Bronia ze Lwowa zabrały anioły ks. Bronisław Baranowski (fot. Katedra Lwowska)

Bronia ze Lwowa zabrały anioły

Ksiądz Bronisław Baranowski zmarł 14 listopada 2023 roku. Miał 85 lat.

Jeszcze kilka dni temu siedziałem w mieszkaniu księdza Bronia, w starej kamienicy przy ulicy Kosti Lewickiego, przed wojną Jana Kochanowskiego. Ksiądz miał problemy z poruszaniem się. Był po kolejnej z kilkunastu operacji jakie przeszedł w swoim życiu. Tym razem nie przetrzymał trudów skomplikowanego zabiegu. Przyjął mnie na wpół siedząc, na wpół leżąc przy stole, który codziennie od niepamiętnych czasów zamieniał się w ołtarz na czas odprawiania Mszy Świętej. Po raz pierwszy Broniu nie zaproponował mi jak zawsze swojej fusiastej „kawy po lwowsku” gotowanej w rondelku z odrobiną mleka. Jednak nie uniknąłem powtarzającego się od lat pytania: czy nie jestem głodny? To był rytuał człowieka, który zaznał w przeszłości skrajnej biedy serwowanej przez sowietów. Odwiedzających gości pytał czy nie są głodni, a w czasie chłodów: czy mają ciepło.

Pomimo, że od lat towarzyszyłem Broniowi niemalże we wszystkich jego szpitalnych „przygodach”, to pierwszy raz usłyszałem z jego ust skargę. Pierwszy raz mówił, że coś go bardzo boli. Pogodną twarz od czasu do czasu wykrzywiał grymas bólu. A mimo to był bardzo spokojny. Pewnikiem tak jak jego mistrz, śp. ks. dr Henryk Mosing powtarzał cichutko i radził innym: „nie zmarnuj tego cierpienia. Ofiaruj za kogoś”.

Andrzej Klimczak (autor tekstu) z księdzem Bronisławem w mieszkaniu na ul Kosti Lewickiego. W tle portrety mistrzów księdza Bronia – dr Henryk Mosing i kard. Marian Jaworski

Ten niezwykły kapłan trwał w jakiejś zadumie, za którą krył się uśmiech delikatny, ledwie wyczuwalny. Na pożegnanie mówił o tym, że odchodzi, że to pewnie już ostatnie nasze spotkanie. Błogosławił z rozjaśniona twarzą i oczami wzniesionymi ku niebu. On był już tam, mimo, że widziałem go przecież w jego mieszkaniu, wypełnionym pamiątkowymi obrazami, portretami i równiutko poukładanymi archiwami jego mistrza, dr. Henryka Mosinga.

Dwa dni po moim wyjeździe osłabł zupełnie. Opiekująca się nim z wielkim oddaniem pani profesor lwowskiego uniwersytetu, Nadia Poliszczuk telefonicznie przekazała wieści, że jest coraz gorzej. Złe wieści potwierdził oddany księdzu Bronisławowi, jego dobry duch i opiekun na odległość, mieszkający obecnie w Warszawie Witalij Samulak.

W środę miałem pojechać do Lwowa w odwiedziny. Walizy zapakowane środkami higieny dla chorego już leżały w bagażniku. We wtorek jednak anioły zabrały Bronia ze Lwowa.

Święty za życia
W życiu miałem niezwykłe szczęście trafiać na osoby, o których śmiało można było mówić: święte. Chociażby Jan Paweł II, z którym nigdy nie zamieniłem nawet jednego słowa, a który towarzyszył mi nie tylko w mojej dziennikarskiej drodze, ale miał wpływ na całe życie, nie tylko moje…

Ksiądz Bronisław Baranowski w dniu potajemnych święceń w Lubaczowie

Nieco inaczej było ze świętym za życia (to moja prywatna opinia) księdzem Bronisławem Baranowskim, przez wszystkich nazywanym Broniem. W tym zdrobnieniu imienia nie było krzty lekceważenia czy lekkiego traktowania a przeciwnie – wielki szacunek, sympatia i wdzięczność za sam fakt, że był pośród nas. Jestem przekonany, że to jeden z tych świętych, których dobry Bóg zesłał pośród nas abyśmy mogli doświadczyć czegoś niezwykle subtelnego, pełnego poświęcenia dla innych i uświadamiającego, że życie tylko dla siebie nie ma sensu.

W kontaktach z ludźmi Broniu był niezwykle serdeczny, a jednocześnie ostrożny, nauczony tej ostrożności w latach okupacji niemieckiej i następującej po niej sowieckiej. Dzisiaj chciałoby się zakrzyknąć santo subito! – ksiądz Broniu jest tego wart.

Wszak ze swoim mistrzem, księdzem Mosingiem ryzykowali wolność i życie aby zachować wiarę na nieludzkiej ziemi.

Moje pierwsze spotkanie z księdzem Broniem zapadło głęboko w pamięci. Któregoś dnia zatelefonował kardynał Marian Jaworski, metropolita lwowski z prośbą o pomoc.

– Mój przyjaciel miał wypadek, wpadł pod samochód, jest w poważnym stanie. Czy możliwe jest przyjęcia księdza Bronisława do jakiegoś szpitala w Polsce i dokładne zdiagnozowanie? – pytał kardynał.

Kardynał Marian Jaworski, wielki przyjaciel księdza Baranowskiego

Znaliśmy się już kilka dobrych lat i Eminencja czasem zaszczycał swoją obecnością nasz dom. Natychmiast rozpoczęliśmy przygotowania do przyjęcia pacjenta najpierw w szpitalu wojewódzkim w Rzeszowie a później w Krakowie, gdzie księdzem opiekował się między innymi śp. lwowski lekarz, Stanisław Kokodyński.

Bronia ujrzałem na przejściu granicznym, kiedy był przenoszony z ukraińskiej do polskiej karetki pogotowia. Pierwsza myśl na widok tego kapłana nie była optymistyczna. – Przecież ten człowiek jest umierający – pomyślałem. Stan Bronia zmuszał kolejnych lekarzy do wydawania werdyktów podobnych do moich skrytych myśli. Samochód, który we Lwowie staranował Bronia doprowadził do wielonarządowych uszkodzeń. Dobiegający 70-tki Broniu, nie rokował najlepiej ze względu na wiek. Nikt z nas jednak nie spodziewał się takiej siły ducha. Broniu wbrew lekarskim opiniom, po wielu operacjach zaczął wracać do zdrowia.

To był tytan pracy
Nie znosił bezczynności, również tej szpitalnej. Na dodatek opanowała go nieposkromiona tęsknota za Lwowem. Pomimo, że powinien się był poddać jeszcze długiej rehabilitacji, obawiając się, że ja lub kardynał Jaworski możemy go zatrzymać jeszcze w Krakowie, w tajemnicy ściągnął księdza Piotra Małego, aby ten zawiózł go do Lwowa. Zatelefonował dopiero zza granicy, będąc pewnym, że nikt go nie zatrzyma. Już następnego dnia ku radości parafian spowiadał w lwowskiej katedrze i kościele św. Antoniego przy Łyczakowskiej, odprawiał nabożeństwa w domu i leczył ciało i ducha tych, którzy przychodzili do niego o pomoc.

Podczas szpitalnych odwiedzin, w ośrodku rehabilitacji, a później już w lwowskim mieszkaniu księdza Bronia, spędzałem wiele godzin na rozmowach. Broniu rzadko mówił o sobie. Opowiadał za to z pasją o ks. doktorze Mosingu, kandydacie na ołtarze. Często wyrażał obawy o Polskę. Gdy Ukraina stanęła w ogniu wojny codziennie gorąco modlił się za ofiary rosyjskich zbrodni i za zakończenie tego strasznego widowiska.

Niestety, wraz z odejściem Bronia odszedł w zapomnienie kawał historii kościoła. Nie o wszystkim opowiadał, bo przed laty złożył przysięgę Mosingowi o dochowaniu tajemnicy. I chociaż zmieniły się czasy i odeszły dawne zagrożenia, Broniu dochowywał tajemnicy. Czasami jakieś drobne historie niespodziewanie stawały się w naszych rozmowach jawne, ale wtedy On mnie prosił o dyskrecję. Wszystko jak za czasów wojennej konspiracji.

Część życiorysu Bronia poznawałem w trakcie jego starań o przywrócenie obywatelstwa polskiego. Tłumaczył długo wojewódzkim i prezydenckim urzędnikom, że on nie stara się o nadanie obywatelstwa, tylko o przywrócenie zabranego mu siłą statusu. Pojawiła się wtedy historia jego ojca Damiana, który pochodził z Jarosławia. Był osobą niezwykle wierzącą. Gdy dowiedział się, że sowieci zagarnęli kresy wschodnie, wraz z rodziną ruszył na Wschód, aby ratować Kościół Katolicki przed komunistyczna zarazą.

Pełen poświęcenia
Są pewne epizody z życia Bronia, które nie stanowią tajemnicy. Opowiadał, że w dzieciństwie, aby dostać się na Mszę świętą musieli pokonać w sobotę 40 kilometrów na piechotę – dorośli i dzieci. Nocowali pod kościołem, aby rano wziąć udział w nabożeństwie i zaraz potem wracać kolejne 40 kilometrów. Kto dzisiaj zdobyłby się na taki wyczyn i to co tydzień? Broniu wspominał, jak część rodzeństwa czekała na powrót starszych ze szkoły, aby wymienić się ubraniami i zdążyć na kolejne zajęcia. Pomimo ciężkiej pracy obojga rodziców, rodzina odczuwała ciągle niedostatki. Taki był sowiecki raj dla ludu miast i wsi.

Pamiętam opowieść Bronia o tym jak zapragnął dostać się po szkole podstawowej do renomowanego w ZSRR technikum. Szedł na bosaka przez trzy dni. Nie miał butów i nie stać go było na autobus. Kiedy pojawił się w końcu w wymarzonej szkole, to nie dopuszczono go do egzaminu. Ktoś z komisji wziął go na bok i powiedział: synku, tutaj uczą się dzieci sekretarzy partii komunistycznej, a ty nawet nie masz butów. Rozgoryczony wracał do domu.

– Ale gdyby mnie wtedy przyjęli to nie zostałbym księdzem – wspominał później z uśmiechem na twarzy.

Czasem opowiadał własne historie, ale mówił, jakby je przeżywał ktoś inny. Unikał sytuacji, w których stawał się bohaterem wydarzeń. Był nadzwyczaj skromnym i pokornym kapłanem. Jedna z takich historii opowiadała o księdzu, który w latach 70-tych naraził się KGB. Ostrzeżony przez wiernych wsiadł do pociągu i próbował zgubić agentów bezpieki i wyjechać poza miasto. Na stacji jakiejś małej miejscowości wsiadł do wagonu człowiek, który wykrzyczał pytanie: czy jedzie tu Baranowski? Tak, to wysiadać na peron! Ksiądz zgodnie z poleceniem nieznajomego wysiadł i został sam, gdy pociąg odjechał. Już po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości grubo po roku 1991, do księdza zgłosił się mężczyzna, który przypomniał ten dziwny epizod. Ksiądz przypomniał sobie takie wydarzenie i potwierdził nieznajomemu: tak było coś takiego, ale nie wiem kto to był i dlaczego kazał mi wysiąść.

– To byłem ja – odpowiedział. – Kazali mi księdza zabić, a ja powiedziałem, że księdza nie było w tym pociągu. – Po latach spotkał swojego niedoszłego mordercę…
Mimo zagrożenia utraty wolności i życia, nigdy nie stracił wiary w człowieka. Razem z księdzem Mosingiem stanowili niedościgły duet ludzi traktujących dekalog jak najważniejszy kodeks prawny. Broniu ostanie pięć lat życia księdza Mosinga spędził przy łożu sparaliżowanego mistrza. Jak wspominał tylko raz w ciągu tych pięciu lat opuścił chorego na 12 godzin, bo musiał załatwić ważną sprawę urzędową.

Przyjaciele i wychowankowie
O niezwykłym klimacie panującym w domu księdza Mosinga i Baranowskiego opowiadał mi nieżyjący już biskup Jan Niemiec, który jako młody ksiądz przygotowujący pracę doktorską trafił na kwaterę na ulicę Kosti Lewickiego.

– Przyjechałem wieczorem, ktoś zaprowadził mnie do starej kamienicy, do mieszkania na piętrze. Zastałem tam dwóch panów. Jeden, mimo moich protestów odstąpił mi swoje łóżko, sam ścieląc sobie posłanie na podłodze. Drugi zadbał, abym nie poszedł spać bez kolacji. Dopiero rano domyśliłem się, że są to księża, kiedy Broniu stół w pokoju zamieniał w ołtarz – wspominał biskup Jan.

Biskup Jan Niemiec

Od tamtego czasu przylgnął duchem do tego mieszkania i jego wspaniałych właścicieli. Zapożyczał ich życiowe maksymy i materializował w życiu. Powtarzał, podobnie jak Broniu, kiedy kończyły się pieniądze: „mieliśmy i nie mamy i znowu jesteśmy szczęśliwi”, albo: „nie zmarnuj tego cierpienia”.

Broniu dzielił się wszystkim ze wszystkimi. Czasami widywałem ciepłe rzeczy kupione przez nas Broniowi na zimę na cudzych grzbietach. – Ta oni tacy biedni – zwykł wtedy mawiać w lwowskim bałaku Broniu.

Baranowski był jednym z kilkudziesięciu wychowanków dr Mosinga, późniejszych księży. Stał się wreszcie również wychowawcą dla młodych chłopców przygarniętych przez księdza Mosinga. Obaj stawiali im wysoko poprzeczkę. Najmłodszy z wychowanków, dzisiaj poważny ksiądz doktor Witalij Bukowski, wspominał kiedyś pierwszą wizytę w mieszkaniu kapłanów Mosinga i Baranowskiego: „Mosing leżał już sparaliżowany. Przygarnął mnie ręką po ojcowsku i zadał pytanie: – Czy chcesz zostać męczennikiem?” – Czternastoletni, butny Witalik odpowiedział: Oczywiście! A ksiądz Mosing zupełnie poważnie stwierdził: To będziesz się musiał bardzo starać!

Odznaczony ksiądz Bronisław w Konsulacie RP we Lwowie

Ksiądz Broniu Baranowski był kochany przez wszystkich. Doceniony też za lata wyrzeczeń i wspaniałą postawę kapłana i polskiego patrioty. Będąc już Kanonikiem Honorowym Kapituły Metrpolitalnej Lwowa otrzymał od Prezydenta RP Andrzeja Dudy Krzyż Oficerski Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej.

Krzyż wręczono mu w Konsulacie Generalnym RP we Lwowie w obecności kilku ważnych osobistości oraz Pani Konsul Elizy Dzwonkiewicz, zafascynowanej postacią niezwykłego kapłana. Po uroczystości wyznał mi, że czuł się tak samo wdzięczny jak i skrępowany. Ot skromność i pokora do pozazdroszczenia i naśladowania.

Kiedy zmarł ksiądz Henryk Mosing, Ojciec Święty Jan Paweł II w liście pożegnalnym napisał zdanie: „On nigdy nas nie zawiódł!”. Jestem przekonany, że gdyby żył JP II napisałby dzisiaj to samo o księdzu Broniu Baranowskim.

Ostatnie zdjęcie księdza Bronisława Baranowskiego na kilka dni przed śmiercią

W ostatniej rozmowie ze mną, cichym głosem wyznał, że będzie mu brakowało tych wszystkich ludzi, którzy jeszcze wymagają jego pomocy. Nawet w tej ostatniej chwili żył dla innych.

Dziś Aniołowie zabrali Cię ze Lwowa. Nie zapominaj o nas, a my będziemy pamiętać o Tobie.

Zdjęcia pochodzą z archiwum prywatnego Andrzeja Klimczaka

Andrzej Klimczak

Odszedł ks. Bronisław Baranowski

 

X