Każdy autor – jako otwarta rana

Każdy autor – jako otwarta rana

W dniach 27 września – 9 października na Ukrainie i w Polsce odbyła się kolejna, już XXVI Międzynarodowa Galicyjska Jesień Literacka „Polska-Ukraina – jednym głosem”.

Tym razem chyba zacznę od końca. Na koncercie finałowym w Dworku Paderewskiego powiedziałem tak: „Jutro wyjeżdżamy, a się nie chce… Tu się spotyka przyjaciół, tu się przekazuje cząsteczkę siebie słuchaczom. Przede mną 400 kilometrów drogi do domu. W przypadku Jana Dydusiaka – 16.000. Jesteśmy tacy dalecy na odległość, ale tacy bliscy z duszy i serca. Pojedziemy do swoich rodzin, będziemy je pilnować, będziemy wychowywać dzieci, pisać nowe teksty i czekać na kolejne spotkania”.

Ktoś może powie, że to jest dość patetyczne i sentymentalne. Tak, jestem sentymentalny. Czyli wrażliwy. Kiedy oglądam filmy lub słucham piosenki, w pewne momenty czuję, jak coś dławi mi w gardle. Nie wstydzę się tego uczucia. Nie wstydzę się własnej słabości. Bo jest szczera. Mam nadzieję.

Spotkanie autorów XXVI MGJL z Ihorem Cependą, rektorem Przykarpackiego Uniwersytetu im. Wasyla Stefanyka w Iwano-Frankiwsku (d. Stanisławowie) (fot. Wołodymyr Harmatiuk)

Na każdej kolejnej imprezie, a było ich w moim życiu niewiele, każdy autor jest jako otwarta rana. Świeża i krwawiąca. Ale to nie znaczy, że dla sprawdzenia tego wolno włożyć do niej palec. Przepraszam, że może tak wysoko sięgam. Ale tak czuję. I tak uważam. Przekazujesz swoje przeżycia, swoje emocje, swoje tajemnice innym. Na co liczysz? Na rozumienie? Na pewno. Dotknąć głębin serc kilkudziesięciu, a może setek ludzi? Oczywiście. I to ludzi młodych, którzy tylko zaczynają walczyć z pędzącym życiem. Komuś posłużysz radą, komuś rozrywką, komuś cichym potrzebnym zakątkiem. Tak się czuję czasami ja w tym gronie wybitnych i doświadczonych.

Ukończyłem studia na Uniwersytecie Przykarpackim w dalekim już 1998 roku. W dalekim, bo większość młodzieży, z którą się spotykamy, urodziła się znacznie później. Na uczelni w czasie studiów słyszałem nazwiska różnych polskich autorów, poetów, pisarzy. Jedno z takich – Konopiński. Lech Konopiński. Powiedziałem o tym na spotkaniu finałowym w Kąśnej Dolnej.

Nestor polskiej satyry Lech Konopiński (fot. Wołodymyr Harmatiuk)

Na spotkaniu w Iwano-Frankiwsku, dokąd niestety Lech Konopiński nie dojechał z przyczyn poważnych, Andrzej Grabowski przeczytał jego wiersz satyryczny „Nie płacz, kochanie”. A już na spotkaniu w Dębicy 4 października Lech Konopiński powiedział, że chciałby zmienić klimat i nie będzie czytał wesołych wierszy. Pomyślałem, że to taki żart. Ale poprowadził nas przez Warszawę. Powojenną. Prawdę życia usłyszałem. Okropną prawdę, której, na szczęście większość z nas nie miała okazji widzieć i przeżyć. Chyba, że teraz przeżywamy to na Ukrainie. Na jej wschodzie. O tym trochę niżej.

To był zupełnie inny Konopiński, niż ten, którego poznałem w czasach uniwersyteckich. Ten był wesoły i dowcipny. Też z prawdą życia, ale przesianą przez pryzmat sarkastyczny. Przed spotkaniem w Dębicy siedzieliśmy przy stolikach, czekając godziny rozpoczęcia. Siedziałem naprzeciwko i siłowałem złapać kilka ujęć aparatem fotograficznym. Oto siedzi stary człowiek. Ręce złożone na lasce. Głowa na rękach. Siwe włosy, pokręcone brwi i smutne spojrzenie w przestrzeń. Świetny moment. „Gotowy afisz dla spotkania literackiego” – powiedział mój przyjaciel Vladimir Stockman. I nagle – żywe iskierki w oczach. W uśmiechniętych oczach.

To była już czwarta edycja MGJL, która się zaczynała na Ukrainie. Festiwal posiadał już dwa skrzydła – spełniło się dawne marzenie Andrzeja Grabowskiego – połączyć części dawnej Galicji w granicach poetyckich. Dlatego przekracza granice z ekipami autorów i muzyków i usiłuje – a kosztuje to dużo wysiłku moralnego, fizycznego i innych niezbędnych – rujnować barykady i ściany, budować mosty, bodajże słowem.

W tym roku Międzynarodowa Galicyjska Jesień Literacka wróciła do Iwano-Frankiwska. 28 września br. Iwano-Frankiwsk (d. Stanisławów) znów miał możliwość gościć jeden z największych festiwali literackich w Polsce, a może nawet w Europie Wschodniej.

Oficjalnym partnerem XXVI Międzynarodowej Galicyjskiej Jesieni Literackiej wystąpiło w tym roku Centrum Kultury Polskiej i Dialogu Europejskiego w Iwano-Frankiwsku. To właśnie w Centrum odbył się koncert literacko-muzyczny.

Tutaj wystąpili poeci polscy: Andrzej Grabowski, Kazimierz Burnat, Jan Dydusiak, Geza Cseby, Adam Lizakowski, Vladimir Stockman, Artur Grabowski oraz autorzy ukraińscy: Natalia Tkaczyk, Stepan Prociuk, Wasyl Karpjuk, Marija Mykycej, Ihor Gurguła, Julia Kurtasz-Karp, Switłana Bresławska, Wasyl Babij, Natalia Krisman, Bogdan Kyrsta, Wołodymyr Harmatiuk.

Tym razem do Iwano-Frankiwska przybyło siedmioro poetów polskich i dwóch ukraińskich. Mieli oni spotkania w placówkach oświatowych: na Uniwersytecie Przykarpackim im. W. Stefanyka, w Szkole Ogólnokształcącej nr 3 z polskim i rosyjskim językiem nauczania, w Liceum Przyrodniczo-Matematycznym oraz Ukraińskim Gimnazjum nr 2.

Uczniowie szkoły ogólnokształcącej nr 3 Iwano-Frankiwska na spotkaniu z Janem Dydusiakiem i Ihorem Gurgułą (fot. Wołodymyr Harmatiuk)

Autorzy podzielili się wrażeniami ze spotkań z uczniami w szkołach Iwano-Frankiwska. Z wielką powagą i zachwytem mówiono o poziomie nauczania języka polskiego w Ogólnokształcącej Szkole nr 3 oraz profesjonalizmie polskich nauczycieli, którzy tam pracują. Główne podziękowania padły od znanego poety, prezentera radiowego z Sydney (Australia) Jana Dydusiaka.

Czytanie poezji uświetnione zostało występem iwanofrankiwskich muzyków. Swoje własne utwory zaprezentowała ciekawa i niezwykła młoda pianistka Tamara Łucenko, która występuje pod pseudonimem Lumara Urban, oraz znany w mieście kwartet smyczkowy pod kierownictwem Angeli Prychodko Quattro Corde, który cudownie wykonał utwory polskich i ukraińskich kompozytorów. To m.in. wzruszające międzywojenne tango „To ostatnia niedziela” Jerzego Petersburskiego oraz „Melodia” Myrosława Skoryka.

– To dla mnie zaszczyt gościć i być partnerem tak wielkiego projektu, jakim jest MGJL. Centrum Kultury Polskiej i Dialogu Europejskiego jest miejscem spotkań ludzi różnych narodowości, różnej kultury, jest zawsze otwarte na inicjatywy, które łączą a nie dzielą, szukają podobieństw, a nie odmienności oraz sprzyjają zbliżeniu polsko-ukraińskiemu – powiedziała na zakończenie dyrektor CKPiDE Maria Osidacz.

Quartet smyczkowy pod kierownictwem Angeli Prychodko (fot. Wołodymyr Harmatiuk)

Obecny na spotkaniu konsul Marian Orlikowski z Konsulatu Generalnego RP we Lwowie oraz Wołodymyr Fedorak, kierownik Wydziału Kultury, Narodowości i Religii Iwanofrankiwskiej Państwowej Administracji Obwodowej, mówili o ważności budowania mostów między narodem polskim i ukraińskim i o tym, że takiego typu międzynarodowe festiwale wykonują to najlepiej. Poezja, muzyka nie mają granic, nie są ograniczone w czasie i mają zdolność do przełamywania granic zbudowanych przez ludzi.

Właśnie to przełamywanie chyba było jednym z lejtmotywów każdego spotkania. Do ludzi, głównie młodych, mówiono o zagrożeniu, które idzie od maniakalnych władz Rosji całej Europie, a nawet światu. I że Ukraina broni świat od tej agresji na swoich wschodnich granicach.

Jan Dydusiak (od lewej), Ihor Gurguła (fot. Wołodymyr Harmatiuk)

Na spotkaniu z młodzieżą w Tuchowie Jan Dydusiak opowiedział o swoich korzeniach historycznych. Jednego z jego krewnych rozstrzelano przez NKWD, inny zginął w wojnie ukraińsko-polskiej. Ale nie czuje nienawiści do swoich przyjaciół, poetów ukraińskich, czy barda rosyjskiego, a poety polskiego Vladimira Stockmana. Między innymi, Vladimir Stockman przetłumaczył książkę dziennikarza rosyjskiego Sergieja Łojki „Lotnisko”. W książce pokazana jest prawda o obronie lotniska w Doniecku. Przez ponad 240 dni broniono lotniska, gdy beton i stal już zostały zniszczone, ludzie wytrzymali, za co wrogowie nazwali ich cyborgami.

Każdego roku Festiwal niesie wielką niespodziankę i zaskoczenie. Na przykład, ukraiński bandurzysta Taras Łazurkiewicz, który potrafi grać jednocześnie na dwóch ludowych ukraińskich instrumentach – bandurze i fujarce – zaprezentował między innymi wspólny numer artystyczny z wietnamskim poetą Lam Quang My.

Kilka lat temu Lam opowiedział mi ciekawą historię związaną z ukraińską ludową piosenką, której się nauczył w wieku dziecięcym w szkole wietnamskiej. Melodia tej piosenki jest bardzo podobna do ukraińskiego ludowego tańca „Hopak”. A śpiewa się w tej piosence o szczęśliwym życiu Ukraińców w czasach radzieckich. Oczywiście, była to ówczesna sowiecka propaganda, a jednak piosenkę – po ćwiczeniu prawie na kolanie w Dworku Paderewskiego – zaprezentowali na spotkaniu w bibliotece publicznej w Oleśnie. A Lam Quang My nawet zatańczył, czego nikt się nie spodziewał. I uzyskali wielkie brawa. Wszystko się działo na cudownie zaaranżowanej scenie na sali biblioteki. Stary rower, gumowe buty, dynie i stary stół z wypełnioną jabłkami szufladą. Coraz to inna aranżacja, wykonana przez pracownice biblioteki w Oleśnie.

Jeszcze jednym odkryciem tegorocznej edycji festiwalu była włoska poetka Antonella Rizzo, z zawodu nauczycielka. Razem z koleżanką Anną Lagodą przetłumaczyły na włoski poezje kolegów i w Dworku Paderewskiego na finałowym koncercie zabrzmiał piękny język włoski, język, którym Petrarka pisał swoje miłosne sonety do Laury. I kto wie, czy któregoś roku Międzynarodowa Galicyjska Jesień Literacka nie dotknie swoim skrzydłem włoskiej ziemi na wybrzeżu morza Tyrreńskiego.

Wołodymyr Harmatiuk
Tekst ukazał się w nr 21 (265) 15-28 listopada 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X