Strajk podobny do kwarantanny Strajkujący kelnerzy, NAC

Strajk podobny do kwarantanny

Latem 1921 roku „Słowo Polskie” pisało o tym, że Lwów ogarnął strajk kelnerów. Wyglądało to podobnie, jak obecnie w okresie ścisłej kwarantanny – lokale pozamykane. Mieszkańcy też byli niezadowoleni…

Kawiarnie zamknięte.

Lwów kawiarniany rozdarł szaty. Pozamykane na głucho bramy „Romy“ i jej sąsiadki „Szkockiej”, świadczą o smutnym stanie rzeczy. Nie masz lodów, zastrajkowała czarna kawa, wypowiedziało służbę podśmietne. Jest to właśnie strajk i dołu i góry. Najpierw bowiem zastrajkowali pracownicy kawiarni, a potem przeciw ich żądaniom właściciele, którzy srogo obstają przy zamknięciu lokali i tych z pośród siebie, którzy usiłowali walczyć z bezrobociem w otwartej kawiarni, sami zastąpić zbuntowany personel, zmusili do zaprzestania pracy. Tak przynajmniej sprawę przedstawia mecenas wszelkich strajkujących…

Strajk kelnerów. Dziś kawiarnie w dalszym ciągu pozamykane z wyjątkiem jednej, której właściciele Niemcy przyjęli bez zastrzeżeń żądania bolszewickie kelnerów. Popołudniu odbędą się narady właścicieli kawiarń i restauratorów, gdzie wreszcie zapadnie decyzja w sprawie dalszego działania, ponieważ większość kelnerów stanowią Żydzi i Niemcy, którzy prą do wywalczenia bolszewickich zadań i nie ma nadziei, by strajk został zażegnany. Głównem żądaniem kelnerów jest, że właściciel kawiarni musi przyjąć tego kelnera, którego mu związek naznaczy, choćby osobnik ten jemu zupełnie nie odpowiadał.

Pierwszorzędna kawiarnia katolicka ma przyjąć pierwszego lepszego żydowskiego kelnera ogródkowego i do tego nic nie mają apelacje. Kelnerzy katolicy oświadczają gotowość powrotu do pracy, obawiają się jednak terroru ze strony większości żydowskiej, a władze ociągają się z udzieleniem pomocy. Tymczasem zachodzi obawa, że zamknięte zostaną również restauracje, a wtedy ludność przyjezdna nie będzie miała gdzie spożyć obiadów.

Kelnerzy jednak w swych wygórowanych żądaniach mogą się przeliczyć, natrafią może wreszcie na opór gości kawiarnianych, których kieszenią dysponowali i dysponują dotąd jak swoją własną. Gdy jednak publiczność opatrzy się, jakie kwoty łoży na napiwki kelnerów, którym już „wywraca się w głowie” i zawoła „quos ego“ może pp. kelnerzy spuszczą z tonu.

Zjazd biskupów polskich. Szósty od lewej siedzi abp Bolesław Twardowski, NAC

Wizytacja biskupa zawsze była wielkim wydarzeniem dla ludności na trasie przejazdu Jego Eminencji… Tym razem interesujący jest podpis osoby, która nadesłała tę notatkę.

Rohatyn na trasie wizytacji biskupiej

Do powiatu rohatyńskiego przyjechał zeszłego tygodnia biskup Twardowski. Na granicy powiatu w Knihynicach witali biskupa kierownik starostwa Frankowski i marszałek J. Cieński, który w swej przemowie naznaczył radość mieszkańców z powodu przybycia arcypasterza, który przyjeżdża wzmocnić ich na duchu, który pozbywszy się wszelkich egoizmów mógłby stworzyć tak potrzebny fundament dla utrzymania naszej Ojczyzny. W Rohatynie oczekiwały biskupa tłumy ludu obu obrządków na czele swych pasterzy duchownych. Przy pięknie udekorowanej bramie tryumfalnej.

W cerkwi ksiądz ruski powitał biskupa gorącą przemową. Odpowiedź biskupa wymowna i przekonywująca w sprawie zgodnego pożycia obu narodów razem tu mieszkających zrobiła na wszystkich ogromne wrażenie. Chłopi ruscy ze łzami w oczach cisnęli się do biskupa, gdy odchodził, aby mu za to ręce ucałować.

Kilkodniowy pobyt w okolicy czcigodnego arcypasterza zrobił wpływ wogóle zbawienny na całej ludności.

Jeden z obecnych.

Wojna jest okresem grabieży wszelkich dóbr, w tym i kulturowych. Trudniej później je odzyskać…

Rewindykacja naszych zabytków kulturalnych.

Z Warszawy otrzymujemy wiadomość o dokonanej już tam organizacji wyprawy rewindykacyjnej. Na czele więc całego przedsięwzięcia jako łącznik stanie b. minister Antoni Olszewski. W charakterze członków komisji rewidykacyjnej, po uskutecznionym najstaranniej wyborze, udają się do Moskwy najpierw: dr. Edward Kuntze; dyrektor biblioteki uniwersyteckiej w Poznaniu i dr. Aleksander Czołowski, dyrektor Archiwum m. Lwowa, później dr. Ludwik Bernacki, dyrektor Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Bronisław Gembarzewski, dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie i prof. dr. Marceli Handelsman. Specjalnymi ekspertami będą tu: dr. Stefan Rygiel, Kazimierz Piekarski (z Ossolineum) i Wiktor Przecławski. Wyprawa wyrusza około 25 bm. osobnym pociągiem i zatrzyma się na Kremlu. Rzecz, jak widzimy, zakrojona na szeroką skalę, z dokładnem przemyśleniem i wzmożoną starannością, chciejmy zaś wierzyć, iż szczęśliwa w ostatecznym swym wyniku!

Prasą też, niestety, rządzą prawa ekonomiczne. 23 czerwca „Słowo Polskie” umieściło taką informację dla swoich czytelników…

Od Wydawnictwa

Z powodu znacznego wzrostu tak kosztów druku i papieru jak wogóle budżetu redakcyjnego jesteśmy zmuszeni podnieść z dniem 1. lipca br. cenę prenumeraty. Licząc się jednak z możnością płatniczą P. T. Czytelników i względami obywatelskimi podnosimy ceny tak nieznacznie, że i nadal pozostajemy najtańszem, dwa razy dziennie wychodzącem, pismem w Małopolsce.

Prenumerata wynosić będzie od 1. lipca br. za oba wydania „Słowa Polskiego”:

– we Lwowie bez doręczenia do domu: Mk. – 210.

– z dwurazową dostawą: – 250.

– na prowincji z przesyłka pocztową: – 250.

– za granicę: – 350

Cena numeru pojedyńczego we Lwowie i na prowincji: Porannego – Mk. 5, Popołudniowego – Mk. 8.

Ale były też i przyjemniejsze informacje. Szczególnie dla pewnych kategorii ludności…

Podwyższenie pensji pracowników państwowych

Warszawa. Rada ministrów podwyższyła uposażenia pracowników państwowych z ważnością od 1 czerwca. Od tej daty mnożnik będzie wynosić w klasie I. pp 580, w II. kl. – 525, w III. klasie – 470, w IV kl. – 400, w V klasie – 330. Koszta tej podwyżki zwiększą wydatki na pobory urzędnicze o 31 miljarda marek rocznie.

Świat się kończy – to opis exodusu pasażerów lwowskich tramwajów podczas ulewy. Teraz lwowskie tramwaje i bez ulewy jeżdżą jak chcą i wysadzają pasażerów na dowolnych przystankach…

Nie cały świat, ale tramwajowy. W ulewnym deszczu, jaki nas wczoraj wieczorem nawiedził, a więc w czasie, kiedy może i powinien tramwaj największe usługi oddawać moknącym do nici ludziom, pozwolili sobie samowładni konduktorzy, bo oni rządzą wozami, na bezczelność, której aż dziw, że się poddali pasażerowie tak spokojnie. Oto skutkiem uszkodzenia linji w okolicach poczty ruch uległ dłuższemu wstrzymaniu. Żeby w następstwie tego nadrobić czas stracony, dojeżdżały wozy LD., nadchodzące od strony budynku pocztowego, tylko do Kawiarni Wiedeńskiej, poczem bez cerernonji wyrzucano podróżnych pod potoki deszczu, pilne wozy zaś, żeby się nie spóźnić na Dworzec, wracały czem prędzej tam, skąd przybyły. W ten sposób jak nam opowiada jeden z przyjaciół naszego pisma, droga jego z Kawiarni Wiedeńskiej do domu na Łyczakowskiej trwała dwie — dosłownie dwie — godziny. Publiczność, wyrzucana z wozów, nie zareagowała na takie postępowanie tramwajarzy chyba z powodu zimna i deszczu, chłodzącego w ludziach, jak wiadomo, krew. Co na tę historię z tysiąca i jednej nie nocy, ale prawdziwych, nie zmyślonych dni tramwaju lwowskiego ma dyrekcja tegoż?

Stacja kolejowa na Syberii, NAC

Oto przejmująca relacja z pobytu w niewoli rosyjskiej polskiego lekarza wojskowego…

Z Orenburga da Lwowa

Powrócił z niewoli bolszewickiej znany tutejszy lekarz okulista dr. Jerzy Hołodyński i udzielał naszemu sprawozdawcy szeregu ciekawych informacji ze swej 6-cioletniej tułaczki i trzyletniego przeszło pobytu w Orenburgu na Syberii.

Dr Hołodyński, jako st. lekarz wojskowy w Przemyślu dostał się do niewoli rosyjskiej po poddaniu się miasta w r. 1915. Początkowo przebywał w Kijowie, gdzie zetknął się z całą tułaczą kolonją Polską, następnie przewieziono go do znanego w martyrologii wojennej obozu jeńców w Tocku, gdzie dr. Hołodyński był świadkiem najstraszniejszej w świecie epidemji tyfusu plamistego. Na 16 000 zgromadzonych tam jeńców padło ofiarą tej strasznej choroby 9.500, a więc prawie dwie trzecie wywiezionych spoczęło na cmentarzyskach rosyjskich.

Szczęśliwie ocalony dr. Hołodyński przewieziony został do Orenburga nad rzeką Uralem i tam, jako lekarz szpitala, dotrwał do chwili cudownego iście oswobodzenia się z niewoli bolszewickiej.

Orenburg, stolica gubernji tej samej nazwy, obszaru, jak wiadomo, dwa razy tak wielkiego jak Niemcy i Austro-Węgry razem, przed wojną liczyła przeszło 200 000 mieszkańców i ma klimat syberyjsko-stepowy. Istnieją tam tylko dwie pory roku: zima i lato. Mrozy dochodzą tam do 40 stopni, a lata też nad wyraz upalne. Z ustaniem mrozów ciepłota wkrótce dochodzi do 15 stopni, śniegi i lody zda się w oczach znikają, a wokoło bezgraniczne stepy pokrywają się wnet bujną roślinnością. Widok tych olbrzymich stepów, pokrytych wysoką trawą, tulipanami i przeróżnemi barwnemi kwiatami wprost oczarowuje widza, silna woń upaja. Niewysłowiony ten jednak czar trwa tylko 4-6 tygodni, bo wnet stepy zamierają palone strasznym żarem słońca. I zaczyna się dla mieszkańców Orenburga straszne życie.

Tropikalne upały tamują oddech, a przed palącymi promieniami słońca niema się gdzie schronić, bo w mieście brak w zupełności drzew i zieleni, zaś wiatr stepowy roznosi co chwilę olbrzymie tumany szaro- ceglastego pyłu, który wciska się wszędzie, pokrywając wszystko i wszystkich grubemi warstwami. Wodociągi zasilane wodą Uralu, z powodu braku filtrów dostarczają wody brudnawo-czerwonej, o niesamowitym smaku, a dodawany do niej ałun, niewiele pomaga.

Do Orenburga roszczą sobie pretensje Kozacy, Baszkirowie i Kirgizi. Rząd bolszewicki przyznał racje Kirgizom i przezwał gubernię Kirkrajem. Ale i dziś los kraju i miasta niepewny. Z ustaniem mrozów rokrocznie jakieś niewidome siły zrywają szyny kolejowe, odcinając komunikację, a walki białej i czerwonej armji są na porządku dziennym. W r. 1918 Kozacy ostrzeliwali miasto od marca do września i mieszkańcy przechodzili istne piekło. Obecnie walki odbywają się daleko poza miastem, ale na razie czerwona armia jest górą nad białą.

Szanowny nasz informator opuścił Orenburg 8-go marca br., udzielił nam zatem najnowszych informacji z tego raju bolszewickiego.

Zasadą bolszewików jest, że wszyscy mają pracować i przez to mają być żywieni na koszt państwa. Od pracy nikomu nie wolno się usuwać. Kto nie zgłosi się do pracy (trudowaja powinność) w warsztatach czy instytucjach rządowych, bywa używany do najcięższych robót: czyszczenia dróg, kanałów, usuwania śniegu z torów kolejowych, przyczem pędzi się ludzi setki wiorst wśród pustych stepów, gdzie najczęściej giną z mrozu i głodu.

Każdy pracujący otrzymuje legitymację, która mu otwiera wstęp do rządowej restauracji, gdzie dostaje obiad składający się z nieokreślonego koloru i smaku zupy, trochę kaszy, a dwa razy w tygodniu kawałek ryby lub mięsa baraniego, końskiego lub wielbłądziego. Ponieważ w restauracjach tych panuje brud i niechlujstwo nie do opisania, brak kompletnie naczyń, tylko niektórzy i to bardzo wygłodniali „robotnicy” korzystają z tych restauracji. Naszemu informatorowi, jako lekarzowi szpitala, przysługiwał przywilej pobierania środków spożywczych w naturze.

Naturalnie racje te i obiady nie wystarczały, zwłaszcza, że o śniadania i kolację rząd nie starał się; trzeba było zdobywać pomysłem potrzebne do życia środki. Ponieważ wszelki handel był wzbroniony i sklepy zupełnie nie istniały, wytworzyły się tolerowane przez władze sowieckie, a oryginalne pod względem wyglądu, targi (tołczki).

W jednym kącie placu gromadziła się dawna arystokracja (burżuje) Orenburga: bogate kupcowe, generałowe, właścicielki dóbr i kamienic, które wysprzedawały resztki ruchomości pozostałych im po grabieży. W innej części placu rozmaici przekupnie sprzedawali środki żywności.

Od czasu do czasu czrezwyczajki urządzały obławy, wszystkich przekupniów aresztowano, a po skonfiskowaniu im przedmiotów i gotówki, wypuszczano na wolność, i dziwna rzecz – natychmiast po obławie, targi zapełniały się na nowo tymi samymi przekupniami i ci sami kupcy handlowali dalej rozmaitymi artykułami przyniesionymi z domu, tylko, że ceny targowe rosły. Przekupnie licząc się z konfiskatą tylko część towarów wynosili na targ, a mimo szykan i represji czrezwyczajki „tołczki” były stale zapełnione, choć wolny handel był ostro wzbroniony.

Ledwo zakończył się rok szkolny, a tu już nowe rozporządzenie władz oświatowych…

Organizacja szkół średnich we Lwowie w r. szkolnym 1921-22

Gimnazjum III. (ul. Batorego), IV. (ul. Nikorowicza) i VI. (ul. Łyczakowska) zachowują typ dawny klasyczny. Nauka łaciny w tych szkołach zaczyna się już w klasie pierwszej, greki w trzeciej. Wszystkie pozostałe szkoły średnie przechodzą w klasach niższych do czwartej włącznie, w typy nowe.

Mianowicie typu I. matematyczno-przyrodniczego bez języków klasycznych, a z poważnem uwzględnieniem nauk matematyczno-przyrodniczych będą: gimnazjum I. (dotychczasowa I. szkoła realna ul. Kubali), gimnazjum VIII. (dotychczas realne ul. Czarnieckiego) i gimnazjum XI. (dotychczasowa II. szkoła realna ul. Sadownicka). Typu neohumanistycznego, tzn. również bez języków klasycznych, ale z poważnem uwzględnieniem nauki języka ojczystego i historji będą oddziały gimn. II. (dawne niemieckie na Podwalu).

Typ III. humanistyczny przybierze gimnazjum IX. (dotychczasowa filja gimnazjum IV. ul. Chocimska 1 X. (dawna filja gimn. VIII. ul. Wałowa). W tym typie łacina jest obowiązkowa od klasy IV., greka nie udzielaną zupełnie, nauki matematyczno-przyrodnicze w skromnym zakresie.

Typ. IV. klasyczny nowy przyjmie gimnazjum VII. (ul. Sokoła). W tym typie łacina jest obowiązkowa od klasy IV., greka od V., nauki matematyczno-przyrodnicze w bardzo szczupłym zakresie.

Gimnazjum V. (ul. Kuszewicza) i ewentualne oddziały równorzędne gimnazjum II. nie mają dotychczas typu określonego, zadecyduje o nich Kuratorjum na podstawie próbnych wpisów, przy których publiczność sama wypowie się szczegółowo, jakiego życzy sobie ustroju. Wszystkie typy są równouprawnione i otwierają jednaki wstęp do studiów wyższych.

Patrol na granicy polsko-sowieckiej, NAC

Granica jest jednym z podstawowych atrybutów państwa…

Z prac Komisji granicznej polsko-rosyjskiej

Warszawa. W tych dniach wyjeżdża stąd komisja graniczna polsko-rosyjska z 4 podkomisjami, oraz całym aparatem technicznym i administracyjnym. Granica oznaczona będzie szeregiem podwójnych słupów dębowych.

I coś lżejszego na zakończenie. Czyżby uposażenie przedwojennego nauczyciela wystarczało jedynie na pietruszkę, marchewkę i sałatę?

Małżeństwa

Nauczyciel, lat 32, pragnie poznać pannę prawego charakteru, religijną, miłującą prostotę, świadomą reinkarnacji, ile możności skłonną zgodzić się na etykę jarską.

Zgłoszenia pod „Wędrówka życia” do biura reklamy „Prasa” Kraków, Karmelicka l. 10.

Została zachowana oryginalna pisownia

Opracował Krzysztof Szymański

Tekst ukazał się w nr 12 (376), 29 czerwca – 15 lipca 2021

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X