Historia odrzucana

Historia odrzucana

Znakomity podręcznik „Historia i teraźniejszość” prof. Wojciecha Roszkowskiego – mimo pozytywnych recenzji – niestety nie jest akceptowany w liceach i technikach, tam gdzie środowiska peerelczyków decydują o przyjęciu tej książki. Tak negatywne stanowisko wobec prawdy historycznej, bijącej z narracji profesora i trafnie dobranych zdjęć, jest smutnym dowodem, że proklamowana w 1989 III RP jest w przeważającej mierze uzależniona od koterii przesiąkniętych jeszcze nostalgią za upadłym PRL-em i że w pewnym sensie żyjemy nadal pod „okupacją” peerelczyków jak to diagnozował prof. Ryszard Legutko w rewelacyjnym i prawdziwym „Eseju o duszy polskiej” 2010). Stąd gniewna reakcja drugiego i trzeciego chyba pokolenia ex-ubecji na ten podręcznik, który ujawnia także fotografie patriotów i żołnierzy niezłomnych zamordowanych przez Urząd Bezpieczeństwa za stalinizmu.

Istotnie, autor zignorował tu zmowę milczenia nakazaną instrukcją grubej kreski Mazowieckiego. Ale słusznie, bo ile lat jeszcze mamy ukrywać przed pokoleniami młodych prawdę o zabijaniu przez stalinowców Polski i o okrutnym połogu PRL-u? Tej prawdy o krwawej historii PRL-u ukryć nie można. Taki wykład był i jest potrzebny, historia zbrodni komunistów nie może pozostać odwiecznym tabu. A prof. Roszkowski był niejako predestynowany do stworzenia takiego kompendium, ponieważ już w roku 1991 wydał „Historię Polski 1914–1990” (PWN, Warszawa) i w niej uzupełnił sporo białych plam, przedstawiając wydarzenia pomijane w okresie PRL-u jak np. akcję „Burza”  z 1944, kiedy to Armia Czerwona likwidowała oddziały AK, które pomogły jej uprzednio zająć nasze miasta na kresach albo porwanie Szesnastu do Moskwy.

Autor uzupełniał też pewne fakty z naszej martyrologii w dziejach PRL-u jak np. to, że w roku 1951 aż 900 księży trzymano w więzieniach czy o procesie biskupa Czesława Kaczmarka, albo o rozstrzelanej demonstracji w 1956 r. w Poznaniu czy o masakrze w grudniu 1970 r. na Wybrzeżu, a tu profesor podał nowe dane o kilkuset zastrzelonych (bo w samym Szczecinie odnotowano 147 ofiar), a zatem pominął oficjalne dane z komunikatu w roku 1970. Być może dlatego długie ręce komunistów usuwały egzemplarze tego tomu z bibliotek nawet w Sydney, gdzie nabyłem książkę na bibliotecznej wyprzedaży. Służyła mi od lat jako źródło o akcji „Burza” czy o grudniu 1970 r. Były w niej odważne rewelacje, a dziś z konsternacją czytamy w „Historii i teraźniejszości” tamte stare dane z PRL-u o 45 zabitych.

Czy nagonka peerelczyków była zbyt dotkliwa? Powrót do starych danych o masakrze grudnia 1970 dowodzi, że jeszcze nie zbudowaliśmy III RP. Tom profesora – mimo tej kontrowersji – pozostaje znakomitym podręcznikiem dla nauki historii i należy ubolewać, że nie przyjęto go we wszystkich szkołach. Tym bardziej, że w pięknym stylu opowiada o dziejach świata – od Tybetu po Japonię, od blokady Berlina po Chiny wychodzące z cienia, studenckie ruchy z 1968 r., rewolucja na Węgrzech, albo o Czerwonych Khmerach, nawet o hippisach w Kalifornii. Jeden tylko obrazek niezupełnie zgadza się z faktami, ale ostatecznie ani autor (czy rzeczoznawcy podręcznika) nie żyli w Hiszpanii i nie bardzo wiedzą czym była owa wojna domowa z lat 1936–1939. Tak się składa, że pierwsze lata emigracji spędziłem w Madrycie, gdzie studiowałem na Universidad Complutense i w Biblioteca Nacional, rozmawiałem z Hiszpanami pamiętającymi tamte lata. To nie była tylko wojna domowa, ale także chrześcijańska krucjata przeciwko bolszewikom Stalina, który wysłał do Hiszpanii około 800 doradców wojskowych (w ciągu całej wojny aż 2044), a sowiecki ambasador Marceli Rosenberg uczestniczył w posiedzeniach rządu republikanów jako… wicepremier! Socjaliści hiszpańscy skrzętnie ukrywają, że w klasztorach NKWD zakładała już cele tortur i że na front szły transporty czołgów, armat i samolotów z Rosji, szmuglowane bez skrupułów nie tylko przez rząd Bluma we Francji. Sowieci kierowali też brygadami międzynarodowymi. Wojna ta była drugą próbą eksportu rewolucji do Europy – gdy pierwszą zatrzymały w 1920 r. polskie armie pod Warszawą. I warto, aby młodzi Polacy uczyli się o tym w szkołach. A hiszpański „El Socialista” głosił: „Jesteśmy zdecydowani zrobić w Hiszpanii to, co zrobiono w Rosji” i po wyborach w lutym 1936 r. rozpoczęto podpalać kościoły, mordować ludzi. Wojskowi powoli zamyślali o obronie porządku i demokracji. Oczywiście rację ma prof. Roszkowski pisząc, że gen. Franco nie był faszystą i że jego system był dyktaturą narodową i konserwatywną. Był to bowiem bunt wojskowych nacjonalistów po sześciu miesiącach trwania konfliktu (od lutego do lipca 1956 r.), kiedy to komuniści spalili 170 kościołów i zabito 330 osób. Podpalano też domy zakonne i szkoły, mordowano księży, zakonnice, a nawet laickie działaczki katolickie.

W Hiszpanii rząd już nie przestrzegał demokracji, a zatem kilkunastu generałów (Franco przystąpił do nich jako ostatni!) zawiązało spisek, a po zamordowaniu przywódcy opozycji parlamentarnej José Calvo Sotelo wojskowi proklamowali powstanie, wymierzone także przeciwko sowieckiej infiltracji Hiszpanii. Polecam poczytać więcej o tym w „Czarnej księdze komunizmu” (rozdział „Cień NKWD nad Hiszpanią”), która również powinna stać się lekturą obowiązkową dla szkół oraz książkę prof. Marka Chodakiewicza „Zagrabiona pamięć”, która ukazuje zwłaszcza straty poniesione przez Kościół hiszpański i powinna być lepiej znana nad Wisłą.

Po wojnie domowej i zgnieceniu sowieckiej dywersji reżim generała Franco nie mógł niestety od razu demokratyzować państwa (w Pirenejach działała jeszcze czerwona partyzantka), ale przywracał stopniowo demokrację i monarchię. A podczas drugiej wojny światowej stanął po stronie Anglii odmawiając Hitlerowi przejęcia Wehrmachtu w celu zajęcia Gibraltaru, odmówił też Niemcom bazy na Wyspach Kanaryjskich. Te i inne fakty mogłyby wzbogacić podręcznik przeznaczony dla młodych Polaków. Niestety, propaganda antyfrankistowska, nadal bardzo silna, sprawiła, że prof. Roszkowski musiał przede wszystkim odeprzeć absurdalny zarzut tzw. „faszyzmu”, wysuwany nieraz przez światową lewicę, i nie starczyło miejsca na inne niuanse. Szkoda, jednak pominięcie „Zagrabionej pamięci” prof. Chodakiewicza i „Czarnej księgi komunizmu” przy opisie sylwetki gen. Franco było fatalnym przeoczeniem. Podziwiam za to prof. Roszkowskiego jako autora „Roztrzaskanego lustra”, o którym pisałem z entuzjazmem w „Arcanach”.

Na zakończenie wróćmy na chwilę do spraw polskich w „Historii i teraźniejszości”, albowiem widzę pewne luki tam, gdzie jednak prosiła się informacja pełniejsza. Ramy czasowe podręcznika (1945–1979) jakby wykluczały zeń omówienie paktu Ribbentrop – Mołotow, jednak autor pisze o nim (na str. 12), dlatego też należało bodaj krótko wspomnieć konsekwencje tego paktu po agresji 17 września 1939 r., a zatem straszliwe rzezie na polskich kresach. Tym bardziej, że autor wymienia i Katyń, a te okrutne rzezie przewyższały rozmiarami i bestialstwem zbrodnię katyńską. Niestety pominięto je milczeniem, co dziwi ponieważ zbrodnie niemieckie z kampanii wrześniowej i okupacji autor wytyka dość skrupulatnie (np. zdjęcia z egzekucji), należało więc ukazać barbarzyństwo drugiego okupanta. Jeżeli wylicza się nawet zniszczenia przemysłu czy szpitali lub sanatoriów, rabunek bibliotek i archiwów lub w ogóle dóbr wszelkich, pakowanych w pociągi i wywożone do Rzeszy, to dlaczego pomija się zbrodnie sowieckie? A były one potworne, o czym mówi np. rzucanie granatami w związanych jeńców lub kadetów na apelu, albo wymordowanie w Grodnie harcerzy i podchorążych, żołnierzy i ludności cywilnej. Rozstrzeliwano polskich żołnierzy w rejonie Wilna. Rzeź w Rohatynie trwała cały dzień. Podobnych zbrodni Sowieci dokonali w Grodnie, Nowogródku, Sarnach, Tarnopolu, w Wołkowysku, Oszmianie, Świsłoczy, w Mołodecznie, w Kosowie Poleskim, w Chodorowie, Złoczowie czy w Stryju. A rodziny ziemian zakopywano żywcem, wiążąc im ręce drutem kolczastym i wlewając wapno do ust. Gimnazjalistów wleczono po ulicach czołgami. Tysiące ofiar odkrywano we lwowskich więzieniach, zabitych w makabryczny sposób, też w innych miasteczkach na kresach. O tym ludobójstwie szeroko pisze Piotr Szubarczyk w „Czerwonej apokalipsie” (Kraków, Wyd. AA, 2014), jednak nie podano jej niestety w zestawie lektur uzupełniających – jest za to wspomniana wyżej „Historia Polski 1914–2015” (wznowienie), gdzie prof. Roszkowski o wiele krócej opisał sowieckie zbrodnie na kresach. Natomiast pominięcie ich w podręczniku „Historia i teraźniejszość” pozostaje bolesną tajemnicą. Mimo wszystko tom prof. Roszkowskiego jest świetną pigułką historii, polskiej i światowej, a autor już na samym wstępie podkreśla, że Polska była największą ofiarą II wojny i ukazuje zło PRL-u. Nic dziwnego zatem, że peerelczycy odrzucają jego podręcznik. Ale kiedy wreszcie polska młodzież będzie mogła poznać prawdziwą historię swej Ojczyzny? Dlaczego Polacy nie mają prawa do swobodnego kierowania narodową edukacją? Jesteśmy więc nadal na smyczy peerelczyków? Dostaliśmy znakomity podręcznik dla młodzieży, a relikty umarłego państwa blokują polskim uczniom i studentom dostęp do owej naprawdę wspaniałej książki, którą czyta się w dodatku jak historyczną powieść i która uczy w sposób niekonwencjonalny dziejów Polski na tle historii świata. Mimo drobnych uzupełnień, jakich tu oczekujemy, ten tom czyta się z pokorą i szacunkiem dla ofiar naszej martyrologii i dla talentu autora, który znalazł styl, aby wiedzę o historii przekazać młodzieży w porywający sposób, a trafnie dobrane zdjęcia są niczym okna do przeszłości. Przeszłości odrzucanej przez peerelczyków, którzy żyją jakby w innym państwie i zatracili więź z Polską, nie mówiąc już o tożsamości. Nie mają jednak prawa do narzucania młodym pokoleniom mentalności z ex-sowieckiej republiki i decydowania o programie edukacji w III RP.

Marek Baterowicz

Tekst ukazał się w nr 16 (428), 31 sierpnia – 14 września 2023

X