Ewa w krainie czarów – Mumusa

Ewa w krainie czarów – Mumusa

Nocny Budapeszt wita gości. Oświetlenie ulic nie psuje tajemniczej atmosfery starego miasta, a lekkie dźwięki muzyki tu i ówdzie kuszą przechodniów do swego źródła w małych knajpkach lub wokół fontann. My jednak niewzruszenie dążymy do celu, którym są romkocsmy – puby w ruinach.

Z wąskiej ulicy niosą nas nogi, pod zębami wielkiego klauna, w świat dziwny – świat artystycznych polotów fantazji, pamiątek z lat niedawno minionych, chimernej atmosfery półcieni i alegorii, niespodzianych i figlarnych rozwiązań. Ciekawi nas nie tylko historia miejsca, w którym obecnie znajduje się pub Mumus (czytaj – Mumusz). Zastanawiamy się, jacy ludzie tu pracują i dlaczego, jakich gości możemy spotkać.

Rozglądamy się ciekawie, a od strony baru wita już nas mała brunetka z dziecięco miłym uśmiechem. Jest to Ewa – kelnerka i prawdziwa fanka Mumusa. To ona wtajemniczy nas za chwilę w historię i specyfikę tego miejsca. Opuszczamy urbanistyczne podwórko pubu, wznosząc się na pierwsze piętro kamiennicy po ciemnej i ozdobionej graffiti klatce schodowej.

„Budynek ten nie należy do nas, tylko jest własnością pewnego Irlandczyka. Właściciel niczego nie może z nim zrobić, więc opłaca mu się wynajmować go nam. Mumus mieści się tu od 2008 r.” – zaczyna swą opowieść Ewa, stając kolo pary łyżew, służących za mini-stolik przy barku. Dowiadujemy się, że cała siódma dzielnica Budapesztu, w której położony jest obecnie Mumus, była mocno uszkodzona w drugiej połowie XX w.

Podczas II wojny światowej znajdowało się tu getto żydowskie. Po wojnie, zrujnowanych budynków nie wolno było wyburzyć ze względu na ich wartość historyczną. Postanowiono je więc odpowiednio zagospodarować. Gmach, w którym się znajdujemy, sprzedano jako ostatni podczas skandalu z biurem nieruchomości Ina House. Cena domów była wtedy śmiesznie niska, przykrym było też to, że Węgrzy nie mogli ich nabywać. Ten akurat dom dostał się do rąk Irlandczyka.

Julia Łokietko trafiła do Snu Wariata  (Fot. Magdalena Rajtar-Szabó)
„Nie narzekamy. Właściciel pozwala nam na wszystkie inicjatywy, uregulowane prawnie oczywiście” – mówi z radością Ewa. Jedyne, czego pub nie może zmieniać, to zabytkowy front budynku. „Wewnątrz mamy szerokie pole do popisu. Często rożni artyści, zostawiają nam w prezencie swe chimerne instalacje i prace plastyczne. Nieraz ktoś z gości proponuje nam by sprzedać któryś ze skarbów, lecz jesteśmy nieugięci” – wpół serio, wpół żartem mówi dziewczyna. Z jej miny i sposobu opowiadania widać, że kocha swoją pracę i czuje się tu, jak ryba w wodzie.

Ewa trafiła do Mumusa przez przypadek. Dziewczyna robi się bardziej poważna, kiedy o tym opowiada – znika z jej ust figlarny uśmiech i oczy wilgotnieją. Rok temu, pracowała w bardziej „normalnym” lokalu. Gdy okazało się jednak, że jest poważnie chora i musi poddać się operacji, nikt nie chciał jej zrozumieć i straciła pracę. O romkocsmach do tej pory wiedziała niewiele, ale słyszała o Mumusie od kolegi i znalazła w gazecie ofertę pracy. Postanowiła zaryzykować.

Praca nie była z tych najłatwiejszych, gdyż w tym czasie prowadzono prace nad remontem dachu budynku. Nie zraziło to jednak naszej bohaterki, a poza tym, atmosfera w lokalu panowała rzeczywiście niezwykła. „Musmus jest „anomalią” – wyjaśnia. No i nie sposób się z nią nie zgodzić. Nazwa knajpy pochodzi z mitologii węgierskiej, gdzie jest imieniem straszydła, chowającego się w ciemnych zakamarkach pomieszczeń i przy spotkaniu z człowiekiem materializującego się w jego największy strach.

Każde pomieszczenie pubu jest urządzone w niepowtarzalnym chimerycznym stylu. Wystarczy wymienić Sen Wariata z ogromnym obutym skorpionem na ścianie, na którego gapi się z głupkowatym uśmiechem kolorowy klaun. W Pieczarze romantycznej natomiast, zakochani mogą przemile spędzać czas w otoczeniu stalaktytów i stalagmitów… pod gwiaździstym niebem.

Ktoś mógłby porównać to miejsce do strychu lub piwnicy starego artysty, gdzie skarbom i niespodziankom nie ma końca. Wszystkie pomieszczenia sprawiają wrażenie krainy po drugiej stronie zwierciadła, z tą różnicą, że czujesz się tu niezwykle bezpiecznie. No, czasami nie za bardzo…

„Pewnego razu zostałam tu sama na noc. Raptem, w głuchej ciszy usłyszałam koło baru jakiś szum. Gdy poszłam sprawdzić, nie zastałam nikogo. Nie wiedziałam, co o tym myśleć i zwierzyłam się przyjaciołom. Okazało się, że oni też mieli podobne doświadczenia. Kto wie? Może to mumus nas straszy…” – mówi z uśmiechem nasza przewodniczka.

Julia Łokietko
Tekst ukazał się w nr 19 (119) 15 – 28 października 2010

 

Tekst powstał podczas I edycji Międzynarodowych Warsztatów Dziennikarskich w Budapeszcie (Węgry), 21 – 29 sierpnia 2010 r.

 

Obejrzyj galerię:

Budapeszt i jego chimeryczne knajpy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X