20 lat Centrum Integracji w Zamłyniu na Wołyniu fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski

20 lat Centrum Integracji w Zamłyniu na Wołyniu

W nowoczesne procesy społeczne na Wołyniu organicznie wpisało się Centrum Integracji w Zamłyniu koło Lubomla. Odbywają się tam turnusy wakacyjne, warsztaty i spotkania, na które przyjeżdżają dzieci, młodzież i dorośli z całej Ukrainy oraz z Polski. Z początkiem wojny przyjmowano też uchodźców, kobiety z dziećmi.

fot. Igor Rewaga / Nowy Kurier Galicyjski

20 lat temu na pograniczu polsko-ukraińskim, w poleskiej wiosce Zamłynie pochodzący z Polski ksiądz Jan Buras, który jest wikariuszem generalnym diecezji łuckiej, założył Centrum Integracji. Przy wsparciu z Polski wyremontował zniszczone budynki byłego sanatorium i koszar wojskowych, gdzie powstały obecnie wspaniałe warunki dla spotkań i noclegów.

Skąd ten pomysł i jak udało się go zrealizować?

– W 2002 roku obwodowa rada Wołynia w osobie gubernatora Borysa Klimczuka przekazała te budynki, ale nie ziemię, na rzecz Caritasu diecezji łuckiej. To miejsce stało puste od 2002 roku do 2008 – powiedział  ks. Jan Buras. – Pewna organizacja z Niemiec próbowała tutaj tworzyć Centrum integracji dla młodzieży. Pewnego rodzaju ośrodek rehabilitacyjny, wypoczynkowy dla młodzieży. Przebywali tu jakiś czas i po pół roku zrezygnowali, bo doszli do wniosku, że projekt przerasta możliwości finansowe organizacji. Do niedawna było tutaj sanatorium przeciwgruźlicze, a wcześniej koszary wojskowe straży granicznej. Budowało je NKWD w latach 50-ch, bo to oni mieli pieczę nad granicami. Gdy w 2008 roku przyjechałem, była tu ulica Lenina. Zrodził się pomysł, by założyć tu Dom Samotnej Matki. To siostry wyszły z takim pomysłem – Zgromadzenie Sióstr Sercanek. Dlatego się tu znalazłem. Ale po jakimś czasie siostry zrezygnowały z powodu braku powołań. „Nie mamy kim obsadzić, nie damy rady tego pociągnąć” – wyjaśniły. A ja zostałem.  I wtedy wspólnie z moimi przyjaciółmi, którzy tu przyjeżdżali, pomyśleliśmy o Centrum Integracji. Miejsce cudownie do tego się nadawało, bo jest po pograniczu. Siedem kilometrów do granicy z Polską, siedemdziesiąt kilometrów do granicy z Białorusią. Nie tylko dla integracji młodzieży, a i dorosłych. Również integracji religijnej. Żeby wierni różnych Kościołów mogli się tutaj spotykać. Dzieci, młodzież i dorośli, którzy mówią różnymi językami, o różnych kulturach. I to mi się bardzo spodobało. Fenomenalne! To miejsce okazało się cudowne na coś takiego. W 2008 roku rozpoczęliśmy prace. Byłem sam. Nie powiem, że wszystko łatwo szło. Był moment kryzysowy. Mój biskup powiedział: „Sam sobie to wybrałeś. Nie licz na pomoc, bo nie jestem w stanie ci pomóc. Chciałeś – proszę bardzo, rób”. I miał rację. I zacząłem tu doświadczać Bożej Opaczności. Przyszła pomoc ze strony mojej rodziny, mojego wujka. Dwa dni po moich „czarnych” myślach zadzwonił i mówi: „Myśmy tak z ciocią, to znaczy on ze swoją żoną, ustalili, że pomożemy, ażeby to ruszyło”. I rzeczywiście to był przełom. Był rok 2011. I wtedy konsul generalny RP w Łucku Beata Brzywczy powiedziała, że pomoże napisać projekt, ażeby coś dostać z „Polskiej Pomocy”. I od razu udało się. To był wiatr w żagle! Że nie jestem sam, że są inni. Jestem taki, że nie umiem pisać, prosić. Nie mam takiej odwagi. A ludzie by na pewno pomogli, ale nigdy o tym nie mówiłem.

fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski

W 2011 roku w Centrum Integracji w Zamłyniu udało się zorganizować Międzynarodowy plener ikonopisów oraz pierwszą Letnią Szkołę Języka Polskiego.

– To był projekt Konsulatu Generalnego RP w Łucku – wyjaśnił ks. Jan Buras. – I od tego czasu ruszyło. Przyjmowaliśmy różne grupy dzieci. Na przykład z prywatnej Szkoły Języków Obcych w Łucku. W 2016 roku, po rozpoczęciu operacji antyterrorystycznej na Donbasie przyjęliśmy tutaj młodzież ze Wschodniej i Zachodniej Ukrainy. Młodzież władającą językiem rosyjskim i językiem ukraińskim. To był pierwszy element integracji. Pierwszego dnia tylko się poznawali. Na drugi dzień byli już jak jedna rodzina. I pamiętam, że na początku były takie głosy, że co oni będą tutaj robić, że to jest takie głuche miejsce, w lesie… Ale jak mieli już wyjeżdżać, podchodzili do Wołodi, który prowadzi tu sklep: „Powiedz księdzu Janowi, że chcielibyśmy tutaj jeszcze zostać”. I to było największą nagrodą dla mnie i ogromną satysfakcją, że ci młodzi ludzie pokochali to miejsce i zrozumieli ideę integracji. A to jest bardzo proste – młodzież bardzo szybko się integruje. W 2017 roku przy wsparciu Caritas Polski prowadziliśmy trzy obozy dla dzieci żołnierzy uczestniczących w antyterrorystycznej operacji.

Jak odbiera to wszystko ludność miejscowa? – zapytałem.

– Pamiętam, jak przyszedł nasz ówczesny sołtys, który teraz walczy pod Limanem i powiedział, że niczym nie pomoże, nie posiada takich środków – wspominał dalej ks. Jan Buras. – Obiecał jedynie, że nie będzie przeszkadzać. I dotrzymał słowa, rzeczywiście. A miejscowi przyjęli mnie bardzo życzliwie. Pamiętam pierwsze spotkanie u Hali, u Mikołaja. Zatrzymałem się u nich w domu. Pierwsze co usłyszałem: „Może zupy zjecie?”. Traktują mnie dotąd jak członka rodziny. Proszę zobaczyć, że w tym ośrodku drzwi praktycznie nie są zamykane. Wszystko jest otwarte. I rowery stoją, i samochody. Nigdy się tu nie zdarzyło nic złego. Mała wspólnota. Wszyscy się znamy.

Jest to malutka wyspa katolicka pośrodku morza prawosławnego na Wołyniu – zauważyłem w rozmowie.

– Jest tu patriarchat moskiewski – powiedział ks. Jan Buras. – Prosiłem ojca Piotra, żeby czasami przyszedł. Oficjalnie nie dostał zezwolenia, ale prywatnie znamy się bardzo dobrze, przyjaźnimy się. Z nim samym, z jego rodziną. Nie jest to więc takie trudne.

Nie mogłem nie zapytać, czy ma to wpływ na leczenie ran wołyńskich?

– Kiedy przyjeżdżają tutaj dzieci, młodzież – tych tematów nie ruszamy – zaznaczył ks. Buras. – Ja tu z nimi nie ruszam tych tematów, nie. Ale jako Polak jestem przez nich odbierany jako ktoś bliski. Ja się tutaj w ten pejzaż Wołynia wpisałem. Kiedyś na granicy celnik mówi:

– A wy do Sztunia (sąsiednia wioska – red.)?

– Nie, do Zamłynia.

–A tak, do Zamłynia.

– A skąd pan wie?

– Cały Wołyń księdza zna.

Tyle artykułów ukazało się w ukraińskiej prasie, bardzo pozytywnych, życzliwych. Jestem ogromnie wdzięczny również dziennikarzom.

Z całej Ukrainy przyjeżdżają ludzie do Zamłynia. Z Polski też. Przyjeżdżają ci, którzy opiekują się tutaj mogiłami czy miejscami pamięci. Mogą tutaj się zatrzymać czy przyjechać na obiad. Dzieci ukraińskie bardzo pozytywnie mnie jako Polaka odbierają i to jest pojednanie. W ich świadomości pozostanie Polak jako ktoś bliski, jako brat, przyjaciel – stwierdził ks. Jan Buras.

W okresie pandemii koronawirusa działalność Centrum wyhamowała, ze zrozumiałych względów. Mieliśmy tylko jeden siedmiodniowy obóz przez cały rok. Wszystko zmieniło się po 24 lutym 2022.

– W tym czasie byłem w szpitalu w Lubaczowie na operacji biodra – wspominał dalej ks. Jan Buras. – 24-tego o godzinie 7:30 polskiego czasu miałem telefon z Łucka. Moi przyjaciele poinformowali, że jest wojna.

– Jaka wojna?

– Uderzyli w Łuck.

Na drugi dzień nasza pani z Zamłynia dzwoni:

– Mamy uchodźców, są ludzie. Co robić?

– Jak co robić, otwieramy dom, palimy w piecu, żeby im było ciepło i przyjmujemy – zadecydowałem.

Wszystko mieliśmy zajęte, tylko moje łóżko było wolne. Natychmiast uruchomiliśmy ośrodek. Na początku było tam 72 osoby. Przyjęliśmy dzieci z Domu Dziecka w Kowlu. Kobiety z dziećmi przyjechały z Kowla, z Łucka, bo znali to miejsce, że jest tu bezpiecznie, w lesie. Parę tygodni tu byli, a później wyjechali do siebie, bo sytuacja w miarę się ustabilizowała. Po dwóch dniach przyjmowaliśmy już uchodźców ze Wschodu Ukrainy. Warunek był taki, że przyjmujemy kobiety z dziećmi. Z Zaporoża jednym malutkim samochodem przyjechało siedem osób, dwoje dorosłych i pięcioro dzieci. Ze Słowiańska, z Irpinia, z pod Chersonia. Długo tu byli, aż do naszych projektów wakacyjnych. Szukali sobie miejsca na Wołyniu, gdzie by mogli dłużej się zatrzymać. Priorytet miały sieroty. Dzięki Fundacji, która powstała w USA, w Pittsburghu. Jest tam taki Stefan Hałuszczak, prawosławny i to on wspiera. Osiem turnusów dla takich dzieci zorganizowano w Zamłyniu. „Ciepłe dłonie” „Gorące serca” – to nazwy turnusów w okresie Bożego Narodzenia i Świąt Wielkanocnych. Dla nich to było ogromne przeżycie. Msza święta w kaplicy. Jestem rzymskim katolikiem, a to były dzieci w większości prawosławne. Mówiłem im: Gdy wrócicie do swoich środowisk,  chodźcie do swoich cerkwi.

W tym roku między turnusami wakacyjnymi oraz przed obchodami 80-lecia rzezi wołyńskiej, w ośrodku przebiegały tygodniowe Warsztaty Pojednania dla Polaków i Ukraińców. Pisał o tym nasz Kurier (nr 13–14 (425–426), 31 lipca – 14 sierpnia 2023).

– Moim zdaniem jest to bardzo potrzebne Centrum – zaznaczył jeden z uczestników Ołeksandr Światyj, młody Ukrainiec z Tarnopola. – Tutaj my się jednamy, poznajemy naszą wspólną historię. Historię wydarzeń na Wołyniu. Uczymy się pamiętać o niej i doceniać ją. To jest bardzo trudna historia. Wielu ludzi nie lubi o niej gadać, ale to taka historia, o której trzeba mówić, rozmawiać. Teraz na wschodzie Ukrainy giną nasi żołnierze i rodziny tych żołnierzy dokonują ich pogrzebu według tradycji chrześcijańskich. Polacy proszą już tyle lat, ażeby nasze władze pozwoliły na ekshumację, bo przeciez ofiary Wołynia też byli ludźmi i trzeba dokonać ich pochówku po chrześcijańsku.

Do Centrum Integracji w Zamłyniu często przyjeżdżają Polacy z sąsiedniego województwa lubelskiego. Wśród nich Ewa Koziara, dyrektor Centrum Edukacji Pracy Młodzieży OHP w Białej Podlaskiej. W wywiadzie dla Kuriera powiedziała:

– Od wielu lat, na pewno ze dwadzieścia, Lubelska Wojewódzka Komenda prowadzi akcje porządkowania cmentarzy na Kresach. Po raz pierwszy w Zamłyniu byłam w ubiegłym roku i od początku jestem oczarowana tym miejscem, oczarowana tą ideą. Bo łatwo jest komuś przyjechać-wyjechać, a ksiądz tutaj cały czas jest. On najbardziej swoją pracą, swoją działalnością, otwartością międzypokoleniową, otwartością na różne narodowości świadczy o tym pojednaniu. Tutaj każdy czuje się swojsko. Uważam, że takich miejsc powinno być więcej na Ukrainie, ponieważ nam wszystkim jest potrzebne to wewnętrzne wyciszenie. Jak to się mówi, prawda boli. Boli nie tylko Ukraińców, boli Polaków, Litwinów, Rosjan. No bo prawda to jest trudne, bardzo trudne wyzwanie, ale myślę, że tak jak w każdej chorobie, kiedy minie przesilenie, zaczynamy zdrowieć. W naszych relacjach polsko-ukraińskich, niestety, próby polityczne zawiodły. Może to z czasem się zmieni. Ale właśnie inicjatywy oddolne, to co robi ksiądz Jan, jest godne najwyższego uznania i szacunku – zaznaczyła Ewa Koziara.

Pod koniec sierpnia, po zakończeniu turnusów wakacyjnych, do Centrum Integracji w Zamłyniu przyjadą wolontariusze z Polski i Ukrainy, którzy będą porządkować polskie cmentarze w Ostrówkach oraz miejscach pamięci na Wołyniu.

Konstanty Czawaga

Tekst ukazał się w nr 15 (427), 18 – 30 sierpnia 2023

Przez całe życie pracuje jako reporter, jest podróżnikiem i poszukiwaczem ciekawych osobowości do reportaży i wywiadów. Skupiony głównie na tematach związanych z relacjami polsko-ukraińskimi i życiem religijnym. Zamiłowany w Huculszczyźnie i Bukowinie, gdzie ładuje swoje akumulatory.

X