Awantura

No i mamy kolejną, polsko-ukraińską awanturę! Taką na pełny regulator!

Sejm, Senat, Rada Najwyższa, telewizje, studia, radia, gazety, portale, eksperci, historycy, dziennikarze, episkopaty, purpuraci, organizacje, partie, aktywiści… Uchwały, listy, wezwania, oświadczenia, projekty, komentarze, prośby, przebaczenia, rachunki win cudzych i własnych, oczekiwania, prognozy… Oj! Jest gorąco, jest „wesoło”! Tyle, że jednocześnie – jest strasznie!

A tak – strasznie! Szczególnie nam – tym, którzy widzą potrzebę wspólnej polsko-ukraińskiej przyszłości, a jednocześnie znają i rozumieją złożoność polsko-ukraińskiej przeszłości. Boimy się bowiem, że awantura powyżej wspomniana może i nie zniszczy (wbrew niektórym apokaliptycznym prognozom i wezwaniom) całkowicie dorobku i perspektyw polsko-ukraińskiej współpracy, ale bezsprzecznie wiele pozytywnych, a minionych spraw „rozmyje”, a wiele tych spraw przyszłych uczyni trudniejszymi. Tymczasem my, patrioci Polski i patrioci Ukrainy, chociaż wcale nie zapominamy o przeszłości (jak nam niekiedy kłamliwie zarzucają), to jednak właśnie w przyszłość patrzymy. We wspólną i europejską przyszłość Polski i Ukrainy – bo tylko taka, naszym zdaniem, może być dla Polski i Ukrainy bezpieczna i dostatnia.

Zanim do sedna rzeczy przejdę, po raz kolejny – tym razem na potrzeby tekstu niniejszego – jestem zmuszony popełnić pewne wyjaśnienia. Piszę „zmuszony”, bo tak jest właśnie! Spodziewam się bowiem manipulowania tym co napiszę, bo dla wielu uczestników opisywanej awantury, to „napisane” nie będzie miłe i zapewne zaczną oni dezawuować moje opinie, logikę, a także i osobę moją skromną. Dlatego, choć wiem, że i tak podobnego nie uniknę, postanowiłem „zawęzić front”, na którym mogę się spodziewać manipulanckiego natarcia. Ot tak!

Więc po pierwsze, górnolotnie i patetycznie – jestem polskim patriotą! Tak, jestem! I jednocześnie kocham Ukrainę i ją wspieram wszędzie tam, gdzie uważam to za potrzebne, mądre i sensowne. I nie widzę niczego sprzecznego w mej miłości do Ojczyzny i miłości do Ukrainy. One nie są przeciwstawne (nawet teraz, w atmosferze awantury ostatniej), a raczej ta druga tą pierwszą dopełnia! I proszę mieć na uwadze, że moje słowa o miłości Ojczyzny i miłości Ukrainy miałem okazję już wiele razy udowadniać czynami, a nie tylko czczą gadaniną i wpisami na portalach internetowych. Dlatego to, że w innym świetle widzę rzeczoną awanturę, nie daje nikomu prawa do używania przeciwko mnie argumentów ani o braku patriotyzmu, ani o jakimś tam szowinizmie.

Po drugie, mój tekst nie jest o historii. Aby rozmawiać o niej (o tej polsko-ukraińskiej, szczególnie z czasów II wojny światowej), dochodzić kto, kogo, jak, kiedy i dlaczego, sprawiedliwie, niesprawiedliwie, słusznie czy nie, musi być zrobiona tytaniczna praca potrzebująca – nadal – cierpliwej pracy historyków i godna wielotomowego dzieła, a nie skromnego artykuliku zamieszczonego w nawet tak szacownym jak Kurier Galicyjski czasopiśmie. Uwierzcie proszę, posiadam nielichą wiedzę chociażby o Wołyniu – serio! Z obu stron! Znam też materiały źródłowe, dokumenty, wspomnienia, interpretacje – różne. I właśnie dlatego, że rozumiem złożoność problemu, niejednoznaczność wielu wydarzeń i drastyczne różnice w ich interpretacji, diametralnie różne i wzajemnie wykluczające się oczekiwania, to rozumiem że zagłębianie się w ich gąszcz przy użyciu takiej formy jak niniejszy artykuł będzie niedoskonałe, wątpliwe i niewystarczające. Będzie to tekst nie o historii, a ulotka niemal, operująca – z konieczności – skrótami myślowymi i uproszczeniami, pomijająca wiele z tego, czego pomijać się nie powinno. Dlatego może wielu zawiodę, ale nie o historii pisać zamierzam (no, może czasem tylko o niej wspomnę).

Po trzecie, pochylam się w modlitwie nad ofiarami i ich rodzinami. Wszystkimi. I to, że modlę się tak za Polaków, jak i Ukraińców, w moim rozumieniu absolutnie nie oznacza, że relatywizuję zło i nienawiść, porównuję „ich” i „nasze” okrucieństwo, skalę zbrodni, zasadność czy niezasadność czegokolwiek. Dla mnie, chrześcijanina, każdy zamordowany człowiek to rozpacz, żal i modlitwa. I nie zamierzam o tym zapomnieć, nawet pod naciskiem oczekiwań z „tej” i z „tamtej” strony.

No i po czwarte – przebaczenie. Oj, tutaj to wesoło będzie! Przebaczenie dla mnie chrześcijanina (przepraszam, że o tym nieustannie przypominam, ale to chyba ważne jest jednak) jest aktem bezwzględnym i bezwarunkowym. Dla mnie, gdy o przebaczeniu rozmyślam, to od tego by ktoś grzechy wyznawał i się za nie kajał ważniejsza jest chrystusowa przy powiedź o „drugim policzku” i słowa z listu św. Pawła o miłości. Wyznawanie grzechów, kajanie się – tak, to też ważne, ale przede wszystkim przed obliczem Boga. Czemu o tym piszę? Ano, aby przypomnieć że w chrześcijaństwie to właśnie miłość bliźniego i zdolność do wybaczania stosunków międzyludzkich są istotą.

Do rzeczy przechodzę i o tym co o „wybuchłej” awanturze sądzę – jednak proszę uniżenie, przy czytaniu dalszej tekstu tego części mieć powyżej wspomniane na uwadze, pomoże to uniknąć nam wielu nieporozumień. Oczywiście, złudzeń nie mam – przy złej woli czytającego wyjaśnienia powyższe i tak mnie przed atakami uchronić nie zdołają. Naiwnie (może) chcę jednak wierzyć, że „czytać mnie” będziecie z życzliwością, nawet jeśli inne od Waszych myśli się w mej głowie kłębią.

Przyczyn dzisiejszej polsko-ukraińskiej awantury widzę kilka i pierwsza z nich to to, że polsko-ukraińskie zaszłości historyczne i ich moralna oraz prawna ocena, tak w Polsce, jak i na Ukrainie, są jedynie instrumentem dla realizowania polityki wewnętrznej. Ano tak! One przecież niczego w oficjalnych, politycznych, kulturalnych, pozarządowych i gospodarczych stosunkach pomiędzy Polską i Ukrainą nie zmieniają! Niczego! Tak, prawda, wywołują zniecierpliwienie, złość, irytację – ale tylko to! Do tego, kto rozsądny zachce twierdzić, że ta awantura (do tego teraz) jest w jakikolwiek sposób Polsce lub Ukrainie „na rękę”? Pytam o europejski i światowy, a nie wewnątrzkrajowy wymiar. No i jeszcze – nawet najzacieklejsi tej awantury uczestnicy (oczywiście ci, którzy jeszcze chociaż ślady obiektywizmu zachowali) jakich by argumentów przeciwko sobie nie używali, jednego nie negują: na tejże awanturze korzysta „ten trzeci”. Może i czasami to przemilczają, ale nie negują, bo zbyt oczywista to sprawa.

Natomiast gdy od międzynarodowych rozważań się oderwać i nieco niżej wzrok skierować i zacząć przyglądać się wewnętrznym scenom politycznym, to wyraźnie widać, że uczestniczący w tej nowej polsko-ukraińskiej i polityczno-historycznej wojnie swe (przeróżne) wewnętrzne cele realizują, bądź też chcą je realizować. Jak ktoś zechce – multum przykładów znaleźć jest w stanie i to beż nadmiernego wysiłku. Warto też zauważyć, kto w tej awanturze uczestniczy. Toczy się ona, w głównej mierze, nie pomiędzy zwykłymi obywatelami naszych krajów, a pomiędzy politykami, rozpolitykowanymi ekspertami, realizującymi politykę historyczną historykami, zaangażowanymi politycznie przedstawicielami mediów wszelakich… Dokładnie tak! Chociaż to ostanie to akurat jest i złe, i dobre jednocześnie. Dlaczego złe? Bo to ci powyżsi, ci „awanturnicy” są słyszani, głośni wypełniają szpalty gazet, ekrany komputerów i telewizorów, zasiadają w dostojnych gabinetach, tworzą ustawy itd. Dlaczego dobrze? Ano dlatego, że przeciętni Polacy i Ukraińcy niezależnie od „mordobicia na górze” zachowują zdrowy rozsądek i (mimo apokaliptycznych prognoz) darzą się sympatią. Wiem, bo na własnej skórze każdego dnia doświadczam!

Co ciekawe, samo tak często używane słowo „przebaczenie” też jest w tej awanturze istotne – tyle, że nie w tym rozumieniu, w jakim jest używane powszechnie. Otóż (uprzedzam – teraz ostro będzie!) ja wcale przekonany nie jestem, czy owo „przebaczenie” jest komukolwiek potrzebne. Serio! Tu kilka niuansów. Częścią toczącej się polsko-ukraińskiej awantury jest taka konstrukcja: przebaczymy jak o przebaczenie poprosicie! Albo: to Wy pierwsi przepraszajcie, bo to Wy pierwsi skrzywdziliście!

Cha! Moim zdaniem kompletnie bez sensu! Bo nawet jeśli ci „oni” o przebaczenie poproszą, to pytam – jaki sens ma wypowiedziana prośba o przebaczenie, jeśli jej źródłem nie jest poczucie winy, ale nasze albo czyjeś żądanie wyartykułowania takiej prośby? Przebaczenie temu, który winy nie wyznaje – to inna sprawa. Proces taki zachodzi w sercu i duszy przebaczającego. Przebaczył i tyle! A ten, któremu przebaczono, niech idzie z Bogiem i dla przebaczającego jest w istocie bez znaczenia, czy on winę swą uznaje. To ważne, bo szerzej rzecz ujmując proces przebaczenia związany jest z poczuciem doznanej krzywdy i tylko w duszy skrzywdzonego zajść może. A przecież nie zawsze ten, który skrzywdził, ma świadomość że zło uczynił i tym samym o jakim poczuciu winy może być mowa? To o teorii (mojej) przebaczania.

Wracając jednak do analizy obecnej sytuacji (w kontekście krzywdy, poczucia winy i prośby o przebaczenie), to się o inne pytam: jak ktoś może wyjaśnić dwudziestolatkowi, nieważne z Polski, czy z Ukrainy, dumnemu z tego że jest Ukraińcem / Polakiem, że ma on przepraszać za coś, z czym on emocjonalnie ABSOLUTNIE NIC WSPÓLNEGO NIE MA? Ja wiem, naród, spadek ojców, wina narodowa… No tak, tyle tylko, że ten dwudziestolatek nie czuje się winny! Czyli co? Ma nas prosić o przebaczenie dlatego, że my tak chcemy? W porządku, ja rozumiem, zostaliśmy skrzywdzeni, odczuwamy ból, oczekujemy przeprosin. Tyle, że już o tym pisałem. Nawet jeśli, to przeprosiny takie nic nie warte będą.

Polityczna poprawność. A tak! I ona ma swe miejsce w toczącej się awanturze. Nie wiem skąd, ale pojawiło się ogólnoeuropejskie oczekiwanie, że wszyscy ze wszystkimi pojednani będą, wszyscy wszystko wszystkim wybaczą i będzie „pięknie, biało i puszyście”. No więc, ja wcale nie jestem przekonany, że tak być powinno. Znowu do autentyczności wracam. Wiele z tego, co dzieje się w imię tej politycznej poprawności, jest fałszywe, jest politurą skrywającą rdzę, jest formalnością, jest nic w swej istocie nie znaczącym gestem. Tak i z polsko-ukraińskim pojednaniem i z „rujnującą je” (ponoć) awanturą. Moim zdaniem, pojednanie i wybaczenie, jeśli już, jest owocem codziennych kontaktów miedzy zwyczajnymi ludźmi, a nie efektem „miziania się” naszych elit. Na ile to pojednanie i przebaczenie w wydaniu tych ostatnich jest prawdziwe i autentyczne – możemy ocenić po wydarzeniach ostatnich (a i nie tylko ostatnich).

Najprostsze – trwa awantura. Ja bardzo proszę o przytoczenie wystąpienia choćby jednego polityka, choćby jednego historyka z grona tych realizujących politykę historyczną, Polaka albo Ukraińca, który zaniepokojony tym co się dzieje oraz tegoż dziejącego się bezsensem jednoznacznie i zdecydowanie próbował tonować, uspokajać, rozsądek i miarę przywracać. Ja podobnego (oprócz jednego z ukraińskiej strony – ale to coś innego było) nie znam. Tak więc rozumieć należy, że w imię tej politycznej poprawności politycy, „intelektualiści” i inni przyjeżdżali, odwiedzali (Ukrainę i Polskę), łapki sobie ściskali, kwiaty składali, wstęgi przecinali, mądrze mówili, na seminariach nauczali, listy pisali, koniaczek pili i fajnie się bawili o pojednaniu i przebaczeniu gaworząc. Bo to było i miłe, i politycznie poprawne. Tyle, że jak im to przeszkadzać zaczęło, najpierw nam awanturę sprokurowali, a jak „gorąco” być zaczęło i przyszło awanturę zażegnywać – to nic. Czemu? Bo oni albo są tej awantury współautorami, albo to koliduje z ich wewnątrzkrajowymi interesami. I ja to tak o Polsce, jak i o Ukrainie piszę! I o wszystkich tych „wielkich” i „mądrych”, którzy latami „pojednanie” budowali i wyszło z tego to co wyszło! I ja wiem co piszę!

Dlatego, obserwując to co się dzieje i reakcje na to, z wdzięcznością wspominam wszystkich, tych z Polski i z Ukrainy (w tym i polityków nielicznych), którzy niezależnie od politycznej koniunktury już przez ponad lat dwadzieścia pracują nad tym, by Ukraińcy i Polacy odczuwali bliskość swych kultur i historii (jakby te ostatnie złożone nie były), po sąsiedzku i po chrześcijańsku byli gotowi podać sobie dłoń (szczególnie w ciężkich chwilach), rozumieli że „Kijów-Warszawa – wspólna sprawa”. Wspominam kościoły, cerkwie, fundusze, organizacje, wolontariuszy i zwyczajnych ludzi. Dzięki Wam, Przyjaciele. To wy, a nie przeróżni oficjele, eksperci i mądrale, jesteście prawdziwą twarzą Polski i Ukrainy. I wiem, że Was, tak jak i mnie, ta polsko-ukraińska awantura martwi.

Kolejnym problemem dającym pożywkę wybuchłej awanturze jest brak wzajemnego polsko-ukraińskiego poznania się i zrozumienia. A tak – poznania i zrozumienia! I wcale nie pojednania i wybaczenia! Dotyczy to zarówno Polaków, jak i Ukraińców. I nie tylko o historię tu chodzi (o tej pisał nie będę). Chociaż może o niej jedno tylko zdanie – my swej wzajemnej historii najzwyczajniej nie znamy. I to na poziomie podstawowym! My znamy historię Ukrainy w wersji polskiej i historię Polski w wersji ukraińskiej. Przy uwzględnieniu oczywistego faktu, że jesteśmy narodami sąsiadującymi i że nasze interesy były częstokroć sprzeczne, to przy takim stanie wiedzy o sobie – jaka może istnieć platforma historycznej dyskusji, na której moglibyśmy się zrozumieć? Uwaga! Wyraźnie piszę – nie pojednać i pogodzić, ale zrozumieć! To nie to samo – to dla manipulatorów specjalnie. Przecież te same sprawy zupełnie różnymi nazywamy pojęciami i tych pojęć wzajemnie nie rozumiemy. Patowa sytuacja.

Inna sprawa – wrażliwość. Polska wrażliwość i ukraińska – to nie to samo. Na różne sprawy i na różne pojęcia (a z tymi – pisałem – i tak już jest kłopot) reagujemy różnie. Ukraińcy nie rozumieją, czemu tak alergicznie reagujemy na każde wspomnienie Bandery i UPA, Polacy nie rozumieją, czemu Ukraińcy uważają za obrazę określenie „Rzeź Wołyńska”. Podobne stosuje się setek, a może i tysięcy spraw. Ja nie zamierzam wdawać się teraz w dywagacje, co jest słuszne i usprawiedliwione, a co nie – pisałem już, że to jest warte wielkiego dzieła i wielkiego autora, a nie stron przezacnych w Kurierze dla mego pióra, mnie, maluczkiego. Codzienność w Polsce i w Ukrainie jednoznacznie udowadnia, że tak jest. Nie „czujemy się” wzajemnie. Jest to efektem zarówno braku wiedzy o sobie, jak i (zapewne) koncentrowania się wyłącznie na sobie, swoich odczuciach i pragnieniach. To ostatnie, to niby naturalne, ale prawdziwego obrazu świata poznania nie ułatwia.

Ekstremizm. Właśnie, właśnie! Ekstremizm historyczno-etyczny. Stosowanie czarno-białego szablonu. Systemu 0-1. To tez awanturze służy i ogień jej podsyca. Bo przecież to proste i wygodne – pokazywać historię w sposób sprzyjający jednoznaczności ocen. Ekstremalnie wykorzystywać możliwości – uogólniać, manipulować, nadinterpretować. Np. winę części przełożyć na cały naród! Na wszystkich! Poprzez popełnioną przez jego część, przez konkretnych ludzi winę namalować cały obraz armii podziemnej! Dezawuować wszystkich! Zapomnieć o tych, którzy poza „szablon” wystają. O Ukraińcach ratujących Polaków, o Polakach ratujących Ukraińców. Zapomnieć i ukryć głęboko. W sposób jednoznaczny wszystkich zbrodniarzami nazwać. Przykład? Niestety, historycznie będzie. Poczytajcie w internecie polskie teksty o UPA i ukraińskie o AK. Znowu uwaga dla manipulatorów: ja teksty i ich jednostronność porównuję, a nie organizacje! Czytając te teksty i oceny działań tak UPA, jak i AK ma się wrażenie, że obie armie tylko Wołyniem i tylko Galicją się zajmowały. I że działały tylko w latach 1943-44. Dla uczciwego historyka czytanie podobnego jest i straszne, i zabawne jednocześnie. Dobrze, ja wiem, obiecałem że bez historii będzie!

No i jeszcze o uogólnieniach! Jestem oburzony słysząc polskie słowo „Ukraińcy” używane do opisu tego co dotyczy niewielkiej części Ukraińskiego Narodu i ukraińskie „Polacy”, by opisać na przykład to co się stało ostatnio w Przemyślu. Bo przecież polsko-ukraińską granicę nie „Ukraińcy”, a niewielkie grupy Ukraińców blokowały. I to nie wszyscy Ukraińcy pobili Polaków w sławnym już białym samochodzie. To samo o Przemyślu. Co napisać – „Polacy”, czy „polscy chuligani” albo „członkowie polskich skrajnie prawicowych ugrupowań”? To nie to samo – drobna, ale zasadnicza różnica. I dlatego warto zachować rozsądek i umiar, nie oceniając całej nacji na podstawie chamstwa, draństwa czy tez zbrodni jakiejś grupy. To zarówno niesprawiedliwe, jak i szkodliwe. A w naszej awanturze – kwitnące.

Wiem, tym co napisałem zapewne niewielki, albo i żaden wpływ na rozwój wydarzeń miał będę. Awanturę animują „wielcy gracze”. Politycy, autorytety, a zapewne też i „wielki brat”, jego kasa i jego agentura. Cóż znaczy wobec tego wszystkiego nudny tekst starego brodatego grubasa i idealisty z Drohobycza? Złudzeń nie mam! Jednak piszę, bo pragnę się z Wami podzielić tym, co na temat tej polsko-ukraińskiej awantury myślę i wezwać Was do zachowania umiaru, zdrowego rozsądku i życzliwości. Tak wobec Ukraińców, jak wobec Polaków. Chce Was też prosić o pokorę wobec historii. To skomplikowana bestia i wiele trzeba czasu, poświęceń i cierpliwości by zgłębić jej meandry i posiąść odwagę by na jej oceny się porywać. Coś o tym wiem. Pragnę też poprosić wszystkich, by zapomnieli o całej tej awanturze, polityczno-medialnym zgiełku, który ją rozpala i pochylili się w modlitwie nad każdym poległym, zabitym, zamordowanym i skrzywdzonym – tak przez Polaków, jak i przez Ukraińców.

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 13 (257) 15 lipca – 15 sierpnia 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X