta zebrał dwadzieścia kolęd. Następne, w 1920 roku wyszło już z podtytułem „Wybór 21 najulubieńszych kolęd na fortepian wraz z tekstem”. Dodano także uwagę: „Układ muzyczny i warjanty poetyczne Henryka Zbierzchowskiego”. Zaznaczono też, że „nakład i własność” należą do wydawcy, firmy „G.Seyfarth”. Jej właścicielem był wówczas zięć założyciela oficyny, Gustawa Seyfartha, zaprzyjaźniony z „bardem Lwowa” Józef Georgeon, który zresztą od początku swojej kariery edytorskiej specjalizował się w wydawnictwach muzycznych.

We wznowionym wydaniu, które, zwróćmy uwagę, wyszło już po odparciu sowieckiej napaści 1920 roku, poeta zamieścił motto, godne przytoczenia, bo z jednej strony ukazuje jego sentymentalne przywiązanie do kolędy w ogóle, z drugiej zaś zawiera charakterystyczne wtrącenia odnoszące się do trudnej współczesności. „Grajże mi kolędo graj, przyjaciółko młodych lat…” rozpoczyna, żeby podkreślić pierwotne przywiązanie do „nieuczonych dźwięków”, z których, wywołana smutnymi doświadczeniami „Polska tak jak słucki pas” rozwija się „przed oczyma duszy, ta ze złych i z dobrych snów”. Dalej zdaje się rymem kreślić istotę swojego zamysłu:

Dałem ze swych skromnych kies
Cały mego serca skarb.
Trochę śmiechu trochę łez,
Przepych cnót i niecnót garb
Odmierzając z ostrożnością
Natężenie mocnych farb.

W tym fragmencie motto, choć znajduje się w części „kolęd najulubieńszych”, odnosi się przede wszystkim do drugiego ze wspomnianych na wstępie zbiorków, wydanego także w 1919 roku w znacznie skromniejszej, dosłownie broszurowej szacie. To część druga „Kolęd polskich”, zawierająca „warianty poetyckie” par excellence. Z historycznej perspektywy te są bardziej interesujące niż wersje oryginalne, Zbierzchowski sięgnął bowiem po metodę chętnie stosowaną w ówczesnym kabarecie, pisząc własne teksty do znanej już muzyki, w tym wypadku kolęd. Jest to, jeżeli nie pierwsze, to zapewne jedyne utrwalone wówczas drukiem użycie kolędowego pierwowzoru dla ogłoszenia tekstów w istocie publicystycznych lub wprost satyrycznych.

Powstało w ten sposób zwierciadło pierwszych miesięcy niepodległości we Lwowie, ukazujące dotkliwe kłopoty aprowizacyjne, paskarstwo, korupcję oraz żal i niechęć do „warszawskiej polityki”, w odczuciu lwowiaków obojętnej na niedole Galicji Wschodniej. „Ojciec lwowskiego kabaretu”, za jakiego uważano Henryka Zbierzchowskiego osiągnął więc sukces podwójny i zgoła szlachetny. Oto cały mieszczański Lwów śpiewał polskie kolędy, podzieliwszy się uprzednio opłatkiem. Ten sam Lwów, zrzuciwszy szacowny surdut, zachodził wieczorami do kabaretu, gdzie na kolędową nutę, w otoczeniu miejscowej bohemy podśpiewywał boleśnie kąśliwe satyry „kawalera Księżyca”, Henryka Zbierzchowskiego, który miał przetrwać w lwowskiej pamięci jako symbol artystycznej cyganerii.

Twórczość Zbierzchowskiego często drażni gusta dzisiejszego czytelnika, jest uciążliwie obciążona młodopolskim manieryzmem, a rymotwórcza łatwość często tyleż bawi, co irytuje. To główny powód, dla którego wiele z jego wierszy nie zachowało energii porównywalnej z kabaretową spuścizną choćby o siedem lat starszego Tadeusza Boya-Żeleńskiego, czy o pokolenie młodszego Mariana Hemara. Zbierzchowski pisał jednak dużo, często w pośpiechu wynikającym właśnie z potrzeby reagowania na otaczającą go rzeczywistość. To inna z przyczyn nieuleczalnej muzealności wielu jego wierszy, których znaczenie gasło wraz z temperaturą odnotowywanych wydarzeń.

Jednak do fragmentów poetyckich kolęd sprzed stu lat z górą warto dziś zajrzeć, choćby po to, by doświadczyć cierpkiej chwilami refleksji, jak w niektórych aspektach czas i historia niewiele zmieniają.

Sławomir Gowin

Tekst ukazał się w nr 23-24 (435-436), 19 grudnia – 15 stycznia 2023

X