Dowbusz. Historia mściciela ludowego. Część 3 Tak wyglądał karpacki opryszek na grafice z 1703 roku (z archiwum autora)

Dowbusz. Historia mściciela ludowego. Część 3

Stopniowo z drobnego złodziejaszka Dowbusz przemienił się w najbardziej niebezpiecznego przestępcę Pokucia. Stał się realnym zagrożeniem dla okolicznej szlachty, która musiała się bronić.

Sentymentalny watażka
Do walki z opryszkami utworzono oddział milicji górskiej – smolaków, wprowadzając na ich utrzymanie specjalny podatek. Liczebność oddziału wahała się od 100 do 150 osób, co kilkakrotnie przewyższało siły Dowbusza. Dowodził milicją rotmistrz Przełuski, który z czasem został pułkownikiem. Akademik Hrabowecki pisze, że do swego oddziału werbował „mieszkańców górskich wiosek, którzy dobrze znali okolice i słyszeli o lokalizacji opryszków. Była to drobna szlachta, zamożni chłopi, służba dworska i… opryszkowie, którzy uciekali z oddziałów i wynajmowali się za dobrą płacę”. Smolacy mieli specjalną odzież i obuwie przystosowane do poruszania się w warunkach górskich.

Przełuski długo uganiał za rozbójnikami. Pewnej nocy rozgromił bandę na górze Stoh, ale wówczas Dowbuszowi udało się zbiec. Dość często „leśni chłopcy” przekraczali granicę i ukrywali się na sąsiednich Węgrzech czy w Mołdawii, gdzie smolacy nie mogli ich prześladować.

W tej walce miało miejsce wydarzenie, które trudno jest zrozumieć za pierwszym razem. W 1742 roku oddział smolaków posuwał się po bukowieckiej połoninie. Dowbusz w porę go zauważył i uczynił zasadzkę. Opryszkowie zajęli pozycje na skraju lasu i każdy wziął na cel pojedynczego żołnierza. Ale rozkazu „Ognia!” nie było. Jak zeznawał pojmany Wasyl Palijczuk – „Dowbusz powiedział, żeby ich nie zabijać, bo mają żony i dzieci”. W końcu smolacy szczęśliwie przeszli, nawet nie podejrzewając, że byli o włos od śmierci.

I tu rodzi się pytanie: a niby skąd Ołeksa raptem miałby się zdobyć na taki sentyment? On, który bez żadnych wyrzutów sumienia siekł bezbronnych Żydów i ich żony, nagle oszczędził groźnych żołnierzy, wspomniawszy na ich żony i dzieci? Coś tu nie gra!

Najprawdopodobniej Dowbusz zwyczajnie stchórzył. Przecież teraz nie miał przed sobą kupców czy szynkarzy, lecz zahartowanych w boju żołnierzy. Może pierwsza salwa zabrałaby życie kilku żołnierzy, ale nie wiadomo jak potoczyła by się walka dalej. Widocznie Ołeksa nie był do końca pewien swoich ludzi, którzy zaczynali natychmiast uciekać, gdy coś poszło nie tak. Dlatego też, zapewne, przepuścił smolaków wymyślając na poczekaniu bajkę o ich rodzinach.

Hucuł bez głowy
W najbardziej okrutny jednak sposób Dowbusz rozprawił się nie z polskim szlachcicem czy żydowskim dzierżawcą, ale ze swoim rodakiem i współwyznawcą, Ukraińcem Diduszką. Był on zamożnym gospodarzem i pełnił urząd starosty w Długopolu nad Białym Czeremoszem. Pewnego razu Dowbusz przez swoich ludzi poprosił go o dostarczenie sera. Diduszko dumnie odmówił, a na dodatek obiecał czapkę złota temu, kto schwyta Dowbusza.

Ołeksa obraził się nie na żarty. Niebawem zawitał do niesfornego gazdy. Opryszkowie pobili jego sługi, a syna Diduszki, Iwana, tak mocno zdzielili toporkiem po głowie, że ten dopiero po godzinie odzyskał przytomność. Gospodarstwo było rozległe i właściciela długo szukano. Słudzy milczeli i nie pomagało nawet bicie. Diduszko miał wśród mieszkańców wsi opinię dobrego człowieka, który szczodrze płacił, więc nikt go nie chciał zdradzać. Wówczas ludowi mściciele zbili służącą, która zdradziła, że Diduszko przebywa na połoninie, gdzie strzygą owce. Przywleczono go do chaty, gdzie czekał Dowbusz. Najmita Semen Wołoszczuk tak wspomina ich ostatnia rozmowę: „Czy jesteś tu, panie Didu? Przysłałem ci nożyka, abyś dał mi kawał sera. A tyś powiedział, że moją głowę dasz do Stanisława!”. Uderzył Diduszkę toporkiem w pierś i mówi: „Poznajesz ty mnie, Ołeksę? Masz, rąb moją głowę! Tyś spędzał wioski, żeby mnie łowili i obiecałeś panom czapkę czerwonych, żeby mnie pojmali”. Uderzył po raz drugi tak, że Diduszko upadł i skonał”.

Ale watażce opryszków wydało się to zbyt mało, więc odciął głowę Diduszki i zabrał ze sobą, chatę zaś z jego ciałem podpalił. Do czego Dowbuszowi była potrzebna głowa starosty, na razie nie wiadomo.

Czasami mściciel ludowy torturował swe ofiary, zanim je zamordował. W 1744 roku napadł na majątek pułkownika Zołotnickiego. Historyk Antin Petruszewycz w „Ogólnej halicko-ruskiej kronice od 1700 do końca sierpnia 1772 roku” pisze, że Dowbusz podpalał pułkownikowi ręce, żar z ogniska sypał mu w zanadrze, po czym okrutnie zabił samego pułkownika, jego żonę Zofię i syna…”.

Wkrótce po tym Dowbusz raz jeszcze odetnie głowę swej ofierze. Niedługo przed własną śmiercią, w kwietniu 1745 roku, napadł na swoją wioskę Peczeniżyn. Skutki tego napadu szlachcic Skarbek opisuje następująco: „Tamtejszego gubernatora, pana Ruszycę, okrutnie zamordował, uciąwszy mu głowę na progu, żonę zaś okaleczywszy, odszedł…”.

Bohorodczańska ofensywa
Największym sukcesem Dowbusza było zdobycie bohorodczańskiego zamku. Była to niewielka drewniana forteca, należąca do magnatów Kossakowskich. Między innymi, małżonka pana Stanisława – Katarzyna Kossakowska z Potockich – zostanie później właścicielką Stanisławowa. Oprócz rezydencji magnackiej zamek pełnił też funkcję depozytorium – drobna szlachta przechowywała tam osobiste kosztowności, nie ryzykując trzymania ich w domu bez należnej ochrony.

Szturm odbył się pewną sierpniową nocą 1744 roku. Akademik Hrabowecki opisuje zdobycie zamku w ten sposób: „Podczas napadu na Bohorodczany zabito dwóch szlacheckich żołnierzy, a trzeciego Dowbusz zastrzelił na dzwonnicy, gdy ten chciał dzwonić na alarm. Jak widać, szlacheckiego zamku bronili nie chłopi, lecz żołnierze”.

Ciekawe, że akt oględzin splądrowanego bohorodczańskiego zamku z dnia 25 sierpnia 1744 roku, na którym oparł się akademik, opisuje te wydarzenia nieco inaczej: „Czterech ludzi, z nich dwóch żołnierzy, uderzono toporkami po głowie, plecach i szyi, zasieczono na śmierć. Stróża, który bił na alarm, zastrzelono na dzwonnicy. Szewca postrzelono w pierś, Żyda toporkiem na przedmieściu porąbano. Klucznika zamkowego cięto w głowę kilka razy siekierami i w plecy i brutalnie zbito. Sługę miejskiego siekierami po rękach i plecach pocięto”.

Mamy tu wyraźną podmianę faktów. Dostało się wszystkim – i żołnierzom, i mieszczanom, i nawet Żydowi. Dalej akademik opowiada o prawdziwym celu napadu – o księgach ekonomów, przechowywanych na bohorodczańskim zamku. „Dlatego Dowbusz ze swymi opryszkami świadomie zniszczył te ważne dla szlachty papiery, w których, bez wątpienia, znajdowały się rejestry feudalnych powinności i podatków, umowy dzierżawy i inne dokumenty”. Wniosek pana Hraboweckiego jest po prostu powalający: „Jak widzimy, Ołeksa Dowbusz poszedł na Bohorodczany nie dla łupów, pieniędzy czy skarbów, lecz by zniszczyć kosztowne mienie, nabyte za zrabowane od chłopów pieniądze”.

We wspomnianym już akcie oględzin wymieniono dokładnie, że wiele rzeczy opryszkowie zabrali. Kilka papierów rzeczywiście spalono, ale (!) „z czarnego sejfu papiery i księgi umów rozrzucono, stolik z papierami różnymi porąbano, papiery porozrzucano”. Dlaczego Dowbusz nie zniszczył, tylko porozrzucał papiery? Może dlatego, że nie umiał czytać i nie miał pojęcia co to jest. Zemścił się jednak na szlachcie w inny sposób – porąbał 24 stoliki, potłukł całą chińską porcelanę i szkło, od kontusza komendanta zamku, pana Romanowskiego, oderwał srebrne guziki, podeptał suknie i woskiem je oblał, spalił kilimy i rozbił na drobne kawałki trzy wielkie zwierciadła. Możliwe, że narobił też po środku skarbca na znak pogardy do możnowładców.

Manifest, którego nikt nie widział
We lwowskich archiwach Wołodymyr Hrabowecki odnalazł kopertę, która nadmienia o manifeście Dowbusza przeciwko panom. Dało to akademikowi podstawę do przypuszczeń, że watażka opryszków rozwinął na Przykarpaciu aktywną działalność epistolarną. I chociaż Ołeksa pisać nie umiał, w jego oddziale był specjalnie wyuczony opryszek Mychajło Malarczuk, który odezwy rozsyłał.

Co było w tych świstkach? Może żądania zakończenia eksploatacji chłopów, anulowania długów, likwidacji pańszczyzny i nadania chłopom wolności? Nie, były tam jedynie pogróżki i żądanie pieniędzy. Pod koniec 1744 roku Dowbusz wywiesił przed bramą pana Kalinowskiego w Turce pismo o takiej treści: „Żeby wspomógł mnie jakimś groszem jako błąkającego się z moimi kolegami, żeby twoi dzierżawcy z miasta Turki przywieźli mi na taką górę i tego dnia. Bo jeżeli nie uczynisz tej łaski, to będzie ci jako panu Złotnickiemu”. Kalinowski pieniędzy nie dał, natomiast dla ochrony majątku przywołał 30 smolaków.

Takie „manifesty” szlachta otrzymywała dość często. Historyk Wincenty Pol w książce „Obrazy z życia i przyrody” opowiadał, że „…opryszkowie nie raz zapowiadali swe przybycie, przekazując przez posłańca kartę, w której wskazywali wykup. Taka karta na czterech rogach była opalona na znak, że dwór, wioskę czy miasto spalą, jeżeli nie otrzymają okupu”. Zgódźmy się, że przypomina to zwykły bandytyzm, a nie walkę o wyzwolenie chłopów.

Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 6 (322) 29 marca – 15 kwietnia 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X