Boże Narodzenie pomaga mi „naładować akumulatory” na cały rok

Święta, święta, idą święta! Czas szczególny, rodzinny, ciepły, pełen miłości i radości – prawda, nie dla wszystkich, ale o tym potem.

Najpierw o tych sielankowych świętach Bożego Narodzenia, tych świętach z obrazków w bajkach, kartek z życzeniami i z naszych dziecięcych wspomnień. Przecież większość z nas, szczególnie w czas przedświąteczny, wspomina właśnie święta swojego dzieciństwa. Mamę, tatę, stół świąteczny, opłatek, kolędy, choinkę i prezenty.

Zresztą, tak sobie myślę, że święta naszego dzieciństwa wspominamy nie tylko w przedświątecznym czasie. Przynajmniej ja – zawsze, kiedy mi ciężko i źle, kiedy smutek i zwątpienie toczą me serce – znajduję spokój, ulgę we wspomnieniach z rodzinnego domu, a szczególnie we wspomnieniach świątecznego ciepła. No, a jeśli tak – to które ze świąt bardziej się nadają do tego, by szukać w nich poczucia rodzinnego ciepła, dziecięcego szczęścia, jak nie święta Bożego Narodzenia?

Ja, starszy już przecież pan, często na takie poszukiwania wyruszam i zawsze w nich znajduję ukojenie. Ot takiego marzyciela-dzieciaka robi ze mnie wspominanie i oczekiwanie świąt! Teraz, gdy od wielu już lat mieszkam na Ukrainie i Boże Narodzenie tutaj spotykać mi przychodzi, spotkanie świąt jest dla mnie doznaniem szczególnym. Z jednej strony jest to pewien smutek. Myślami podróżuję do rodzinnego domu, do Mamy, Taty, Rodzinki całej. Chciałbym tam z nimi być, bardzo chciałbym! Jednocześnie – wiem, że powinienem być tutaj! Trudne to. Szczególnie gdy „moje” drohobyckie ulice są szare, ludzie zabiegani, i świętuje niewielu. Zupełnie inaczej niż w Polsce, gdzie na ulicach nie sposób nie odczuć świątecznej atmosfery. Tak, tak – wiem. Tu jest kalendarz juliański i wigilia Bożego Narodzenia – 6 stycznia. Wiem, rozumiem, szanuję – ale mimo wszystko trochę mi smutno. Zapewne tak samo czują się grekokatolicy i prawosławni w Polsce, gdy są ich święta i zbliża się 6 stycznia.

Z drugiej strony – to radość. Tak, jestem daleko od rodzinnego domu. Tak, starszy już, brodaty, gruby i chory jestem. Tak, wszystkie przedświąteczne problemy – to tylko moje problemy. To wszystko prawda, a jednak radosny jestem i ta radość od smuteczku jest o wiele ważniejsza! Dlaczego? Bo to niezwykle radosny czas! Ci, którzy mnie znają, wiedzą – drzwi mojego ciasnego mieszkania zawsze są dla wszystkich otwarte (prawda, są wyjątki, ale te „wyjątki” naprawdę solidnie się postarały by stać się „wyjątkowymi” – uwierzcie).

Jednak to, co „u mnie” w wigilię i święta się dzieje, nawet trudno opisać! Wigilia Bożego Narodzenia, Pasterka – to czas dla „moich” dzieciaków. „Dzieciaki” to wolontariusze naszego, drohobyckiego Caritas, dzieci (przeważnie) z grekokatolickich i prawosławnych rodzin. Dzieciaki 14–19 lat, ciekawe Polski i naszych tradycji – także tych świątecznych. Razem wieszamy bombki na choince, razem smażymy karpia i gotujemy barszcz z uszkami. Kutię też robimy. Niby wszystko zwyczajnie, niby nic wielkiego. Tymczasem to nie tak. To festiwal radości, ciepła i szczęścia. To czas niezwykły i niezwykłe spotkanie – „dzieciaki” (w każdym roku inne) pamiętają ten czas latami.

Oczywiście na Wigilii jest opłatek, kolędy (zazwyczaj Śląsk i Mazowsze), choinka i prezenty. Jest wyprawa do drohobyckiego, średniowiecznego i dostojnego kościoła na Pasterkę. Są życzenia, takie najszczersze i najcieplejsze. I jest to, może tylko na dni kilka, na chwil niewiele, ale jest to Rodzinny Dom.

Bardzo to cenię, przeogromnie szczęśliwy jestem. A później, w święta są goście, goście, goście i… bigos! Taki prawdziwy, z miodem, grzybami i winem, trzy dni gotowany! Każdy, kto próg domu przekroczy, jest witany życzeniami szczęścia i miseczką bigosu właśnie. W zeszłym roku tylu gości zechciało mój świąteczny dom odwiedzić, że w drugim dniu świąt w dwudziestolitrowym garnku z bigosem (a na początku był pełen) pokazała się dno!

Są kolędy, rozmowy o dniach minionych, o nadziei na przyszłość. Oczywiście także o tych polsko-ukraińskich nadziejach. Moi goście, moi przyjaciele, to w znamienitej większości Ukraińcy, grekokatolicy i prawosławni, i odwiedzając polski dom, w rzymskokatolickie święta Bożego Narodzenia okazują Polsce i Polakom (w mej skromnej osobie) szacunek i deklarują przyjaźń. To dla mnie bardzo ważne i pomimo wielu nieprzyjemnych (szczególnie ostatnimi czasy) polsko-ukraińskich wydarzeń – daje nadzieje na przyszłość.

Dodatkowo, właśnie w te święta pełne nadziei na narodziny „nowego”, zapewnienia o przyjaźni, życzenia szczęścia i radości, składane są mnie, Polakowi, przez przyjaciół Ukraińców, mają szczególny wydźwięk. Sielanka powiecie? Ależ tak! Oczywiście, że sielanka! Uważam jednak, że na czas tych szczególnych dni kilka mamy do niej prawo! Dokoła nas – kryzysy, zamachy, wojny. Dokoła nas – nieszczęścia. Niekiedy nawet coś gorszego – rozczarowanie, rozgoryczenie, zniechęcenie, brak nadziei. By mieć siły, by nie utracić wiary w to, że wiara, nadzieja i miłość ciągle są najważniejsze w naszym życiu, potrzebne są nam wspomnienia chwil ciepłych i pięknych. Wspomnienia bożonarodzeniowych modlitw, Pasterki, opłatka, kolęd i przyjaciół. Przynajmniej mnie jest to potrzebne – pisałem już o tym, jak te wspomnienia pomagają mi w ciężkich czasach. I powyższe wcale nie oznacza ucieczki od codzienności i problemów w świat marzeń i wspomnień, w sielankową bajkę – nie!

To tylko opis tego, jak Boże Narodzenie pomaga (mnie przynajmniej) „naładować akumulatory” energią i chrześcijańską wiarą, cierpliwością i nadzieją, miłością – na cały rok ciężkiej i mozolnej walki. Często – na czas porażek i zwątpienia.

Siedząc przy świątecznym stole, idąc na Pasterkę, śpiewając kolędy, z wdzięcznością wspominam każdego z tych przyjaciół, którzy są daleko. W Polsce (prawda, to nie tak daleko), w Kanadzie, Holandii, Niemczech, Chinach, Gruzji, USA, Francji i w całym wielkim świecie. Tych, którzy pamiętają o Ukrainie i o małym mieście Drohobyczu. Tych, którzy wspierają moje nawet najśmielsze idee. Tych, których ofiary są niemożliwe do przecenienia. Tych, którzy wspólnie ze mną modlą się o pokój. Tych, którzy udzielają swego wsparcia w nie łatwej i mozolnej walce o polsko-ukraińską zgodę, szacunek i przyszłość. Tych, bez których moje bycie tutaj byłoby jałowe i bez sensu – mam tego pełną świadomość. Dlatego zawsze, gdy ktoś wymienia moje imię, gdy nagradzają mnie za tą, czy inną akcję – to nie mnie, a właśnie Was, moi Przyjaciele nagradzają! Was, dla Ukrainy anonimowych, po całym świecie rozsianych, najczęściej też jeden drugiego nieznających!

W tym czasie uroczystym, gdy ma dusza i serce w szczególny sposób są przesycone miłością, wiarą i nadzieją – wspominam o Was wszystkich, Przyjaciele i te wspomnienia czynią me święta jeszcze bardziej świątecznymi. W tych dniach ciepła i radości pamiętam też o tych, którzy zagubieni w zawirowaniach losu, wciągnięci w kataklizmy świata, zatruci niewiarą i zwątpieniem, nie odczuwają radości, cierpią, giną.

Nie, nie jest to retoryczna, obowiązkowa figura, której używam by „politycznej poprawności” stało się zadość. Nie jest to także deklaracja moich mesjanistycznych aspiracji. Zwyczajnie – od lat prawie piętnastu służę w Caritas, na Ukrainie. A do Caritasu przychodzą po pomoc ludzie dotknięci nieszczęściami, sponiewierani niesprawiedliwością, obezwładnieni biedą. Żyję ich problemami, walczę, by nie porzucili wiary i nadziei, by nie zapomnieli o miłości. Dlatego także i w święta, a może i szczególnie w święta – pamiętam o nich, modlę się za nich.

To jedno, dodatkowe miejsce przy moim wigilijnym stole ma dla mnie daleko nie symboliczny charakter. Patrząc na nie, widzę twarze realnych ludzi, ludzi których znam. Patrząc na to miejsce „dla pielgrzyma”, widzę też twarze tych moich Przyjaciół, których „dotknęła” wojna. Galiny, Ani, Pawła, Oleksija, Natalii, Volodi, Katii, Ariny, Mykoły, Lolity, Svitlany, Serhija… Dziesiątki twarzy, morze wspomnień ze spotkań z oficerami, żołnierzami, wolontariuszami, cywilnymi mieszkańcami Awdijewki, Granitnego, Mariupola, Wołnowachy, Opytnego, Krymskiego – wszystkimi tymi, których wojna doświadczyła i ciągle doświadcza. Tymi, którzy mimo tego, co im przyszło przeżyć, nadal niosą w sobie wiarę, nadzieję i miłość.

Za Was się modlę szczególnie gorąco, Przyjaciele, o Was myślę zapalając na wigilijnym stole świecę, dla Was kładę opłatek na specjalnym miejscu. I proszę Boga, w tym szczególnym, świątecznym czasie, o pokój.

Święta, święta, idą święta! Oczekiwanie, emocje, wspomnienia, radość i smutek, przygotowania! Ileż tego wszystkiego w tak krótkim przecież czasie! Ileż nadziei! I chyba właśnie nadzieja na przyszłość, na odrodzenie się wiary i miłości, idealistyczna (przepraszam, ale to u mnie chroniczne(!) i dziecięco naiwna nadzieja na zapanowanie dobra jest tym, co wypełnia cały czas świąt Bożego Narodzenia. Co unosi się do nieba wraz z naszymi modlitwami, kolędami, westchnieniami. Co niesie radość naszym spotkaniom świątecznym, a później pomaga nam wytrwać cały, długi rok – aż do świąt następnych.

Szczęścia Wam, zdrowia i radości, Wiary, Nadziei i Miłości, Przyjaciele, ze szczerego serca Wszystkim życzę! Bóg się rodzi, moc truchleje…

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 22-23 (291-292) 19 grudnia 2017 – 15 stycznia 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X