Festiwal muzyki żydowskiej we Lwowie (Fot. Elżbieta Lewak)

Festiwal muzyki żydowskiej we Lwowie

Wraz z pierwszym dniem lipca rozpoczął się we Lwowie VI Międzynarodowy Festiwal Muzyki Żydowskiej „LvivKlezFest” i trwał do 13 lipca. Został organizowany przez Ogólnoukraińską Żydowską Fundację Charytatywną (OŻFCh) „Hesed-Arieh” (Хесед-Ар’є), Międzynarodową organizację społeczną Centrum „Joint” oraz Holding emocji !FEST.

W ciągu tych prawie dwóch tygodni lwowianie mieli okazję na wiele sposobów zetknąć się z kulturą żydowską. Zorganizowane zostały między innymi spacery po dzielnicy żydowskiej, koncerty (m.in. Klezmerskiej Orkiestry czy „Broadway” w filharmonii lwowskiej), pokazy filmowe (Swat w kinie „Kopernik”), jam-session, wystawy, warsztaty artystyczne i taneczne. Warto nadmienić, że indywidualną wystawę Ołeny Fridman „Urok lwowskiej secesji” do 30 lipca wciąż można będzie obejrzeć w kawiarni „Sztuka”.

Ciekawostką tegorocznego Festiwalu był koncert żydowskiego zespołu wokalno-instrumentalnego „Warniczkes-Folk” oraz kulinarny pojedynek między galicyjską knajpą żydowską „Pod Złotą Różą” i kawiarnią „Jeruzalem”. By wziąć udział w Festiwalu, zjechali na Ukrainę artyści niemalże z całego świata: Izraela, Wielkiej Brytanii, Łotwy, Mołdawii, Niemiec, Polski, Rosji, Szwecji a także Stanów Zjednoczonych. Zagraniczni wykonawcy wzięli udział m.in. w wieczorze muzyki żydowskiej „Duch wolności” oraz w projekcie muzycznym – koncercie „Sklamberg & TheShepherds” – podczas którego wystąpiła m.in. Polina Shepherd, potomkini poety Hryhorija Skoworody.

(Fot. Elżbieta Lewak)

W ramach Festiwalu odbyła się również premiera spektaklu Ludzie na podstawie sztuki znanego żydowskiego pisarza-plastyka Szalom Alejchema w wykonaniu teatru „Debiut”. Akcję jednoaktowej tragifarsy, napisanej w 1906 roku, reżyser Wiaczesław Olchowskij przeniósł do epoki modernizmu, przedrewolucyjnego momentu historii. Dzięki temu zabiegowi uwypuklił, zaostrzył i na swój własny sposób zinterpretował problemy zawarte w dramacie. „Mówimy o ludziach, którzy w końcu odczuli, że są naprawdę ludźmi, że maja żyć godnie w tym świecie tak, jak tego chcemy my wszyscy”, – powiedziała gospodyni wieczoru, działaczka OŻFCh, Dina Jewszyna.

Warto wspomnieć, że przy kasie Teatru Młodego Widza (dawniej Teatru Żydowskiego), w którym odbywał się spektakl, stała puszka na wolne datki. Widz mógł kupić bilet albo wrzucić dowolną sumę do owej puszki, której zawartość miała zostać przekazana fundacjom wspomagającym przesiedleńców ze wschodnich obwodów Ukrainy.

Mimo popremierowych emocji reżyser Wiaczesław Olchowskij znalazł chwilę, by zdradzić czytelnikom Kuriera Galicyjskiego, jak powstawał spektakl oraz opowiedzieć o swoim pomyśle na ten mało znany tekst Szalom Alejchema.

W.O.: Wybrałem ten dramat, ponieważ zawarty w nim problem stosunków międzyludzkich jest dziś bardzo aktualny: dziś, gdy ludzie są zwalniani, wykorzystywani, gdy są traktowani jak psy [W spektaklu kilka razy zjawiał się efekt dźwiękowy ujadania psów, często też porównywano do nich ludzi – przyp. redakcji]. W dodatku jest to tekst zapomniany. Chciałem odkryć dla siebie innego Szalom Alejchema. Znamy go jako twórcę wesołego, radosnego, zabawnego, jednak mało kto zna jego dramaty.

E.L.: Czy jest pan zadowolony z tego, jak publiczność odebrała spektakl?
Spektakl rodzi się w konfrontacji z widzem. Możemy wiele rzeczy próbować przewidzieć, na przykład to, czy będą w tym momencie oklaski czy nie, ale akurat nie o oklaskach myśleliśmy. Wiedzieliśmy, że widz będzie wszystkiego pilnował i wprowadzi swoją korektę. Mnie osobiście bardzo się podobała reakcja publiczności na pierwsze wejście Madame Gold: na widowni panowała cisza. To dziś rzadkość, by aż tak się wsłuchiwano i wyczekiwano tego, co będzie dalej.

Oryginał jest tekstem łagodnym, my postanowiliśmy nieco zaostrzyć problemy, dodaliśmy więcej konfliktów. Sztuka była napisana w 1906 roku, tylko raz była wystawiona, jeszcze przed rewolucją, dlatego jest w niej, nieco ukryty, ten przedrewolucyjny nastrój. Do dnia dzisiejszego, już ponad sto lat nie była grana. Ludzie w ogóle nie słyszeli o takiej sztuce.

Czy jest pan zadowolony z pracy aktorów?
Tak, jestem zadowolony. Ale będziemy nadal pracować, bo wiem, że można to zrobić jeszcze lepiej. Należy pamiętać, że grają tu amatorzy, mamy w zespole wielu studentów, również tancerza, który dziś zadebiutował w roli aktora dramatycznego i po raz pierwszy użył na scenie głosu.

W pracy z aktorami wykorzystywałem metodę Stanisławskiego. Pracowaliśmy nie tylko nad tym, by po prostu zagrać nasze postacie [Reżyser wcielił się w postać Daniela – rządcy w domu bogatej Żydówki Madame Gold], lecz także uwierzyć, że to wszystko naprawdę dzieje się z nami, nie z bohaterami, ale z nami. W pracy nad dramatem nie można być sztucznym – inaczej widz ci nie uwierzy. Nie robiliśmy „radia w teatrze”, ale wprowadzaliśmy więcej działań, bo teatr to działanie. Powinniśmy móc zatkać uszy i mimo to wciąż rozumieć, co się dzieje na scenie.

Podoba mi się w tym dramacie to, że każda rola jest główna, nie ma tu ról drugoplanowych, każdy ma swoją misję. I każdy w tym domu niejako chodzi po krawędzi. Jedyne, co jednoczy służbę, to właśnie rozpacz, która ich ogarnia, gdy zostają wyrzuceni na bruk, gdy znajdują się w sytuacji, z której nie ma wyjścia. „Tak, my faktycznie jesteśmy w tym domu brudem i czas, byśmy stąd odeszli. Gdzie byśmy nie byli – jesteśmy zwykłymi sługami” – mówi mój bohater i reaguje na to, co się dzieje, śmiechem, podczas gdy młoda pokojówka płacze. To ważne: Żydzi odbierają tragedie poprzez śmiech. Dlatego postanowiliśmy przez śmiech dojść do buntu. Najważniejszymi słowami tej sztuki jest kwestia: „Ludzie, my też jesteśmy ludźmi”. Szalom Alejchem tak właśnie kończy swój dramat.

Mimo to, o ile pamiętam, nie był to koniec spektaklu?
Ma Pani rację, nie był, ponieważ wraz z drugim reżyserem – Wadimem Taderem, zrobiliśmy podwójny finał, wprowadziliśmy bunt, obaliliśmy Madame Gold. Ale wówczas zjawiła się nowa „Madame Gold”, tak jak w Smoku Szwarca: smok zrodził kolejnego smoka, tak też po prezydentach, których zwalniamy, przychodzą kolejni prezydenci. Życie jest spiralą, koło zatacza krąg. Właśnie z tego powodu młoda pokojówka – owa kolejna „Madame Gold” – przejmując atrybuty poprzedniej Madame, powtarza też jej słowa: „Moi ludzie jeszcze nigdy na mnie nie narzekali”.

Chciałem pokazać, że nawet dobry człowiek może zmienić się w określonych warunkach. To tak jak w naszej polityce. Pokładaliśmy nadzieję w Juszczence, ale nic się nie wydarzyło, bo przecież Juszczenko też był dobry – ufaliśmy mu, ale jednak się rozczarowaliśmy.

Jakie w takim razie przesłanie, według Pana, kryje się w tej sztuce? Jaką jej interpretację chciał Pan przekazać?
Chciałem uwypuklić dwa sposoby radzenia sobie w tym świecie: nazwałem to „wycisnąć” i „przeżyć” [oryg. ‘выжать’ i ‘выжить’ – podobnie brzmiące w języku rosyjskim wyrazy – przyp. redakcji]. Madame Gold przedstawia grupę osób, która za credo ma „wycisnąć” (innych jak cytrynę, wyzyskać), a służba tych, którzy – „przeżyć”.

(Fot. Elżbieta Lewak)

Jest to ten sam schemat, którego my sami doświadczamy w życiu: ktoś wyciska nas jak cytrynę, a potem, gdy jesteśmy niepotrzebni, zwalnia nas. Jest to bardzo prosty schemat, oparty na naszym doświadczeniu. Ja sam tego doświadczyłem: pracowałem w teatrze 15 lat, a później, gdy zjawiło się nowe kierownictwo, byłem już niepotrzebny i zwolniono mnie, chociaż przyjechałem z Dniepropietrowska (tam się urodziłem i ukończyłem szkołę teatralną), zostawiłem moje rodzinne miasto, kupiłem mieszkanie tu, we Lwowie – ale to się nie liczyło. Wystarczyła taka drobna rzecz jak zmiana kierownika – i koniec. I nikogo nie interesowało, co ze mną będzie. Świat jest okrutny. Stąd: „wycisnąć” i „przeżyć”.

Szalom Alejchema osobiście porównuję do klasyków, przede wszystkim do Czechowa, a nawet powiedziałbym, że niektóre dramaty tego żydowskiego autora są mocniejsze. Bo na pewno nie są gorsze od Trzech sióstr czy Wiśniowego sadu. Połową sukcesu spektaklu zawsze jest dobra dramaturgia. A postacie Szalom Alejchema zawsze są przez niego „dopieszczone” i wystarczy dodać reżyserskiej fantazji, by coś jeszcze z tym zrobić.

Bardzo dziękuję za rozmowę oraz życzę Panu i całemu Zespołowi kolejnych premier.

W przededniu zakończenia Festiwalu na stronie internetowej organizatorzy umieścili następujące ogłoszenie: „Z powodu tragicznych wydarzeń, które mają miejsce na Ukrainie, w ostatnim dniu Festiwalu (13 lipca) proponujemy gościom koncert-requiem zamiast planowanego w tym dniu koncertu galowego. Dedykujemy go poległym na wschodniej Ukrainie. Zostaną wykonane tradycyjne żydowskie niguny, a także modlitwy, które mają wyrazić wspólne dla wszystkich pragnienie pokoju”.

Jak widać, po raz kolejny świat sztuki i kultury w piękny, pokojowy sposób zareagował na tragedię Ukrainy. Przecież to właśnie sztuki – słowa pisanego i mówionego, obrazu, ruchu, dźwięku – bały się istniejące reżimy i dlatego tworzyły cenzurę. A sztuka i tak istniała i wyrastała z ludzkiego doświadczenia, reagowała na życie i o nim właśnie mówiła.

Na koniec chciałabym – i myślę, że organizatorzy przyłączyliby się do tych słów – podziękować wszystkim zagranicznym uczestnikom Festiwalu – za to, że mimo tak niespokojnego dla Ukrainy czasu, odważyli się przyjechać. Ich udział stał się potwierdzeniem tego, że sztuka nie zna i nie ma granic.

Elżbieta Lewak
Tekst ukazał się w nr 13 (209) za 18 lipca – 14 sierpnia 2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X