Wakacje, ach wakacje! Plaża w Zaleszczykach / NAC

Wakacje, ach wakacje!

Upalne lata zdarzały się również w okresie międzywojennym. Ale ludzie zawsze sobie jakoś z tym radzili. Prasa codzienna ze swej strony radziła, w jaki sposób spędzić pomyślnie i zdrowo okres kanikuły. Oto kilka artykułów zaczerpniętych z lipcowych numerów Gazety Porannej z 1929 roku.

W rozgrzanych murach miejskich upały wytrzymać jest trudno, a lipiec tego roku był gorący:

Upał dorwał się do skóry Lwowian. Po dniach słoty i niepogody, niemal równocześnie z upałami we Włoszech, Francji i Stanach Zjednoczonych – nastąpiła i u nas gwałtowna zwyżka temperatury. Obserwatorium na Politechnice notowało wczoraj w godzinach przedpołudniowych wzrost temperatury plus 21° Cels., zaś popołudniu termometr wykazywał rekordową cyfrę 30 stopni Cel.

Przez cały dzień, jak ołowiana pokrywa, ciążył upał nad miastem, dając się dotkliwie we znaki mieszkańcom, a szczególnie ludziom pracy zajętym w biurach, fabrykach i warsztatach. Jedyny we Lwowie staw, nadający się do kąpieli, na Żelaznej Wodzie, był formalnie oblężony, a całe roje spacerowiczów w pocie czoła „emigrowały” za miasto chroniąc się w cieniu przed skwarem słońca.

W takich warunkach czas najlepiej spędzać nad wodą. Bałtyk jest dość zimny, ale wygrzać się na Słonecznej (lub Cienistej) plaży, zanurzyć w czystej (wtedy jeszcze) wodzie Dniestru można było na popularnym kurorcie – Zaleszczykach. Oto list stamtąd od wypoczywającego tam czytelnika.

List z Zaleszczyk. Od jednego z letników, bawiących w Zaleszczykach, otrzymujemy list, zawierający szereg ciekawych szczegółów. Zamieszczamy go poniżej w nadziei, iż zainteresuje on naszych Czytelników.

Zaleszczyki znane mi są jeszcze z czasów przedwojennych. Obecnie odwiedziłem je na zaproszenie swoich znajomych i mogłem stwierdzić różnice zachodzące między stanem obecnym a ówczesnym. Chociaż samo miasto wskutek wojny nie bardzo się podniosło, to jednak zauważyłem znaczny postęp w naprawie chodników i jezdni. Ulice są wysadzone drzewami owocowemi, a główny gościniec od mostu drogowego t. j. od Dniestru przez całe miasto aż do koszar, zieleni się po obu stronach kulistemi akacjami.

Życie letników koncentruje się przeważnie na terytorjum wsi, przylegającej wprost do miasta – w Zaleszczykach starych. Spoglądając z wysokiego brzegu obok aleji na srebrną wstęgę Dniestru, wijącą się jak wąż, zachwycamy się obrazami wsi rumuńskich, otoczonych lasami, wspaniałym błękitem nieba, aksamitną bielą obłoków i zielenią rosnących na brzegach rzeki drzew. Pełno tutaj spokoju i powagi. Nad Dniestrem rozciągają się dwie doskonale utrzymane plaże: obok mostu kolejowego i naprzeciw Kreszczatyku. Tu i tam słońce, woda i piasek orzeźwiają i leczą ciało, a hartują duszę. Tu i tam przygrywa codziennie muzyka wojskowa 48 p. p. ze Stanisławowa; nic też dziwnego, że z każdym dniem rośnie frekwencja zwolenników kąpieli słonecznych i rzecznych. Zaleszczyki toną wprost w słońcu, a przez tydzień mieliśmy codziennie nawet zwyż 40 stop. C. Oprócz letników z Warszawy, Wilna, Poznania i różnych innych miejscowości z całej Polski przebywa tutaj kolonja żeńska Koła Lwowskiego T. N. S. W. w liczbie 100 osób. A w sąsiednich wioskach umieszczone są drużyny harcerskie: Tarnopola, Warszawy, Lwowa i t. d.

Życie skupia się w pensjonatach, których jest 7, a przeważnie – na plaży. Podczas kąpieli i koncertu muzyki wojskowej, następnie na korcie tenisowym obok „Sokoła” nadto na wycieczkach, urządzanych przez komisję uzdrowiskową na Kreszczatyk do Rumunji i do Czerwonogrodu, Okopów św. Trójcy. Projektowana jest obecnie w najbliższych dniach ciekawa wycieczka łodziami.

Letnicy, zdążający z północnych kresów Polski, niezadowoleni są często z powodu długiej podróży, ale niezadowolenie to zniknie w niedalekiej przyszłości, gdyż odbudowa mostu kolejowego jest obecnie w toku, a od października b. r. ma być otwarta linja kolejowa Kołomyja –Zaleszczyki. Nie brak w Zaleszczykach również rozrywek specyficznie miejskich. Istnieje tutaj n. p. doskonałe kino, wyświetlające obrazy w ogrodzie, a w razie deszczu w „Sokole”. Często też zjeżdżają rozmaite trupy teatralne, zwłaszcza z Warszawy. Istnieje tu również czytelnia komisji uzdrowiskowej, zaopatrzona w liczne dzienniki i czasopisma. Wszyscy letnicy stwierdzają zgodnie, że klimat tutejszy pod względem zdrowotnym służy im nadzwyczajnie. Odpowiedni on jest zwłaszcza dla dzieci niedokrewnych cierpiących ponadto na krzywicę i dla osób niedomagających fizycznie i nerwowo.

Liczba letników wynosi obecnie przeszło 1200 osób.

L. M.

Gdy wdycha wonne rzeczne powietrze i wygrzewa się na plaży, to nagle zapach dymku z papierosa może zepsuć cały wypoczynek. Oto co pisano na ten temat:

Suche pijaństwo. „Tytoń jest wymysłem szatańskim” – powiada historyk francuski Sorel w książce, wydajnej w r. 1607. „Tytoń jest namiętnością ludzi cnotliwych” – twierdzi Moliere na przekór Sorelowi. Tytoń nie tylko raduje i oczyszcza mózgi ludzkie, ale uszlachetnia duszę, budzi w nas chęć doskonalenia się, umacnia naszą cnotę.

„Tytoń zabija” – mówią jedni, „tytoń nas odradza” – twierdzą Meksykańczycy. Parsisowie, czciciele ognia, uważają ludzi palących tytoń za świętokradców, szczep andyjski Jibarosów natomiast zalicza palenie tytoniu do obrządków religijnych.

Ale nad wodą trzeba uważać i o tym też pisała gazeta:

Z wodą nie ma żartów. Przykre wypadki opisuje Gazeta ku przestrodze czytelników:

Ofiara własnej głupoty. Śmierć ułana w Dniestrze. Tego dnia miał miejsce w Haliczu nieszczęśliwy wypadek, który pociągnął za sobą jedno życie ludzkie. Oto w Haliczu przebywają obecnie różnego rodzaju oddziały broni. Żołnierze chętnie korzystają z kąpieli rzecznych stosując się zresztą do zarządzeń, a to tych które w pierwszym rzędzie wskazują miejsca w których kąpać się wolno.

Do wyraźnych tych zarządzeń nie zastosował się starszy ułan Stanisław Ostrowski pionier 4 Dyw. Kaw. ze Lwowa. Nieszczęśliwy mimo wyraźnego zakazu korzystał z kąpieli właśnie w tem miejscu, gdzie kąpiel z powodu niebezpieczeństwa dla życia ludzkiego jest zakazaną. W pewnym momencie Ostrowski znikł pod wodą i więcej na wierzch nie wypłynął. Pospieszono mu natychmiast z pomocą, ale niestety zdołano wydobyć już tylko zimne zwłoki żołnierza.

Wypoczywamy, opalamy się, jemy dojrzałe owoce, beztrosko spędzamy czas. A tymczasem…

Złodzieje na wywczasach letnich. Sezon letni już się rozpoczął. Wobec tego i złodzieje przenieśli teren swej działalności na letniska, by tam próbować szczęścia. I oto pierwszy występ w Jaremczu. Wieczorem dostali się dwaj nieznani dotychczas sprawcy przez nieopatrznie pozostawioną przez służbę do balkonu przypartą drabinę, do mieszkania p. Zofji Hawlowej, żony prezesa sądu okręgowego we Lwowie.

Po wejściu do mieszkania przez balkon zabrali sprawcy kilka sztuk biżuterji, jak złoty pierścień wysadzany ośmioma brylantami i szafirem, branzoletę, zegarek, sznur pereł, kosz walizkowy z bielizną. Następnie złodzieje odjechali zapewnie najbliższym pociągiem, który odchodzi o godzinie 5 z Jaremcza w kierunku Stanisławowa. Wszczęto dochodzenie celem wykrycia oraz zatrzymania sprawców.

Inne przypadki:

Salomonowi Komowi skradziono męską i damską garderobę wartości 600 zł. z zamkniętego mieszkania.

Franciszkowi Lenartowi skradziono rower wartości 350 zł. z niezamkniętego podwórza.

Stefanowi Storożyńskiemu skradziono deski oraz materjał budowlany łącznej wartości 500 zł.

K. Lesnerowi skradziono w nocy z podwórza pompę ze studni wartości 50 zł.

Z miasta trzeba jednak czymś wyjechać. Najlepiej autobusem, bo i tanio i dojeżdża na miejsce. Ale w okresie międzywojennym podróż autobusem też nie należała do przyjemnych. Tak opisuje swoją autobusowa przygodę jeden z czytelników:

Coś niecoś o autobusach lwowskich. Mili moi znajomi zaprosili mię na kilka dni do Szkła. Poradzono mi, abym – zamiast koleją – pojechał autobusem. Równocześnie uwiadomiono mię, że odchodzi do Szkła z pl. Strzeleckiego autobus m. i. o godz. 4. popołudniu.

5 minut przed 4-tą zjawiam się na miejscu. Rzuca się ku mnie jakiś młodzieniec ruchliwy, kędzierzawy, brudny, gadatliwy i sprzedaje mi bilet za 4 złote.

– O której odchodzi autobus?

– Kilka minut po 4-tej! – brzmi stanowcza, niezłomna odpowiedź.

Wsiadam do wozu. Mija pięć minut, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia.

Wychodzę zniecierpliwiony z autobusu i pytam ruchliwego młodzieńca:

– O której właściwie odchodzi autobus?

– Za kilka minut! – Głos młodzieńca ma dźwięk hartowanej stali.

– To samo słyszałem przed pół godziną!

Milczenie. Wymowny ruch ręki. Czekamy tak do 5-tej. Wówczas zbliża się do nas ruchliwy młodzieniec i oznajmia energicznie, że ten wóz ruszy dopiero o godzinie 6-tej, a więc musimy się przesiąść do innego autobusu, który właśnie nadjechał. A więc sprytny młodzieniec użył nader pomysłowego podstępu, obawiając się, abyśmy nie wsiedli do konkurencyjnego auta.

Klnąc na czem świat stoi, przenosimy się, chcąc niechcąc, wraz z walizkami i pakunkami do następnego wozu. Między współtowarzyszami niedoli nawiązuje się rozmowa. Okazuje się, że jedni zapłacili za bilet 4 zł., drudzy tylko 3.50, a wreszcie inni nawet 3 zł. Ruchliwy młodzieniec lubi wtedy indywidualizować i jest przeciwnikiem szablonów. Dlaczego go jednak władze w tem popierają – trudno pojąć!

Wreszcie wóz, który miał odjechać o 4-tej, wyjeżdża o 5.20. Dobre i to! Znalazłszy się wewnątrz, stwierdzamy, że zamiast przepisanej normy 11-tu osób, znajduje się tam 24 osób, które wprost nie mogą się poruszyć, siedzą sobie na odciskach i wpychają wzajemnie łokcie w boki. Jeżeli się zważy, że jest dzień nader upalny – można w całej pełni ocenić rozkosze takiej jazdy! Dalej spostrzegamy, że siedzenia i poduszki auta są pokryte grubą na palec warstwą kurzu. Nikt nie pomyślał o tem, aby go usunąć. W jakim celu?

Nie będę opisywał samej drogi. Zaznaczę tylko, że dzięki cudownemu zrządzeniu Opatrzności należy przypisać, że autobus ani razu nie przewrócił się do rowu i ani razu nie zderzył się z innemi przejeżdżającemi wehikułami. Mieliśmy w każdym razie nader miłe złudzenie podróży morskiej. Wóz chwiał się, jak pijak, zataczał się z prawej na lewą, wyginał się, przysiadał, skręcał się – wogóle wykonywał wprost nieprawdopodobne ewolucje taneczne, czy też gimnastyczne.

– Panie! – pytam czarnego, jak djabeł pomocnika szofera: – Czy nie mieliście jeszcze nigdy wypadku wskutek takiej jazdy?!

– Niech pan będzie zupełnie spokojny! Nasz autobus jest najbezpieczniejszy z wszystkich kursujących na tej linji. Od pierwszego czerwca mieliśmy tylko ośm wypadków. Zupełnie zresztą niewinnych. Raz najechała na nas lokomotywa. Wyrzuciła nas z drogi na szesnaście metrów.

– Czy stało się komu co złego?!!

– Bagatela!! Nic ma o czym mówić! Sześciu pasażerów złamało rękę lub nogę, a dwóch równocześnie obie ręce i obie nogi. Może pan zatem być zupełnie spokojny!

– Oczywiście!!!

I z piersi mej uleciało westchnie ulgi.

Ariel.

Oryginalna pisownia została zachowana

Opracował Krzysztof Szymański
Tekst ukazał się w nr 13 (257) 15 lipca – 15 sierpnia 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X