Feniks z popiołów

Feniks z popiołów

Podczas drugiej wojny światowej Warszawa była niszczona wielokrotnie i na wiele, czasami bardzo wyrafinowanych sposobów.

Pierwsze naloty Luftwaffe rozpoczęły niszczenie Warszawy o świcie 1 września roku 1939, a już od 8 września, Warszawa znalazła się w zasięgu niemieckiej artylerii. Od tego momentu dzieło zniszczenia prowadziły wspólnie, niemiecka artyleria i niemieckie lotnictwo. Trwało to aż do momentu kapitulacji Warszawy, czyli do 28 września 1939 roku. Walki pociągnęły za sobą bezpowrotne zniszczenie prawie 10% całości zabudowy stolicy, zaś różnego rodzaju uszkodzeń doznało około 40% budynków miasta. Choć wszystkim wydawało się, że Warszawa jest już tak bardzo zburzona, że więcej zburzona być nie może, okazało się, że straty mogą być dużo, dużo większe. Naloty radzieckiego i niemieckiego lotnictwa zamieniły Warszawę w zwały gruzów. Od 23 czerwca 1941 roku rozpoczęły się bowiem nieregularne co prawda, ale czasami bardzo silne naloty radzieckie, trwające właściwie aż do samego końca niemieckiej okupacji, czyli do stycznia 1945 roku. W kwietniu i maju 1943 roku Niemcy zniszczyli żydowską dzielnicę Warszawy, tak zwane getto. Dzielnicę sztuczną, którą Niemcy sami dla Żydów stworzyli. Z tej dzielnicy nie pozostał kamień na kamieniu. Dosłownie. Dzielnica wyparowała.

Jeszcze większą tragedią dla miasta było Powstanie Warszawskie, które rozpoczęło się 1 sierpnia, a skończyło się 3 października 1944 roku. Po Powstaniu Warszawa sprawiała wrażenie zniszczonej w stu procentach, ale to wciąż jeszcze nie był koniec nieszczęść, bo najgorsze miało dopiero nadejść. Po ustaniu walk, po wyrzuceniu z miasta wszystkich jego mieszkańców, od października 1944 do stycznia 1945, specjalne jednostki saperskie niemieckiej policji Technische Nothilfe, zwane też TN, albo TeNo, paliły i wysadzały w powietrze wszystko, co ocalało z walk powstańczych. Brandkommanda podpalały gmachy z miotaczy płomieni, a Sprengkommanda wysadzały budynki w powietrze. I tak, w pocie czoła przez ponad trzy miesiące! Z Warszawy zostało już tylko to, co aktualnie było potrzebne Niemcom. Domy w których spali, jedli, mieli w nich szpitale, jakieś swoje składy. Reszta miasta zmieniona została w zwały przerażających gruzów. Ludzie nie mogli się na to patrzeć! Nawet Niemcy na widok morza ruin, w jaki zmieniono Warszawę dostawali, bywało, ataków histerii! Obie wielkie dzielnice miasta, czyli Warszawa (ta właściwa) i Praga, uległy zniszczeniu w bardzo różnym stopniu. Praga była prawie niezniszczona, a gros wszystkich zniszczeń dotyczyło Warszawy właściwej, czyli tej lewobrzeżnej. Obliczono więc, że w lewobrzeżnej Warszawie zniszczono od 84 do 90 procent zabudowy, a miasto pokrywa warstwa gruzów w ilości 20 milionów metrów sześciennych! Straty miasta i mieszkańców Warszawy oszacowano na 45,3 miliarda dolarów!

Warszawiacy wracali „do domu” (Fot. naszastolica.blox.pl)Radziecka ofensywa z 17 stycznia 1945 roku doprowadziła do zajęcia lewobrzeżnej Warszawy dziwnie łatwo, bo w przeciągu zaledwie kilku godzin. Walki zaczęły się rano, a na godzinę 14:00 nadeszły meldunki, że Niemcy wycofali się. Dopiero wtedy można było zobaczyć, co Niemcy zrobili z Warszawą. Nie znajduję słów, żeby to opisać, bo tam stało, w absolutnej ciszy, zasypane śniegiem, niekończące się morze ruin, w którym nie było żywego ducha. Nie było ludzi, zwierząt, ani ptaków. Po prostu cicha, śmiertelna pustka!

Warszawiacy powracają do trupa miasta
Do tego trupa miasta od razu zaczęli wracać warszawiacy. Oczywiście, jak to u nas, zaraz znalazł się jakiś mądry, który tego zabronił. Wojsko miało nie wpuszczać nikogo do Warszawy, ale warszawiacy takie zakazy mieli w… Wracali mimo zakazów, biedni, obdarci ze wszystkiego, często w łachmanach. Oblicza się, że na koniec stycznia 1945 w ruinach Warszawy gnieździło się już 12 tysięcy ludzi. Pod koniec lutego było ich już 60 tysięcy, a na koniec marca 80 tysięcy! Osiedlali się w ocalałych piwnicach kamienic, w resztkach domów, w jakichś naprędce reperowanych pokojach, czasami wręcz w szałasach z resztek desek, blachy, papy.

Wytworzyła się więc sytuacja, w której to warszawiacy przejęli inicjatywę i zaczęli zaludniać ruiny Warszawy, ani pytając kogoś o pozwolenie. Władze Polski dopiero się rodziły i był to bolesny poród ze wszystkimi możliwymi komplikacjami. Polscy komuniści, którzy z ramienia Związku Radzieckiego mieli rozpocząć w Polsce nowe rządy, gwałtownie potrzebowali jakiejś głośnej legitymizacji. O generalnym przyzwoleniu bowiem na nową władzę, w Polsce po prostu nie było mowy. Wszędzie słychać było piosenkę przerobioną z akowskiej „Serce w plecaku”, śpiewaną teraz jako słynne „Gówno w trawie zapiszczało”.

Gówno w trawie zapiszczało,
I tak myśli, leżąc równo,
Że się wreszcie doczekało,
Bo dziś ważne każde gówno.

Tę piosenkę, tę z przeróbki,
Śpiewam dla pana Osóbki,
A że rządy są do spółki,
Śpiewam dla pana Gomułki.
Tę piosenkę od rekruta
Śpiewam dla pana Bieruta…

Ten nowy rząd Polski nie miał nawet miejsca, z którego mógłby rządzić. Warszawy po prostu nie było, mówiło się więc o przeniesieniu stolicy do niezniszczonej Łodzi, to znowu do Krakowa czy Poznania. Były to pomysły może i logiczne, ale możliwe do wykonania tylko dla rządu mającego silne poparcie społeczeństwa i w sposób naturalny wywodzącego się z tego społeczeństwa. Dla „desantu” z Moskwy, byłoby to postanowienie samobójcze. W odczuciu Polaków jeszcze tylko tego brakowało, żeby komuniści przenieśli stolicę do Łodzi!!!

Ruiny Pałacu Saskiego z zachowanym fragmentem arkad nad Grobem Nieznanego Żołnierza, 1945 (Fot. Jan Bułhak/fotopolska.eu)

Decyzja o odbudowie Warszawy
I to właśnie pan Bierut podjął historyczną i jednocześnie heroiczną decyzję… – Odbudowujemy Warszawę! Jak to w socjalizmie, gdzie – nikt nic nie wie – tak jest i z datą decyzji o odbudowie Warszawy. Można spotkać trzy daty, do wyboru. 3 stycznia 1945, 3 lutego 1945 i 3 lipca 1947. Ręce trochę już na wstępie opadają, ale brnijmy dzielnie dalej. 3 stycznia, to chyba taka data na hura!! 3 stycznia 1945 roku pan Bierut mógł obserwować Warszawę co najwyżej przez lornetkę, ale 3 lutego 1945, to chyba data prawdziwa. Dająca dość czasu na podjęcie decyzji. Poza tym znamy datę powstania tak zwanego BOS, czyli Biura Odbudowy Stolicy. BOS powstał 14 lutego 1945, a więc zapewne jako konsekwencja decyzji o odbudowie z 3 lutego tegoż roku. Razem z BOS-em powstał Społeczny Fundusz Odbudowy Stolicy. Fundusz miał zasięg ogólnopolski i wspierał fundusz miasta Warszawy. Na fundusz składały się pieniądze z opodatkowania wszystkich pracujących w Polsce w wysokości 0,5 % zarobków, opodatkowania wódki, imprez rozrywkowych. Poza tym datki, darowizny i tak dalej. Na koniec roku 1948 Społeczny Fundusz zebrał niebagatelną sumę 3,4 miliarda złotych!

Decyzja odbudowy Warszawy bardzo się w Polsce spodobała. Po raz pierwszy bodaj zaczęto patrzyć na ekipę Bieruta jakby bardziej przyjaznym okiem, ale tej sielanki nie starczyło na długo, bo jak szydło z worka natychmiast wylazła prawdziwa intencja nowego rządu, czyli owszem, odbudowa Warszawy, ale w stylu robotniczo-chłopskim! Chętka zbudowania na gruzach Warszawy całkiem nowego, socjalistycznego miasta, była wśród rządzących ogromna. Już zaraz po jego utworzeniu, BOS okazało się być podzielone na dwie, silnie ze sobą skonfliktowane grupy architektów. Dominującą rolę odgrywali w nim „modernizatorzy”, czyli architekci chcący przy okazji odbudowy Warszawy, zbudować ją niejako od nowa, według zasad przedwojennej jeszcze grupy artystycznej „Praesens”, której przedstawicielem był przewodniczący BOS pan Roman Piotrowski. Ogólnie mówiąc „modernizatorzy”, do których należał też zastępca Romana Piotrowskiego pan Józef Sigalin, starali się zerwać z tradycyjnymi formami w architekturze, budować raczej blokowo, nie tworzyć pierzei, wyburzać pozostałe resztki zabudowy Warszawy i budować na terenie dziewiczym.

Pomnik króla Zygmunda w Warszawie, 1945 (Fot. commons.wikimedia.org)

W opozycji do „modernizatorów” stanęła grupa profesora Jana Zachwatowicza i Piotra Biegańskiego, czyli „zabytkarze”. Ci chcieli odbudować Warszawę taką, jaka była przed zniszczeniem, a przynajmniej jeśli nie całą, aby była tak odbudowana w swej części najbardziej wartościowej. „Modernizatorzy” mieli nad „zabytkarzami” wyraźną przewagę, bo byli ściśle związani z nową władzą, zaś ich radykalizm wielokrotnie przekraczał radykalizm Bolesława Bieruta, który dość łatwo dawał się przekonywać w niejednej sprawie dotyczącej odbudowy jakiegoś zabytkowego fragmentu Warszawy, lub ocalenia jakiejś ciekawej budowli przed całkowitym zniszczeniem przez napalonych „modernizatorów”.

„Modernizatorzy” ustąpili w końcu przed zabytkami, ale zaraz pojawił się problem, co można nazwać zabytkiem, a co zabytkiem nie jest. W wyniku zażartych sporów ustalono, że zabytkiem jest wszystko, co zbudowano przed rokiem 1850. Warszawska secesja, jako późniejsza, poszła więc pod kilof! Miała pecha, bo nawet wiodący „zabytkarzy” profesor Zachwatowicz, jakoś jej wtedy nie za bardzo lubił. Da to w niedalekiej przyszłości, niestety, następny etap burzenia Warszawy (który to już z kolei??), zaś oniemieli ze zdziwienia warszawiacy będą obserwowali rozwalanie lekko tylko uszkodzonych kamienic, albo też wykwaterowywanie już zasiedlonych kamienic tylko po to, żeby je rozwalić! To się ludziom nie mieściło w głowach!! W tak potwornie zniszczonej Warszawie jeszcze rozwalać całkiem dobre domy??!! Brawa zebrał nawet jakiś oficer UB, którego kamienicę przyszli rozwalać, a który przegonił rozwalaczy na zbity pysk, klnąc i wymachując pistoletem. Na nieszczęście, nie we wszystkich kamienicach przeznaczonych do zburzenia mieszkali oficerowie UB. Tak więc wszędzie tam, gdzie nie groziło to strzałem z pistoletu, całkiem dobre domy były niszczone! Teraz takie działania nazywa się nie inaczej, jak tylko „barbarzyństwem BOS”. Nie bez przyczyny warszawiacy tłumaczyli sobie skrót BOS, jako Boże Odbuduj Stolicę.

Plac Napoleona w Warszawie, 1945 (Maria Chrząszczowa/Fot. kulturalniez3e.blogspot.com)

Akt „sprawiedliwości społecznej”
Można się od biedy zgodzić z tym, że jakiś nieźle nawet wyglądający dom przeszkadzał „modernizatorom”, powiedzmy, w poszerzeniu ulicy czy jeszcze czymś tam ważnym, ale dlaczego z domów, które miały pozostać i pozostały(!), skuwano ozdoby architektoniczne, czemu obrywano ozdobne balkony, czemu z pięknej kamienicy robiono paskudną budę? Czyżby te ozdoby drażniły ich proletariackie poczucie estetyki, zadowolone dopiero wtedy, kiedy dookoła zapanuje nareszcie ta ich, prostacka, siermiężna urawniłowka? Temu etapowi niszczenia stolicy towarzyszył donośny zgiełk propagandy, przypominający cierpienia „ludu roboczego”, przez kapitalistycznych krwiopijców trzymanego w ciemnych suterenach, podczas gdy kamienicznicy wylegiwali się na szezlongach w przestronnych i słonecznych pokojach swoich kamienic. Niszczenie tych podłych kamienic wydawało się wtedy aktem sprawiedliwości społecznej. Koniecznie trzeba powiedzieć, że burzenie Warszawy jeszcze przed jej odbudową nie dotyczyło tylko kilku obiektów przeszkadzających w modernizacji miasta. Tak zniszczono wieleset domów!!

Blog „Warszawa” podaje: „Domy w dużej części miasta były wypalone wewnątrz, ale zachowały się mury, często z wystrojem zewnętrznym. To można było prawdopodobnie ocalić. Na zdjęciach lotniczych i z poziomu ziemi widać pierzeje i domy w całkiem niezłym stanie. Zachowała się dokumentacja z tamtych lat. BOS, aby przekonać do swej wizji burzenia do gołej ziemi, posługiwało się zdjęciami z terenu getta i najgorzej zachowanych kamienic. Na terenie, na którym powstał Pałac Kultury, przed wojną mieszkało 45 tys. osób. To było spore miasto, które bezlitośni urbaniści starli z powierzchni ziemi. Zburzono na polecenie BOS setki zachowanych kamienic w Śródmieściu i na Woli” – (Budowanie przez wyburzanie). Taka to była odbudowa!

W całym tym wariactwie ukryta była metoda na pozbycie się z Warszawy tej części polskiej inteligencji, która dziwnym trafem przeżyła Powstanie. Nowa władza nie chciała jej w Warszawie. Warszawa bez dawnych warszawiaków dawała władzy szansę na wymianę ludności. Do Śródmieścia miał wejść sprzyjający władzy i lojalny wobec niej „lud pracujący miast i wsi”, a nie poprzedni właściciele, śpiewający o piszczącym gównie. Aby ten pomysł się udał, wprowadzono nowe prawo meldunkowe i tak zwany Dekret Bieruta.

Świętokrzyska w kierunku Nowego Światu (Fot. stompi.neostrada.pl)

Dekret o własności i użytkowaniu gruntów
26 października 1945 roku Krajowa Rada Narodowa uchwaliła dekret o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze miasta stołecznego Warszawy. Na mocy dekretu wszystkie grunty przedwojennej Warszawy przechodziły na własność państwa. Dekret nie dotyczył domów, więc domy pozostawały niby w rękach właścicieli, ale od chwili wprowadzenia dekretu, te domy stały na ziemi państwowej. Utrzymano wojenne prawo kwaterunkowe i to urząd decydował o tym, kto w tych domach będzie mieszkał. Powracający warszawiacy znajdowali więc swoje domy już zasiedlone przez obcych ludzi, a im urząd nie dawał ani mieszkania, ani meldunku. Faceta bez meldunku łapała milicja i wiadomo było, co będzie dalej.

I tak, tylko w roku 1945, z Warszawy wyemigrowało do miast na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych ponad 65 tysięcy odrzuconych warszawiaków! Właściciele domów uszkodzonych (a który dom w Warszawie był wtedy nieuszkodzony??) mieli obowiązek odbudować go na koszt własny. Jeśli właściciel zwlekał z remontem, miasto dokonywało remontu na swój koszt, a właściciel, jeśli chciał nadal być właścicielem, musiał zwrócić miastu koszta tego remontu. Jeśli nie zwracał, nieruchomość przechodziła na własność państwa. Prostackie to było, ale skuteczne. Mało kto po tej wojnie miał możliwości finansowe, aby przeprowadzić remont domu, stojącego w dodatku na nieswoim gruncie. Oblicza się, że warszawiacy stracili wtedy od 20 do 40 tysięcy nieruchomości, czyli 94 % wszystkich nieruchomości na terenie Warszawy, wartych w sumie około 40 miliardów złotych. To dlatego BOS mógł bezkarnie wyburzać całe dzielnice, by na „dziewiczym” gruncie realizować swoje, byle jakie najczęściej, marzenia o mieście socjalizmu.

Blok na Muranowie budowany z niemieckich pustaków (Fot. naszastolica.waw.pl)

Najłatwiej poszło mu na terenie dawnego getta, gdzie wszystkie domy były zburzone, a gruz wywieziony jeszcze przez Niemców. W dodatku stały tam niemieckie maszyny do wytwarzania pustaków budowlanych z tak zwanego gruzobetonu. Maszyna rozbijała ceglany gruz na drobne kawałki, które były przesiewane przez sita, a następnie mieszane z masą betonową. Taką, dość gęstą masą, wypełniano formy. W ten sposób z nieużytecznego gruzu otrzymywało się dobry materiał budowlany. Wyremontowano więc maszyny, rozstawiono je w różnych miejscach Warszawy i pełną parą ruszyła produkcja pustaków.

Z gruzu, czyli zdawałoby się, że ze śmiecia. Był tylko jeden problem. Wymiary niemieckich pustaków nie pasowały do wymiaru polskich cegieł i dlatego nie można było budować z nich muru w połączeniu z cegłami. Ale murarze dawali sobie z tym radę, budując całe domy tylko z pustaków. Z tych pustaków powstała właściwie cała dzielnica Muranów, zbudowana na terenach dawnego getta. Gruzu było zbyt dużo, żeby w całości można go było przerobić na pustaki. Wywożono więc go z centrum miasta na praską stronę Wisły, zasypując nim bagniska nad rzeką, aż usypano ogromne wzniesienie, gdzie powstał potem wielki Stadion Dziesięciolecia, a obecnie Stadion Narodowy. Drugą taką górę gruzu usypano obok ulicy Bartyckiej. Z tej góry niedawno utworzono Kopiec Powstania Warszawskiego. Gruz sypano też na Skarpę Wiślaną i w wiele anonimowych miejsc, wypełniając nim wszystkie naturalne zagłębienia, rowy i wyrobiska. Prawie cały transport tamtych czasów opierał się na koniu i chłopskiej furmance. Samochodów ciężarowych było jak na lekarstwo. Ciągnęły więc po ulicach, noga za nogą, kawalkady wyładowanych furmanek w jedną i drugą stronę. Cud! Ale oni to wszystko naprawdę przewieźli!! Miliony ton gruzu i cegieł!

Walka o zachowanie zabytków
„Zabytkarzom” z BOS udała się tylko odbudowa Starówki, Traktu Królewskiego i Łazienek, gdzie wywalczyli sobie u Bieruta ich własną koncepcję odbudowy, delikatną i troskliwą. Każda kamienica została odbudowana na swoim starym miejscu i w swoim własnym kształcie. Zachowane zostało przez to nawet autentyczne brukowanie ulic. Z gruzów wydobywano elementy metalowe, kraty, zamki, okucia i po renowacji montowano na właściwym miejscu. Sięgano nawet do obrazów Canaletta, na których Warszawa przedstawiana była z fotograficzną dokładnością. Dlatego, tak odbudowana Starówka jest po prostu autentyczna, chociaż zbudowano ją dopiero po wojnie. Nic dziwnego, że w roku 1980 warszawskie Stare Miasto wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO! Jest jedynym na świecie przykładem planowego odbudowania miasta ze zniszczeń wojennych. Te sukcesy trzeba był dopiero wywalczyć. Zespół profesora Zachwatowicza musiał stoczyć wojnę z „modernizatorami”, kiedy zażądali zburzenia części ulicy Piwnej, by poszerzyć ulicę Świętojańską, a drugi raz wtedy, gdy im się zamarzyło wyburzenie wszystkich kamienic na jednej stronie Rynku, by uzyskać z Rynku widok na Wisłę. W obu wypadkach Bierut się na to nie zgodził. Nie zgodził się też na wcześniejsze „dzieło” architektonicznych oszołomów, a mianowicie na szeroką aleję idącą poprzez warszawskie cmentarze, która musiałaby zniszczyć dobre parę tysięcy grobów…

Plac Trzech Krzyży w Warszawie, 1945 (Fot. Zofia Chomętowska/Fot. kulturalniez3e.blogspot.com)Burzono inne miasta aby odbudować Warszawę
Teraz nikt nie chce wyraźnie tego powiedzieć, ale to chyba odbudowa warszawskiej Starówki spowodowała, że zaczęto rozbierać domy w niedawno przyznanym Polsce Wrocławiu i Szczecinie, a uzyskaną w ten sposób cegłę przewozić do Warszawy. Początkowo chodziło o tak zwaną cegłę gotycką, średniowieczną, dużo większą niż cegły współczesne. Cegła gotycka miała wymiary 28x13x8,5 albo 30x14x9 centymetrów. Cegła przedwojenna miała wymiary 27x13x6 centymetrów. Wymiary różniły się więc zdecydowanie i muru z cegły gotyckiej nie można było naprawiać cegłą współczesną. Dlatego zaczęto niszczyć budowle miast zachodnich, aby mieć z nich cegłę do odbudowy Warszawy. Takie postępowanie prawie nikogo wtedy nie raziło, bo wydawało się, że można tak robić, a nawet, że tak się należy, aby z niemieckich miast brać sobie, co tam trzeba, jako rekompensatę za straty spowodowane przez Niemców. Poza tym chyba nikt wtedy nie wierzył w to, że na stałe uzyskaliśmy Ziemie Odzyskane! Nie chciano słuchać głosów Polaków przesiedlonych ze Lwowa, którzy nie dość , że brutalnie wyrzuceni do Wrocławia, to jeszcze nie mogli zaznać spokoju i we Wrocławiu. Burzono im ten Wrocław, bo akurat Warszawa była w potrzebie. Ale taka to była, ta socjalistyczna odbudowa.

Po cegle gotyckiej zachciało się cegły zwykłej, kamiennych progów, gzymsów i czego tam jeszcze. We Wrocławiu zaczęło brakować domów do rozbiórki, a wrocławskie budowy stawały z powodu… braku cegieł!! Ale do Warszawy poszło 200 wagonów cegły gotyckiej, potem jeszcze 65 milionów cegieł zwykłych, a w roku następnym – 50 milionów tych cegieł. Rozbierano kamienice i zabytkowe mury obronne. Wreszcie rozebrano wrocławską pocztę główną! Rozbierano byle jak, niechlujnie, pozostawiając rozdrapany gruz i połamane drewno. Pozostaje mieć nadzieję, że wszystkie te budynki były już przedtem choć trochę zniszczone. Chociaż słabiutka to nadzieja, jeśli się weźmie pod uwagę pospolitą wtedy wśród Polaków chęć odegrania się za okupację, na wszystkim, co niemieckie.

„Pozyskiwano” cegłę nie tylko z Wrocławia. W Świdnicy rozebrano 300 domów. W Nowogrodźcu 250. W Szczecinie rozebrano i wywieziono zabytkową Bramę Portową, teatr i operę! Grabiono i mniejsze miasta, ale wymienianie ich wszystkich właściwie nie ma sensu. Tak się to wtedy po prostu robiło. Tylko państwo mogło sobie na to pozwolić, bo człowiek prywatny za takie numery, szedłby na całe lata do kryminału jako szabrownik. Rozbieranie jednych miast, by budować inne, to chyba patent radziecki, bo o podobnym postępowaniu słyszałem w obwodzie Kaliningradzkim, czyli północnej części dawnych Prus Wschodnich. Tam też szereg mniejszych miasteczek zostało rozebranych na odbudowę Kaliningradu, który Rosjanie podczas wojny, jeszcze jako Królewiec, sami sobie zburzyli i podpalili.

Oczywiście broni się budowniczych Warszawy, że nie mogli postępować inaczej, że musieli zdobywać materiały budowlane choćby i w ten sposób. Może? Ale na pewno już nie musieli zamiast odbudowywać starej, budować jakąś całkiem inną Warszawę, budować ją, jakby na złość warszawiakom, wbrew warszawiakom, zmieniając nazwy ulic i placów tylko dlatego, żeby zabić pamięć po tej Warszawie, którą jakoby podnosili z ruin i zgliszczy. – No tak. Wiadomo. Ale odczucia ludzkie rządzą się dziwacznymi prawami…

22 lipca 1949 roku oddano do użytku Trasę W-Z (wschód-zachód). Bez wiaduktu Pancera, za to z tunelem pod ulicami Krakowskie Przedmieście, Senatorską i Miodową. Na Trasie, w stronę Pragi, nie było mostu Kierbedzia, bo zastąpił go nowy most Śląsko-Dąbrowski. Obok Trasy powstało stylizowane na XVII wieczne miasteczko, osiedle Mariensztat. Dosłownie nic nie przypominało tu starej Warszawy, ale wszystkim bardzo się podobało! Po latach tych okropnych ruin, nareszcie widać było coś nowego, kolorowego i lśniącego. Wymordowani wojną, biedą, gruzami i brudem, patrząc na nową Trasę W-Z widzieli Feniksa wzlatującego z popiołów. Mniejsza już z tym, że był to jakiś zupełnie inny Feniks.

Szymon Kazimierski
Tekst ukazał się w nr 5 (177) 12 – 25 marca 2013

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X