Historia w znaczki wpisana. Heyerdahl – Zdobywca oceanów

Norwegia ma wielu synów Wielkiej Przygody, podróżników i odkrywców, którzy zapisali się szczególnie w eksploracji obszarów arktycznych i antarktycznych.

Ale nie tylko: jeden z nich, chcąc udowodnić pewne swe tezy, rzucił wyzwanie oceanom, które pokonał w niezwykły sposób. To Thor Heyerdahl. Na 100. rocznicę jego urodzin poczta norweska dedykowała mu czworoblok pokazujący na jednym znaczku jubilata, a na pozostałych jego dwa „statki”, Kon Tiki i Ra oraz posągi na Wyspie Wielkanocnej, którą odwiedził podczas swej pierwszej wyprawy.

Przypuszczam, że wszyscy Czytelnicy tych zdań potrafią pływać. No, może kiedyś, któryś z Was bał się wody i jakoś mu utrzymywanie się na powierzchni jej lustra nie wychodziło, ale z czasem obawa przed nią przeminęła. Tak też było z pewnym norweskim młodzieńcem, który wręcz umierał ze strachu, gdy miał zanurzyć się w stawie czy rzece. Ponoć wzięło się to stąd, że dwukrotnie tonął, nie wiem, w jakich okolicznościach, może po prostu takie odnosił wrażenie, gdy ktoś starał się go nauczyć pływać? Gdzieś czytałem, że fobię zrodził wypadek: mając pięć lat wszedł na skutą lodem taflę fiordu, lód się pod jego ciężarem załamał i ledwie go z wody wyciągnięto. Lata mijały i dopiero w wieku 22 lat nauczył się sztuki bezpiecznego taplania się i to przypadkowo, bo wpadł do rzeki, ale wówczas o własnych siłach dotarł do brzegu. Już umiał pływać!

I pomyśleć, że niebawem ten życiowy niedorajda został wielkim podróżnikiem, obieżyświatem i to nie lądowym, lecz oceanicznym! A ojczyzna przyznała mu w 1999 r. tytuł najwybitniejszego Norwega XX wieku! O kim tu mowa? O Thorze Heyerdahlu (1914–2002). Pewnie macie jakąś wiedzę o nim, może nawet czytaliście jego wspaniałe książki? Jeśli nie, to postaramy się ją poszerzyć, bo jak już napomknęliśmy właśnie minęła 100. rocznica jego urodzin i z tej okazji poczta norweska wprowadziła do obiegu pamiątkową serię, którą powyżej przedstawiamy.

Więc tak. Urodził się 6 października 1914 r. w zamożnej norweskiej rodzinie – ojciec był właścicielem browaru i rozlewni wód mineralnych, a matka – szefową muzeum. Gdy nauczył się czytać, matka nie podsuwała mu książek z bajkami, lecz popularnonaukowe, które – czasem nie wszystko rozumiejąc – połykał z wielką ciekawością. Ogromnie interesowała go przyroda. Mając siedem lat założył w opuszczonym budynku na terenie ojcowskiego browaru własne zoo, w którym zgromadził sporą kolekcję muszli morskich, a z żywego inwentarza – motyle, nietoperze, lemingi i jeże. Rodzice także kochali naturę, wszystkie urlopy rodzina spędzała w chacie położonej w dzikich ostępach, gdzie Thor miał stale kontakt z naturalnym przyrodniczym środowiskiem. Po ukończeniu podstawowych szkół i gimnazjum 19-latek wstąpił na uniwersytet w Oslo, na którym studiował zoologię i geografię. W tym czasie poznał norweskiego podróżnika, Bjarne Kropeliena, który w czasie I wojny światowej żył na Tahiti i zauroczony tą wyspą i jej mieszkańcami, zebrał ogromną kolekcję rozmaitych obiektów związanych z ich kulturą, a z czasem także książek dotyczących Polinezji. Kropelien był przyjacielem domu Heyerdahlów i pozwolił Thorowi korzystać ze swej bogatej biblioteki. Zaglądał do niej bardzo często i to z pewnością ukierunkowało jego przyszłe zainteresowania: jego pasją stało się zgłębianie historii wysp wschodniej Oceanii, czyli Polinezji i kultury ich rdzennych mieszkańców. Już wtedy nurtowało go pytanie, skąd oni się wzięli na tych mikroskopijnych nieraz wysepkach rozrzuconych na ogromnym akwenie oceanu Spokojnego. Postanowił rozeznać się w tej sprawie na miejscu i ewentualnie rozwiązać tę zagadkę: w 1936 r. wraz ze świeżo poślubioną małżonką, Liv Torp, udał się na wyspę Fatu Hiva w archipelagu Markizów. Umiał nawiązywać kontakty, więc szybko zaprzyjaźnił się z jej mieszkańcami i starał się jak najczęściej wysłuchiwać ich opowieści, zwłaszcza o przodkach i zrodzonych w ciągu setek minionych lat familijnych legend. Wiele spośród tych przekazów mówiło o tym, że ongiś na wyspie pojawili się obcy, którzy przybyli ze wschodu pod wodzą brodatego białego mężczyzny zwącego się Kon-Tiki i osiedli tu na stałe. Potem dobili do ich brzegów kolejni cudzoziemcy, rodziny z ludów indiańskich. Wiążąc te fakty, Heyerdahl umocnił się w przekonaniu, że wyspy Oceanii zaludnili – i przynieśli im nową cywilizację – przybysze z Ameryki Południowej, co przeczyło obowiązującym teoriom, iż uczynili to migranci z Azji południowo-wschodniej.

{gallery}gallery/2015/heyerdal{/gallery}

Jak to jednak udowodnić? Przecież w tych dawnych czasach nie znano jeszcze statków, więc w jaki sposób ci koloniści mogli pokonać ogromną przestrzeń oceanu, dotrzeć do rozrzuconych po nim wysp, z których niektóre swą wielkością tylko kilkadziesiąt razy są większe od boiska piłkarskiego? Dalsze poszukiwania naprowadziły go na interesujący trop: szperając w peruwiańskich archiwach znalazł kroniki i rysunki hiszpańskich konkwistadorów, pokazujące inkaskie tratwy! Tak, pomyślał, to był ten środek lokomocji, którym posłużyli się ci tuziemcy, z takich czy innych powodów zmuszeni do opuszczenia swej południowoamerykańskiej ojczyzny. Zatem, pomyślał dalej, trzeba to doświadczalnie sprawdzić. Dobrał sobie jeszcze pięciu takich jak on śmiałków, pojechali do Peru i tam, mając zezwolenie prezydenta kraju, zbudowali w stoczni wojennej w Callao tratwę, skonstruowaną z dziewięciu grubych bali z drzewa balsa, drewna bardzo lekkiego i nie nasiąkającego wodą, powiązanych konopnymi linami różnej grubości (nie użyli ani jednego gwoździa ani drutu, niczego, co nie pochodziło z zasobów natury). Na bale położono pręty bambusa, te z kolei pokryto matami, a na środku tratwy, mającej 9 x 9 metrów, wzniesiono szałas z bambusowej trzciny ze ścianami oblicowanymi plecionkami i liśćmi bananów. Rolę steru pełniło wiosło o długości 5,80 metra. Jakąś tam stabilność zapewniały umocowane między balami półtorametrowe miecze, żagiel zaś z wizerunkiem Kon-Tiki podtrzymywały dwa maszty o wysokości niemal dziewięciu metrów. Pojazd, raczej dość prymitywny, wierna kopia przedhistorycznych tratw indiańskich, był gotowy do startu, do szaleńczej wyprawy.

Wyruszyli 28 kwietnia 1947 r. Żegnający ich zakładali się, ile dni ta eskapada potrwa, prorokowali, że niebawem słuch o niej zaniknie. Tymczasem, o dziwo!, zmagając się z żywiołami, wciąż mając przed oczami groźbę zakończenia rejsu w odmętach Pacyfiku (na przykład podczas spotkania z żarłaczem, który zaczął przepływać pod tratwą i jednym uderzeniem ogona mógł rozbić w drzazgi balsowe pnie), po 101 dniach Kon-Tiki – tak Heyerdahl nazwał tratwę – po pokonaniu 8000 kilometrów dotarła do atolu Raroia w archipelagu Tuamotu. Tym samym Heyerdahl udowodnił, że ludzie wieku kamiennego mogli przepłynąć Ocean Spokojny i stopniowo zasiedlić wyspy Oceanii. Mimo to, dodajmy tu, wielu naukowców wciąż się nie skłania uznać wyczyn Heyerdahla i jego załogi za wystarczające tego świadectwo, ba – uważa jego teorię za nonsens.

Thor Heyerdahl na tej eskapadzie nie poprzestał. Ciekawość wciąż gnała go ku nowym przygodom, nowym naukowym odkryciom, jego fascynacja morzami nigdy nie wygasła. W skrócie przypomnijmy tu, że:
w 1953 r. przybił do brzegów wysp archipelagu Galapagos, na których poświęcił szczególną uwagę żyjącym na jednej z nich długowiecznym żółwiom;
w latach 1955–1956 zorganizował archeologiczną wyprawę na Wyspę Wielkanocną;
w 1969 zbudował czółno z papirusu, którym postanowił przemierzyć Atlantyk. Nazwał je Ra, od egipskiego boga słońca. Płynąca pod flagą ONZ łódź rozpadła się jednak po przebyciu około 5000 kilometrów;
w następnym roku spróbował ponownie i tym razem w ciągu 57 dni Ra II dotarła z wybrzeży Maroka do wyspy Barbados; z tego sukcesu Heyerdahl wysnuł wniosek, że Egipcjanie przemierzali Atlantyk wiele lat przed Kolumbem;
w 1977 r. mając już 62 lata, podjął kolejne wyzwanie: tym razem udał się do Iraku, gdzie spuścił na wodę łódź zbudowaną z trzciny Tigris (od nazwy rzeki, Tygrys, nad którą znajdowała się „stocznia”) i potem przez Zatokę Perską wpłynął na ocean Indyjski, by po pięciu miesiącach zawinąć do portu Dżibuti, z którego z powodu lokalnych działań wojennych nie pozwolono mu wypłynąć, wobec czego na znak protestu, 3 kwietnia 1978 r. spalił łódź;
na tym nie koniec, bo w 1982 r. przedsięwziął wyprawę na Malediwy, gdzie kamienne posągi przypomniały mu te, które oglądał wcześniej na Wyspie Wielkanocnej, wreszcie w 1988 r. znowu wyruszył w świat, tym razem do Peru, gdzie eksplorował tamtejsze piramidy i poindiańskie ruiny Tucume.

Wcale nie wymieniliśmy tu wszystkich podróży norweskiego globtrotera, ograniczyliśmy się do najważniejszych. Zawsze dokumentował je filmami (ten o wyprawie Kon-Tiki otrzymał Oscara w 1951 r.). Największy rozgłos uzyskały jego książki, relacje z wypraw, które przetłumaczono na dziesiątki języków i wydano w milionach egzemplarzy. Jeśli ich nie czytaliście, sięgnijcie po nie, na przykład po Wyprawę Kon-Tiki czy Aku-Aku lub Fatu Hiva albo Ekspedycję Ra.

Jako miłośnik przyrody, Heyerdahl wciąż też myślał o jej ochronie, bardzo go martwiło zanieczyszczanie mórz. Swe poglądy na ten temat zawarł w książce Zazielenił się świat siódmego dnia. W niej zawarł też przesłanie: „W czasach, kiedy zanurzyliśmy się w erze technologicznej z baśniowymi wizjami środowiska stworzonego przez ludzi, nauka zaczęła postrzegać, że swą nieprawdopodobną złożonością natura całkowicie przewyższa człowieka w światowym systemie ekologicznym. Zniszcz go, a żaden mózg i żadne pieniądze w świecie nie przywrócą go do poprzedniego stanu”. W tej samej książce pozostawił także testament dla swych dzieci (miał ich pięcioro) i ich pokolenia, który brzmi mniej więcej tak: „Teraz wy przejmujecie tę planetę. Dbajcie dobrze o nią. My, wypożyczając ją przed wami, tego nie zrobiliśmy… Wybaczcie nam, że zniszczyliśmy tyle lasów, że zanieczyściliśmy tyle wód. Pomóżcie uzdrowić system, któremu zadaliśmy tyle ran. Wszystko to, co chodzi, pełza, pływa i lata to członkowie naszej wielopokoleniowej rodziny”.

Teraz kilka zdań o znaczkach poświęconych Heyerdahlowi. Oprócz tych najnowszych, jest jeszcze kilka dedykowanych jego wspaniałym wyprawom, jego niestrudzonym zabiegom o to, by wyjaśnić nierozwiązane zagadki przeszłości. Mamy tu znaczki: Norwegii, Wysp Świętego Tomasza i Książęcej, Polinezji Francuskiej, Peru, Kambodży, Barbados i Palau.

Thor Heyerdahl zajmował się bardzo poważnie przeszłością ludów z kilku kontynentów, musiał więc często zaglądać do archiwów, bibliotek, wiele czytać. Nieodzowna była zatem znajomość obcych języków. Opanował biegle aż pięć: oprócz norweskiego: znał angielski, francuski, hiszpański, niemiecki i włoski.

I jeszcze jedno: w stolicy Norwegii, Oslo, jest muzeum Kon-Tiki, warte odwiedzin.

Tadeusz Kurlus
Tekst ukazał się w nr 2 (222) za 30 stycznia – 16 lutego 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X