Zła dobra decyzja fot. Aleksander Kuśnierz / Nowy Kurier Galicyjski

Zła dobra decyzja

Niektórzy twierdzą, że ze zła może narodzić się dobro. Niestety powiedzenie to ma też swoją drugą stronę, bo niejednokrotnie przekonujemy się, że dobre gesty wywołują złe emocje, czego przykładem decyzja mera Lwowa Andrija Sadowego o odsłonięciu lwów na Cmentarzu Orląt Lwowskich.

Powrót kamiennych posągów na łyczakowską nekropolię 17 grudnia 2015 r. był, zdaniem władz Lwowa, przejawem samowoli, gdyż przepisy prawne zabraniały dodawania nowych elementów na polskich zabytkach bez wcześniejszej zgody. Lwowska Rada Obwodowa oznajmiła wówczas, że „posągi będą wykorzystywane przez polskie koła radykalne do prowokacji na Ukrainie i staną się podstawą pogorszenia stosunków ukraińsko-polskich”, po czym w styczniu 2016 r. profilaktycznie umieszczono je w drewnianych osłonach. Jak miało się okazać, spędziły tam długie lata.

Przez ten czas „uwięzione lwy” pojawiały się jako argument w dyskusjach poświęconych relacjom polsko-ukraińskim, mający uzasadniać przyjęcie zdecydowanej postawy wobec Kijowa i odejście od polityki budowania dobrych relacji do czasu, gdy Ukraińcy pójdą na ustępstwa, nie tylko w tej sprawie. Gdy było to wygodne podkreślano, że posągi uważane są za antyukraińskie, wysuwane są żądania ich definitywnego usunięcia, a kraj, który tak odnosi się do przeszłości, nie powinien dołączyć do Unii Europejskiej. W skrajnych przypadkach postulowano, by lwy trafiły do Polski i wraz z nią (czyli wraz ze zmianą granic) powróciły do Lwowa.

Po rozpoczęciu w lutym 2022 r. kolejnego etapu wojny z Ukrainą, gdy Polacy okazali wielkie wsparcie uchodźcom, równocześnie w Internecie zaczęła nasilać się propaganda antyukraińska, w dużej mierze bazująca na tym, co pozornie najlepiej znane, bo na historii. Pozornie – ponieważ w rzeczywistości częściej, niż faktami, przerzucamy się opiniami i emocjami, jakie wywołuje w nas przeszłość. Żonglowanie polityką historyczną często przynosiło więcej szkód, niż pożytku, rozpalało niechęć pomiędzy dwoma narodami, wpływało na decyzje polityków i cieszyło Kreml. I tak gdy wiele osób w Polsce przyjmowało do swoich domów Ukraińców inni pisali, że nie powinniśmy tego robić, zważając na pamięć ofiar Wołynia, a poza tym pomagamy przecież ludziom, którzy nie chcą „uwolnić lwów”.

Wydawało się, że tego argumentu pozbawił dyskutantów Andrij Sadowy, 20 maja 2022 r. podejmując decyzję o odsłonięciu figur. Przy tej okazji mer podkreślił, że „Groby naszych przodków po obu stronach granicy są świadkami konfliktów i wzajemnych żalów”, a „nasz wspólny wróg” z powodzeniem je eskalował. Skoro jednak „wojna pokazała kto jest przyjacielem, a kto wrogiem”, to lwy, które „niegdyś były przedmiotem kontrowersji i zostały zamknięte”, mają stać się „krokiem w kierunku ostatecznego wzajemnego przebaczenia przeszłych krzywd”.

Piękne słowa i gest służący potrzebnemu nam pojednaniu nie zostały jednak w Polsce przyjęte tak życzliwie, jak moglibyśmy się tego spodziewać. Na profilu społecznościowym Sadowego nie zabrakło wpisów krytykujących Ukraińców, a przede wszystkim takich, które są wręcz kopiami rosyjskiej propagandy. „Bohaterowie z Azowa to zwykli kryminaliści” używający „mieszkańców Mariupolu, jako żywe tarcze” pisze użytkownik portalu oskarżając tych, którzy wspierają Ukraińców o to, że nie są Polakami. Ci mniej radykalni, ale nie znający historii rzeźb ubolewają, że „usunięto napisy i symbole Polski z tarcz”, choć przecież nie zrobiło tego niepodległe państwo ukraińskie. Inni deklarują, że „nigdy nie wybaczymy” i nie okażemy wdzięczności za ten „pusty gest”, domagając się zarazem przeprosin od prezydenta Zełenskiego za Wołyń. Głosy wzywające do zgody, braterstwa w obliczu wspólnego zagrożenia i wyrażające radość z możliwości napisania nowego rozdziału wspólnej historii są torpedowane przez ludzi deklarujących patriotyzm. Historyczne piekło ma się całkiem dobrze, co bez wątpienia doceniają Rosjanie.

Sprawa lwów dobitnie pokazała, że antyukraińskie postawy nie są w Polsce efektem pamięci o zbrodniach dokonanych na Wołyniu czy choćby rozbieżności w kwestii zabytków. Niezależnie od tego, co zrobi strona ukraińska i jakie gesty wykona, podnoszone będą głosy negujące dobrą wolę i ukazujące to, co korzystne dla stosunków dwustronnych, jako przejaw rzekomo antypolskiego nastawienia Ukraińców. Wyraźnie widzimy, że część Polaków wcale nie dąży do porozumienia, chyba, że miałoby ono odbyć się na ich warunkach. Warunkach, podkreślmy, skrajnych i bliskich temu, czego od Kijowa żądają dziś Rosjanie. Domagamy się, tak jak Putin, denazyfikacji Ukrainy, podkreślamy, że za naszą granicą mieszkają banderowcy, a patriotów i bojowników o wolność nazywamy dziś mordercami i przestępcami. Tak jak Rosjanie chcą Donbasu, Krymu, Małorosji, my domagamy się dziejowej sprawiedliwości i chcemy na powrót wejść do Lwowa. Wcale nie musiał nas zachęcać do tego Żyrinowski czy dziś Siergiej Naryszkin, gdyż tego rodzaju wypowiedzi, odwołujące się do wypaczonych kresowych resentymentów, potrafimy sami konstruować.

Lwy, których odsłonięcia domagali się przez sześć lat Polacy, stały się dziś pretekstem do oskarżania polskich polityków o nadmierne sprzyjanie Ukraińcom, służalczość i ponoszenie kosztów cudzej wojny. Stały się symbolem „banderowskiego” cynizmu, fałszu, a w rzeczywistości symbolem polskiego zacietrzewienia, szczególnie po stronie środowisk prawicowych. Za miliony „polskich euro” mieliśmy kupić sobie nie tyle pojednanie, co „poddanie się” Ukrainie.

I chyba nikt z piszących takie słowa nie pokusił się o refleksję, że tak jak część Polaków uwierzyła w domniemane zagrożenie ze strony ukraińskich nacjonalistów, w kolonizację dokonywaną pod pozorem ucieczki przed agresorem, w podporządkowanie się Warszawy Kijowowi, tak samo Rosjanie uwierzyli w nazizm nad Dnieprem, prześladowania mniejszości rosyjskiej i możliwy atak na ich kraj. Różnice między polską i moskiewską propagandą są kosmetyczne, przy czym ta druga doprowadziła do wojny.

Należy zatem dobitnie podkreślić, że dyskusja wokół powrotu posągów lwów na Cmentarz Orląt Lwowskich wpisuje się w działania rosyjskiej propagandy na odcinku związanym z wpływem na relacje polsko-ukraińskie.

Działania te, związane z problematyką historyczną, w tym zwłaszcza wymierzone w miejsca pamięci historycznej, są jednym z najczęściej wykorzystywanych przez Rosję instrumentów w bieżącej działalności obliczonej na wywołanie kontrowersji i konfliktów w relacjach pomiędzy Polakami i Ukraińcami. Służyć temu ma promowanie w mediach, także czy nawet zwłaszcza – społecznościowych, negatywnych narracji dotyczących konfliktów polsko-ukraińskich z przeszłości. Mają one często, jak już wspomniano, jedynie luźny związek z faktami historycznym, a cel ich wprowadzania jest jeden: sprowokowanie opartych na skrajnych emocjach (a nie faktach) dyskusji i co za tym idzie – współczesnych konfliktów o maksymalnie dużej skali. O ile omawiany proceder jest realizowany głównie w przestrzeni wirtualnej, o tyle od czasu do czasu mają miejsce zupełnie realne działania, których celem są polskie miejsca pamięci narodowej i historycznej na Ukrainie oraz analogicznie – ukraińskie w Polsce.

Najgłośniejszym przypadkiem tego typu było zniszczenie przy pomocy urządzenia wybuchowego polskiego pomnika w Hucie Pieniackiej w styczniu 2017 r., ale zwykle działania te mają mniej spektakularny charakter i sprowadzają się do umieszczenia napisów, choć zdarzało się, że przyjmowały też formę bezpośrednich ataków fizycznych. Takim był atak na procesję na cmentarz żołnierzy armii URL w Przemyślu w 2016 r.; związek z omawianą kwestią miał także ostrzał polskiego konsulatu w Łucku (marzec 2017). Celem prób ataków „nieznanych sprawców” był także sam Cmentarz Orląt – co najmniej jeden taki przypadek miał miejsce w 2018 r., choć na szczęście obyło się bez poważniejszych szkód. Każde tego typu wydarzenie jest zwykle obliczone nie tyle na zadanie większych strat czy spowodowanie zniszczeń, ale na rezonans w mediach (głównie w Internecie) i stymulowanie negatywnych nastrojów – które z czasem, w sprzyjających okolicznościach mogłyby mieć szansę przełożenia się na wybory i decyzje polityczne. Na szczęście, bardzo często nieudolność „wykonawców” sprawia, że nietrudno jest domyślić się, kto jest rzeczywistym autorem tego czy innego napisu (np. brak polskich znaków czy błędna kolejność barw w namalowanej fladze).

Także i kwestia powrotu rzeźb lwów, a zwłaszcza ich tymczasowe zamknięcie w drewnianych skrzyniach, nie ubiegły uwadze rosyjskich propagandzistów: praktycznie przy każdej okazji pojawiały się nawiązania do tego faktu, wskazujące jako przyczynę tylko i wyłącznie złą wolę lokalnych władz ukraińskich, co z kolei miało sprowokować negatywne reakcje po stronie polskiej. W zasadzie niewiele zmieniło się już po „uwolnieniu” obu rzeźb – natychmiast niemal zaczęło się „poszukiwaniu dziury w całym”, a pretensje dotyczyły napisów na tarczach trzymanych przez lwy: paradoks polega na tym, że zostały one usunięte przez władze radzieckie jeszcze w latach 40. XX wieku. Niestety, pomimo – jakby się wydawało – pozytywnego finału całej sprawy, może okazać się, że posągi staną się kolejnym obiektem aktów wandalizmu ze strony „nieznanych sprawców”. Prawdopodobieństwo podobnych wydarzeń będzie tym większe, im lepsze będą relacje polsko-ukraińskie: a te, na fali aktualnej sytuacji związanej z rosyjską inwazją, są niewątpliwie najlepsze od 1991 roku.

I miejmy nadzieję, że takimi pozostaną i nikt nie będzie pisał zarzutów pod adresem wicepremier Iryny Wereszczuk, która powiedziała, że ekshumacja ofiar rzezi wołyńskiej nie jest problemem, bo „Zrobimy wszystko, żeby szybko rozwiązać wszystkie problemy z przeszłości. Najważniejsze to mieć dobre chęci, a my mamy wolę i chęci”. Obyśmy mieli je po obu stronach granicy.

Agnieszka Sawicz
Dariusz Materniak

Tekst ukazał się w nr 10 (398), 31 maja – 16 czerwca 2022

X