Trup w szafie

Trup w szafie

W Polsce przedrozbiorowej popularne było porzekadło, że Rzeczpospolita nierządem stoi i nierządem stać będzie. Ale Rzeczpospolita stała raczej głupim prawem, które przestrzegane zbyt serio, dawało na zewnątrz objawy właśnie tego przysłowiowego nierządu.

Żeby rozwalić tak wielkie imperium, jakim była Rzeczpospolita nie trzeba było ogromnych armii. Wystarczyło tylko przestrzegać praw, jakie w Rzeczypospolitej panowały, najlepiej – przestrzegać drobiazgowo – potem cierpliwie poczekać – i miało się Rzeczpospolitą w kieszeni.

Niecierpliwi próbowali sprawę przyspieszać atakiem najrozmaitszych wojsk, ale tacy dostawali po grzbiecie, bo z atakami wojskowymi Rzeczpospolita radziła sobie wyśmienicie. Była natomiast kompletnie bezradna wobec własnego prawa. To prawo, poprzez stulecia dusiło ją i uwierało, ale Polacy mieli na to odpowiedź – Dura lex, sed lex (Twarde prawo, ale prawo). Prawda, jak pięknie powiedziane? Nie tylko pięknie powiedziane, ale i zdejmujące z Polaków obowiązek poprawiania złego, albo głupiego prawa, które się nie sprawdziło, albo było ewidentnie szkodliwe.

Wpajano w nas przekonanie, że upadek Polski zaczął się od wybujałego poczucia wolności polskiego szlachcica, wrodzonej anarchii Polaków, upadku poszanowania dla prawa, od jego obchodzenia dla załatwiania swoich, prywatnych potrzeb. A było akurat odwrotnie! Za chwilę Państwu udowodnię, że aby załatwić jakieś swoje prywatne sprawy wystarczyło właśnie tylko przestrzegać polskiego prawa, a Polska po prostu waliła się wtedy na oczach jej obywateli.

Proszę się nie dziwić, że czy to było przed wojną, czy za komuny, czy obecnie, zawsze mówiono, iż Rzeczpospolita szlachecka upadła z powodu nieposzanowania prawa. Ba! Jaki rząd będzie chciał przyznać, że możliwa jest sytuacja, kiedy to prawo jest szkodliwe? Nikt nie ma przecież pewności, czy taka sama sytuacja nie odnosi się i do tego prawa, które aktualnie jemu właśnie gwarantuje władzę. Dlatego przedstawia się nam prawo, jako coś idealnego, coś bez skazy, bez plamy, coś do podziwu i zachwytu. A prawo jest rzeczą umowną. Raz jest takie, by za chwilę być zupełnie inne.

Wcale nie jest prawdą, że prawo ustanawiają cwaniacy chcący panować nad resztą społeczeństwa, choć przecież bywało i tak. Prawo ma regulować stosunki między ludźmi, aby nie doprowadzać między nimi do niepotrzebnych konfliktów, ale czasami przepisy prawne są źle sformułowane, albo przynoszą inne skutki, niż te, które były zamierzone. Co wtedy? – Nic prostszego, tylko złe prawo zmienić na lepsze, a nie bredzić „dura lex, sed lex”!

Ja wcale nie uważam, że wszystkiemu jest winne prawo, że bez prawa poradzilibyśmy sobie lepiej. Mnie chodzi tylko o to, że prawo, powinno być narzędziem, a nie obiektem adoracji. Narzędziem dobrze funkcjonującym, a nie kaleczącym, niebezpiecznym, przysparzającym niepotrzebnych cierpień. W dodatku – nasza opowieść nie będzie dotyczyła prawa. Będzie opowieścią o trupie zamkniętym w szafie, ale trup znalazł się w szafie właśnie dlatego, że będąc jeszcze żywym człowiekiem bardzo drobiazgowo, a przez to przewrotnie posługiwał się polskim prawem, więc niejako siłą rzeczy muszę zaczynać opowieść od tego prawa.

Fot. trybunal.gov.pl

Artykuły Henrykowskie, właściwie pierwsza konstytucja Rzeczpospolitej z dnia 20 maja 1573 roku, nakazywały królowi zwoływanie sejmu walnego co dwa lata, na okres 6 tygodni, jako tak zwaną sesję zwyczajną. W nadzwyczajnych okolicznościach można było zwołać sejm na sesję nadzwyczajną. Sesja nadzwyczajna nie mogła trwać dłużej niż dwa tygodnie.

Każda ustawa poddawana była w izbie poselskiej dyskusji i głosowaniu. Głosowanie opierało się na zasadzie jednomyślności, do której czasami dochodziło dopiero po długich sporach i dyskusjach, ale do której dojść musiało, jeśli ustawa miała obowiązywać. Jeśli ustawa nie uzyskała jednomyślności, przestawała istnieć! A wystarczył tylko jeden, jedyny głos sprzeciwu!

Uzyskanie jednomyślności często było trudne i zabierało posłom sporo czasu, dlatego generalnie, sześciotygodniowy termin przeznaczony na sesję sejmową najczęściej okazywał się za krótki. Można go było przedłużyć, ale do tego znowu potrzebna była jednomyślna zgoda na przedłużenie sesji. Ciężkie sobie postawili warunki panowie posłowie, ale mówi się trudno. Dura lex, sed lex. – Prawda?

Przedłużano więc sesje sejmowe, ale nie wszystkim się to podobało, bo ustawa sejmowa z roku 1633 wyraźnie powtórzyła, że przedłużanie sesji sejmowej jest sprzeczne z prawem. Mimo to, dalej przedłużano sesje, bo sejmy w okresie 6 tygodni zwyczajnie się nie wyrabiały. Na każdej sesji sejmowej można się było spodziewać konieczności jej przedłużenia. Jednomyślność w głosowaniu nad ustawą i jednomyślność w sprawie przedłużenia sesji, stanowiły „miękkie” miejsca parlamentaryzmu polskiego, których jednak nie likwidowano, wywodząc uczenie, jak bardzo są one potrzebne. Nie likwidowano i dlatego, bo wykorzystywane były przez ogół posłów do swoistego szantażu wobec kolegów z poselskiej ławy.

Każdy poseł jadąc na sejm, był obligowany przez posyłający go sejmik ziemski do załatwienia jakichś lokalnych spraw, ważnych dla regionu z którego pochodził. Ogół poselski na sejmie nie zawsze był przychylny tym sprawom, a wtedy poseł, któremu nie chciano załatwić jakiegoś lokalnego problemu, ważnego dla regionu, z którego musiał się po powrocie rozliczyć na sejmiku relacyjnym, zaczynał złośliwie wetować to, czy owo. Robiła się afera. Koledzy zaczynali posła przekonywać, aby wycofał weto, on się droczył. Dla świętego spokoju załatwiano mu w końcu tę jego sprawę. On wtedy wycofywał weto i sejm powolutku, co prawda, ale jednak posuwał się do przodu. To miało jedną, ogromną zaletę. Ustawy zatwierdzane jednomyślnie, były nie do podważenia! Co tu dużo mówić. Jednomyślność jest jednak najlepsza, choć bywa, że piekielnie trudna do osiągnięcia.

Liberum veto – zguba Rzeczypospolitej
Była sobota, 9 marca 1652 roku. Na Zamku Królewskim w Warszawie obradował sejm walny zwyczajny. Głównym tematem obrad była niedawno podjęta ugoda z Kozakami po bitwie pod Białą Cerkwią oraz uchwalenie nowych podatków. Zbliżał się ustawowy, 6 tygodniowy termin zakończenia obrad, a sejm, jak zazwyczaj, wciąż jeszcze nie ukończył wszystkich rozpoczętych spraw. Wobec tego, kanclerz wielki koronny Andrzej Leszczyński wystąpił z wnioskiem o zgodę na przedłużenie obrad. Wtedy to poseł z województwa trockiego pan Władysław Siciński z Upity złożył swój protest przeciwko przedłużaniu sejmu i wyszedł z sali obrad.

Początkowo, marszałek sejmu, podczaszy lwowski Andrzej Maksymilian Fredro, zajęty zbieraniem deklaracji o prolongacie od poszczególnych posłów, nie zauważył incydentu, ale inni posłowie, głównie poseł bielski Krzysztof Żelski zwrócili mu na to uwagę twierdząc, że nie ma sensu dalej prowadzić posiedzenia, skoro jego przedłużenie spotkało się ze sprzeciwem.

Liberum veto (Rys. Arkadiusz Gacparski)

Sytuacja zaskoczyła wszystkich obecnych na sali obrad. Podniosły się jednak uspokajające głosy mówiące, że to jest na pewno tylko taktyczna zagrywka Sicińskiego, który niedawno spotkał się z królewską odmową na postulowaną przez szlachtę powiatu upickiego poprawkę podatkową. Szlachta weszła bowiem w spór z należącą do króla tak zwaną ekonomią szawelską.

Siciński miał na sejmie doprowadzić do pomyślnego dla szlachty rozstrzygnięcia sporu i dlatego weto Sicińskiego mogło być znaną poselską sztuczką, mającą zmusić króla do zmiany decyzji. Sam król też zapewne tak pomyślał, bo radził poczekać do 11 marca, czyli do poniedziałku (następnego dnia miała być przecież niedziela), a wtedy, na sesji, poseł Siciński na pewno odwoła swoje weto.

Nadszedł poniedziałek 11 marca, posłowie pojawili się w sali sejmowej, ale posła Sicińskiego nie było między nimi! Rychło okazało się, że nie ma go w Warszawie! Dlatego, sądząc po jego zachowaniu, nie chodziło mu o sztuczki poselskie, o załatwienie postulatów jego wyborców, a o samo zerwanie sejmu! Gdyby chciał pomyślnie załatwić sprawę ekonomii szawelskiej, Siciński byłby teraz w sejmie, dawałby się namawiać do zgody, zgadzałby się, ale pod warunkiem.

Mówiono potem, że Siciński zerwał sejm za namową swojego protektora, księcia Janusza Radziwiłła, szefa opozycji antykrólewskiej na Litwie i wielkiego przeciwnika ugody białocerkiewskiej.

Dość dziwnie zachował się marszałek Fredro stwierdzający oficjalnie, że skoro Siciński jest nieobecny i nie może odwołać swojego protestu, na mocy prawa sejm nie ma pozwolenia na dalsze obrady i jako nieważny musi natychmiast zostać rozwiązany. Katastrofa! Wysiłek wielu ludzi trwający półtora miesiąca szedł na śmietnik, traciły moc wszystkie podjęte na tym sejmie uchwały, bo pan marszałek zaczął naraz przestrzegać tak zwanej litery prawa? – Pogratulować subtelności! A gdyby pan marszałek w tym momencie nie wyszedł ze swoimi rewelacjami, to co by się stało?

Ja naprawdę nie wiem, kto w tej sprawie zawinił bardziej, poseł Siciński, czy może właśnie marszałek Fredro i reszta posłów, którzy zaskakująco łatwo pogodzili się z jego oceną sytuacji. Tym bardziej, że już nieraz w podobnych okolicznościach, i marszałek, i posłowie zgodnie ignorowali wybryki pojedynczych posłów, czy nawet grupy posłów wetujących coś zawzięcie.

W roku 1590 na znak protestu, obrady sejmu opuściło 30 posłów i nikomu nie przyszło do głowy uważać sejmu za nieważny. Zignorowano też weto Jerzego Ossolińskiego na sejmie w roku 1633. Czemu więc teraz wszyscy tak potulnie zgodzili się na zerwanie sejmu przez jednego posła? Co się stało ze zdrowym rozsądkiem Polaków? Rozkochali się raptem w zapisanych inkaustem formułkach? A to miało swoje katastrofalne następstwa. Powstał bowiem precedens. Wprowadzając instytucję weta myślano o sytuacji, kiedy to wobec licznych posłów przeciwnych porządkowi prawnemu Polski, wystarczy jeden, którego weto uratuje kraj. Ironia losu odwróciła sprawę do góry nogami. Teraz jeden dureń, albo jurgieltnik, albo ktoś załatwiający jakąś sprawę, często nie sobie, a swojemu protektorowi, był w stanie wykoleić pracę wielu patriotów. A oni, co? – Dura lex, sed lex?

Jan Matejko, Rejtan – Upadek Polski z 1866 r.

Marszałek Fredro udał się do izby senatu, żeby zawiadomić króla i senatorów o unieważnieniu sejmu. Gdy to ogłosił senatorom, wojewoda brzesko-kujawski senator Jakub Szczawiński krzyknął pod adresem Sicińskiego: – Bodajbyś przepadł! Amen – odpowiedzieli chórem senatorowie. Tyle tylko mieli do powiedzenia. A jak na takie anatemy reagował Siciński? – Protegowany przez Janusza Radziwiłła żył sobie spokojnie i dostatnio.

W roku 1655 został stolnikiem upickim, a gdy do Rzeczpospolitej weszły wojska szwedzkie, wraz ze swym protektorem przyłączył się do Szwedów. W roku 1659 znowu został wybrany na posła do sejmu, ale tym razem już niczego nie zrywał. Wreszcie w roku 1672 umarł i został pochowany w krypcie kaplicy zamkowej w Upicie.

 

Gdy umierał Siciński, Upita jeszcze nie miała kościoła. Pierwszy kościół katolicki, zlokalizowany obok kaplicy, zbudowano w roku 1742. Stał tak długo, aż po prostu zaczął się sypać ze starości. Nowy kościół, ten, który można oglądać obecnie, ufundowany został w roku 1878, przez Stanisława Tyszkiewicza i jego żonę Ewę z rodziny Białłozorów. Zbudowany został na miejscu poprzedniego kościoła. Zaś stara kaplica, wielokrotnie remontowana, stoi do dzisiaj.

Minęło ponad sto lat i o Sicińskim nikt już chyba nie pamiętał, gdy nagle po okolicy rozeszła się wieść, że Siciński wstał z grobu i straszy teraz nocami po drogach, podchodzi ludziom do okien, nawiedza żydowskich karczmarzy, pokutuje za grzechy swojego żywota i za krzywdy wyrządzone Rzeczpospolitej!

Upiór Sicińskiego nad Sejmem Czteroletnim
Przejęty tym niesamowicie, próbowałem się doszukać, w którym roku Siciński wstał z grobu. Dokładnie się nie dowiedziałem, ale wszystkie możliwe do zebrania Informacje wskazywały na lata 1788-1791. Rewelacja! Bo są to lata Sejmu Czteroletniego i Konstytucji 3 Maja!! A więc w czasie przebudzenia się i niezwykle silnego rozkwitu sił patriotycznych Rzeczpospolitej, Siciński wychodzi z grobu, żeby pokutować za swoje niecne czyny z przed stu dwudziestu laty! Do tej pory jakoś z grobu nie wychodził i potrzeby pokuty nie odczuwał.

W okresie Sejmu Czteroletniego zaczęły się ukazywać w każdym większym mieście czasopisma o nastawieniu patriotycznym, ale nie tylko czasopisma, bo też ulotki, wierszyki i rysunki satyryczne, przypominające znanych kiedyś sprzedawczyków sprawy narodowej, jurgieltników i zwyczajnych durni, wysługujących się cwanym magnatom. Koła patriotyczne starały się zaagitować społeczeństwo. Poruszyć je do działania. Uaktywnić do walki o odrodzenie ojczyzny.

Przykłady zrywania sejmu były w tej patriotycznej propagandzie szczególnie podkreślane. Siciński mógł zajmować w tych pismach poczesne miejsce, jako przykład pierwszego, który zerwał sejm stosując liberum veto. Taka była o nim powszechna opinia, choć tak naprawdę, Siciński wcale nie był pierwszym, któremu udała się ta sztuczka. Ale jest raczej pewne, że w prasie wileńskiej napisano wtedy o Sicińskim niejedno. Ta prasa musiała się pojawiać również w Upicie. A w Upicie mieli przecież Sicińskiego, leżącego w krypcie pod kaplicą.

Zachowała się wieść, niepodająca wszakże nazwiska, że do krypty wszedł nocą upicki szewc i znalazł tam, w rozpadającej się trumnie, nienaruszone zwłoki Sicińskiego! Rażony tym, co zobaczył, uznał, że jest to oczywisty znak przekleństwa. Ziemia, po prostu, nie chciała przyjąć ciała zmarłego zdrajcy! Nieraz już tak było, że ziemia nie przyjmowała ciała grzesznika i ze Sicińskim stać się musiało podobnie. Niewiele myśląc, dzielny szewc wydobył z krypty przeklęte ciało, tym samym dając mu szansę na istnienie w innej niż dotychczas roli, bo symbolu kary Boskiej, jaką cierpieć muszą wszyscy zdrajcy ojczyzny. W tej roli Siciński występował prawie siedemdziesiąt lat!!! Celowo napisałem tę liczbę literami, aby ktoś nie pomyślał, że popełniłem niechcący jakiś błąd.

Myliłby się ktoś, kto by pomyślał, że trup Sicińskiego występował w patriotycznych jasełkach, mających budzić refleksje nad odpowiedzialnością obywatelską, czy zmuszających do pokuty osoby mało angażujące się w działalność poświęconą odrodzeniu państwa. Ten trup miał inne, całkiem przyziemne przeznaczenia. Jednym z nich było wymuszanie od żydowskich karczmarzy daniny w wódce, winie, czy piwie. Odbywało się to w ten sposób, że wieczorem, kilku spragnionych facetów wnosiło trupa Sicińskiego do żydowskiej karczmy i ustawiało go gdzieś w kącie. Karczmarz wiedział, że nie wyniosą tego trupa inaczej, aż on nie postawi im, darmowo oczywiście, po kwaterce, albo i po dwie.

Dobrze się też prezentował Siciński oparty komuś o okno, bo sprawiał wrażenie zaglądającego do chaty, a to już był duży horror! Można go było postawić gdzieś za zakrętem uczęszczanej ścieżki, bo wtedy zaskoczenie idącego wyglądało szczególnie komicznie. Zimą, szlachta wypożyczała trupa, sadzała go na saniach okrywając kożuchami i jechała z nim na kulig po sąsiednich dworach. Można było skonać ze śmiechu obserwując co się działo, gdy ktoś te kożuchy odchylił.

Nie każdego śmieszyły takie zabawy i kilkakrotnie zakopywano nieszczęsne zwłoki na cmentarzu, aliści zaraz na drugi dzień, zwłoki przeklętego wywalone były z grobu na zewnątrz i wtedy każdy mógł zobaczyć, że ziemia nie chce przyjąć ciała zdrajcy, zaś jeszcze tego samego wieczora można było wziąć go ze sobą i pójść do którejś z żydowskich knajp… Mówiło się, że Sicińskiego próbowano pochować siedem razy!! Ale cóż? Klątwa ciągle działała!

No więc mijały lata, zmieniały się pokolenia, a trup Sicińskiego wciąż straszył (najczęściej żydowskich karczmarzy). Chyba przed rokiem 1823 widział go w Upicie Adam Mickiewicz. Wydarzenie zaowocowało wierszem pod tytułem „Popas w Upicie”, gdzie Mickiewicz opisuje dość pospolitą tamtejszą scenkę, której był świadkiem, kiedy to kilku pijaków przyniosło do żydowskiej karczmy trupa Sicińskiego każąc karczmarzowi stawiać sobie różne trunki w zamian za obietnicę wyniesienia nieboszczyka. Mickiewicz obejrzał sobie wtedy Sicińskiego i później wszystko to dokładnie w wierszu opisał.

Każdy robił sobie z tym trupem, co chciał. Pluto mu w twarz, wyrzucano na gnój, albo gdzieś na drogę, lub do przydrożnego rowu i leżał tam potem miesiącami, na deszczu, w wodzie, na śniegu, świecąc gołym tyłkiem. Prawdziwym cudem było, że ciało Sicińskiego wytrzymywało takie traktowanie, które nie pozostawiało na nim jakichś widocznych śladów.

Rysunek redaktora Władysława Maleszewskiego. Trup Sicińskiego w kościelnej szafie

Nowe miejsce spoczynku …w szafie
Wreszcie, w roku 1860 proboszcz parafii upickiej ksiądz Pargolewski zlecił miejscowemu stolarzowi wykonanie specjalnej, zamykanej na klucz szafy, którą ustawiono w kruchcie upickiego kościoła, tuż koło drzwi wejściowych. W tej szafie postawiono trupa Sicińskiego, ubranego w podarowaną mu przez proboszcza śmiertelną koszulę.

Skończyły się wędrówki nieboszczyka, bo „klątwa”, lub jak kto woli miejscowi pijacy, tym razem już nie śmiała atakować nieszczęsnego nieboszczyka. Za drobną opłatą można było uzyskać od zakrystiana otwarcie szafy, aby się napatrzyć trupowi. Widział go tam w roku 1860 Władysław Maleszewski, pisarz i redaktor „Tygodnika Ilustrowanego”, słynnego warszawskiego czasopisma społeczno-kulturalnego. Dzięki panu Maleszewskiemu możemy oglądać wizerunek Sicińskiego, stojącego w szafie. Jest to rysunek, jaki pan redaktor wykonał dla czytelników „Tygodnika”. W artykule zatytułowanym „Trup upickiego posła”, redaktor Maleszewski pisał: „Dotykałem wiekowego trupa i wszędzie ciało się ugina: zdaje się, że to człowiek w ciężkim śnie pogrążony, stoi przed tobą straszny obraz! Siciński ma ręce na krzyż złożone, głowę schyloną ku piersi, widać więc, że był pochowany jako chrześcijanin, staraniem rodziny”.

Siciński stał w tej szafie aż do samego końca powstania styczniowego i podobno dopiero wysłany na Litwę przez cara generał-gubernator Michaił Murawjow „Wieszatiel” rozkazał pochować Sicińskiego pod progiem kościoła w Upicie. Czyżby do podjęcia tak prostej decyzji trzeba było aż Moskala? Tyrana i śmiertelnego wroga Polaków? Wiadomość jest tak absurdalna, że chyba prawdziwa! Choć jest i druga mówiąca, że pochowano go z inicjatywy miejscowego obywatelstwa. Obywatelstwo miało dobrą okazję. Budowano akurat nowy kościół, więc mogli położyć Sicińskiego gdzieś pod kościelnym progiem i wtedy ziemia zrozumiała, że ma się uspokoić, bo następne próby wyrzucenia Sicińskiego mogą naruszyć konstrukcję świątyni.

Szymon Kazimierski
Tekst ukazał się w nr 2 (150), 31 stycznia – 16 lutego 2012

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X