Szlakiem Marii Dąbrowskiej Maria Dabrowska, fot Benedykt Dorys (Fot. zbiory BN)

Szlakiem Marii Dąbrowskiej

W 50. rocznicę śmierci pisarki.

Autorkę „Nocy i dni” kojarzą nasi czytelnicy zapewne z ziemią kaliską oraz po trosze z łódzką, i słusznie. Lecz mało kto wie, że drogi życiowe pisarki wiodły od roku 1914 także przez Lwów, Podole i Huculszczyznę. Gdy wybuchła I wojna światowa, Maria Dąbrowska uciekła wraz z matką z bombardowanego przez Niemców Kalisza i po długiej wędrówce dotarła do majątku swego kuzyna pod Częstochową. Tam spotkała się z mężem, Marianem Dąbrowskim, który w ostatnim dniu pokoju w Europie przybył z Anglii do Krakowa. Na początku 1915 roku oboje rozpoczęli pracę dla Departamentu Wojskowego NKN w Piotrkowie Trybunalskim. On jako korespondent wojenny legionów często wyjeżdżał na front, a pisarka towarzyszyła mu nieraz w tych wojażach.

23 czerwca 1915 roku tak wspominała tamte dni w swoich Dziennikach: „Przyszła wieść o odebraniu Moskalom Lwowa. Nareszcie, nareszcie! Aż mi dziwno, jak się ta wojna dotąd zgodnie toczy z przewidywaniami niepodległościowców”.

Radośnie powitała autorka także odzyskanie przez Polskę niepodległości: „Dzieją się na świecie rzeczy niesłychane! Galicja już włączona do państwa polskiego. Brygadier Bolesław Roja ogłosił się komendantem wszystkich sił zbrojnych w Galicji i na skutek tego mianowany przez Radę Regencyjną generałem brygady. Dziś Lipošcak oddaje okupację austriacką. W Radomiu, Piotrkowie, Kielcach odbyło się zaprzysiężenie Radzie Regencyjnej polskich pułków dawnego wojska austriackiego”.

Po roku 1919 Dąbrowscy osiedli na stałe w Warszawie. Marian pracował w Ministerstwie Spraw Wojskowych, a Maria pisała. Gdy mąż zaczął chorować, wysłała go do Kosowa, by w sławnym sanatorium doktora Tarnawskiego zaczął leczyć chore serce. Pierwszy pobyt na Huculszczyźnie w 1924 roku przyniósł mu odczuwalną poprawę, więc rok później wybrał się tam ponownie. W tej ostatniej podróży towarzyszyła mu Maria Dąbrowska. Zwiedzili po drodze Lwów, Kołomyję i Worochtę. Potem pojechali do Stanisławowa, gdzie miało nastąpić pożegnanie – on miał udać się do Kosowa, a ona do Warszawy. –„Jego pociąg odchodził pierwszy – pisała w Dziennikach – Mirek (tak nazywała nieraz męża – przyp. aut.) stał na stopniach, trzymał mnie za rękę i powtarzał: Co ja z tobą tak dziwnie nie mogę się rozstać? Kiedy pociąg ruszał, on mnie wciąż trzymał za rękę. Te słowa – Co ja z tobą tak dziwnie nie mogę się rozstać – to były ostatnie słowa, jakie do mnie powiedział żywymi ustami. Kiedy zaraz potem z Warszawy pojechałam na wieś do Heli po Mamusię, to tam sobie ciągle powtarzałam: Twoja miłość zwyciężyła wszystko i obiecywałam sobie, że mu to w liście napiszę. To było na dziesięć dni przed depeszą z Kosowa, zawiadamiającą o jego nagłej śmierci na serce. Tak tedy odszedł i ja mu tego nie powiedziałam”.

Mąż pisarki zmarł 30 września 1925 roku, a dopiero na początku grudnia odniosła się ona do tej tragedii w Dziennikach: „Jestem od trzech miesięcy sama na świecie. Mirek mój najukochańszy nie żyje. Pozostała mi tylko praca i to, co niesie ze sobą powszedni dzień”.

W roku 1928 odwiedziła Krzemieniec, gdzie kuratorem tamtejszego słynnego liceum był jej przyjaciel z czasów brukselskich Juliusz Poniatowski. Wyjeżdżała kilkakrotnie do Równego, Lwowa i Łucka. W 1935 roku, wraz z Zagórskim, redaktorem pisma „Wołyń”, brała udział u uroczystościach rocznicy krwawej bitwy legionów pod Kostiuchnówką. – „Jedziemy na Kiwerce (Ilianówka, gdzie urodziła się Zapolska), Wydrankę, Trościeniec, Gruszwicę do Kołek. W Kołkach skręcamy do Starosiela zobaczyć Chatę Komendanta, gdzie i Marian bywał. Stamtąd na Raźnicę i Jabłonkę Dużą jedziemy do Maniewicz (pamiętam z wojny tę nazwę na pociągach austriackich idących na front) […]. U podnóża Polskiej Góry czekamy nadejścia pierwszych drużyn, a potem jedziemy do Polskiego Lasku i na Redutę Piłsudskiego. Tam jest bardzo ładnie i gwiżdżą kosy. Setki puszek od konserw – podeszwy butów żołnierskich – żałosne pamiątki tamtych bojów. Wyrósł tam wszędzie duży wesoły las, którego wtedy nie było”.

Wyjeżdżając do Rumunii bywała Dąbrowska w Zaleszczykach zauroczona tamtejszym krajobrazem: „Niezapomniane wrażenie wjazdu na most na Dniestrze i olśniewającego widoku na jar i Zaleszczyki z winnicami, które już z pociągu można było oglądać. Pobyt w Zaleszczykach okazał się istnym cudem. […] Plażowaliśmy po cztery godziny dziennie, a ja co dzień prawie kąpałam się w Dniestrze”.

Ostatnia przedwojenna wizyta Dąbrowskiej we Lwowie miała miejsce w styczniu 1938 roku. Zwiedziła wtedy Bibliotekę Ossolińskich, miała odczyt w Instytucie Technologicznym, poznała Ostapa Ortwina, była na wystawie obrazów Józefa Czapskiego i podziwiała „Panoramę Racławicką”. W Równem zwiedzała rejonową spółdzielnię i magazyny zbożowe Związku Osadników, gdzie pewna młoda Ukrainka czytała dla niej fragmenty Nocy i dni.

Po wojnie podobne wycieczki stały się niemożliwe, nad czym pisarka bardzo ubolewała. Zmarła 19 maja 1965 roku w szpitalu przy ulicy Hożej w Warszawie, gdy nad stolicą szalała wiosenna burza. Jej trumna była wystawiona przez trzy dni w Pałacu Prymasowskim. Nabożeństwo żałobne odbyło się w katedrze św. Jana, a pogrzeb na Powązkach.

Andrzej Sznajder
Tekst ukazał się w nr 10 (230) 29 maja – 15 czerwca 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X