Herby szlacheckie, tajemnicze graffiti i Ściana Płaczu Krzyże graffiti na cmentarzu prawosławnym w Lisowodach są również zagadką, fot. Dmytro Poluchowycz

Herby szlacheckie, tajemnicze graffiti i Ściana Płaczu

Pierwsze podsumowania projektu „Mogiły przodków”

Na łamach „Nowego Kuriera Galicyjskiego” wielokrotnie opowiadałem o projekcie „Mogiły przodków”, zainicjowanym przez OS „Ukraina Incognita” i Wydział kultury Rady miejskiej Gródka Podolskiego w obw. chmielnickim. Celem projektu jest przebadanie dawnych nekropolii (polskich, ukraińskich i żydowskich) na terenach gminy gródeckiej. Działania te mają za zadanie popularyzację wielokulturowej spuścizny Ziemi Podolskiej. „Kurier Galicyjski” jest partnerem informacyjnym projektu.

Na razie, oprócz kilku interesujących znalezisk, o których już informowałem zarówno przez „Kurier Galicyjski” jak i przez media regionalne, ogólnokrajowe i zagraniczne, mamy też wyniki materialne.

– Pod koniec maja w Gródku otwarta zostanie wystawa fotografii, poświęconych nekropoliom rzymskokatolickim – tzw. „polskim” – mówi Oleg Fedorow, kierownik Wydziału kultury Rady miasta Gródka Podolskiego. – Jednak w naszym mieście ta wystawa nie będzie długo. Już 30 maja ma zostać otwarta w Sochaczewie, naszym mieście partnerskim. Przygotowujemy 31 planszy – tyle ile lat trwa nasza współpraca.

Aby sporządzić dokumentację zabytku nieraz trzeba oczyszczać go od zarośli. Walentyn Niszczyj (od lewej) i Ołeh Fedorow (od prawej) w miejscowości Andrijiwka, fot. Dmytro Poluchowycz

Przedstawione na nich zostaną najbardziej interesujące zdjęcia z naszych ekspedycji do takich miejscowości: Gródek, Kupin, Kuźmin, Żyszczyńce, Andrijiwka, Kumanów, Spasowa, Kamionka i Czarnowodów. Interesujące jest, że nie wszystkie zdjęcia były wykonane na cmentarzach rzymskokatolickich. Będą też przedstawione fotogramy z nekropolii ukraińskich. Dlaczego, wyjaśnia członek projektu „Mogiły przodków” Walentyn Niszczyj.

– U nas na Podolu, Ukraińcy i Polacy żyją w sąsiedztwie przez wiele stuleci – mówi krajoznawca. – Bywało różnie, ale przeważnie stosunki były dobre, bardziej niż dobrosąsiedzkie. Również w kulturze i życiu codziennym miała miejsce wymiana. I jest to dobrze widoczne na cmentarzach. Na ukraińskich (prawosławnych) odnajdywaliśmy nagrobki, wykonane w klasycznej katolickiej (polskiej) tradycji. I odwrotnie… Czyli ten ruch był obustronny. I to postanowiliśmy pokazać na naszej wystawie. Uważamy, że taki krok jest celowy i ważny, bo wyraźnie ilustruje, że Polacy i Ukraińcy od dawna żyli w przyjaźni.

Z najciekawszych „polskich” znalezisk mamy pochówki potomków i krewnych znanego mistyka i iluminata Tadeusza Grabianki. Jeszcze za życia otrzymał wśród iluminatów Avignion oficjalny tytuł „króla”, później zaś uważano, że hrabia Grabianka i hrabia Cagliostro – to ta sama osoba.

Na cmentarzu dawniej miasteczka, a dziś wioski Kuźmin, badacze odnaleźli pochówek Heleny Grabianczyny (Skrockiej) – synowej słynnego mistyka, żony jego młodszego syna Erazma. Hrabiowska rezydencja mieściła się w sąsiednich Ostapkowcach. Największe wrażenie wywarły na nas resztki nagrobka, wykonanego z białego marmuru karraryjskiego na grobie prawnuka (lub prawnuczki) Tadeusza Grabianki. Są to resztki, bo najbardziej udekorowany element nagrobka zniknął. Zachowała się jedynie potężna podstawa i udekorowana hrabiowskimi herbami symboliczna urna z napisem: „Zmarłemu dziecku / dnia 31 lipca 1843 r. / rodzice”.

Jak się okazało, tymi nieutulonymi w żalu rodzicami byli Kajetan Grabianka, wnuk Tadeusza po jego synu Antonim i Maria von Geismar, córka znanego generała kawalerii Fryderyka von Geismara (w swoim czasie dziedzica Gródka). Niestety nie udało nam się ustalić płeć dziecka, jego imię, ani wiek. Możliwe, że nie miała jeszcze imienia, bo zmarła w czasie porodu. Śmierć ta może być pełną ilustracją tzw. „klątwy Grabianki” – szeregu nieszczęść, które prześladowały rodzinę mistyka. Jak uważano w rodzinie – za grzechy przodka i jego zafascynowanie ezoteryką i naukami tajemnymi. Ale znając ówczesny poziom medycyny i śmiertelności wśród dzieci możemy uważać, że obyło się tu całkowicie bez wszelkich „klątw”.

Ukrzyżowanie, Gródek Podolski, około 1870 r., fot. Dmytro Poluchowycz

Najbardziej sensacyjnego odkrycia dokonano w Kumanowie (Andrijiwce) koło kościoła p.w. Przemienienia Pańskiego. Stanął on około roku 1750. na miejscu starszego poprzednika. Opodal kościoła krajoznawcy odkryli pokaźny postument, prawdopodobnie składający się dawniej ze znacznej liczby poszczególnych fragmentów. Prawdopodobnie celowo został obalony na bok. Cała konstrukcja stała początkowo na szczycie nasypu, kryjącego w sobie jakieś podziemie. Chociaż, według słów miejscowych mieszkańców podziemia wykorzystywano jako wiejską piwniczkę, jednak pewne detale przy wejściu pozwalają przypuszczać, że był to czyjś grobowiec i wiek jego to nie jedna setka lat.

Gdy oczyszczono ten fragment postumentu z grubej warstwy mchu, ujrzano, że jego powierzchnia jest gęsto rzeźbiona w krzyże. Takie drapane krzyże w literaturze historyczne nazywane są „krzyżami pielgrzymów”. Pozostawiali je przeważnie pielgrzymi dla wzmocnienia modlitw w najbardziej czczonych miejscach świętych. Podobne dekoracje pokrywają mury świątyni Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Jest tam ich tysiące, a w Andrijiwce – około trzydziestu. Możliwe, że jest ich więcej, bo fragment postumentu leży jeszcze w ziemi.

Interesująca jest struktura tych krzyży. Czasami na ramionach widać wyryte w miękkim wapieniu wyraźnie zagłębienia, czasem są one ledwo zauważalne, czasem głębokie. Proboszcz parafii kościoła św. Stanisława w Gródku Podolskim, ks. Wiktor Łutkowski MIC wyjaśnił, dlaczego pielgrzymi je robili. Według niego, te zagłębienia symbolizują rany Chrystusa na rękach i nogach.

Niestety epitafium jest bardzo uszkodzone i odczytać udało się jedynie kilka fragmentów po łacinie i rok 1704. Dziś już nikt z miejscowych mieszkańców nie pamięta, co tu było. Nie pomógł nawet apel ks. Krzysztofa z Satanowa, który przyjeżdża tu na nabożeństwa, do swoich parafian, którzy już o niczym nie wiedzą.

Nie udało nam się ustalić, co tu było – czy zwykła kapliczka, czy też grobowiec jakiejś szanowanej w okolicy osoby. Wychodząc z daty 1704 możemy przypuścić, że mogło to być miejsce tymczasowej kapliczki, wystawionej zaraz po wyzwoleniu Podola spod Imperium Osmańskiego. Ciekawe, figura jakiego świętego wieńczyła postument i dlaczego oddawano mu taką cześć, że pielgrzymowano do niej i pokrywano postument rytymi krzyżami. Tym bardziej, że tego rodzaju dekoracje na zabytkach katolickich na Ukrainie nie są znane.

Z podobnymi graffiti powiązane jest kolejne znalezisko, tym razem na cmentarzu ukraińskim w miejscowości Lisowody. Nagrobek na grobie Pantelejmona Kopytka (rok 1860) na pierwszy rzut oka wygląda na tradycyjny dla tej części Podola krzyż z wybrzuszeniami na ramionach. Takie krzyże charakterystyczne były dla nekropolii obrządku wschodniego (ukraińskich) w XVIII-XIX wiekach. Spotykaliśmy ich setki. Ale podobne krzyże odnajdywaliśmy i na „polskich” cmentarzach. Jest to wyraźny przykład wzajemnego przenikania się tradycji i kultur.

Tajemnicze graffiti. Zagłębienia na ramionach krzyży symbolizują rany Chrystusa, fot. Dmytro Poluchowycz

Ten krzyż w Lisowodach też pokryty jest znaczną liczbą wydrapanych krzyży-graffiti (19 sztuk). Jeżeli w Andrijiwce są one prawie identyczne, to na grobie Kopytka jest około 10 różnych. Niektóre są bardzo archaiczne – podobne spotyka się w skalnych monastyrach XI-XIII w. Kim był ów zagadkowy Pantelejmon Kopytko i dlaczego pielgrzymowano do jego grobu – nie udało się nam ustalić. Ksiąg metrykalnych z Lisowodów z tego okresu w archiwach brak, a najstarsi mieszkańcy też nic nie pamiętają.

Interesujące są też żydowskie nekropolie, dość dobrze zachowane na naszych terenach. Ewenementem jest tu stary cmentarz żydowski w Satanowie – jeden z najbardziej interesujących i najstarszych cmentarzy żydowskich w Europie. Najstarsze pochówki datują się tu XVI w. Gdy mówimy o stronie artystycznej, to więcej rzeźb renesansowych czy barokowych możemy spotkać jedynie we Lwowie.

Macewa, o której chcę powiedzieć, na tle rozbujałego baroku wygląda dość skromnie. Datuje się przełomem XVII-XVIII w. Zdobnictwo jest tu dość archaiczne, a ponadto w znacznej mierze uszkodzone przez czas. Ba! Większa jego część w ogóle jest utracona. Jednak ten zabytek zainteresował badaczy niezwykłą i niezrozumiałą dekoracją.

Historycy z Instytutu Żydowskiego w Jerozolimie odkryli, że jest to unikalna macewa. Po pierwsze, mamy tu przykład rzadkiej dla cmentarzy żydowskich dekoracji, przedstawiającej ilustrację do jednego z podstawowych fragmentów Starego Testamentu – składanie ofiary przez Abrahama (lub Ofiara Izaaka). Po żydowsku – „akedat Icchak”, czyli dosłownie „Związywanie Icchaka”. Nie będę tu przekazywać treści tego fragmentu – jest ogólnie znany.

Najstarszy na Ukrainie, a może i w Europie, wizerunek Ściany Płaczu w Jerozolimie, fot. Dmytro Poluchowycz

Artysta przedstawił na macewie chwilę, gdy Anioł powstrzymuje w ostatniej chwili rękę Abrahama. Biorąc pod uwagę żydowską tradycję zakazu przedstawiana postaci ludzkich, artysta zamienił je na postacie zwierząt. Po prawej widzimy ptaka, który rozdziera sobie pierś. To pelikan – symbol ofiarności. Do sztuki żydowskiej trafił od chrześcijan, gdzie przedstawiał ofiarę złożoną przez Chrystusa. Ale tu do prawdziwego pelikana jest zupełnie niepodobny – kto widział pelikana na Podolu? Zawsze jednak ptak rozrywający sobie pierś, to pelikan. Tu przedstawia on ofiarę Abrahama, godzącego się na oddanie swego najdroższego syna w ofierze Bogu. Po lewej płonie ognisko, z którego unosi się dym. Na ognisku widzimy jelonka – to wcielenie Izaaka. W górnym rogu skrzydlata postać (trudna do rozpoznania przez uszkodzenia) – możliwe, że to Anioł – ale najprawdopodobniej orzeł jako wcielenie Boga. Scenę dodatkowo wyjaśnia napis (po prawej): „Pamiętaj o testamencie Abrahama”. Góra, na której Abraham przynosił swoją ofiarę, z czasem została nazwana Jehowa-Ire (Bóg zobaczy). Król Salomon zbudował tu według wskazówek Boga świątynię Jerozolimską. Na moment powstania nagrobka pozostała po niej jedynie Ściana Płaczu, którą artysta również przedstawił pod sceną ofiarowania.

Datowanie nagrobka jest uszkodzone, a tekst epitafium – niestety utracony na zawsze. Mamy tu kolejną osobliwość tego nagrobka. Tradycyjnie scena rzeźbiona jest przeważnie na szczycie macewy, a dopiero pod nią – napis epitafium. Tutaj widzimy niezwykle rzadko spotykany przypadek, gdzie wszystko jest odwrotnie. Z wielkim prawdopodobieństwem możemy stwierdzić, że mamy tu do czynienia z najstarszym na Ukrainie – a kto wie czy nie w Europie – wizerunkiem Ściany Płaczu.

Inicjatorzy projektu „Mogiły przodków” mają nadzieję, że ich badania pomogą przedstawicielom różnych narodowości, zamieszkujących Ukrainę, dowiedzieć się więcej o historii i kulturze swojej i swoich sąsiadów. Będzie to sprzyjać pokojowi i porozumieniu pomiędzy nimi, zwłaszcza w tym trudnym czasie.

Poza tym znaleziska na naszych terenach i ich opracowanie posłuży rozwojowi turystyki na terenie gminy Gródek Podolski i całego obw. chmielnickiego.

Kolejna przygotowywana wystawa poświęcona będzie nekropoliom ukraińskim.

Dmytro Poluchowycz

Tekst ukazał się w nr 9 (445), 17 – 30 maja 2024

Dmyto Poluchowycz. Za młodu chciał być biologiem i nawet rozpoczął studia na wydziale biologii. Okres studiów przypadał na okres rozpadu ZSRS. Został aktywistą Ukraińskiego Związku Studentów. Brał udział w Rewolucji na Granicie w styczniu 1991 roku. Był jednym z organizatorów grupy studentów, która broniła litewskiego Sejmu. W tym okresie rozpoczął pracę jako dziennikarz. Pierwsze publikacje drukował w antysowieckim drugim obiegu z okresu 1989-90. Pracował w telewizji, w prasie ukraińskiej i zagranicznej. Zainteresowania: historia, krajoznawstwo, podróże.

X