Ormianin to dwa razy Polak!

Ormianin to dwa razy Polak!

Jest coś takiego w narodzie ormiańskim, że jak gdyby spłaca swój dług krajowi, który nie będąc jego krajem ojczystym, dobrze go przyjął. Ormianie polscy czuli się podwójnie zobligowani, by dla drugiej ojczyzny uczynić jak najwięcej za to, że stworzono im dobre warunki i dobrze ich tu przyjęto.

Dlaczego ten rok jest niezwykły dla polskich Ormian?
Maciej Bohosiewicz – Jest to jubileusz 650-lecia dokumentu wydanego przez Kazimierza Wielkiego, zezwalającego na założenie biskupstwa ormiańskiego we Lwowie, czyli nie jest to data przybycia Ormian do Lwowa, gdyż Ormianie we Lwowie byli już wcześniej. 4 lutego 1367 roku został podpisany państwowy dokument, potwierdzający obecność i prawa Ormian we Lwowie. Warto dodać, że obchodzimy również rocznicę 25-lecia nawiązania stosunków dyplomatycznych między Republiką Armenii a Rzeczpospolitą Polską.

Dlaczego postanowiliście uczcić tę rocznicę?
MB – Jesteśmy Ormianami polskimi. Zostaliśmy wychowani, zarówno małżonka, jak i ja, w domach, gdzie wiedza o korzeniach ormiańskich była przekazywana z dziada, pradziada, i siłą rzeczy, od dziecka byliśmy angażowani w działalność naszych rodziców. Zarówno dziadek mój, jak i Marty prowadzili polskie domy i byli działaczami polskimi na Bukowinie. Nasi przodkowie wspierali polskość, i jednocześnie zawsze podkreślali swoje ormiańskie pochodzenie, stąd ukuło się takie powiedzenie, że Ormianin to dwa razy Polak. Mimo, że ich korzenie sięgały na wschód, nasi Ormianie podkreślali swoją polskość i kultywowali ormiańskość, jest to fenomen etniczny, który wytworzył się w Polsce wśród naszej społeczności.

Zatem rodziny Państwa wywodziły się z Bukowiny?
MB – Nasze rodziny pochodzą stamtąd. Na Bukowinie mieszkało wielu Ormian, którzy stamtąd przemieszczali się na północ, coraz bliżej Lwowa. Były to duże rodziny. Ich członkowie byli właścicielami albo zarządcami wielkich majątków ziemskich. Można to zobaczyć na przedwojennych mapach historycznych. Ormianie polscy są jedną wielką rodziną, wszyscy jesteśmy spowinowaceni. Przeglądając drzewa genealogiczne, widzimy w nich 99% nazwisk ormiańskich.

Proszę przybliżyć naszym czytelnikom losy Państwa rodzin.
Marta Axentowicz-Bohosiewicz – Część mojej rodziny pochodzi z Czerniowiec i okolic, natomiast moja prababcia, z drugiej strony, pochodzi z Kut. Mój dziadek urodził się na przedmieściach Czerniowiec, które w dwudziestoleciu należały do Rumunii, przed wojną przeprowadził się do Kielc, a potem do Warszawy i spędził tam II wojnę światową i powstanie. Dziadkowie nie mieszkali potem w Warszawie, ale teraz mieszkamy właśnie w mieszkaniu kupionym przez dziadków jeszcze przed wojną. Jest to nietypowe, gdyż mówiąc o Ormianach polskich, mamy na myśli tych, którzy mieszkali na kresach II Rzeczpospolitej, i na terytorium obecnej Polski znaleźli się po II wojnie światowej, tymczasem mój dziadek przyjechał tu wcześniej z racji kariery zawodowej. Zajmował się papiernictwem, z wykształcenia był prawnikiem, założył izbę rzemieślniczą, której był dyrektorem..

MB – Moja rodzina jest bardzo duża. Moi przodkowie pochodzą z Baniłowa, jest to wioska położona 70 km od Czerniowiec. Jest to gniazdo rodzinne Bohosiewiczów. Z Baniłowa rodzina przeniosła się do Kut, a z Kut przemieszczała się w kierunku Stanisławowa. Moi dziadkowie mieli majątek ziemski Kozina, obok majątku Dzieduszyckich w Jezupolu pod Stanisławowem i w innych mniejszych miejscowościach oraz we Lwowie.

Czyli mamy do czynienia z typowym szlakiem ormiańskim.
MB – To tak właśnie przebiegało. Mój dziadek był dyrektorem Państwowej Kasy Oszczędności w Borysławiu i stamtąd transportem przyjechał z rodziną do Krakowa. Z opowieści rodzinnych wiem, że część rodziny już była w Krakowie. Tam mieszkali i zastanawiali się co dalej robić. Kiedyś dziadek ze swoim bratem wsiedli do ciężarówki wojskowej, jadącej do Gliwic na ziemie odzyskanie, były tam poniemieckie domy. Wybrali jeden taki dom, i rodzina stopniowo przeniosła się do Gliwic. Bardzo duża część Ormian przybyła potem do tego miasta. W Gliwicach było duże, dobrze zorganizowane środowisko ormiańskie, kościół, ksiądz. Moi dziadkowie znaleźli się tu inaczej niż dziadkowie mojej małżonki, którzy mieszkali tu wcześniej – moi przyjechali w wyniku wojny.

…ale jedni i drudzy zahaczyli o Kuty!
MB – My wszyscy wywodzimy się z Kut! Grzebiąc w materiałach związanych z Kutami i w samych Kutach, odkrywamy, że 95% rodzin ormiańskich wywodzi się stamtąd!

Zresztą były one nazywane stolicą polskich Ormian.
M A-B – Kuty nad Czeremoszem były nazywane stolicą polskich Ormian przede wszystkim dlatego, że do II wojny światowej było to w zasadzie jedyne miejsce, gdzie Ormianie polscy posługiwali się jeszcze językiem ormiańskim! Nie we Lwowie, nie w Stanisławowie, nie w Kamieńcu Podolskim, tylko właśnie tam. W Kutach do zeszłego roku jeszcze żyły panie, które modliły się i śpiewały piosenki po ormiańsku. Było tam jakieś 500-600 osób, które przechowały i przekazywały naszą tradycję i język dalej, i to wystarczyło, żebyśmy je poznali.

Społeczność ormiańska stanowiła tam 30%, co było liczbą znaczącą.
M A-B – Kuty były wyjątkowe pod tym względem. Był tam kościół ormiańsko-katolicki. Proboszcz tego kościoła, Samuel Manugiewicz, był przez jakiś czas senatorem. Rozpropagował Kuty jako uzdrowisko, do którego przyjeżdżały potem elity Rzeczpospolitej, o czym teraz nikt nie wspomina. Mówi się o Zaleszczykach, natomiast Kuty są pomijane. Senator Manugiewicz reklamował Kuty jako miejscowość, która ma dobry, łagodny klimat i niezwykle piękne położenie. Dzięki niemu i działalności kilku burmistrzów ormiańskiego pochodzenia niewielka ormiańska społeczność Kut była bardzo znacząca.

MB – „Kuty nad Czeremoszem – mała stolica Ormian „– jest to pojęcie wykreowane przez nas. To nazwa projektu, który prowadzimy. W tym roku będzie miała miejsce już jego dziesiąta edycja. Jest to obóz wolontariacki, na który zbieramy młodzież i dzieci pochodzenia ormiańskiego. Jedziemy wspólnie na dwa tygodnie do Kut. Pracujemy tam na cmentarzu, a przy okazji pokazujemy młodzieży to, co pozostało po ormiańskości na Pokuciu. Uczestnicy obozu mieszkają w różnych częściach Polski, więc zależy nam na tym, żeby poznali się ze sobą, żeby się zintegrowali. Co spowodowała wojna? Przed wojną w Kutach była zwarta społeczność, mieszkali koło siebie, żyli ze sobą, chodzili na potańcówki. Wojna zniszczyła tę wspólnotę, rozrzuciła tych Ormian po całej Polsce. Naszym zadaniem jest scalać młode pokolenie. Pokolenie naszych ojców odchodzi. Nie jesteśmy w stanie przywrócić straconego za komuny czasu, kiedy ludzie bali się przyznawać do swoich korzeni, czy nawet swojej wiary, wskutek czego łączność między nami została przerwana.

Czy obecnie wszyscy Ormianie polscy są wierzącymi i mają kontakt z kościołem ormiańsko-katolickim?
MB – To trudna sprawa, bo jest mało kapłanów. Wszystko zależy od ich aktywności, jeżeli jest, to ta społeczność jest lepiej zorganizowana. Z księżmi niestety po II wojnie światowej były problemy, był czas kiedy był tylko jeden ksiądz ormiański w Polsce. Była to ruchoma parafia. Ksiądz przemieszczał się pociągiem, potem samochodem. Trudno więc, żeby to posługiwanie było regularne.

M A-B – W naszej społeczności przynależność do kościoła ormiańsko-katolickiego była zachowywana i podtrzymywana przede wszystkim poprzez chrzty. Jak już nie było możliwości uczestniczenia w ormiańskich mszach świętych, to przynajmniej dzieci były chrzczone przez księdza ormiańskiego. Było to wykonalne, nawet przy dużym rozrzuceniu Ormian – ksiądz przyjeżdżał, chrzcił i jechał dalej.

Gdzie w tej chwili ma miejsce posługa duszpasterska Ormianom w kościele katolickim?
M A-B – W tej chwili można powiedzieć, że regularna praca duszpasterska ma miejsce tylko w Warszawie. Podkreślam regularna. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, obsługuje Gliwice, wraz z południową częścią kraju. W Gdańsku jest obraz Matki Boskiej Stanisławowskiej. Wisiał najpierw w kaplicy, która służyła jako sanktuarium ormiańskie. Teraz został przeniesiony do głównego ołtarza odrestaurowanego kościoła. Tamtejszy ksiądz jest tytularnie kapłanem ormiańskokatolickim, ale nie odprawia w obrządku ormiańskim. Jest parafia, ale poza tradycją stanisławowską i samym obrazem cudownym Matki Boskiej, nie ma możliwości uczestniczenia w liturgii ormiańskiej, chyba, że przyjedzie ksiądz z Warszawy.

Podkreśla Pani, że są państwo polskimi Ormianami. Co to znaczy być polskim Ormianinem?
M A-B – Ja się zawsze śmieję, bo miedzy mną, a moim tatą jest taka rozbieżność. Ja mówię, że jestem Ormianką polską, a mój tata mówi: „Nie jesteś Ormianką polską, bo ja jestem Polakiem ormiańskiego pochodzenia!” [obopólny śmiech]. Co to znaczy? To znaczy, że jesteśmy na terenie Rzeczpospolitej co najmniej trzysta lat i musimy deklarować się jako Ormianie polscy. Zawiera to pewien bagaż historyczny. Jednak Ormianami są przede wszystkim Ormianie z Armenii, natomiast my jesteśmy Ormianami polskimi, którzy mieli bardzo duży wpływ na kulturę, naukę, historię, tradycję polską, i trzeba to wyróżnić! Program, o którym mówił mój mąż, jest skierowany przede wszystkim do młodzieży pochodzącej z rodzin Ormian polskich. To im mamy przypomnieć o naszych korzeniach. Możemy młodym Ormianom ukazywać to, co było kiedyś, ale dla nas równie istotne jest to bogactwo, które Ormianie wnieśli do historii Polski, które jest na tyle znaczące, że warto się do niego przyznawać.

Odczuwają Państwo napływ nowej krwi ormiańskiej. Jak wyglądają relacje miedzy starymi a nowymi Ormianami?
MB – Działalność naszej fundacji jest tak ukierunkowana, żeby tak zwana nowa emigracja czuła się w Polsce bardzo dobrze. Kiedy na przełomie lat 80. i 90. w Polsce pojawiła się nowa fala migracji Ormian, naszą rolą była pomoc w ich asymilowaniu się ze społecznością polską. Była to dla tych emigrantów zarobkowych pomoc socjalna, prawna, zawodowa. Oni rzeczywiście do nas przychodzili i, na ile mogliśmy, pomagaliśmy. Kiedy pierwsze potrzeby są zaspokojone, wówczas pojawia się potrzeba uczestniczenia w jakiejś grupie społecznej. Służyły temu Dni Kultury Ormiańskiej, które od lat 90. odbywają się co roku w czerwcu do dnia dzisiejszego. Nie dałoby się ich przeprowadzić bez udziału naszych braci z Armenii, czyli tzw. nowej diaspory. To dla nas dobry zastrzyk, bo dzięki nim wracamy do korzeni. Oni nam ukazują pewne rzeczy, o których zapomnieli nasi rodzice. Na przykład, tłumacząc to na język kulinarii. Ormianie polscy nie piekli chleba ormiańskiego zwanego lawaszem. Wiemy na pewno, że nie używali tego chleba od roku 1930 do lat 50, nawet do 80. Nie było tego chleba. Możemy jedynie przypuszczać, co było wcześniej. Może był, ale o wiele wcześniej i pamięć o nim zaginęła. A teraz pieczemy go znowu. Nowa emigracja przywiozła ten chleb ze sobą, i my przyjęliśmy go jako nasz. Jest to wspaniały przykład wspólnoty korzeni, że mamy takie same potrawy, że np. lubimy zupę o nazwie gandżabur. Robią ją polscy Ormianie. To jest nasz kod, nasze hasło rozpoznawcze, nasze ID! Jeżeli ktoś w Polsce przyjdzie do mnie i powie, że ma korzenie ormiańskie, a ja zapytam co to jest gandżabur, albo co to jest chorut (to jest dodatek do tej zupy), a mój rozmówca nie wie, to już wiem – on nie jest nasz, on się podszywa. Ta nazwa gandżabur ewoluowała paręset lat. Okazuje się, że taka sama zupa była robiona w Armenii, ale pod inną nazwą.

M A-B – Gandżabur to znaczy „zielona zupa”, bo jest robiona z pietruszki. Ta nazwa właśnie potwierdza, że Ormianie polscy wywodzą się z terenów zachodniej Armenii, czyli obecnej Turcji wschodniej. Można to rozpoznać, bo Ormianie z zachodniej Armenii posługują się innym językiem. W pierwszej chwili Ormianie z Armenii słysząc nazwę gandżabur, powiedzą, że nie wiedzą, co to jest, ale kiedy się im powie „teraz pomyśl po zachodniemu”, rozpoznają: „a-ha, to jest zielona zupa!”.

MB – Jest taka szynka, którą produkuje się w Armenii. Nazywa się Basturma. Taka sama szynka była produkowana w Kutach przez naszych dziadów, pradziadów i była nazywana Koziną. Nie wiedzieliśmy, dlaczego tak się nazywa. Basturma jest produkowana z wołowiny, tak samo było w Kutach. Było to błędnie rozumiane, że skoro to kozina, to musi być robiona z mięsa koziego. Nie jest. Natomiast przyprawa używana do tej szynki to kozieradka. Stąd nazwa Kozina. Kuty leżały na drodze handlowej, na szlaku kupieckim, przez Kuty przechodziły karawany i to też jest przykład naszej łączności z Armenią zachodnią. Szczycimy się, że nasi pra pra praojcowie wyszli z Armenii zachodniej. W 1060 roku została zdobyta historyczna stolica Armenii, Ani, wtedy nasi przodkowie zaczęli stamtąd uciekać i fala emigracji dotarła na Krym. Przez jakiś czas nasi pradziadowie tam pozostawali. Stąd też wpływy języka tatarskiego na ormiański. Odbywał się taki proces: Ormianie posługiwali się ormiańskim i tatarskim, i ormiański powoli zanikał. Dlatego mówi się, że Ormianie polscy posługiwali się językiem kipczackim, potocznie nazywanym tatarką. Później Ormianie wyruszyli w kierunku Grodów Czerwieńskich, Mołdawii, Bukowiny, Besarabii. Uprawiali handel. Niektórzy mówią, że Ormianie rywalizowali z Żydami. Nie było żadnej rywalizacji. Były to dwa różne rodzaje handlu. Handel ormiański był czymś porównywalnym do prowadzenia misji gospodarczej. To były wielkie karawany z dużą ilością towarów, które przemieszczały się ciągle w jedną i w drugą stronę. Handel żydowski natomiast był mały. Dominował głównie w małych miasteczkach. Ormianie nie konkurowali z Żydami, jeśli chodzi o tego typu handel. Do tej pory na Ukrainie są miejscowości, gdzie pierwsze manufaktury były zakładane przez Ormian. To były manufaktury, które wyrabiały uzbrojenie, różne ozdoby, czy na przykład wyroby kuśnierskie. Kuśnierstwo do tej pory istnieje na Ukrainie w Tyśmienicy. Tyśmienica była ormiańska i do tej pory istnieje tam zakład o wielkich tradycjach. Ludzie jeżdżą do Tyśmienicy kupować futra, a przecież to Ormianie zaczynali je wytwarzać.

Czy na Kresach pozostali jeszcze jacyś Ormianie polscy?
MB – W Kutach ostatnia nasza Ormianka zmarła w zeszłym roku. Myślę, że na pozostałych terenach już ich nie ma.

M A-B – Ormian dotknął exodus II wojny światowej. Albo byli wywiezieni na Syberię i tam umierali , lub wracali z Andersem, albo w ramach repatriacji znaleźli się na ziemiach obecnej Polski. Razem z nimi jechali ormiańscy kapłani. I chociaż mamy tradycję i kuchnię ormiańską, mamy bale ormiańskie, są to rzeczy dla nas drugorzędne. To, co spajało Ormian, szczególnie przed II wojną światową, to był kościół. We wszystkich ważnych ośrodkach ormiańskich, we Lwowie, w Kutach, w Horodence, w Śniatynie był kościół i ksiądz ormiański. To spajało środowisko, bo przynajmniej raz w tygodniu spotykali się wszyscy na mszy świętej. Księża nasi albo trafili na Sybir, albo wyjechali do Polski. Nawet jeżeli jacyś Ormianie zostawali, to trudno ich było rozpoznać. Nazwiska były już spolonizowane, kończyły się na -icz. Dowiadujemy się czasem, że taka pani, taki pan zmarli i że byli Ormianami. Z pewnością jednak nie były to duże grupy. W Kutach na przykład zostały kobiety, zostały ze względu na rodziców, albo były już mężatkami i gdy mężem był na przykład sowiecki żołnierz, nie mogły wyjechać. Takie przypadki są znane. Zdarzało się również, że Ormianin żenił się z Ukrainką i zostawał.

MB – Do tej pory Kutach są nieliczne rodziny mieszane ormiańsko-ukraińskie. Kuty pod tym względem były fenomenem. To była mała miejscowość. Lwów był zupełnie inny, bo ci którzy trafiali do Lwowa, to byli ludzie zazwyczaj zamożni, a jeżeli nie byli zamożni, to były to osoby wykształcone. W rodzinie, w której było więcej dzieci, jedno zostawało na majątku, drugie spłacano i wysyłano na studia. Było wśród Ormian wielu przedstawicieli wolnych zawodów – lekarze, prawnicy, artyści. Lwów był zawsze wielonarodowościowy. Społeczność ormiańska cieszyła się w nim uznaniem, miała liczne przywileje, miała znanych i wybitnych księży, jak np. arcybiskup Józef Teodorowicz. Ormianie szybko się asymilowali, i często tylko nazwisko i obrządek świadczyły o pochodzeniu. Ci którzy mieli majątki, byli bajecznie bogaci. Majątki były dobrze zarządzane. Ich właściciele odbierali najlepsze wykształcenie w Wiedniu, w Paryżu. Wprowadzali najnowsze metody gospodarowania ziemią. Nie zdarzało się, by chłopi ukraińscy, którzy pracowali w tych majątkach, byli niezadowoleni z pracy. Nasi Ormianie, w duchu pozytywistycznym dbali o tych ludzi. Były szkoły, była opieka medyczna. Mieszkańcy wsi chcieli u nich pracować. Doświadczyliśmy tego w czasie odkrywania Kresów. Rozmawialiśmy z Ukraińcami, dziewięćdziesięcioletnimi, którzy wspominali, jak to niegdyś było wspaniale. Bardzo też często duże obszary ziemi były im oddawane w dzierżawę. Oni sami tą ziemią rządzili, sami się rozliczali. Mówili, że to były dla nich najlepsze, wspaniałe czasy, i że to bezpowrotnie mineło, a ten sowiet, który wkroczył, przeorał to wszystko. Zdaniem bolszewików właściciele ziemscy to byli krwiopijcy, dlatego właściciele ziemscy jako pierwsi padali ofiarą represji sowieckich. Nie znamy wypadku, żeby Ukraińcy, którzy pracowali w majątkach u Ormian, donosili na nich, albo wkraczającym Czerwonym wskazywali: „to ten gospodarz – krwiopijca”. Odwrotnie. Chronili ich albo świadczyli, że ci właściciele traktowali tych ludzi bardzo dobrze. Ci właściciele duże pieniądze zarabiali na handlu z wojskiem. Dostarczanie koni, pożywienia – to były olbrzymie pieniądze. W okresie schyłkowym monarchii cesarko-królewskiej w czasie I wojny światowej wojsko przestało być wypłacalne i niektóre majątki popadły w straszne długi. Oni mieli weksle na gigantyczne sumy, ale nie miał już kto je spłacić. Po jakimś czasie zaczęli wyprzedawać ziemię, przenosząc się do miasta, i żyć z tego, co mieli odłożone, albo zarabiali pieniądze na operacjach giełdowych. Niekiedy stawali się administratorami u polskich arystokratów. Ale to wszystko odeszło bezpowrotnie…

Skoro odeszło bezpowrotnie, jaki sens ma Państwa działalność?
MB – Tych straconych lat nie da się nadrobić, ale zależy nam na tym, żeby pokolenie naszych dzieci spotykało się ze sobą, żyło ze sobą i żeby wspierało się nawzajem w dorosłym życiu. Jako Ormianie działamy nie tylko w Polsce, jeździmy też za granicę. Mamy kontakty z diasporą ormiańską w każdym kraju. I bazujemy na tym, że wszyscy Ormianie pomagają sobie nawzajem, począwszy od rzeczy bardzo prostych po bardzo skomplikowane. Tę postawę staramy się zaszczepić młodemu pokoleniu. Organizujemy różnego rodzaju spotkania, zjazdy. Moja małżonka odtwarza bale ormiańskie, które były organizowane przed wojną, i które były wówczas wielkim wydarzeniem społecznym nie tylko dla Ormian, ale też dla Polaków. Udział w takim balu to był wielki zaszczyt. Nasz bal odbył się już kolejny raz i cieszy się coraz większą estymą. Rozpoczęliśmy też bardzo ważne spotkania dzieci i młodzieży, które nazywamy Zjazdem Kuzynostwa Ormiańskiego. Zjeżdżają się rodzice z dziećmi i przez weekend bawimy się wspólnie. Wspólnie rozwiązujemy zagadki, opowiadamy o historii, wspólnie poszukujemy jej w drzewach genealogicznych, a najważniejsze jest to, że każdy zwraca się do każdego „kuzynie”. Również, gdy telefonujemy do siebie, zwracamy się per kuzynko/kuzynie. To jest bardzo miłe! To jest ważne, by się wspierać i przekazywać te wartości najmłodszym, a jest ich bardzo wielu. Na ostatnim naszym zjeździe okazało się, że jest to grupka 40 dzieci. Wychowujemy sobie taki młody narybek, który dorośnie i pojedzie do Kut. Bo tam z kolei odbywa się dwutygodniowy kurs ormiańskości, który co roku powtarzamy. Nasza pierwsza grupa ormiańska, która z nami pojechała, jeździła tam potem przez parę lat. Wtłaczaliśmy im tę wiedzę do głów, a w nagrodę pojechali do kraju swoich przodków. Zorganizowaliśmy im wyjazd do Armenii. Będąc już przygotowani, mogli zobaczyć i zrozumieć, co to Armenia i dlaczego jest to kraj przodków. Gdyby do Armenii wziąć bez takiego przygotowania kogoś, kto jedynie słyszał od babci, że jest Ormianinem i że ma ormiańskie nazwisko, czułby się zagubiony. Byłaby to tylko wycieczka do egzotycznego kraju.

M A-B – Oprócz tego, że pracujemy z młodzieżą i dziećmi, jednym z naszych projektów jest wydobywanie z archiwów rodzinnych i z pamięci naszych ormiańsko-polskich bohaterów, którzy mieli znaczący wpływ na losy Rzeczpospolitej. Począwszy od takich asów jak Ignacy Łukasiewicz, aż do tych, których ratujemy od zapomnienia w projekcie Ormianie w służbie Rzeczpospolitej. Są to też bohaterowie, którzy walczyli w różnych polskich siłach zbrojnych. W II wojnie światowej możemy znaleźć polskich Ormian w powstaniu warszawskim i ważniejszych bitwach. Uświadamia to naszej młodzieży, ale też Ormianom, którzy przyjeżdżają do Polski, że warto nie bać słowa Ormianin, warto się do niego przyznawać. Mamy np. w naszych szeregach „żołnierza wyklętego”, uczestników powstania warszawskiego i bitwy pod Monte Cassino.Realizujemy bardzo ważny projekt mający na celu ratowanie ich od zapomnienia. Niektóre nazwiska są znane, niektóre trzeba przypominać, choćby słynną Jadwigę Zarugiewiczową, o której trudno jest nie wspomnieć, a która jest prawie zapomniana. Nawet prezydent Armenii, gdy przyjechał, złożył kwiaty u grobu Jadwigi Zarugiewiczowej i jej syna, orlęcia lwowskiego, który zginął pod Zadwórzem. Dlatego zawsze podkreślam, że my jesteśmy Ormianami polskimi.

M B – Mamy podwójny historyczny bagaż. Podobnie jak są Ormianie polscy, są też Ormianie węgierscy, są też rumuńscy. Tamte diaspory wypracowały swoją ścieżkę, która różni się od dróg Nowej Emigracji, przybywającej teraz, czy 20 lat temu do Polski.

M A-B – Nie można powiedzieć, że mamy prostą ścieżkę Erywań – Warszawa. Nie. Biegła ona przez pół świata. Identyfikujemy się jako Ormianie Polscy, by pamiętać naszą ścieżkę, bo nasi przodkowie pochodzą z terenów, które do tej pory, niestety, nie należą do Armenii. Porównuję to trochę do polskich Kresów. Myślę, że przeciętnemu obcokrajowcowi trudno jest pojąć polską tęsknotę za Kresami. Jest to trudne do wytłumaczenia. Można jedynie opisać mu to historycznie. Ormianin bardzo łatwo to zrozumie, ponieważ mają za sobą 1915 rok, gdy zostali wygnani i ich pulsujące serce, czyli większa część kraju, który zamieszkiwali, zniknęła nagle z powierzchni ziemi i z historii, i oni zniknęli. Tak samo było z Polakami i Kresami. Wyrwano im serce Polski. Ten temat nie istniał, nie wolno było o tym mówić. Teraz wraca. Teraz możemy obejrzeć hollywoodzki film „Przyrzeczenie”, który opowiada o rzezi Ormian. Ale też w ciągu stu lat był to temat tabu, podobnie jak kiedyś nie można było mówić o rzezi wołyńskiej, a teraz powstał o niej film. Ormianie rozumieją duszę polską i dobrze się w Polsce czują. Przez wiele lat dobrze się tu czuli, bo byli dobrze przyjmowani.

MB – W Armenii wszyscy bardzo lubią historię. Jest tam rzeczą normalną, że prosty człowiek bez wykształcenia zna i lubi historię. Podobnie jak grę w szachy, która w Armenii w programie szkolnym jest dla dzieci obowiązkowa. Gdy pytaliśmy, dlaczego Ormianie wybierali jako swoją drugą ojczyznę Polskę, padała odpowiedź „Bo polscy królowie byli dobrzy dla Ormian”. To jest zaskakujące, gdy się jest gdzieś w Armenii w górach i prosty pasterz ci to mówi.

Mówiliśmy o stosunkach ormiańsko-ukraińskich, ale polscy Ormianie nie uniknęli losu swoich polskich sąsiadów…
MB – Zostali wyrżnięci! Właśnie w Kutach, jako zwarta grupa.

Jak wyglądały stosunki ormiańsko-ukraińskie przed wojną?
MB – Ormianie byli przed wojną traktowani na Ukrainie jak Polacy. Oni po prostu mówili, że są polskimi Ormianami. Kiedy te okropności się działy, byli traktowani tak samo, jak Polacy. Z powodu tego powiedzenia, że „Ormianin to dwa razy Polak” byli narażeni jeszcze bardziej, bo byli patriotycznie nastawieni.

Jest coś takiego w narodzie ormiańskim, że jak gdyby spłaca swój dług krajowi, który nie będąc jego krajem ojczystym, tak dobrze go przyjął. Czuli się podwójnie zobligowani.

Jak wyglądają kontakty z nową diasporą, czyli z członkami Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego? Czy jest jakiś rozdźwięk?
MB – Dla nas nie ma, modlimy się przecież do jednego Boga. Dogmatycznie różnica między tymi kościołami jest minimalna. Mogło nawet dojść do wielkiego zbliżenia, czy podpisania porozumienia o współpracy, kiedy Jan Paweł II był w Armenii, niestety śmierć i Katolikosa i Jana Pawła II zatrzymała ten proces. Jest to tylko kwestia administracyjna. Katolicy podlegają papieżowi, a Ormanie podlegają swojemu „papieżowi” – katolikosowi. To są takie różnice. W rocznicę ludobójstwa w Watykanie była odprawiana przez papieża Franciszka wspólna msza święta w obecności głowy ormiańskiego kościoła narodowego.

Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na Dniu Ormiańskim w Warszawie.
M A-B – Do zobaczenia. Zapraszamy 3 czerwca na Agrykolę!

Rozmawiali Franciszek Rapacki i Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 9-10 (277-278) 23 maja – 15 czerwca 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X