Zygmunt Haupt

Zygmunt Haupt

Rzecz o Zygmuncie Haupcie

Zygmunt August Haupt urodził się galicyjskim Podolu 5 marca 1907 r. w Ułaszkowicach nad meandrującym Seretem, w latach II Rzeczypospolitej, we wsi ledwo gminnej w powiecie czortkowskim. Ułaszkowice słynne były z racji targów w tym i na konie, co bardzo korzystnie zaważy na losie i pisarstwie Haupta. Te sławne końskie targi – występy odbywały się corocznie, w dniu św. Jura.

Ojciec pisarza, Ludwik był inspektorem szkolnym, matka Albina z domu Mazurek, pracowała jako nauczycielka. Miał też siostry, starszą – dominującą rodzeństwo Zofię i młodszą Helenę, z którą utrzymywał stosunki erotyczne i pseudonimował ją w swoich utworach jako Elektrę.

Najłatwiej, i tym samym nieprawdziwie zaszufladkować prozę Haupta. To kategorii tzw. literatury „małych ojczyzn”. Zaszufladkować znaczy odfajkować, niechaj się nią zajmują jacyś pasjonaci, jakiś margines estetów z bocznego nurtu, któremu wara od salonów i anten, no i od kanonu poczciwych lektur. Ten zabieg jest bardzo poręczny, ale i zarazem nietrafny, i poniekąd krwistą, wprost ociekającą realiami i prawdą surowego życia prozę Haupta lokuje w jednym rzędzie obok może i szlachetnego nudziarstwa Stanisława Vincenza lub polukrowanych opowiastek dla kawiarnianej gawiedzi, jak to niegdyś na Kresach bywało, a przecież nie bywało – produktów z działu galanterii quasi literackiej np. Tadeusza Konwickiego. Akurat Czesław Miłosz też nie jest w tym przypadku najwyższą instancją rozstrzygającą. Jeśli, już to filiacje następują z ciemną i odpowiedzialną prozą Józefa Mackiewicza i Leopolda Buczkowskiego.

Zasadniczo Zygmunt Haupt był i pozostał pisarzem w jednym egzemplarzu. W jego przypadku łatwe etykietki się zupełnie nie sprawdzają. Może dlatego, że jego pisanie pozostaje w polskiej literaturze zupełnie jedyne, takie bez precedensu, bardziej szeroko europejskie niż taniutko rodzime, bliższe Proustowi, Czechowowi, Józefowi Rothowi najbardziej. Był taki szczególny niemiecki pisarz Hans Henny Jahnn (1894-1959), Hauptowi do tego autora bardzo blisko, w tym swoistych panteizmie i wręcz kulcie natury i ludzkiego ciała.

Prekursor formy Haupt, ten jako pierwszy, wyprzedzając doświadczenia i zabiegi Mirona Białoszewskiego, oczywiście w innych realiach i w późniejszym czasie – wprowadził do literatury polskiej całe pokłady mówionych gatunków języka w stężeniu rozsadzającym literacki gatunek opowiadania od jądra. Utwory Haupta podlegają wewnętrznym sprzeczności. Ostre napięcia pomiędzy poetyckim artyzmem wizjonera, pamięcią kronikarza, skrupulatnością detalisty i potocznym potworzeniem, pomiędzy pokusą fikcji i potrzebą dawania natychmiastowego świadectwa. Utrwaliło się przekonanie, dogmat od góry wreszcie nadany, że Haupt to pisarz trudny i nieporęczny, do bieżących manipulacji i gierek nie przydatny, a tym bardziej szkoda że czytelnicy nie mają do dziś zbyt wielu szans zapoznania się z jego prozą, wartą każdych pieniędzy.

Bywają pisarze jednej książki, choć napisali ich znacznie więcej. Dla Anglików Richard D. Blackmore pozostał autorem jedynie znakomitego romansu w stylu serca i szpady „Lorna Doone”, dla melomanów Pietro Mascagni napisał tylko jedną operę „Cavalleria Rusticana”, dla nas – elitarnej masonerii hauptologów ten pisarz pozostawił dwa tomy prozy, a jakiej kunsztownej, do niczego wcześniej nie porównywalnej. Nie miał mistrzów, nie pozostawił ani uczniów ani epigonów. Był i jest jak samotna wyspa. W jego przypadku najbardziej trafnie sprawdza się stara chińska maksyma – być mistrzem to znaczy, być nie podobnym do nikogo.

Pierwszy tom – to „Pierścień z papieru” – ach, co za niestosowny tytuł – żachnął się Miłosz, i to wystarczyło aby książka spadała z pola zainteresowania i tu, i tam, i to na całe lata. Wiadomo Roma locuta causa finita. Ten debiutancki tom ukazał się w serii Biblioteki Kultury jeszcze za życia autora w roku 1963. Drugi – to „Szpica” – wybór opowiadań rozproszonych w czasopismach, które przysposobiła do druku Renata Gorczyńska i opublikowała w paryskim Instytucie Literackim w roku 1989. Jeszcze tkwi po zagranicznych archiwach spuścizna epistolograficzna Haupta, nie przejrzana, nie opracowana, nie odkryta wreszcie. W roku 2007 w Warszawie ukazał się „Baskijski diabeł”, zbiór opowiadań, reportaży i szkiców, obejmujący również utwory opublikowane już w „Pierścieniu z papieru”. Coś jeszcze? Ano teksty, przedwojenne próby, rozproszone w polskiej prasie, przekłady poezji w nowojorskich „Tematach” i londyńskich „Wiadomościach”, rysunki i reportaże w „Polsce Walczącej”, obrazy, szkice.

Krótko życiorys: polski pisarz, malarz i architekt, pisarz wielki i jedyny koniarz, esteta, reportażysta. Życiorys do pewnego stopnia i do pewnego okresu nawet banalny, jak na ówczesne realia. Końmi pasjonowały się tysiące, a miliony mieszkały na Kresach. Do szkoły chodził najpierw w Tarnopolu, potem do gimnazjum im. Kopernika we Lwowie i tutaj w 1924 lub 1925 roku zdał maturę. Potem studiował na Politechnice Lwowskiej konkretne kierunki: inżynierię i architekturę. W roku 1928 po dalszą naukę udał się do Paryża, gdzie na Sorbonie studiował urbanistykę.

Okres paryski – to początek jego pisarstwa i malarstwa, atmosfera bulwarów i kawiarenek wyraźnie mu sprzyjała, tam zaczął malować i pisać. Studiował mało konsekwentnie, gdyż dyplomu nie uzyskał. Powrócił do Lwowa na początku lat trzydziestych, żywo uczestnicząc w życiu kulturalnym miasta, cokolwiek by to znaczyło. Imał się różnych zajęć: konserwował stacje Męki Pańskiej w wiejskim kościele, rysował, projektował na zlecenie, polował, trochę pisał, najwięcej jeździł konno.

W roku 1939 też banalnie, jak wielu, został zmobilizowany, przydział bardzo szczęśliwy: 10 Brygada Kawalerii. Walczył, przez kolejnych siedem lat nie zdejmował munduru, w wojnie 1939 roku w stopniu podporucznika. Po 17 września jego pododdział ewakuował się na Węgry. Haupt nie chciał gnić w obozie dla internowanych i zbiegł z niego, kierując się na Francję. Po licznych perypetiach dotarł do Francji, bił się z Niemcami w maju 1940, ewakuowano go spod Dunkierki, jak wielu polskich żołnierzy – na „Batorym”. Na wyspach służył najpierw w szkockim Gosford, później w Londynie. Tu poznał przyszłą żonę – Amerykankę Edith Norris. W 1946 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych, do Luizjany, a więc w europejskie, jakby powiedzieć, okolice Ameryki. Założył rodzinę, żona nie udała mu się, ale syn Artur owszem. Nawet w tak „europejskim” mieście, jak Nowy Orlean nie czuł się dobrze. 

W roku 1951, w związku z rozpoczęciem pracy w Głosie Ameryki redagował nowo powstałe pismo „Ameryka”. Drukował też po angielsku w elitarnych czasopismach amerykańskich: „Accent”, „Nassau Review”, „Furioso”, „The Paris Review”, „New Directions”. Pracował w „Głosie Ameryki” i to była dla niego podwójna katorga, aż przedwcześnie 10 maja 1975 dostał jednocześnie zawału serca i wylewu krwi do mózgu. Zmarł w szpitalu Winchester w stanie Wirginia. Spoczywa na cmentarzu Metairie w Nowym Orleanie.

 Ostatni okres, ogłupiająca harówka w „Głosie Ameryki” i ta duszna atmosfera zawiści i podejrzliwości hamowała jego impet twórczy. Miał nadzieję, że na poważnie zacznie pisać na emeryturze. Na obczyźnie miotał się, jak ryba bez wody – wspominał syn pisarza Artur. Atmosferę obcości wzmagały domowe niesnaski i docinki. Interesowna rodzina żony nie akceptowała cudzoziemca, zwłaszcza bez grosza i z artystycznymi fanaberiami, no bo w amerykańskim raju z pisania i malowania nie sposób wyżyć.

Pisał po godzinach i od święta publikował niewiele, ale jego teksty były zauważone: w roku 1963 otrzymał nagrodę paryskiej „Kultury”, w roku 1971 – Nagrodę Fundacji im. Kościelskich. W skłóconym światku polskiej emigracji były to jednak dwa znaczące wyróżnienia. Chociaż, jak to u nas odwiecznie, dzieła Zygmunta Haupta wzbudzały zarówno podziw Józefa Czapskiego, jak też jawną niechęć manifestowaną przez Czesława Miłosza, który instynktownie w Haupcie wyczuwał gigantyczny potencjał literacki, zagrożenie które prawdę mówiąc, w sprzyjających okolicznościach mogłyby autorowi „Ocalenia” odebrać prymat pierwszeństwa. 

Oczywiście, ktoś z tak wielkim i oryginalnym talentem, nie przypisany do żadnej sitwy i koterii, nie budził entuzjazmu i nie otrzymywał należytego wsparcia. Był outsiderem, kimś przemilczanym, a jeśli już co, najwyżej życzliwie i pobłażliwie wspominanym. Owszem przyznawano – bezsporny talent, ale to u nas znaczy niewiele. Talent to za mało, trzeba iść z nogę wraz z innymi w rytm poddany przez aktualnie obowiązujące autorytety. Nie bywał na salonach, no bo gdzie te salony?

Unikał jubli akademii ku czci i na pokaz, zamaszystych apeli nie sygnował, on koniarz nie znosił donkiszoterii i błazenady. On żołnierz gen. Maczka, uwielbiał i czcił konie. Ten obsesyjny i zarazem barokowo twórczy motyw, oraz najciekawsze tropy stylistyczne z nim związane pojawią się natrętnie w interpretacjach, zafascynowanych twórczością Haupta badaczy, dla których żywy koń jest taką samą abstrakcją, jak tamto hauptowskie Podole.

Jego świat pisarskiej kreacji – to nostalgiczna, „chagallowska” projekcja tego osobistego „niegdyś”, wolna od taniego sentymentalizmu: wizerunki małych kresowych miasteczek, zapisy obyczajów, detali rządu końskiego, architektury cerkiewnej, języka jarmarków, karczm i gościńca, nastrojów – kunsztownie urzekające surową autentycznością i niepowtarzalnym buninowskim pięknem.

Klechdy domowe Zygmunta Haupta układają się, zdaniem Marii Danilewicz-Zielinskiej, w formę eseju krajoznawczego, który ma swoje silne ukorzenienie historyczno-obyczajowe. Dzięki pisarzowi stajemy się wolnymi ludźmi, wagabundami gościńca, buszującymi po zakamarkach Podola, ożywczo zanurzamy się w zielonym mroku Gorganów, uczestniczymy w końskich targach, w jazgocie żydowskich handełesów. Rozprawiamy z takimi, jak my sami wędrowcami, pieką nas stopy, gryzą końskie psiajuchy, bąki, w bród albo czółnem przeprawiamy się przez Seret, huczą dla nas porohy Dniestru, śpimy znużeni pod dachami chat, ulepionych ze słomy i gliny, przed figurą kamiennej baby zdejmujemy czapkę, mrużymy oczy śledząc lot jastrzębia, przyśpieszamy kroku, wszak spotkanie mamy oznaczone pod obielonym wapnem krzyżem hen na rozstajach pylnych dróg i tatarskich traktów. Pijemy cierpkie wino i palimy papierosy, przemycone zza rumuńskiej granicy, żyjemy po prostu, jak prawdziwi ludzie. Rano, raniuteńko, budzimy się skwaszeni bo „ranny szczebiot ptaków niecierpliwił Franciszkę”. 

Piewca regionalizmów i kolokwializmów, gwary kawalerzystów i masztalerzy, męskiego piękna wolnych przestrzeni. Cenią go i promują: Krzysztof Koehler pisząc: „Wciąż nie potrafi się docenić pisarstwa Zygmunta Haupta”. Wtóruje mu Krzysztof Rutkowski: „Zygmunt Haupt. Jeden z największych artystów polskiej prozy. Jego uznanie przychodzi z trudem”. Wydawcą zauroczonym osobą i dziełem Haupta jest Andrzej Stasiuk.

Krzysztof Rutkowski w swym szkicu o recepcji Haupta, pomieszczonym w „Twórczości” tak napisał: „Haupt nie z tych, co to książek całą bibliotekę napisali. Nie chciał i nie potrafił się wpychać, narzucać, wmaślać, dawać zrobić. Nie miał cudownej bezczelności Gombrowicza, ani żadna wdowa nie dęła jego ducha, by poszybował na Olimp. Pisał tak, że nie można go nigdzie wcisnąć; ani w zamrozy, ani w odwilże, ani w zniewolenia umysłu, ani w rozwolnienia wyobraźni, ani w wizje, ani w równania, ani w pogróżki, ani w porachunki”.

Chyba równie najcelniej w 1987 Marek Tomaszewski w wystąpieniu „L’image des confins chez les romanciers émigrés: Czesław Miłosz, Józef Mackiewicz, Zygmunt Haupt, Włodzimierz Odojewski” tak odniósł się do dzieła Haupta „Haupt uprawia sztukę przebłysku, grę świateł, półcieni, lustrzanych odbić i powidoków. Nadmiar ujawnia u niego wielość stanów rzeczy. Podobnie jak u Céline’a, rozrzutność rzeczy uzasadnia u Haupta ludzkie istnienie. Jego styl objawia się w nieciągłościach świadczących o tym, że świata chyba nie da się do końca opowiedzieć”.

Tadeusz Zubiński
Tekst ukazał się w nr 2 (102), 29 stycznia – 11 lutego, 2010

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X