Hotele starego Stanisławowa. Część 1 Cesarz Józef II wolał stary zajazd żydowski, niż wspaniały pałac Potockich (ilustracja z archiwum autora)

Hotele starego Stanisławowa. Część 1

Niewielu wie, że słowo „HOTEL” pochodzi od francuskiego „hote”, co oznacza „gospodarz”. To właśnie gospodami nazywano budynki, w których gospodarze trzymali po kilka pokoi dla zamożnych gości. Prości podróżnicy nocowali w przydrożnych stogach siana lub w karczmach. Jak powstał hotelowy biznes w Stanisławowie? O tym poniżej…

Zajazd na przedmieściu tyśmienickim
Pierwowzorem pierwszego hotelu w naszym mieście był… pałac Potockich. W tym miejscu zatrzymywali się ważni goście, odwiedzający Stanisławów. Są przekazy, że gościł tu król Jan III Sobieski, węgierski książę Franciszek Rakoczy, komendant twierdzy chocimskiej Kołczak i syn hetmana Grigorij Orłyk. Wszyscy oni byli gośćmi Potockich i jest czymś zupełnie naturalnym, że gościnni gospodarze zapraszali ich do swej rezydencji. Gdzie natomiast mogli przenocować ci podróżni, którzy nie byli znajomymi właścicieli miasta?

Potrzeby zwykłych śmiertelników zadowalały zajazdy. Były to wielkie budowle, stojące przeważnie przy głównych arteriach przed miejskimi murami. Można tam było zjeść, przenocować i napoić konie. Zrozumiałe, że w takich warunkach nie mogło być mowy o komforcie – przenocowałeś i bądź zdrów.

Pierwsza wzmianka o prototypie hotelu pojawia się w dziele historyka Benedykta Płoszczańskiego „Halicko-ruskie miasto Stanisławów z pewnych źródeł”. Pisze on, że w XVIII wieku miasto kończyło się zaraz za kościołem pw. św. Józefa, a po obu stronach traktu tyśmienickiego były pola. Dziś ta lokalizacja odpowiada skrzyżowaniu ulic Niezależności i Szaszkiewicza. Po konfederacji barskiej, czyli po wojnie domowej 1768–1769 roku Żydzi zbudowali trzy zajazdy i odtąd dzielnica nosi nazwę „Przy trzech domach”.

Prawdopodobnie w jednym z nich lub gdzieś w okolicy zdarzyła się zabawna historia. We „wspomnieniach anegdotycznych z czasów króla Stanisława Augusta” Ludwika Cieszkowskiego jest mowa o tym, że po 1780 roku cesarz austriacki Józef II odwiedzał przyłączoną niedawno do Austrii Galicję. Na szlaku znalazł się Stanisławów. Jego właścicielka Katarzyna Kossakowska przygotowała dla monarchy pawilon w swej rezydencji, który ozdobiono najdroższymi meblami, kilimami i gobelinami.

Cesarz odwiedził pałac, zjadł obiad, pochwalił gustownie urządzone wnętrza i… udał się do żydowskiego zajazdu na tyśmienickim przedmieściu. Zajazd mieścił się w starym budynku, dach niemiłosiernie przeciekał, wygód nie było. Imperator mieszkał tam trzy dni i chyba mu się tam spodobało. Wyjeżdżając, zostawił gospodarzowi dwa tysiące złotych reńskich na remont zajazdu. Żeby dorównać monarsze, Kossakowska ofiarowała Żydowi dostateczną ilość drewna na budowę nowego zajazdu. Żyd nowy zajazd wybudował, a nad drzwiami przybił szyld: „Tu był cesarz Józef II”.

Saks gwarantuje rzetelność
Historyk Sadok Barącz pisze, że w 1857 roku w Stanisławowie było 30 zajazdów i szynków, również jeden porządny hotel niejakiego Saksa. Stąd wniosek, że reszta zajazdów była „nieporządna”.

Wspomniany hotel Saksa wybudował w 1830 roku możny ziemianin Saks. Była to piętrowa budowla stojąca na prawo od gmachu głównego Akademii Medycznej, która podczas I wojny światowej została zniszczona. Dłuższym bokiem, liczącym 11 okien, budynek wychodził na obecną ulicę Halicką, a 4 okna patrzyły na ulicę Setnika Martyńca. Pan Saks był dość przedsiębiorczy i szybko przekroczył granice zwykłego biznesu hotelowego. W 1846 roku urządził przestronną salę, gdzie odbywały się wszystkie uroczystości starego Stanisławowa. Niebawem obok otwarto salę teatralną, w której często występowały teatry wędrowne. Była to przez dłuższy czas główna scena miasta do czasu, gdy został wybudowany w 1891 roku Teatr Miejski. Podczas Wiosny Ludów w 1848 roku hotel o mały włos nie został ostrzelany przez artylerię, gdyż zasiadała tam Rada Okręgowa, uformowana ze zbuntowanych Polaków.

Po prawej widać część hotelu Saksa, znanego później jako „Europejski” (pocztówka z kolekcji Wołodymyra Szulepina)

W 1850 roku hotel wykupił Abraham Galpern, który nazwał go „Hotelem Europejskim”. Nowy właściciel też nie był nowicjuszem w biznesie hotelowym. Kronikarz Stanisławowa Hrybowycz pisał w roku 1847, że w mieście na uwagę zasługiwał zajazd Galperna przy ul. Halickiej z mieszczącą się w nim porządną gospodą. Zajazd stał w miejscu obecnego domu towarowego „Przykarpacie” i został rozebrany pod koniec lat 60. XX w. Tym sposobem Galpern przejął wszystkie punkty strategiczne przy wyjeździe z miasta w dwu najważniejszych kierunkach.

Książki, harfistki i przemysł drzewny
Kolejnym „patriarchą” hotelarstwa był zakład, którego nazwę źródła historyczne podają w trzech wersjach: „Pod koleją żelazną”, „Pod drogą żelazną” i „Pod koleją”. Interesujące jest to, że powstał w połowie XIX wieku, gdy w Stanisławowie o kolei żelaznej nikt nawet nie słyszał. A kiedy przełożono już tory kolejowe, okazało się, że stoi on od nich dość daleko, na miejscu dzisiejszego budynku przy ul. Mazepy 2, tam, gdzie mieści się kawiarnia „Profiterole”.

Po lewej – hotel „Pod koleją żelazną”, a po prawej „Pod Czarnym Orłem”. W głębi ul. Belwederskiej kolejny hotel „Pod Złotym Orłem” (pocztówka z kolekcji Ołeha Hreczanyka)

W mieście uważano, że nie był on gorszy od „Europejskiego” i jak większość hoteli w mieście należał do jakiegoś Żyda, którego w mieście nazywano Chaimkiem. Hotel nazywano więc „Zajazdem u Chaimka”.

Podczas, gdy Saks i Galpern brali klientów teatrem, to Chaimek przyciągał ich literaturą. W 1869 roku odbył się tu pierwszy wieczór pamięci Tarasa Szewczenki, a w 1875 roku przy zajeździe zaczęła działać księgarnia Głuchowskiego. Po drugiej stronie ulicy stanął konkurent Chaimka – „Hotel pod Czarnym Orłem”. Od 1877 roku funkcjonował w nim najstarszy kantor miejski Efraima Kanera, gdzie oprócz operacji walutowych obracano też wekslami.

Kolejny „Orzeł” mieścił się kilkadziesiąt metrów dalej – przy ul. Belwederskiej 10. Był to zakład „Pod Złotym Orłem” i miał kawiarnię, gdzie wieczorami grali nie podpici muzycy, lecz… piękne kobiety-harfistki.

Prawie do końca XIX wieku jedynym dwupiętrowym hotelem był hotel Kamińskiego, stojący na deptaku i należący do burmistrza. Przez dłuższy czas uważano, że zbudowano go w 1874 roku. Krajoznawca Olena Buczyk odnalazła starą gazetę, w której umieszczono reklamę tego hotelu z 1873 roku. Budynek nazywano „hotelem”, lecz faktycznie był to „biurowiec”. Oprócz pokoi hotelowych mieściły się tam różne instytucje handlowe, szkoła zawodowa obróbki drewna i nawet stanisławowskie starostwo.

Hotel Kamińskiego był siedzibą wielu instytucji (pocztówka z kolekcji Zenowija Żerebeckiego)

Zakłady o wątpliwej reputacji
Wszystkie powyższe hotele uważane były za „porządne” i obsługiwały klientów klasy średniej. Mniej zamożni klienci szukali coś tańszego. Owszem – znajdowali, ale czasem z „przygodami”.

Prawdziwą miejską legendą był hotel „Pod trzema koronami” (dziś stoi tu sowiecki budynek przy Niezależności 6). Pod jego dachem całkiem dobrze funkcjonował utajniony burdel, który policja niejednokrotnie nakrywała i który jak Feniks z popiołów za każdym razem się odradzał. Zmieniali się właściciele i szyldy. W różnych okresach nazywał się „Angielski”, lub „Wschodni”. Wśród mieszkańców miał nazwę stałą „Pod trzema cyckami” co jedynie zwiększało jego popularność.

Hotel „Pod Trzema Koronami” inaczej – „Pod Trzema Cyckami” (ilustracja z archiwum autora)

Złą sławą okryty był też hotel „Belle Vue”, mieszczący się koło dworca. Tam regularnie ktoś się wieszał, klientów okradano, policja urządzała tam obławy i aresztowała różne męty.

Porządni mieszkańcy trzymali się też z dala od hotelu i restauracji Stricka przy ul. Meiselsa (ob. Łesi Ukrainki). Był czynny od 1870 roku i szybko zdobył sławę miejsca, gdzie bez problemów można dostać po pysku. Szczególnie waleczny był tutejszy kelner, który znany był z licznych bójek na sąsiednim pl. Mickiewicza.

Na początku XX wieku hotel przejął Salomon Hübner, który nazwał go „Brystol”, ale dobrej sławy to hotelowi nie przysporzyło. W maju 1909 roku zmarł tu klient i budynek stał się od razu zabytkiem historii. Zmarłym okazał się pierwszy profesjonalny kompozytor Galicji Denys Siczyński. Chorował na raka szyjnych węzłów chłonnych, cierpiał na stały brak gotówki, dlatego ostatnią przystanią muzyka stał się brudny i wilgotny pokój w tym hotelu.

Po kilku miesiącach policja zatrzymała tu Arona Liftmana. Jak pisze Olena Buczyk, ten dobrodziej przyjechał z Argentyny by werbować prostytutki do pracy za oceanem. Nie zdążył.

Jak widzimy, reputacja „Brystolu” była nienajlepsza. Budynek w stanie awaryjnym rozebrano pod koniec lat 80. XX w. W 1999 wybudowano tu akademik w stylu hotelowym. W raportach policyjnych, na szczęście, na razie nie figuruje.

Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 5 (345), 17 – 30 marca 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X