Z aparatem fotograficznym na wojnę

W Muzeum Etnograficznym we Lwowie od 20 września jest eksponowana wystawa „Rozstrzelane Szyrokino” mistrza fotografii z Przemyśla Jacka Szwica, który niedawno zwiedzał strefę działań wojennych na wschodniej Ukrainie.

– Ja pierwszy raz byłem na wojnie – powiedział podczas otwarcia wystawy. – O wojnie słyszałem od moich rodziców, którzy ją przeżyli. Moja mama przeżyła wojnę we Lwowie. Znałem wojnę z opowieści, z literatury, z historii i z telewizji. Od dawna interesuje mnie to co się dzieje na Ukrainie. Oglądałem co się działo na Majdanie. Od wieczora do rana, w nocy. Ponieważ w tym roku poznałem ludzi z ochotniczego batalionu „Aratta”, miałem możliwość wyjazdu tam. Pojechałem zupełnie prywatnie. Nie wysłała mnie tam żadna gazeta, żadna agencja. To był mój prywatny pomysł, żeby tam pojechać. Sam pojechałem. Daleko trafiłem. Jadąc tam zastanawiałem się co robić? Jak pracować? Nie od dzisiaj trzymam aparat w ręku i fotografować potrafię, ale jeszcze trzeba wiedzieć, jak i po co. Ja pojechałem tam, jak to się mówi, w ciemno. Zupełnie. Nie wiedziałem co tam zastanę.

A okazało się, że Jacek Szwic trafił w bardzo niebezpieczne miejsce.

– W każdej wojnie są miejsca, które przechodzą do historii – mówił dalej polski fotograf. – W niewypowiedzianej wojnie, która toczy się na wschodniej Ukrainie, jednym z takich miejsc jest Szyrokino. Niewielka miejscowość nad morzem Azowskim, dwadzieścia kilometrów na wschód od Mariupola. Doniedawna mieszkało tu prawie dwa tysiące ludzi. Dzisiaj wśród opuszczonych, postrzelanych domów włóczą się psy pozostawione przez mieszańców, którzy w jednej chwili musieli uciekać przed wojną. Jedynymi ludźmi, których tam spotykałem, byli ochotnicy z batalionu „Aratta”. W różnych mundurach, niektórzy w adidasach, ale wszyscy uzbrojeni. Przez Szyrokino przebiega pierwsza linia frontu. Od domów obsadzonych przez ochotników do stanowisk separatystów jest tylko osiemset metrów. Skuteczna donośność kałasznikowa wynosi tysiąc metrów, a broni snajperskiej trzy tysiące metrów, nie wspominając o artylerii, której ślady działania były wszędzie. Emocje uruchomiły się dopiero na miejscu, kiedy prawie z marszu zabrano mnie na patrol. Zacząłem fotografować. Dookoła nie działo się nic, co przypominałoby efektowne i fotogeniczne ujęcia z filmów wojennych. Widziałem tylko ślady walki, która w każdej chwili mogła wybuchnąć na nowo. Z patrolem ostrożnie wchodziliśmy do zniszczonych, opuszczonych domów. Miałem w rękach albumy rodzinne mieszkańców, którzy uciekając nie zdążyli niczego zabrać. Widziałem ich mieszkania, ubrania w szafach i rozrzuconą pościel, a na kuchni garnki z niedogotowanym obiadem.

Jacek Szwic zwrócił naszą uwagę na cykl zdjęć budynku szkoły, gdzie wcześniej po jednej stronie tego budynku walczyli separatyści, po drugiej – ukraińscy ochotnicy.

– Ja kiedyś byłem nauczycielem – wspomniał. – To jest mój pierwszy zawód, i na mnie ogromne wrażenie zrobiło to co tam zobaczyłem. Te zniszczenia. Potem znowu skradanie się przez zrujnowane i wypalone gospodarstwa. Wszędzie brud i porozrzucane najróżniejsze przedmioty. W ogródkach stanowiska bojowe obłożone workami z piaskiem i zamaskowane od strony wroga. Dookoła panowała cisza, czasem tylko zaskrzypiała poruszona wiatrem blaszana brama. Bardzo rzadko z daleka dobiegał odgłos pojedynczego wystrzału przypominający o istnieniu snajperów. Wszystko sprawiało upiorne wrażenie. Wtedy, na tym patrolu rozpoczęła się moja fotograficzna opowieść o wojnie. Nie o walce, której nie widziałem, ale o wojnie, o tym, czym ona jest. O tragedii ludzi, których dotknęła. O rozstrzelanym Szyrokino.

Są to zdjęcia czarno-białe. Ktoś zapytał, dlaczego ukraińscy ochotnicy na zdjęciu są tacy smutni. – To jest moment, kiedy oni się modłą – wyjaśnił Jacek Szwic. – Przed wyjazdem zbiórka tych sześciu czy siedmiu chłopców i modlitwa. Na ich twarzach widać wszystko. Ja jeszcze nie wiedziałem, a oni już wiedzieli co ich czeka. Jechałem z nimi na patrol. Dwie doby tam byłem. Wtedy nie było większych walk. Nie było dużego ostrzału. Snajperzy tylko strzelali. Ale chłopcy powiedzieli mi z miejsca, że najbardziej niebezpieczne są miny, których jest bardzo dużo. Plaża zaminowana, bo bali się desantu. Poza tym miny stawiali i jedni, i drudzy. Tam, w Szyrokino, walka toczyła się o każdy dom.

{gallery}gallery/2016/szwic{/gallery}

Nie wszędzie mógł wejść i nie wszystko mógł sfotografować ze względów na tajemnicę wojenną.

– Bardzo szybko zyskałem zaufanie tych chłopców – zaznaczył Jacek Szwic. – Razem z nimi w tej ziemiance mieszkałem. Na jednym tapczanie spałem w jakiejś tam norze wykopanej. Myślę, że udało mi się pokazać, a właśnie chciałem bardzo pokazać skutki wojny. W telewizji to ładnie wygląda: wybuchy kolorowe… Ale to się widzi przez 10-15-20 sekund, siedząc wygodnie w fotelu, w domu. Bezpiecznie. Zupełnie inaczej jest tam. Ja nie widziałem takich ogromnych wybuchów, ale czułem to. To w każdej chwili mogło się stać. W każdej chwili mógł nastąpić ostrzał. I to ogromne napięcie ja widziałem w tych ludziach. Rozmawiałem z nimi w nocy przy herbacie ugotowanej w kociołku czy przy kawie. Widziałem tę powagę. Żaden z nich nie uważał się za bohatera. Tam była ich normalna wola walki. Poznałem tam człowieka z Donbasu. Przedarł się przez linię frontu, żeby walczyć po stronie ukraińskiej. Był student ze Lwowa. Był student z Drohobycza. W tym batalionie jest dużo chłopców z miejscowości przygranicznych z Polską. Mówią po polsku, więc nie było problemów z komunikacją.

Jacek Szwic jeszcze dodał, że gdy pokazywał swoją wystawę w Przemyślu, pytano go, czy nie bał się tam, na wojnie. – Oczywiście, że się bałem, bo nie boi się tylko idiota, i wtedy tacy giną – odpowiadał. – Ale z drugiej strony, przez tyle lat wyćwiczyłem w sobie taki odruch, że jak biorę aparat do ręki, to te emocje opadają. Ważne jest, żeby coś ciekawego zrobić. Ażeby dobrze to zrobić. A tam miałem problem, bo czasami chciałem zrobić coś ciekawego, jednak nie mogłem zrobić krok do przodu czy dwa kroki do tyłu – trzeba było uważać na miny. Były też strefy, w których strzelali snajperzy. Nauczyłem się tam nowego słowa po ukraińsku: „Wtikajmo!” (tłum. uciekajmy).

Ekspozycja fotografii Jacka Szwica z Szyrokino została zorganizowana we Lwowie dzięki jego wieloletniej i ścisłej współpracy z fotografami tego miasta. Na otwarcie wystawy przyszli też ukraińscy politycy, naukowcy, uczestnicy wojny na wschodzie kraju.

Jacek Szwic – artysta fotografik, dziennikarz, członek Związku Polskich Artystów Fotografików. Brał udział w ponad stu wystawach zbiorowych, miał 34 wystawy indywidualne w kraju i za granicą (Francja, Grecja, Irlandia, Słowacja, Ukraina). Jego prace znajdują się w zbiorach Muzeum Andy Warhola w Medzilaborcach, w Muzeum Fotografii w Arles, w Galerii „Światło i cień” we Lwowie, w Galerii Domu Polskiego w Dublinie oraz w galeriach krajowych i zbiorach prywatnych. Zorganizował wiele plenerów i akcji artystycznych, między innymi dwie edycje Międzynarodowego Festiwalu Fotografii w Przemyślu (1998, 1999). Założył i prowadzi międzynarodową grupę twórczą Black & White. Przez dziesięć lat prowadził White Photo Gallery w Klubie Niedźwiadek w Przemyślu, był kuratorem Galerii Fotografii „Mała sień” w Muzeum Narodowym Ziemi Przemyskiej. Był autorem i kuratorem międzynarodowego projektu „The Limits of the document” realizowanego przez Galerię Sztuki Współczesnej w Przemyślu. W ramach „Roma Decade” zrealizował autorski projekt Community Children In Medzilaborce finansowany przez Fundation Open Society Instytute (OSI-ZUG). W 2014 roku w ramach stypendium twórczego Prezydenta Miasta Przemyśla zrealizował autorski projekt „Pracownie przemyskich artystów”

Konstanty Czawaga

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X