Zło złem? Fot. wysoka.es

Zło złem?

Przyznam się, że dzisiaj mi bardzo trudno pisać. Trudno, albowiem kolejny raz przychodzi mi biadać nad zgubnymi skutkami politycznego rozgrywania polsko-ukraińskiej historii. Mowa będzie o „Akcji Wisła” i czynionym dookoła niej przez polityków przeróżnych zamęcie. Jednym słowem – znowu będę moralizował i się mądrzył.

Wszystkich znudzonych przepraszam, ale po raz kolejny nie mam wyjścia! Nie potrafię bowiem przejść obojętnie, wzrok odwrócić, udać, że nie widzę i nie słyszę, gdy w polsko-ukraińskich sprawach źle się dzieje!

O samej „Akcji Wisła” pisał nie będę. Można o niej przeczytać w książkach, Wikipedii, dotrzeć do dokumentów. Pisali o niej Polacy, Ukraińcy, Łemkowie. Nie tylko oni zresztą. Jasne – każdy pisał o niej po swojemu. Zazwyczaj sposób jej przedstawiania był determinowany polityczną i narodową przynależnością autora. Co ciekawe – zmieniał się w czasie. Ale ja nie o tym. Ważne bowiem dla mnie są nie przyczyny jej zaplanowania i przeprowadzenia, nie to czy dotknęła Łemków, Ukraińców, Bojków, Dolinian czy Polaków, nie to kto kogo i gdzie wysiedlał, ale to czym „Akcja Wisła” była w samej swojej istocie.

O co chodzi? A o to, że „Akcja Wisła” była czymś czego człowiek cywilizowany nie może nijak usprawiedliwić. Żadnym tam Świerczewskim, UPA czy czym tam jeszcze. Była czymś co jest właściwe państwom totalitarnym, nie liczącym się z nieszczęściami poszczególnych ludzi. Tym, czego wcześniej doświadczyli Tatarzy Krymscy i narody Kaukazu. Może się ktoś za porównanie na mnie oburzy, ale uważam, że była „Łemkowską Zamojszczyzną”! Była też przejawem zastosowania zasady odpowiedzialności zbiorowej.

Żeby to zrozumieć wystarczy dokonać prostego, mechanicznego niemal zabiegu. Wystarczy z opisów „Akcji Wisła” usunąć nazwiska, narodowości, nazwy miejsc i jednostek i otrzymujemy „czysty” obraz „Akcji Wisła”, nie zniekształcony naszymi preferencjami narodowymi, naszymi sympatiami czy antypatiami. W zasadzie – otrzymujemy obraz niemal doskonale pasujący do innych „wyczynów” wszelakich „izmów”. Wysiedleń Polaków, Czeczenów, Inguszów, Tatarów, Chorwatów, Bośniaków, Serbów… Zdaje się, że to właśnie tak, niezależnie od tego, iż autorzy „Akcji” planowali i prowadzili ją pod naszym, biało–czerwonym sztandarem i do tego jakoby w imię „polskiej racji stanu”.

Jaki bowiem obraz otrzymamy po przeprowadzeniu opisanego powyżej zabiegu? Ludzi wyrzucono z ich rodzinnych domów. Zmuszono ich do porzucenia świątyń, które później bądź zrujnowano, bądź pozwolono, by uległy rujnacji. Kazano im porzucić groby ojców. Opornych złamano – zamknięto w obozie, aresztowano, zamęczono czy zabito nawet. Wywiezionych rozsiedlono albo małymi grupkami, albo pojedynczymi rodzinami daleko od ich „małej ojczyzny”, we wrogim im otoczeniu, pod kontrolą groźnych służb i konfidentów. Zabroniono im żyć w ich tradycji, kulturze, religii. Zmuszano by zapomnieli język ojczysty. Wreszcie – zmuszano ich by się wstydzili tego kim są.

Ja wiem, znajdą się tacy którzy usprawiedliwień dla tego co uczyniono szukać będą. Takie „usprawiedliwienia” przyszykowano już dawno, teraz są prokurowane nowe – prawda, mniej bezczelne i absurdalne jak te wymyślone niegdyś. Nie o tym jednak chcę pisać – niech wystarczy, że uważam iż te usprawiedliwienia są nadal absurdalne. Proste – dla mnie, chrześcijanina i Polaka pragnącego widzieć w Polsce dobro i szlachetność – jedno zło nie usprawiedliwia drugiego zła. Nawet wtedy, gdy złoczyńcą jest państwo, a politycy szukają dla tego usprawiedliwień. Niezależnie od jakichkolwiek usprawiedliwień, zbrodnia i zło to zawsze zbrodnia i zło, bo są czyny, których usprawiedliwić nie sposób, a cel środków nie uświęca. Żaden! I nie tylko ja jeden w Polsce i w Ukrainie tak myślę.

Czemu ja o tym wszystkim piszę i w błogi, poświąteczny czas czytelników niepokoję? Ano kilka lat ostatnich „obrodziło” nam rocznicami, upamiętnieniami, obchodami. Szczególnie tych wydarzeń z połowy ubiegłego wieku. Wydarzeń strasznych, krwawych, bezlitosnych. Także wielu tych, które na polsko-ukraiński dzień dzisiejszy cieniem się kładą. Także „Rzezi Wołyńskiej” i „Akcji Wisła”. I tak też się złożyło, że ten rocznicowo-celebracyjny czas nastał wtedy, gdy w Ukrainie trwa wojna, a Polska (przynajmniej przeważająca jej część) stara się być Ukrainie przyjacielem i wsparciem w trudne dni. I żeby jasnym było – uważam, że czyni to nie z jakiejś tam niezrozumiałej sympatii, a we własnym strategicznym interesie. Logicznie myśląc – powinniśmy więc wszyscy cień rozpraszać, okopy zasypywać, zasieki zwijać, miny rozbrajać. To potrzebne tak Polsce, jak i Ukrainie. Tymczasem – nie!

Wiele lat temu Senat RP uchwalił Uchwałę w sprawie „Akcji Wisła”. Zdawać by się mogło, że 70 rocznica „Akcji Wisła” będzie okazją do podobnego. I cóż? Nie uchwała, a polityczna rozgrywka! Zamiast „maskowanie” z istoty rzeczy zedrzeć i nazwać zło złem, nie mówię już o napiętnowaniu inspiratorów, autorów i wykonawców, polscy politycy nakładają na problem kolejne warstwy „kamuflażu” rozmywając, relatywizując, manipulując. Taktyczny cel jest dla nich ważniejszy od strategicznego. Wewnętrzne rozgrywki ważniejsze, niż arena międzynarodowa. Dlatego dookoła ocen „Akcji Wisła”, uczczenia jej ofiar, osądzenia autorów mamy dzisiaj niebywały w Polsce zamęt.

Nie jestem politykiem (Bogu niech będą dzięki!). Dlatego może nie sens, a bezsens w tym wszystkim widzę. Bezsensem jest dla mnie bowiem licytowanie się „Wołyniem” i „Akcją”. Bezsensem jest szukanie usprawiedliwień dla zła w innym źle. Bezsensem jest stosowanie „filozofii Kalego” (jej narodowego wariantu) dla wybielania „czarnych plam” historii Polski. Bezsensem jest dla mnie poświęcanie spraw strategicznych na arenie światowej (tak, tak! Światowej!) dla wątpliwych zwycięstw taktycznych w wewnętrznych wojenkach. Bezsensem jest dla mnie wreszcie (i to najważniejsze chyba) relatywizowanie, w imię polityki, a polityki historycznej szczególnie, zła – jakiekolwiek by ono nie było, kogokolwiek by nie dotykało i ktokolwiek by jego autorem nie był.

I żeby jasne było – chociaż politykiem nie jestem (dzięki Bogu!) to ośmielam się twierdzić, że sporo rozumiem z tego, co się na scenie politycznej w Polsce dzieje. Może dlatego właśnie, że jestem tym, kim nie jestem (Bogu dzięki raz kolejny!) i od lat wielu poza krajem mieszkam i dlatego może, że w przeróżne krajowe awantury polityczne zaangażowany nie jestem – widzę dzisiejszą Polskę nieco inaczej jak wielu, bez oparów osobistych animozji i furii walki w sercu. Dlatego może zauważam krótkowzroczność polityków relatywizujących zło „Akcji Wisła”, co najmniej nierozwagę polityków próbujących (w ramach swoistej polityki historycznej) handlować „Akcją” na zasadzie – „Akcja Wisła” za „Rzeź Wołyńską”,  brak  strategicznego myślenia u wywołujących zamęt w celu „dokopania” tym czy innym i wreszcie hipokryzję (wielu) innych, którzy zasadniczo zarówno „Akcję Wisła” i jej zło to mają w du**e, nic o niej nie wiedzą, ale krzyczą głośno – bo im tak polityczne wygodnie.

Nie po raz pierwszy to wszystko! Furda Polska, furda Ukraina! Najważniejsze są bieżące polityczne interesy! Co jutro? Co za lat kilkanaście? Też furda! Szczerość? Prawda? Uczciwość? Dobro? Tiaaaa…. Wszystko to niby fajne, tyle że jak to zmierzyć, przeliczyć, zważyć? Dlatego dzisiaj, skoro jest taka możliwość, skoro daty, obchody, wystąpienia – czemu by nie wykorzystać „Akcji Wisła” maksymalnie? Jedni maksymalnie „za”, a drudzy maksymalnie „przeciw”. Otóż to! Tak oceniam zamęt dzisiejszy! W tym zamęcie nie jest ważne cierpienie, rozpacz, strach i śmierć ofiar(!) „Akcji Wisła”, a to na ile można wykorzystać to dla dzisiejszych rozgrywek. Dlatego ja, stary idealista i romantyk – chociaż wiem, że bez polityki żyć się nie da – taką polityką to ja gardzę.

No i na koniec jeszcze. 28 kwietnia, w piątek, cichutko, sam, bez kamer, zdjęć, dziennikarzy i mikrofonów, wstanę jeszcze przed świtem, zapalę świeczkę i pomodlę się za wszystkich tych, których 70 lat temu zaczęto wyganiać z domów. Tak samo, jak od kilkunastu już lat czynię co roku. Tak samo, jak każdego 9 lutego modlę się za dusze Polaków z Parośli. I robię to, bo tak być powinno.

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 8 (276) 28 kwietnia – 15 maja 2017

Artur Ryszard Deska (1964). Niemłody i brodaty wielbiciel fajki, dobrych książek, filozofii oraz historii. Poeta. Pasjonat zdrowego rozsądku i bezkompromisowy krytyk panoszących sie i rozdętych: relatywizmu tudzież poprawności politycznej. Jesienią 2003 roku, po kolejnym kryzysie (nadciśnienie, serce i cukrzyca) postanowił „dożyć swoich dni inaczej” – złożył w kościele „śluby prywatne”, wyjechał z Polski, osiadł w Drohobyczu i zajął się działalnością charytatywną. Od listopada 2003 roku zastępca Dyrektora Caritas Samborsko-Drohobyckiej Diecezji UGKC. Założyciel i wieloletni Dyrektor Centrum Wolontariatu Caritas w Drohobyczu. „Ojciec” i wychowawca wielu pokoleń wolontariuszy. Współzałożyciel Ukraińskiej Grupy Humanitarnej. Od 2014 roku – opiekun „drohobyckiej” wspólnoty Tatarów krymskich. Mimo cyklicznie powtarzanych i apokaliptycznych diagnoz lekarzy – wciąż żyje i walczy. Motto: „Bóg kocha wariatów...”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X