Prawie każda wyprawa polsko-ukraińska do obserwatorium na Popie Iwanie w Czarnohorze startuje w Werchowynie od motelu „Piwowar”. Właścicielem tego ośrodka jest Ołeksa Charuk, Hucuł polskiego pochodzenia.
– Jestem rodowitym Hucułem urodzonym we wsi Zełena nad Czarnym Czeremoszem, w rejonie Werchowyńskim – powiedział o sobie. – Werchowyna (dawne Żabie) jest stolicą regionu huculskiego w Karpatach. Moi rodzice, tato i jego przodkowie, wszyscy urodzili się w Zełeni. Pradziadek i dzieci dziadka mojej mamy byli to Polacy – Januszewscy. Byli to trzej bracia, którzy przybyli z Polski. Kupili ziemię i tam się osiedlili. Nazywano ich Szwabami, nie wiem czemu. Powiem szczerze – czuję, że moje korzenie są polskie.
Żabie było największą terytorialnie gminą w Galicji austriackiej, a w II Rzeczpospolitej największą wsią w Polsce. Według roczników statystycznych mieszkało tam kilkudziesięciu Polaków. Urodzona we Lwowie polska pisarka, autorka prozy i utworów scenicznych Marcelina Grabowska (1912–1986) w reportażu z 1936 roku pisała, że „Hucuł nie pójdzie do nie swojej roboty, choćby miał – bez przenośni – umrzeć z głodu”. Ludność miejscowa zajmowała się głównie pasterstwem i hodowlą bydła, również pracowała w lesie. Wydawało się, że podobny los czeka też Ołeksę Charuka.
– Ponieważ mój ojciec był drwalem, a moja mama pracowała w szpitalu, próbowałem też wycinać las, ale zobaczyłem, że to trudna praca– mówił dalej Ołeksa. – Wypasałem też owce na połoninie. Wtedy zdałem sobie sprawę, że trzeba poszukać lżejszej pracy, ułatwić sobie życie i wzbogacić się. Pojechałem za granicę, najpierw do Polski, do sąsiadów aby przyjrzeć się małym firmom. Słyszałem, że zajmują się tam warzeniem piwa. Poszukałem małych browarów. Po degustacji chciałem wypróbować inną odmianę piwa i znalazłem odpowiedną technologię w Niemczech, w Bawarii. Następnie kupiłem sprzęt i zabrałem się do pracy. Już prawie 23 lata jestem przedsiębiorcą. Mam własną firmę.
Ołeksa Charuk założył pierwszy browar w sercu Huculszczyzny.
– Dziś warzymy świeże, żywe, niefiltrowane, nie pasteryzowane piwo, które sprzedajemy tu na miejscu, w Werchowynie oraz w okolicznych miejscowościach – wyjaśnił. – Nasze piwo chętnie wywożą stąd też liczni turyści.
Browar znajduje pod jednym dachem z zajazdem „Piwowar”, gdzie można usłyszeć również język polski. Ołeksa Charuk jest stałym uczestnikiem dorocznych Polsko-Ukraińskich Spotkań w Jaremczu, które organizuje Przykarpacki Uniwersytet Narodowy w Iwano-Frankiwsku, Uniwersytet Warszawski, Fundacja „Wolność i Demokracja” i Kurier Galicyjski. Od razu zaangażował się w odrodzenie obserwatorium na Popie Iwanie w Czarnohorze.
– Jestem koordynatorem projektu – wyjaśnił. – Od samego początku wspinałem się na Popa Iwana z Janem Malickim w 2006 roku. Wtedy powiedziałem, że musimy coś tam zrobić, przywrócić ruiny tego gmachu do życia. I Bóg usłyszał. Nie wiem, czy to były moje słowa, a jednak doszło do tego, że na Ukrainie i w Polsce postanowili odnowić obserwatorium. Od tamtej pory kilkakrotnie w ciągu roku wchodzę na ten szczyt i wnoszę swój wkład w realizację tego projektu. Teraz cieszę się, że ciągle trwają tam prace i ten obiekt wkrótce zostanie odbudowany. To właśnie za sprawą Popa Iwana zrodził się pomysł otwarcia hotelu. Pamiętam, że kiedy przybyły delegacje z Polski, z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz z Uniwersytetu Warszawskiego to szukaliśmy noclegów po całej Werchowynie. Moim zadaniem było znaleźć prywatny hotel, gdzie każdy gość miałby pokój ze stosownym wyposażeniem. I powiem szczerze, że wtedy to był problem. Pomyślałem sobie, że trzeba będzie zbudować swój hotel, aby przyjmować tam zarówno delegacje, jak i turystów.
Już od lat po obradach w Jaremczu, Mikuliczynie czy Werchowynie od „Piwowara” Ołeksy Charuka tradycyjnie startuje każda wyprawa polsko-ukraińska na szczyt góry Pop Iwan w Czarnohorze. On sam często przygotowuje tam chętnie w kotle nad ogniem tradycyjne danie huculskie – banosz ze skwarkami i bryndzą.
Przed pandemią COVID-19 Ołeksa często jeździł do Polski, był stałym uczestnikiem Forum Ekonomicznego w Krynicy-Zdroju, konferencji dotyczących rozwoju Euroregionu Karpackiego.
– Jest to dla mnie niezwykle interesujące, że wszyscy się zbierają, że jest taki ośrodek, „mózg”, w Krynicy, gdzie na wysokim poziomie międzynarodowym omawia się też kwestię rozwoju regionu karpackiego – mówił Charuk. – Widzimy, jak to działa w innych krajach i chcemy to zapożyczyć. Byliśmy na wycieczce po Bieszczadach, pokazali nam szlaki turystyczne, obsługę. Przejechałem może 50 km. W Bieszczadach są trasy rowerowe, po drogach asfaltowych i gruntowych. Tam wszystko działa. Ludzie to widzą, ludzie to tworzą. Potrzebujemy trochę więcej czasu, żeby wszystko było tak, jak jest w Polsce. Ale mamy swoje przywileje. Mamy połoniny. Można tam zobaczyć, jak powstają sery. Z zagranicy do nas przyjeżdżają przeważnie polscy turyści. Na przykład, miałem grupę 47 osób, które codziennie chodziły po górach 25–30 km. Lider grupy, który przyjechał z nimi miał 72 lata. To było niewiarygodne, ale wszyscy są szczęśliwi, wszyscy kochają Karpaty, Werchowynę. A wizytówką jest browar i wszyscy wiedzą, że mamy bardzo przyjazne stosunki z Polską i Polakami.
Podczas naszej rozmowy wieczornej z Ołeksą któryś z polskich gości zaczyna: „Czerwony pas, za pasem broń i topór, co błyska z dala…”. Na tę samą melodię wtórują im Ukraińcy: „Werchowyno, switku ty nasz, oj, jak u tebe tam myło…” Dalej młodzież ukraińska odnajduje w pamięci kolejną piosenkę na jedną melodię: „Ridna maty moja” – „Moja Matko, ja wiem”.
Duch przedwojennego Żabiego i rzeczywistość współczesnej Werchowyny przenika nawzajem uczestników spotkania. W warzelni za ścianą warzy się piwo, a na sali za długim drewnianym stołem godzinami toczą się spontaniczne rozmowy i dyskusje, czasem też z udziałem ministrów, dyplomatów, profesorów, studentów i zwykłych Hucułów. Rodzi się tam wiele pomysłów do zrealizowania w uroczej krainie między Prutem a Czeremoszem.
Nieraz podczas wyprawy na Pop Iwana z Szybenego zwracaliśmy uwagę na starą drogę, która prowadzi w kierunku granicy z Rumunią. Zaledwie 8 kilometrów. Również po tej stronie są Huculi. Niektórzy mieszkańcy doliny Czarnego Czeremoszu mają tam krewnych, jednak od II wojny światowej nie ma bezpośredniego połączenia.
– To bardzo trudne pytanie – powiedział Hucuł Ołeksa. – Nasze państwo tutaj musi otworzyć swoje szerokie ramiona. Przede wszystkim wyremontować drogę ze strony Werchowyny, potem wybudować przejście na przełęczy Kopilasz, bo na razie jest tylko kierunek, a nie droga. Jeżeli ktoś komunikuje się z Hucułami w Rumunii, to musi jechać przez Sołotwino na Zakarpaciu albo przez Porubne w obwodzie czerniowieckim.
Po naszym spotkaniu powódź poważnie uszkodziła istniejącą drogę, w wielu miejscach Czeremosz uderzał o brzeg, co przerwało przejazd z Werchowyny do Szybenego.
Po chwili Ołeksa przebiera się i przychodzi do nas w barwnym stroju huculskim. – Werchowyna to jedyny region na Ukrainie i na świecie, w którym zachowane są autentyczne stroje huculskie – stwierdza. – Jestem bardzo dumny, że jestem Hucułem i noszę wszystko, co jest huculskie. Wszystko to jest zrobione teraz, jest nowe. Są to przede wszystkim haftowana koszula oraz kieptar i sardak bogato zdobiony różnorodnymi haftami, aplikacjami ze skóry i nabijanymi mosiężnymi kapslami. No i spodnie z płótna czy sukna oraz na nogach postoły – rodzaj kierpców skórzanych. Mam też zdobny szeroki pas i prochownicę, w której mieści się telefon komórkowy. W sąsiednich rejonach, Kosowie, Worochcie, są też Huculi, ale tam już nie zachował się zwyczaj ubierania się w strój huculski, gdy idziemy do cerkwi czy na odpust. A tu u nas, jak w wojsku, wszyscy są ubrani w strój huculski. Chcemy, aby młodsze pokolenie też chciało nosić taki strój huculski. To wszystko co tutaj się zachowało, przekazywane jest z pokolenia na pokolenie.
Konstanty Czawaga