Józef Nowakowski – organista katedry lwowskiej (1894–1990). Część 2 Janina i Józef Nowakowscy, ze zbiorów autorki

Józef Nowakowski – organista katedry lwowskiej (1894–1990). Część 2

Jedenastego kwietnia 34 lata temu zakończyło się ziemskie życie Józefa Nowakowskiego. Do ostatnich niemal tygodni pozostawał czynny zawodowo jako organista. Jedynie przez ostatni miesiąc życia, gasnąc cicho jak dogorywająca świeca, nie opuszczał już organistówki słuchając Mszy św. z katedry za pośrednictwem sporządzonego w tym celu nagłośnienia. Tak też było 19 marca 1990 roku, kiedy chór Katedry Lwowskiej pod batutą Jego ucznia i następcy, Bronisława Pacana – jak co roku śpiewając w dniu imienin – uczcił Jego św. Patrona przygotowaną po raz pierwszy na tę okazję „Mszę Świętokrzyską” Jana Adama Maklakiewicza. Jej wykonania z Anną Czyżowską i Zbigniewem Jarmiłką w partiach solowych Solenizant pogratulował. Miałam zaszczyt towarzyszyć wtedy chórowi realizując partię organową. Trzy tygodnie później, w Wielką Środę, w wieku 96 lat utrudzony organista zasnął w Panu. Podczas uroczystości żałobnych, które odbyły się w katedrze w Wielki Piątek, organy katedralne, na których grał przez 70 lat – milczały. Cisza i skupienie, towarzyszące kontemplacji Męki i śmierci Pana Jezusa korespondowały z powagą skromnych uroczystości pogrzebowych.

Grobowiec rodzinny na cmentarzu Łyczakowskim, w którym spoczywa Józef Nowakowski i jego pierwsza żona Wanda z Kroppów Nowakowska, fot. K. Świetlicki, 2024 rok

Mszy św. żałobnej przewodniczył o. Rafał Kiernicki, chór Katedry Lwowskiej „Requiem” odśpiewał a cappella, po czym trumnę z ciałem odprowadzono na cmentarz Łyczakowski, gdzie została złożona w grobowcu rodzinnym, znajdującym się tuż za murem Cmentarza Obrońców Lwowa, w pobliżu kaplicy Orląt. Na cmentarzu dołączył do grona żałobników przybyły z Lubaczowa do Lwowa na Wielkanoc administrator apostolski archidiecezji lwowskiej bp Marian Jaworski. To pożegnanie nestora polskich katolików Lwowa było niezwykle wymowne. Ten, który opuścił Lwów przed laty jako alumn wraz z ewakuowanym do Kalwarii Zebrzydowskiej seminarium duchownym teraz, w przededniu objęcia rządów na lwowskiej stolicy metropolitalnej, żegnał tego, który wtedy w katedrze wbrew wyrokom historii pozostał. Pozostał po to, by jak żywy kamień rzucony na lwowski Boży szaniec trwać, ocalić, utrzymać, obronić. „Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte”. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można „zdezerterować”. Wreszcie – jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba „utrzymać” i „obronić”, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić – dla siebie i dla innych”. Jakże te słowa, skierowane do młodzieży przez Papieża Polaka kilka lat wcześniej, w 1987 roku, czyli jeszcze za życia pana Nowakowskiego, współbrzmią z postawą lwowskiego organisty, którą sam zresztą nigdy za heroiczną nie uważał, sądząc, że zrobił jedynie to, co mu sumienie nakazywało, jedynie to, co należało w tamtej sytuacji zrobić. Nie będąc już wówczas człowiekiem młodym, bo u schyłku II wojny światowej przekroczył pięćdziesiąty rok życia, nie zawahał się jednak położyć na szali przyszłość swoją i osób najbliższych, postanowił pozostać na posterunku i trwać do końca. Nie zawahał się, licząc się z wszystkimi konsekwencjami tej decyzji, podjąć walkę o ocalenie katedry.

Organista na trudne czasy

W Niedzielę Wielkanocną1946 roku abp Eugeniusz Baziak odprawił ostatnią Mszę św. pontyfikalną w katedrze lwowskiej i w dniu 26 kwietnia 1946 roku na zawsze opuścił Lwów, pod presją godząc się na rolę wygnańca w Polsce, w jej powojennych granicach. Tej decyzji, która przypieczętowała masowy exodus duchowieństwa i wiernych, Nowakowski nie zaaprobował do końca życia. Zdecydowanie bliższa była mu postawa takich duchownych, jak ks. Andrzej Skrobacz z Mościsk, który powtarzał, ilekroć nagabywano go o termin wyjazdu, że opuści parafię dopiero wtedy, gdy wyjedzie ostatni jego parafianin. Zawsze z pewnym wyrzutem i ubolewaniem organista katedralny przyjmował wiadomość o likwidacji kolejnej parafii, o wyjeździe kolejnej rodziny. Katedra została pozbawiona proboszcza i kilku dotychczasowych wikariuszy. Osamotniony Nowakowski podjął jednak stanowczą, choć trudną decyzję pozostania w sowieckim już Lwowie. Obserwował, jak rozpoczął się konsekwentny proces zamykania świątyń i przekazywania ich na cele poza sakralne. Był świadkiem, jak z 32 kościołów rzymskokatolickich w mieście pozostawiono dla kultu jedynie cztery świątynie (dwie następne zamknięto kolejno w 1951 – kościół pw. Matki Bożej Śnieżnej i w 1962 roku – kościół pw. św. Marii Magdaleny, wówczas to katedra stała się jednym z dwóch – obok kościoła św. Antoniego – czynnych kościołów rzymskokatolickich we Lwowie).

Józef Nowakowski z ks. prałatem Zygmuntem Hałuniewiczem, ze zbiorów autorki

Aby uchronić Bazylikę Metropolitalną od takiego losu, Nowakowski musiał podjąć niezbędne kroki. Całą energię i umiejętności skupił na zapewnieniu bytu prawnego, materialnego katedry nie zaniedbując równocześnie wymiaru duchowego jej egzystencji, starając się zapewnić podstawy „normalnego” funkcjonowania w ramach całkowicie nowej rzeczywistości naznaczonej inwigilacją i szykanami. Już samo uzasadnienie celowości funkcjonowania w ateistycznym państwie placówki tej miary, jaką byłą katedra, wymagało nie lada sprytu i zręczności dyplomatycznych. Na podstawie trudnych dziś do jednoznacznego zweryfikowania informacji można wnioskować, że początkowo głównym argumentem przedstawianym przez Nowakowskiego władzom, który zapobiegł dalszym naciskom zmierzającym w kierunku zamknięcia świątyni i zarazem stał się pewną „tymczasową przykrywką” dla jej dalszego istnienia była deklarowana przez niego chęć kontynuowania działalności zawodowej, muzycznej, „nieszkodliwy” pod względem ideologicznym zamiar prezentowania mieszkańcom Lwowa muzyki organowej i wokalnej wespół z przyjaciółmi, artystami opery lwowskiej.

W tych poczynaniach wspierali Nowakowskiego m.in. zaufani i zaprzyjaźnieni z nim od dawna baryton i zarazem kantor katedralny Marian Kołaziński (1910–1986) oraz tenor Jan Hlady (1899–1988). Można by przypuszczać, że wobec braku księży mogących wówczas podjąć na stałe posługę w katedrze i z uwagi na niemłody już wiek organisty takie argumenty przemówiły do sprawujących władzę, którzy przystali na takie „tymczasowe” rozwiązanie. Nie bez znaczenia był fakt zamieszkiwania i zameldowania Nowakowskiego w katedrze (przy dawnym Pl. Kapitulnym, którego nazwę zmieniono na Pl. Róży Luksemburg), a więc i posiadania kluczy świątyni, których oddania odmawiał. Legitymujący się „poprawnym” pochodzeniem społecznym, konsekwentny w swoich działaniach Nowakowski wkrótce zorganizował komitet katedralny, organ powoływany zgodnie z ówczesnym prawodawstwem państwowym w miejsce zlikwidowanych struktur hierarchicznych Kościoła katolickiego (diecezja, dekanat, parafia). Tzw. „dwudziestka” w imieniu państwa zarządzała działalnością parafii i jako jej organ założycielski rozporządzała jej majątkiem, zatrudniała pracujących przy kościele księży i pracowników, zawierała coroczne umowy o dzierżawę budynku katedry z Zarządem Historyczno-Architektonicznego Rezerwatu m. Lwowa. Spotkania komitetu odbywały się w mieszkaniu organisty, pełniącego zarazem funkcję przewodniczącego owego komitetu. Znajdowało się ono w aneksie, przylegającym od południa do prezbiterium katedry, na piętrze, z oknami wychodzącymi na kaplicę Boimów i ulicę Halicką.

Nowakowski zajął się pozyskiwaniem księży do posługi w parafii katedralnej. Nie było to zadaniem łatwym. Większość kleru diecezjalnego opuściła Lwów, udając się na zachód, inni – jak przedwojenny kanclerz kurii metropolitalnej we Lwowie ks. Zygmunt Hałuniewicz – skazani na podstawie sfabrykowanych dowodów odbywali karę w sowieckich więzieniach i łagrach. Z dotychczasowych badań wynika, iż na całym terenie przedwojennej archidiecezji lwowskiej, który znalazł się w granicach Związku Radzieckiego, pozostało zaledwie 21 kapłanów, w tym kilku we Lwowie. Pierwszym administratorem parafii na okres dwóch lat został 64-letni ks. kanonik Karol Jastrzębski, przedwojenny wieloletni katecheta szkół powszechnych we Lwowie, gorliwy orędownik kultu Bożego Miłosierdzia, który zaszczepił i szerzył w katedrze. Pomagał mu, aż do przedwczesnej śmierci w 1949 roku, młody wikariusz Stanisław Płoszyński (1914–1949). W 1948 roku, po powrocie z łagrów, funkcję proboszcza objął franciszkanin Sługa Boży o. Rafał (Władysław) Kiernicki (1912–1995), z którym Nowakowski współpracował do końca życia. W duszpasterstwie katedry o. Rafałowi pomagali ponadto: nadal ks. Jastrzębski aż do śmierci w 1966 roku, jak również okresowo, po powrociez sowieckiej zsyłki: jezuita z pobliskiej parafii w Szczercu o. Ludwik Seweryn (1906–1970) i ks. Zygmunt Hałuniewicz (1889–1974). Dopiero w roku 1974 komitetowi katedralnemu udało się wystarać o pierwszego po wojnie wikariusza, którym został wyświęcony w Rydze na Łotwie, a pochodzący z rodziny zesłańców z Podola do Kazachstanu ks. Ludwik Kamilewski (1946–2019). „Ojciec Rafał pesymistycznie zapatrywał się na tę sprawę, a jednak Komitet kościelny przeforsował” – odnotowała w swoich wspomnieniach pt. „Historia Kościoła we Lwowie od 1939 roku” Zofia Sokolnicka-Izdebska.

Wsparciem dla wciąż jeszcze pełnego życiowej energii, chociaż dźwigającego już na karku szósty krzyżyk Nowakowskiego, była żona, Janina z Hoszowskich, urodzona w 1913 roku we Lwowie, córka Ludwika i Anny z Kisielewskich, którą poślubił 1 lipca 1959 roku. Dzielnie trwała u boku męża, podobnie jak pierwsza małżonka przez lat ponad trzydzieści, będąc jego ostoją na jesieni życia. Dbała o uregulowany tryb każdego dnia zapracowanego męża, o jego zdrowie, wypoczynek i odpowiednią dietę. Stworzyła mu dom pełen ciepła i gościnności. Prawie dwadzieścia lat młodsza od małżonka, przeżyła go o lat dziewięć. To dzięki jej pisemnej relacji, sporządzonej już po śmierci męża na prośbę Bronisława Pacana, posiadamy szereg cennych informacji i faktów z życia pana Nowakowskiego. Potomkowie siostry pani Janiny użyczyli zaś zdjęć ze zbiorów rodzinnych, wykorzystanych również w tym artykule.

Fakt, że wówczas w katedrze stale mieszkał organista, był niezwykle istotny dla księży przybywających do Lwowa w różnych sprawach z okolicznych parafii, z Podola, Wołynia czy niekiedy z bardziej nawet odległych stron. Zawsze mogli liczyć na pomoc i nieodzowną w tamtych okolicznościach dyskrecję państwa Nowakowskich. Właściwie o dowolnej porze dnia i nocy można było dostać się do katedry. Każdy zaufany, bądź odpowiednio poinstruowany wiedział, że wystarczyło zapukać do rynny katedry obok mieszkania organisty, by już za chwilę klucz opuszczony przez panią Jasię na sznurku, lądował w ręku gościa i otwierał podwoje świątyni. Czasem dochodziło do sytuacji przezabawnych, a nieraz i wprawiających w zakłopotanie, jak wtedy, kiedy to mała Tereska, siostrzenica pani Janiny, będąca częstym gościem u bezdzietnego wujostwa, zdecydowanie odmówiła otwarcia oczekującemu pod drzwiami w cywilnym – bo jak wtedy inaczej – ubraniu tajnemu ks. biskupowi Janowi hr. Cieńskiemu ze Złoczowa, rezolutnie tłumacząc przybyszowi, że nie może go wpuścić, ponieważ go nie zna. Interwencja wielce skonfundowanej pani Jasi, która w porę jednak powróciła z przepastnych zakamarków katedralnych, szczęśliwie wybawiła hierarchę z niezręcznej sytuacji. Roztropnością i dobrem ogólnym kierowali się państwo organistostwo również świadomie rezygnując z założenia telefonu w swoim mieszkaniu. Podejmowane środki ostrożności nie wynikały jednak z zastraszenia, choć i takim próbom byli poddawani, lecz z umiejętności codziennego rozważnego funkcjonowania w tamtej rzeczywistości bez narażania kogokolwiek na przykre konsekwencje.

Nowakowscy pełnili codzienną cichą, ofiarną i konsekwentną służbę na rzecz katedry i społeczności polskiej wokół niej skupionej. Pani Jasia zaangażowana była w akcję niesienia pomocy, w tym wysyłania paczek żywnościowych skazańcom przebywającym w sowieckich więzieniach i łagrach. Stałą pomocą otaczała również osoby biedne i pokrzywdzone, czy mniej zaradne życiowo. Piękną tradycją, w której miała swój niebagatelny udział, dzierżąc ster w kuchni, były z kulinarnym rozmachem przygotowywane coroczne spotkania opłatkowe w katedrze dla pracowników i wszystkich angażujących się w duszpasterstwo, a więc chóru, sióstr zakonnych, chorążanek, służby katedralnej, ministrantów. Organizowane przez o. Rafała w ciasnych, ale pojemnych pomieszczeniach w południowym aneksie na parterze, przy naprędce, doraźnie, ale solidnie na ten wieczór skleconych z desek ławach i stołach, pomimo skromnych warunków były wydarzeniem, na które z utęsknieniem oczekiwano cały rok. Niepowtarzalny był swojski klimat, który im towarzyszył, budowały i wzmacniały tę szczególną więź pomiędzy ludźmi i poczucie wspólnoty, zaś okraszone zabawnymi scenkami humorystycznymi i śpiewem kolęd dawały tak potrzebne chwile radosnego wytchnienia w tamtej niełatwej rzeczywistości. Powszechną wesołość biesiadników wzbudzały zawsze subtelne żarty i „pokazowy” kieliszek znanego z abstynencji pana organisty: kieliszek z podwójnym dnem, z którego nie sposób było się napić. O. Rafał jako gospodarz dbał o to, by na stołach nie zabrakło tego, co na co dzień nie każdy z niezasobnych przecież parafian miał w nadmiarze, był więc i barszcz, i bigos, i wytworne kanapki, ciasta i inne smakołyki.

Józef Nowakowski przy organach katedralnych, ze zbiorów autorki

Józef Nowakowski, niezwykle skrupulatny i obowiązkowy, skupiony jednocześnie i na pracy organistowskiej, i w komitecie katedralnym, i kancelarii parafialnej, cieszył się szczególnym zaufaniem o. Rafała, któremu doradzał w wielu istotnych sprawach. Był niezaprzeczalnym autorytetem nie tylko w kwestiach dotyczących muzyki w liturgii, ale dzięki trzeźwości osądu konkretnych sytuacji i doświadczeniu życiowemu również w sprawach odnoszących się do funkcjonowania parafii. Jak roztropnie działał komitet w katedrze świadczy historia incydentu w czasie pogrzebu ks. Hałuniewicza w 1974 roku. Władze państwowe najpierw zezwoliły na przejazd konduktu pogrzebowego na cmentarz Janowski, potem jednak – wobec ich zdaniem zbyt manifestacyjnego charakteru uroczystości – postawiły alternatywę rozwiązania komitetu lub zamknięcia katedry. W tej sytuacji przewodniczący komitetu J. Nowakowski ustąpił ze stanowiska, a jego funkcje na okres kolejnych szesnastu lat objęła lekarz internista, doktor medycyny Irena Pelczarska. Pełniła je do swej śmierci, która nastąpiła w niespełna dwa miesiące po zgonie poprzednika, w roku 1990.

30 marca, w Wielką Sobotę niezauważona minęła 50. rocznica śmierci ks. prałata Zygmunta Hałuniewicza, więźnia łagrów i niezłomnego świadka wiary, powojennego duszpasterza w kościele pw. św. Marii Magdaleny we Lwowie i w katedrze lwowskiej. To na jego pogrzebie z ust o. Rafała miało paść dramatyczne pytanie „Czy będzie jeszcze we Lwowie kapłan, który mnie pochowa?”. Pół wieku temu odpowiedź na nie wcale nie była tak oczywista. Dziś możemy i powinniśmy dziękować Opatrzności Bożej, że nie zabrakło w tamtych czasach ludzi takich jak Józef Nowakowski, którzy swoją żmudną codzienną pracą, nieustannym czuwaniem nad zachowaniem duchowego wielopokoleniowego dziedzictwa dawali przykład wytrwania w wierze, nadziei i miłości, tworząc podwaliny pod kolejny etap dziejowy w historii lwowskiego Kościoła. W niespełna rok po śmierci Józefa Nowakowskiego, w 1991 roku, zostały reaktywowane struktury Kościoła lwowskiego, potem odbyły się pierwsze w katedrze po II wojnie światowej święcenia biskupie i kapłańskie oraz ingres abpa Mariana Jaworskiego. W czerwcu zaś tegoż roku po raz pierwszy katolicy zza żelaznej kurtyny mogli tak licznie przybyć na spotkanie z Janem Pawłem II do Lubaczowa.

Lecz zaklinam – niech żywi nie tracą nadziei
I przed narodem niosą oświaty kaganiec;
A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec!
(Juliusz Słowacki)

Joanna Pacan-Świetlicka

Tekst ukazał się w nr 7 (443), 16 – 29 kwietnia 2024

X