Józef Gozdzki Kobieta i mężczyzna w strojach z XVIII wieku. Pocztówka (ok. 1880 – 1920 rok) (Fot. Biblioteka Narodowa)

Józef Gozdzki

Józef Gozdzki

Jedną z ciekawszych postaci związanych ze Lwowem i Kresami w XVIII w. był Józef Gozdzki. Jego przodkowie pochodzili z miejscowości Gózd na Mazowszu. Józef, przez intrygi rodzinne pozbawiony majątku, ale nie honoru, większość życia spędził we Lwowie i pobliskim Jaryczowie, gdzie kupił niewielki majątek. Jego rodzoną siostrą była Karolina Nassau-Siegen, o której przygodach pisaliśmy W KG nr 209 (13/2014).

Urodzony około 1730 r. był człowiekiem typowym dla epoki sarmatyzmu – porywczy, odważny, stoczył w życiu trzydzieści pojedynków; pełen fantazji, wielki patriota, ale w odróżnieniu od innych postaci z epoki – prawy i szlachetny, w swoich wybrykach nigdy nie przekraczał pewnej granicy. Kochał muzykę, grał na skrzypcach, koncertował publicznie.

Życie Gozdzkiego przypadło także na czasy szczególnie burzliwe – upadek Rzeczpospolitej, rozpaczliwa próba ratowania jej poprzez reformy Sejmu Wielkiego i Konstytucję 3 Maja, wreszcie rozbiory i utrata niepodległości. Nasz bohater, który chlubił się pokrewieństwem z polskimi królami – Sobieskim i Wiśniowieckim – nigdy nie zdradził ojczyzny. Swego czasu był jedynym, który głosował na sejmie przeciwko nadaniu carycy Katarzynie tytułu Imperatorowej Wszechrusi, co otworzyłoby jej drogę do interwencji na ruskich ziemiach Rzeczpospolitej. Król Stanisław August Poniatowski, któremu na tej uchwale szczególnie zależało ze względu na jego osobiste stosunki z carycą, przekonawszy się, że Gozdzkiego nie da się przekupić, ani tym bardziej zastraszyć, pilnował, aby ten nigdy więcej nie został posłem na Sejm.

Wspomnieliśmy, że Gozdzki dobrze grał na skrzypcach. Umiejętności tej jednak nie wyniósł z domu rodzinnego. Nauczył się tego… w więzieniu. Pewnego razu przebywając w Kamieńcu Podolskim Gozdzki umilał sobie czas po pijanemu strzelając do pomarańczy. Został za to na noc – do wytrzeźwienia – osadzony w areszcie. Takiej zniewagi porywczy szlachcic nie mógł puścić płazem. W odwecie, wraz z 80-osobową załogą napadł na 300-osobowy garnizon kamieniecki, siejąc taki popłoch, że sam komendant twierdzy ukrył się między trumnami w krypcie w kościele karmelickim. Za ten wybryk o mało nie zapłacił życiem, litościwie zamieniono mu karę śmierci na dwuletnie więzienie, w którym, jak widać, nie marnował czasu.

Po pierwszym rozbiorze Polski, kiedy Lwów znalazł się w państwie Habsburgów swoje awanturnicze skłonności Gozdzki wykorzystywał do aktywnej walki z zaborcą. Nigdy nie płacił żadnych podatków ani należności, za to skrupulatnie opłacał wszystkie nakładane na niego z tego tytułu kary. Wierzył, że wkrótce wróci polskie panowanie, a on wówczas wykaże się nieugiętością wobec zaborców. Znany był w całym mieście z urządzanych co chwilę burd w gabinetach austriackich urzędników. Kiedy zabroniono noszenia broni i urządzania pojedynków, stwierdził, że na takich błaznów jak radcy gubernialni wystarczy kij.

Szczególnie poszkodowany okazał się jeden z urzędników austriackich, który postanowił przechytrzyć Polaka. Wiedząc, że Gozdzki unika wizyt urzędowych i zawsze opuszcza majątek, spodziewając się nieproszonych gości, przyjechał do niego bez uprzedzenia, ulokował się we dworze i zaczął się układać do snu, rozmowy z dziedzicem zostawiając na następny dzień. Nie dane mu było jednak spokojnie zasnąć. Gdy już przebrał się w piżamę i szlafmycę i zapalił wieczorną fajeczkę… do pokoju weszło 30 osób, cała dworska służba, wszyscy w szlafmycach i z fajkami, we wszystkim naśladując gościa, oczywiście na polecenie gospodarza. Austriacki urzędnik wyniósł się z noclegiem do pobliskiego miasteczka, a rano nadesłał do dworu wezwanie dla Gozdzkiego. Za każdą godzinę spóźnienia – kara 25 zł. Gozdzki oczywiście się nie stawił, ale co godzinę przysyłał umyślnego, który opłacał karę. Po pewnym czasie jednak ta zabawa znudziła mu się i postanowił zakończyć ją definitywnie. Puścił plotkę w miasteczku, że planuje zamach na życie Austriaka, a Jaryczów jest już okrążony przez jego ludzi, jednocześnie podsyłając mu zaufanego Żyda, który miał go z opresji wyratować. Podstęp się udał. Przestraszony urzędnik, przebrany w stare łachmany przedzierał się opłotkami, przez błoto i rynsztoki, aż wydostał się z miasta. Nie zdążył jednak opuścić ziem Gozdzkiego, kiedy zatrzymała go straż dworska. Austriak obawiał się ujawnienia swojej tożsamości, więc jako żebrak i włóczęga został odstawiony do Lwowa przed oblicze swoich kolegów. Gozdzki co prawda zapłacił i za to słoną karę, ale uważał, że cała akcja była tego warta.

Jak widać, nasz bohater miał sporo wydatków, a jego majątek nie przynosił wystarczających dochodów. Z tego powodu puścił Jaryczów w dzierżawę i przeniósł się do Lwowa. Mimo, iż nie prowadził wystawnego życia, często musiał prosić o kredyt. Pewnego razu bawił się z przyjaciółmi, kiedy w środku biesiady zabrakło wina. Wysłał więc swoich ludzi do ormiańskiego kupca, Wartanowicza, aby taką beczkę, na kredyt, dał. Wyrwany ze snu w środku nocy Wartanowicz odmówił. Następnego dnia znów przyszli do niego ludzie Gozdzkiego, bez słowa wywlekli go z łóżka i zaciągnęli do piwnicy. Kiedy biedny kupiec już płakał i żegnał się z życiem, okazało się, że kara nie będzie aż tak sroga: miał tylko wynieść beczkę najlepszego wina na ulicę i siedząc tam, częstować nim przechodniów do ostatniej szklanki ze słowami „głupi Wartanowicz, Gozdzkiemu wina pożałował”.

Porywczy, ale prawy charakter Józefa Gozdzkiego sprawił, że jego największym wrogiem stał się starosta kaniowski Mikołaj Potocki, podobny mu awanturnik, ale warchoł i pijak, do tego słabego charakteru i bojaźliwy, skory do bitki tylko kiedy otaczała go wierna straż kozacka. O postaci tej pisaliśmy w KG nr 184 (12/2013). Wzajemna niechęć obu panów przekształciła się nawet w regularną wojnę, w której ścierały się prywatne oddziały obu szlachciców, a kością niezgody była… cześć kobiety.

Starosta kaniowski, choć lubił kobiety, nie miał u nich powodzenia. Ożenił się późno, z córką własnego ekonoma. Żonę wciąż poniżał, uważając, że nie odpowiada mu ona statusem społecznym i majątkowym. Dowiedziawszy się o tym Gozdzki postanowił uratować biedną kobietę i napadł zbrojnie na zamek Potockiego w Zbarażu, porywając mu żonę. Ta, zupełnie nieświadoma, że ma zostać uratowana, błagała o darowanie życia. Gozdzki odwiózł ją do Lwowa i umieścił w klasztorze benedyktynek. Długo tam jednak nie zagrzała miejsca, bo Potocki, dowiedziawszy się gdzie jest żona, napadł na klasztor i ją odbił. Nie zdążył jednak dowieźć do domu, gdyż na odpoczywające w drodze oddziały jeszcze pod Lwowem napadł ze swoimi ludźmi Gozdzki i ponownie porwał Potocką. Tym razem jednak benedyktynki nie zgodziły się na przechowanie jej, więc Gozdzki postanowił umieścić kobietę u siebie w domu, w Jaryczowie. Dwór był dobrze strzeżony i Potocki rozumiał, że odbić żonę tym razem będzie ciężko. Dwa razy próbował wziąć szturmem Jaryczów – bez skutku. Groził nawet Gozdzkiemu, że spali cały jego majątek, ale zmienił zdanie, gdy usłyszał w odpowiedź, że w odwecie też będzie co palić – Potocki był jednym z najmajętniejszych przedstawicieli swego rodu.

W efekcie, jak twierdzi pamiętnikarz z epoki, pani Potocka spędziła w Jaryczowie kilka lat, w czasie których zaprzyjaźniła się z Gozdzkim. Ten nigdy nie uchybił jej czci.

Nie wiadomo, jak zakończyłaby się ta historia, gdyby nie przypadek. Pewnego razu Gozdzki, przejeżdżając przez Gliniany, dowiedział się, że w pobliskiej karczmie przebywa Potocki ze swoją świtą, wszyscy już nieźle pijani. Korzystając ze sposobności napadł na nich i wziął Potockiego do niewoli, wymuszając na nim zawarcie pokoju. Warunki tego pokoju były dość osobliwe. Potocki zobowiązał się rozwieść z żoną i wypłacić odszkodowanie jej ojcu. Gozdzki, ze swojej strony, miał ożenić się z niewiastą i zabezpieczyć ją materialnie, zaś Potockiemu zwrócić zdobyte na nim armaty. Obaj panowie wymienili się swoimi portretami i obiecali sobie dozgonną przyjaźń. I choć niektóre źródła twierdzą, że szczęśliwe zakończenie jest tylko legendą, to chcemy wierzyć, że rzeczywiście tak było, a Gozdzki był szczęśliwy w małżeństwie!

Katarzyna Łebkowska
Tekst ukazał się w nr 23-24 (219-220) 19 grudnia 2014 – 15 stycznia 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X