Za kulisami jubileuszu

Za kulisami jubileuszu

Przebrzmiały ostatnie brawa, gratulacje, wręczono nagrody – Polski Teatr Ludowy we Lwowie zakończył obchody jubileuszu 55-lecia swej działalności.

 

O działalności teatru, jubileuszu i planach artystycznych z reżyserem Teatru Polskiego Zbigniewem Chrzanowskim rozmawia Krzysztof Szymański.

 

55 lat w historii teatru to dużo czy mało?
W lwowskich powojennych warunkach ten okres można liczyć podwójnie. W historii Teatru były lata bardzo nam sprzyjające. Politycznie modne było popieranie przyjaźni polsko-radzieckiej i w tym okresie korzystaliśmy najwięcej. Wprawdzie nie mogliśmy wyjeżdżać za granicę, ale wtedy gościliśmy na wielu scenach teatrów radzieckich – Moskwa, Leningrad. Potem nastąpiły lata 80., lata Solidarności. Wtedy Polska stała się zarzewiem wszelakiego buntu przeciwko systemowi komunistycznemu i zagrożeniem dla swych sąsiadów. Były to lata „chude”, które były bardzo dramatyczne dla losów teatru i dla mnie osobiście również. Obecne lata też nie są łatwe, bo przeżywamy kryzys ekonomiczny. Odbija się to najbardziej na kulturze, która jest finansowana bardziej niż skromnie. Naturalnie przekłada się to na stan Domu Nauczyciela, w którym się znajdujemy.

 

Zbigniew Chrzanowski (Fot. Krzysztof Szymański)Mimo tego wszystkiego teatr jest najstarszym polskim zespołem artystycznym na Ukrainie. Przez wiele lat pełniliśmy funkcję placówki, gdzie można było przyjść, porozmawiać po polsku, gdzie przyjeżdżali dziennikarze, dyplomaci. Wiele zawdzięczamy pani Wandzie Michalewskiej, konsul generalnej z Kijowa w latach 1957–1965, która była częstym gościem w Teatrze. Dzięki niej otrzymaliśmy komplet kostiumów do komedii Józefa Korzeniowskiego „Panna mężatka”. Kolejny transport kostiumów do „Wesela”, dotarł do nas przez ambasadę Polski w Moskwie. Z tym łączy się taki zabawny fakt. Nikt nie wiedział w jaki sposób można to nam przekazać. Radzieckie teatry, nawet te najbardziej renomowane, nie dostawały żadnych przesyłek zza granicy. Ówczesny dyrektor wojewódzkiego wydziału kultury Jarosław Witoszyński, był do nas bardzo przyjaźnie nastawiony i gdy rozpakował skrzynie, to w pierwszej natrafił na kostiumy zjaw i duchów – takie kolorowe szmaty i łachmany. Więc przekazał nam tę przesyłkę bez opłaty żadnego cła. A były to kostiumy scenograf Anny Rachel, dla teatru Żeromskiego w Kielcach.

 

Z Anną Rachel spotkałem się później, gdy już pracowałem w Szczecinie i opowiedziałem jej tę historię. Tam wspólnie przygotowaliśmy „Szkołę żon” Moliera.

 

W swej karierze miał pan wiele takich zbiegów okoliczności?
W Szczecinie spotkałem również aktorkę i reżysera Bogusławę Czosnowską. Po wojnie była aktorką Teatru Miniatur we Lwowie, praktycznie ostatniej grupy aktorskiej, która repatriowała się ze Lwowa bodaj w 1945 roku. W Teatrze Miniatur grał również mój wujek Stanisław Chrzanowski. Dyrektorem teatru był Sylwester Czosnowski – osoba wszechstronnie wykształcona: i muzycznie, i artystycznie. Zgromadził on niewielką grupę aktorów i wystawiali takie krótkie skecze, scenki, miniatury w przedwojennym Towarzystwie Nauczycielstwa Polskiego przy ul. Lenartowicza (ob. Dudajewa). Była tam niewielka salka na parterze. Pamiętam, że byłem na kilku ich przedstawieniach z rodzicami. Była zima, na sali siedziało się w płaszczach. Ich pożegnalny występ odbył się na scenie Teatru Skarbka. Była to uroczystość, w której udział wzięli zarówno aktorzy Teatru Miniatur, jak i aktorzy teatrów ukraińskich. Był to bardzo wzruszający wieczór. Pamiętam go, bo miałem wręczyć tam komuś kwiaty i byłem bardzo stremowany jak wypadnę.

 

Jakie przedstawienia były w planach i dlaczego nie udało się ich zrealizować?
Planując obchody roku fredrowskiego i przygotowując mało znaną komedię „Ciotunia”, która właściwie jest takim przedstawieniem benefisowym dla jednej aktorki. Przygotowywałem go z myślą o jubileuszu Luby Lewak. Chciałem przygotować też przedstawienie „Pana Jowialskiego”. Niestety nie widziałem pełnej obsady aktorskiej tego przedstawienia.

 

Jedną z takich niezrealizowanych pozycji był również „Wiśniowy sad” Czechowa. Już mieliśmy z Walerym Bortiakowem przygotowaną koncepcję spektaklu, on przygotował scenografię. Zamierzaliśmy, tak jak w „Śnie nocy letniej”, wykorzystać do gry aktorskiej również salę widowiskową. Był to koniec lat 70. Miały wejść dwie duże pozycje repertuarowe: „Kartoteka” Różewicza i właśnie „Wiśniowy sad” Czechowa. Niestety wydarzenia 1981 roku przekreśliły te plany.

 

I tu kolejny zbieg okoliczności: w Szczecinie zagrałem rolę Gajewa w „Wiśniowym sadzie” w przedstawieniu zrealizowanym przez mego kolegę ze szkoły teatralnej w Moskwie Aleksandra Wilkina. Nie było to przedstawienie o którym marzyłem, ale każdy reżyser ma swoją wizję.

 

Na szczęście udało mi się zrealizować „Kartotekę”, która stała się swego rodzaju wizytówką teatru. Wcześnie była to „Zemsta” w realizacji Walerego Bortiakowa. Jeszcze wcześniej „Wesele”. „Kartoteka” to jest spektakl, gdzie mam możliwość zaprezentować cały zespół teatru. Z tym spektaklem byliśmy w Warszawie na scenie kameralnej Teatru Polskiego. Nie często użyczają swojej sceny na gościnne występy. Myśmy dostąpili tego zaszczytu i to w roku jubileuszowym Teatru Polskiego – jego 100-lecia.

 

Podczas repetycji (Fot. Krzysztof Szymański)Skąd wziął się pomysł zaproszenia Andrzeja Seweryna na jubileusz teatru do Lwowa?
Podczas obchodów 100-lecia Teatru Polskiego w Warszawie zaproponowałem dyrektorowi Sewerynowi nasz zespół na występ gościnny w ramach ich jubileuszu. Andrzej Seweryn przystał na to. Jeszcze wcześniej gościliśmy na dużej scenie Teatru w ramach „Salonu poezji”. Jest to cykl spotkań z publicznością, które odbywają się co niedzielę o godzinie 12:00. Prezentowaliśmy tam poezję lwowską. Nasz występ w „Salonie”, jak zauważył pan dyrektor, zebrał szczególną publiczność, która bywa tam rzadko. Atmosfera była taka serdeczna, ciepła. Na pewno dużą rolę zagrało tu magiczne słowo „Lwów”. Z tym samym programem poetyckim wystąpiliśmy później dzięki wsparciu Anny Dymnej w Krakowie w Teatrze Słowackiego. Moje kolejne spotkanie z Polskim było na premierze „Zemsty” w reżyserii Andrzeja Jasińskiego, gdzie Andrzej Seweryn gra Rejenta. Wtedy narodził mi się pomysł, aby we fragmencie tego przedstawienia, które planowałem na nasz jubileusz zagrał Andrzej Seweryn. Sam grałem tę rolę i chciałem przypomnieć publiczności lwowskiej ten spektakl. A tu nadarzyła się taka okazja. Najtrudniejsze było dopasowanie naszego jubileuszu i kalendarza dyrektora Seweryna. Jedyna data, która odpowiadała wszystkim to było 30 października. Przyleciał na dwa dni do Lwowa – na nasz spektakl i na uroczystości w szkole im. Św. Marii Magdaleny i odleciał do Warszawy. W czasie przygotowania naszego spektaklu dał wspaniałą szkołę przygotowania się do roli, współpracy z partnerami. Właściwie spektakl był przygotowany w garderobie i jedynie można pozazdrościć współpracy z takim aktorem. Byłem bardzo szczęśliwy, że udało się doprowadzić do tego występu. Andrzej Seweryn też był świadomy tego, że występuje na historycznej scenie.

 

Jakie ma pan najbliższe plany?
Najbliższą naszą premierą powinno być „Na pełnym morzu” Sławomira Mrożka. Już w latach 60. realizowałem ten spektakl. A to obecne przedstawienie chcę zrobić trochę w innej konwencji, innym zestawie. Złożyło się tak, że Sławomir Mrożek zmarł i tym spektaklem chciałbym oddać mu hołd. Nie opuszcza mnie jednak pomysł realizacji „Pana Jowialskiego”. Jest to bardzo gorzka, ale mądra komedia.

 

Poza tym w najbliższych planach teatru jest wyjazd do Wilna z komedią „Dwóch panów B” Mariana Hemara. Grać będziemy na historycznej scenie Teatru na Pohulance. Nota bene tak się składa, że niedawno to właśnie Andrzej Seweryn z zespołem Teatru Polskiego z Warszawy przedstawili na tej scenie wileńskiej publiczności „Zemstę” Aleksandra Fredry.

 

Krzysztof Szymański
Tekst ukazał się w nr 21 (193) za 15–28 listopada 2013

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X