Chłopak z gitarą, piosenki z tekstem – wywiad z Jakubem Zuckermanem Jakub Zuckerman zwycięzcą PAMIĄTEK Gintrowskiego (fot. Jerzy Błażyński)

Chłopak z gitarą, piosenki z tekstem – wywiad z Jakubem Zuckermanem

Bacznie obserwuje świat i nie bez ironii go komentuje. Pisze teksty m.in. dla Piwnicy pod Baranami, tłumaczy zagranicznych twórców, jeździ po kraju, zbierając nagrody i wyróżnienia za własne utwory na niemalże wszystkich festiwalach poetyckich.

Jakub Zuckerman – krakowski artysta o lwowskich korzeniach, zwycięzca PAMIĄTEK Przemysława Gintrowskiego w Kołobrzegu – opowiada o swojej relacji ze Lwowem, troskach młodych artystów i własnym spojrzeniu na współczesną kulturę.

Jakub Zuckerman zwycięzcą PAMIĄTEK Gintrowskiego (fot. Jerzy Błażyński)

Czy masz poczucie, przyjeżdżając do Lwowa, że przyjeżdżasz „do siebie”?
Cóż, lwowskie korzenie, podobnie jak żydowskie, są częścią składową mojej tożsamości. To miasto jest częścią mnie, choć nie szukam w sobie tej przynależności. Lubię klimat Lwowa i gdy tam jestem, rzeczywiście czuję, jakbym wracał do miejsca, gdzie narodziła się historia części mojej rodziny i nazwiska, które noszę. A tę nie tak łatwo odtworzyć.

Wkładasz wiele wysiłku w to, by odszukać informacje o swoich lwowskich przodkach. Co udało Ci się znaleźć?
Wiedzę o pradziadkach mam bardzo szczątkową. O lwowskich korzeniach naszej rodziny opowiadał mi dziadek – Jan Zuckerman. Miał siedem lat, gdy wybuchła wojna. Od niego dowiedziałem się, że pradziadkowie mieli przed wojną we Lwowie swoją knajpę – mieściła się przy dawnej ulicy Zimorowicza 18, dzisiaj Dudajewa, w niskim budynku na rogu, a naprzeciwko mieszkanie zajmowali pradziadkowie.

Szukałem informacji o mojej rodzinie w różnych archiwach. Na razie mało co znalazłem, ale dużym i ważnym odkryciem było odnalezienie np. metryki dziadka w elektronicznych zbiorach. Losy lwowskich Żydów są diabelnie trudne do sprawdzenia, bo dokumentacja została w ogromnym stopniu zniszczona, dlatego nie wiadomo, czy pradziadkowie przeżyli wojnę ani gdzie czy kiedy zginęli. Dla mojego dziadka przez całe życie była to ogromna trauma i nigdy nie chciał o tym rozmawiać, nie szukał też zaginionej rodziny.

Czy czujesz przynależność do kultury żydowskiej?
Jest ona częścią dawnej tradycji mojej rodziny, ale także częścią kultury polskiej i jako taka jest mi szczególnie bliska. Wraz z ludobójstwem tak ogromnej części polskiego społeczeństwa, jaką byli Żydzi, zginęła też część polskości, część kultury. Lwów jest tego szczególnie jaskrawym przykładem, bo lwowski humor przedwojenny chodził pod rękę ze szmoncesem, a wielu przedstawicieli kultury i nauki było Żydami.

Gdyby wyrugować żydowską część polskiej kultury, to dwudziestolecie zmieniłoby się diametralnie. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele gwiazd tamtego czasu miało żydowskie pochodzenie. Jak wiele tradycyjnie polskich piosenek zostało napisanych albo zaśpiewanych przez Żydów. Uważam się za piewcę polskiej kultury i właśnie dlatego staram się pamiętać, że była ona różnorodna. Jest mi przykro, że z polskiej tożsamości narodowej zniknęła tak znacząca część.

Jak pochodzenie wpływa na Twoją twórczość?
Nie ma ono bezpośredniego wpływu na moją twórczość, ale podczas swoich recitali zdarza mi się wykonywać piosenkę Romana Kołakowskiego „Pocztówka z Wrocławia”, która opowiada historię jego lwowskich korzeni. Miałem przyjemność poznać Kołakowskiego osobiście, ale żeby porozmawiać o naszych lwowskich korzeniach zabrakło niestety czasu. Dlatego właśnie, wykonując ten utwór, wspominam zarówno jego, jak również Lwów.

Co zatem staje się inspiracją do pisania piosenek?
Życie. W piosenkach opowiadam historie: te prawdziwe lub zasłyszane. Czasami mają one słuchacza rozbawić, innym razem wzruszyć, a jeszcze innym skłonić do refleksji. Opowiadam je jednak zawsze przez pryzmat swoich odczuć. To nie jest tak, że autorzy piosenek widzą świat szerzej albo poruszają jakieś nowe tematy. Nie. Nowych tematów już nie będzie. Mówimy o rzeczach uniwersalnych, ale przykładamy je do współczesności, do wrażliwości człowieka w XXI wieku. Konfrontujemy widza z naszym spojrzeniem na daną sprawę. I, co trudniejsze, konfrontujemy widza z jego własną wrażliwością.

Inspiracją staje się też historia.
Tak, ciekawym tego przykładem jest piosenka o samospaleniu Walentego Badylaka na krakowskim rynku. Gdy nad nią pracowałem, temat był tylko wspomnieniem, jakby kartą z pamiętnika – historią o człowieku, który zginął męczeńską śmiercią, przeciwstawiając się systemowi. A potem – zupełnie nie potrafiłem tego przewidzieć i nie podejrzewałem, że taka sytuacja może się zdarzyć – w Polsce doszło do dwóch aktów samospalenia. W takim momencie piosenka nabiera dla mnie zupełnie innego znaczenia. Myślę, że nie tylko dla mnie.

Piosenka autorska nadal jest wyrazem buntu, sprzeciwu?
W moich piosenkach pojawia się sprzeciw wobec sytuacji współczesnej kultury jako takiej.

To znaczy?
Jeśli nie ma aparatu wsparcia dla kultury, której jest najciężej, to ona się będzie dewaluowała. Tak jest w przypadku opery, filharmonii. Ci muzycy są wynagradzani poniżej swoich umiejętności. Tak samo jak konserwatorzy sztuki, ludzie pracujący w muzeach i bibliotekach. Nauczyciele. To są ogromne grupy, które cały czas są lekceważone. Zakrzykuje się ich wartości, tak jakby nie miały żadnego znaczenia. Często dzieje się tak tylko dlatego, że ich praca nie zostawia materialnego śladu. Ale nie wszyscy możemy być mechanikami czy inżynierami. Najłatwiej jest powiedzieć: jeśli jest ci źle, to zostań informatykiem. Tyle że jeśli pójdziemy tą drogą, trzeba będzie pozamykać muzea i pozwolić, żeby zbiory się kurzyły. A dzieci będą się uczyły w prywatnych szkołach dostępnych dla nielicznych. Albo poziom edukacji będzie spadał. Przekazywanie wartości kulturowych, spadku kulturowego – to jeden z obowiązków państwa, a mam wrażenie, że jest bardzo zaniedbywany. To, że media publiczne coraz bardziej schlebiają gustom nie najwyższych lotów, jest dla mnie przykre.

Nie ma też we mnie zgody na sterowanie społeczeństwem, ograniczanie wolnej woli. Chciałbym, żeby miarą wolności była mnogość opinii i tolerancja dla odmiennego światopoglądu.

Piosenka autorska, poetycka, ma dać ludziom tę wolność?
Ma zadawać pytania, podważać, zmuszać do refleksji. „Potrząsać” ludźmi. I w tym sensie – tak, bo ma dawać przestrzeń do własnego zdania. Przelewanie na papier własnych myśli to okazja do porozmawiania o tych myślach z drugim człowiekiem. Wykonywanie piosenek to rozmowa. Nie tylko z całą publicznością jednocześnie, ale także z każdym widzem z osobna.

Wiele osób przychodzi na taką rozmowę?
W momencie, gdy nie ma żadnej promocji gatunku, gdy passé jest przyznać się do słuchania tego typu muzyki, ludzie się od niej oddalają, a część w ogóle nie ma szansy jej poznać. Nie ma jej w telewizji, radio puszcza ją w szczątkowych ilościach, a jeśli puszcza – to najczęściej w nocy. Na przykład „Gitarą i piórem” – największa audycja o polskiej poezji śpiewanej – jest w środku tygodnia o 23:00. Kto słucha radia o tej porze? Ktoś musi specjalnie nastawić odbiornik albo trafia przypadkiem. Ludzie zwyczajnie nie wiedzą o współczesnej poezji czy piosence autorskiej.

Prawda jest taka, że nasi słuchacze są często starsi od nas. Trudno walczyć o uwagę rówieśników.

W Piwnicy pod Baranami (fot. Maciej Grzymek)

Z czego to wynika?
Być może jest to kwestia czasów, w których żyjemy: ważniejsze jest to, żeby pokazywać pewne rzeczy, niż je przeżywać. Świadczą o tym choćby nieustannie trzymane w dłoniach smartfony. Wydaje mi się, że to plaga, którą przeżywają m.in. wycieczki objazdowe. Biegnie się, by zobaczyć jak najwięcej, a to nie pozwala tak naprawdę być. Bycie nie jest takie widowiskowe. Jest procesem.

Czujesz potrzebę „zatrzymywania” ludzi w tu i teraz?
Przede wszystkim sam chciałbym uniknąć tego pędu i spróbować odpowiedzieć sobie na nurtujące pytania. A potem się tymi odpowiedziami dzielić.

Który moment jest dla Ciebie bardziej intymny: pisania tekstu czy jego wykonywania?
To są dwa zupełnie różne momenty. Pisanie wymaga skupienia oraz pracy warsztatowej przy poprawkach, szlifowaniu formy. Warsztat jest niezbędny, by opowieść, myśl przetworzoną przez siebie zawrzeć w formie piosenki, która będzie zrozumiała dla widza.

Sama prezentacja jest natomiast skonfrontowaniem tej myśli, sprawdzeniem, czy słuchacze myślą podobnie, czy to, o czym mówię, ma dla nich jakieś znaczenie. Obnażam się poniekąd: ze swoimi emocjami, swoimi przeżyciami. To, że one są zamknięte w takiej, a nie innej formie, opowiedziane przez pryzmat różnych historii, nie zmienia faktu, że to zawsze jest wyjście ze sobą do ludzi. I mam świadomość, że to może nie spodobać się, zupełnie „nie wziąć” słuchaczy. I to jest ich prawo. Ale jeśli chociaż jedna osoba stwierdza, że trzeba coś przemyśleć, że warto do czegoś podejść jeszcze raz, spojrzeć na coś inaczej, to wydaje mi się, że warto to robić.

Czy z piosenki poetyckiej można się utrzymać?
Pracuję zawodowo jako copywriter. To mi daje niezależność artystyczną. Gdybym chciał tylko grać, pewnie bardzo szybko przyszedłby moment, w którym musiałbym się decydować na coś, co mnie nie satysfakcjonuje i co mi nie daje radości. Tyle że każdy poświęcany na piosenkę czas jest poświęcany pobocznie. I dopóki tak będzie, dopóty nie będę tak dobry, jak chciałbym być.

Mówi to człowiek, który ma na koncie szereg nagród…
Nie chodzi o nagrody, choć oczywiste jest to, że schlebiają one próżności i bywają sporym wsparciem finansowym. Bardziej niż na nagrodach zależy mi na uwadze widzów, na możliwości spotkania z nimi i porozmawiania. Niepokoi mnie, że na scenie festiwalowej rzadko pojawiają się nowi twórcy.

Jakieś rady dla tych, którzy będą zaczynać swoją przygodę z piosenką autorską?
Wydaje mi się, że jest kilka dróg. Na pewno jest droga samodzielna – najtrudniejsza. I naprawdę podziwiam ludzi, którzy tą drogą idą. Ja zdecydowałem się na drogę powierzenia pewnych kwestii recenzenckich lepszym ode mnie: znalazłem mistrzów, którzy mnie prowadzili. To środowisko jest otwarte na nowe głosy, na nowe myśli, ale trzeba szukać. To nie musi być poeta, wykonawca – to może być dobry nauczyciel, przyjaciel. Osoba, która naszym zdaniem jest kompetentna. Jeżeli nasza opowieść będzie klarowna, jeżeli inni będą w niej widzieli też jakąś wartość dla siebie, to myślę, że to jest moment, z którym warto zacząć z tym wychodzić do publiczności.

Kto ostatecznie stwierdza, że tak – te teksty są dobre?
Decyzja zawsze należy do widza. Jurorzy, krytycy sztuki, oczywiście, posiadają wiedzę i narzędzia, które pozwalają skategoryzować twórczość, określić ją formalnie. Natomiast w ostatecznym rozrachunku to widz decyduje, czy przyjdzie na koncert, czy coś mu się podoba. Jeżeli teksty przejdą próbę widzów, a potem przejdą próbę krytyków, to znaczy, że to są dobre teksty.

Co jest dla Ciebie najważniejsze w podróży z piosenką autorską?
Największym komplementem jest, kiedy ktoś przychodzi po koncercie i mówi „To jest piosenka o mnie!”. Bo to oznacza, że ten ktoś odnalazł się w moich przeżyciach i wziął z nich coś dla siebie. To jest bardzo cenne i dlatego wciąż chcę to robić.

Jakie zatem plany na najbliższą przyszłość?
Z Zuzą Wiśniewską i Kubą Mędrzyckim pracujemy obecnie nad programem „Szukamy Stajenki” – kolędami i pastorałkami, których teksty napisał Jacek Kaczmarski, a melodie skomponował Zbigniew Łapiński. Wykorzystane przez nich motywy polskie, ukraińskie, żydowskie, węgierskie czy arabskie sprawiają, że kompozycje w tym programie zawierają dodatkowe, ukryte sensy. Tym samym mimo upływu lat nie tracą swojej aktualności. Mamy już zaplanowanych kilka koncertów, ale marzy mi się, by przyjechać z tym programem również do Lwowa.

Rozmawiała Ela Lewak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X