Poszerzamy „Widnokręgi” Prom „Silesia” (pl.wikipedia.org)

Poszerzamy „Widnokręgi”

W latach 1060-1980 ukazywało się czasopismo „Widnokręgi”. Był to organ Polskiego komitetu pokoju i na pierwszych stronach odzwierciedlano „walkę o pokój”. Natomiast treść była w stylu socrealizmu – u „nas” wszystko jest najlepiej, a tam u „nich” – wszystko pogrążone w ciągłych kryzysach… jednak zdarzały się interesujące reportaże.

Przeważnie tak się zaczynało – Troska o strukturę pokoju.

Tegoroczne lato było dla naszego społeczeństwa czasem refleksji – gospodarskiego obrachunku. obywatelskiej debaty nad sprawami kraju i państwa, rzeczowego wyciągania wniosków z doświadczeń i zapobiegliwego wytyczania perspektyw.

Dyskusja która poprzedziła Zjazd Partu i określiła także jego przebieg i atmosferę zrodziła się z partyjnego poczucia odpowiedzialności za losy kraju, z obywatelskiej świadomości i troski o dobro narodu. Wielka ta debata i uchwały Zjazdu określiły też kształt programu stanowiącego platformę wyborcza Frontu Jedności Narodu. Skupiła ona nasze społeczeństwo przy wyłanianiu nowego składu Sejmu.

Refleksja towarzysząca tym ważnym wydarzeniom dotyczyła wszystkich najistotniejszych dla nas współczesnych zagadnień, obejmowała sprawy najbardziej ogólne i podstawowe, ale także i te drobne, lecz znaczące w codziennym życiu jednostki. Kształt tej refleksji raz jeszcze potwierdził stałą obecność w naszej narodowej świadomości spraw pozornie odległych stosunków międzynarodowych, woli pokoju, obaw przed wojną, troski o przyszłość świata. Dla narodu, który przeżywał tyle nieszczęść wojny, tyle wysiłku włożył w dźwiganie kraju z ruin i tyle serca okazuje dla jego dzisiejszych i przyszłych spraw, pokojowa egzystencja stanowić musi sprawę najżywotniej odczuwaną. W wygłoszonym przez Edwarda Gierka referacie programowym Biura Politycznego KC PZPR stwierdzone to zostało dobitnie: „Pokój jako najwyższe dobro narodu polskiego, który tak ciężko został doświadczony przez wojny i tak mało mógł z niego korzystać w przeszłości, jest wiodącym celem całej międzynarodowej działalności…” – itd.

Widnokręgi zamieszczały wiele reportaży ze świata. Marta Czaplińska opisuje „Tajemnicze Machupicchu”.

Kiedy w 1911 roku dr Hiram Bingham odkrył przy pomocy miejscowego wieśniaka Melchera Arteaga niezwykłe ruiny, sadził, że ma do czynienia z ostatnią stolicą Inków Vilcabambą. Kamienne budowle były zarośnięte bujną w tym regionie roślinnością, ale to, co się pod nią kryło, wprawiło w zdumienie amerykańskiego badacza. Doktor Bingham, urodzony na Hawajach, ale zafascynowany historią całego kontynentu, skupił się na badaniach kultur istniejących w Ameryce Południowej przed odkryciami Kolumba. To, że odkrył Machupicchu, było sprawą jego dociekliwości i uporu. Sam był zdumiony wielkością i wspaniałością tego, co znalazł.

Wybrał drogę kierując się intuicją i kilkoma znamionami. Znana była już wtedy we fragmentach biegnąca szczytami i zboczami „droga Inków”, wąska, ale dobrze umocniona kamieniami ścieżka, prowadząca z Cuzco do i dokąd, tego nie wiedziano. Dolina rzeki Urubamba znana była jako „valle sagrada” czyli „święta dolina”, dostępu do niej broniły kamienne budowle Inków nad rzeką, które do dziś istnieją i mija się je, jadąc pociągiem do Machupicchu. Miejscowi ludzie wiedzieli, że niektóre szczytowe partie zboczy nad Urubambą mają tarasy i jakieś mury. Jednak pamięć o tym, co to było, dawno się zatarta i nikt nie wiedział, czemu miały służyć.

Dr Bingham postanowił zbadać jedno z takich dziwnych miejsc, wybierając Machupicchu. Gdzieś tam musiała się kończyć lub załamywać „droga Inków”, ze względu na przełom rzeki Urubamba. 24 lipca 1911 roku zaczął wraz z Melcherem Arteagą wspinać się po zboczu, wybierając bardzo sprzyjający czas na wyprawę, jest to bowiem bezdeszczowa pora andyjskiego lata. Pięli się w górę 400 metrów od lustra wód Urubamby, pokonując zakosami urwisty stok. gęsto porośnięty krzakami. Dziś ta 8-kilometrowa droga, którą przeszedł dr Bingham, nosi jego imię. Jest zygzakowato pociągnięta po zboczu, ma 14 zakrętów zmieniających kierunek.

Po odkryciu pierwszych ruin i zdumiewającym stwierdzeniu że jest to całe „zawieszone pod niebem” miasto, dr Bingham z pomocą wiernego Arteagi zebrał później grupę 50 wieśniaków, którzy za opłatą uiszczoną z prywatnych funduszy odkrywcy w ciągu kilku tygodni oczyścili z roślinności kamienne mury. Spod zieleni zaczęły się wyłaniać w całej okazałości tarasy, kanały, domy, świątynie i wiele różnych budowli o nieznanym przeznaczeniu.

Amerykanin związany naukowo z Uniwersytetem w Yale w Stanach Zjednoczonych. już w dwa lata po odkryciu ruin zorganizował pierwszą ekspedycję naukową z tej uczelni. Potem przygotował jeszcze trzy ściągając uczonych z najrozmaitszych dziedzin wiedzy. Dzięki nim Machupicchu zostało dokładnie opisane, wymierzone, rozrysowane na planach i mapach i otrzymało naukową dokumentację godną tego zabytku najwyższej klasy. Po raz ostatni wielki odkrywca i badacz Machupicchu odwiedził ruiny w 1948 roku, z okazji otwarcia drogi bitej na szczyt i nadania jej jego imienia Zmarł w 8 lat później, do końca pracując nad rozszyfrowaniem zagadek Machupicchu.

Rząd peruwiański przeprowadził częściową rekonstrukcję budowli inkaskich, konieczną ze względów bezpieczeństwa, ale nie zmieniła ona w niczym pierwotnego wyglądu. Utrwaliła jedynie ich doskonałość konstrukcyjną.

I tak jak przed wiekami, cały teren dzieli się wyraźnie na kilka sektorów: rolniczy, mieszkalny, świątyń oraz kilka mniejszych o charakterze usługowym, np. stanowisk hydrologicznych, skąd zebraną w kamienne leje wodę rozprowadzano kanalikami do każdego miejsca. Są magazyny żywnościowe, stanowiska obronne, więzienie, cmentarz, miejsce, gdzie obrabiano bloki skalne i wielki płac służący zebraniom całej społeczności, uroczystościom religijnym i ceremoniom państwowym oraz popisom zręcznościowym. Każde z tych stanowisk otoczone było domkami mieszkalnymi służb, zatrudnionych przy funkcjonowaniu tych urządzeń.

Większość budowli to owe słynne „inkaskie mury”, czyli bloki obrobionych skał łączonych ze sobą bez spoiwa Kamienie o trapezoidalnych kształtach układane byty ściśle obok siebie, pod takim kątem nachylenia w stosunku do pozostałych i do zbocza, że wydają się nachylone do wewnątrz. Taki układ, jak stwierdzili naukowcy, chronił przed rozsypaniem się w razie drgań ziemi, nierzadkich w tym rejonie. Otwory okien i drzwi mają także kształty trapezów.

Do najsłynniejszej świątyni Intihuanta prowadzą wielostopniowe schody. Jest to budowla o nadal niejasnym przeznaczeniu. Niektórzy znawcy twierdzą. że było to coś w rodzaju obserwatorium astronomicznego, gdzie Inkowie wykorzystali naturalnie uformowaną skałę – sterczący pionowo slup z poziomym odpowiednikiem. Studiować tutaj mogli ruch słońca i księżyca.

Poniżej części świątynnej, za placem znajdują się domy, mury, stanowiska obronne a także cele więzienne. Wznosi się tutaj niezwykła, kilkumetrowa rzeźba kondora z rozchylonymi skrzydłami, którego dziób tkwi w źródle wody. Rzeźba uformowana jest w połowie z naturalnej skały, w połowie z „domurówki” z kamiennych cegieł. Kondor był u Inków symbolem siły, tak jak puma symbolem wojny, a wąż symbolem mądrości. Wizerunki tych zwierząt znajdują się w różnych pomieszczeniach na Machupicchu.

Oglądanie dzisiaj ciągle jeszcze wspaniałych i monumentalnych budowli, które oparły sią trzęsieniom ziem, zawieszonych na krawędzi kanionu Urubamby na wysokości 2000 m npm, wywołuje uczucie zdumienia i milczącego podziwu. Człowiek czuje się mały w obliczu ich potęgi i potęgi majestatycznych ośnieżonych andyjskich szczytów.

W 1980 roku otwarto regularne połączenie promowe Gdańsk-Karlskrona. To reportaż Janusza Bekasa z tego rejsu:
„Polka-Linen” – z Gdańska do Karlskrony.

Kiedyś Karlskrona była stolicą szwedzkiej marynarki wojennej i z tego powodu bardzo liczyła się wśród tamtejszych miast. Dziś jeszcze świadczą o tym zabytkowe budowle i podobno najwspanialsze w świecie muzeum marynistyczne.

Gdy przed laty zaczęto tworzyć pierwsze połączenia promowe między Polska a krajami skandynawskimi, Karlskrona natychmiast wyraziła gotowość przyjęcia naszych promów. Rozmowy trwały dość długo, ale w końcu przyniosły oczekiwany skutek. 6 stycznia br. nasz najnowocześniejszy prom „Silesia” wypłynął z Gdańska w kierunku uroczego szwedzkiego miasteczka, inaugurując regularne połączenie promowe z tą miejscowością.

Prom „Silesia” (pl.wikipedia.org)

Każdy z 400 pasażerów „Silesii” miał świeżo w pamięci relacjonowane u nas incydenty szwedzkiej policji wobec młodych polskich turystów, toteż z pewnym niepokojem zbliżaliśmy się do brzegów specjalnie wybudowanej przystani Pozbyliśmy się obaw, kiedy ponad 70-osobowy młodzieżowy zespół artystyczny muzyką i tańcem powitał polski prom, a na wielu masztach zauważyliśmy biało-czerwone flagi.

Przypłynięcie promu „Silesia”, najładniejszego na Bałtyku, jak pisała miejscowa prasa – wywołało wśród mieszkańców około 40-tysięcznej Karlskrony duże zainteresowanie. Najpierw na pokładzie zjawiła się wojewodzina okręgu Blekmge Caimla Odhnott i burmistrz Karlskrony – Gunnar Bostroem, a następnie wielu jego mieszkańców. W ciągu parogodzinnego postoju, około dwóch tysięcy Szwedów zwiedziło prom „Silesia”, inaugurując rejsy „POLKA LINEN“ – jak w Karlskronie nazwano to połączenie.

Uczestnikom pierwszego rejsu bardzo się podobała mała, kolorowa i sympatyczna Karlskrona. Powszechnie jednak żałowano, że postój w tym miasteczku trwa zaledwie jeden dzień. Nie sposób więc odwiedzić śliczne wysepki wokół centrum miasta czy nawet wybrać się w najbliższe okolice. Początek został jednak zrobiony. Obie strony uważają nowe połączenie promowe za dobrą inwestycję dla Polski i Szwecji, która zapewne przyczyni się do poszerzenia współpracy ekonomicznej i kulturalnej.

Otwarcie linii promowej Gdańsk-Karlskrona ma dla szwedzkiego miasteczka tym większe znaczenie, iż przypada w trzechsetnym roku jego istnienia. W dniach 24–28 lipca odbędą sią jubileuszowe uroczystości, na które gospodarze serdecznie zapraszali polskich turystów.

„Mała republika” – taki tytuł nosi reportaż Kazimierza Koneckiego z republiki Maryjskiej w ZSRR.

Sami nazwali ciebie „Mari” co w ich języku znaczy człowiek. Według ostatniego spisu jest ich w Związku Radzieckim ponad 600 tysięcy, z tego połowa mieszka na prastarej ziemi nad Środkową Wołgą, gdzie powstała republika autonomiczna Jej stolicą jest Joszkar-Oła czyli „czerwono miasto”. Oto w kilku słowach wizerunek Maryjskiej ASRR.

Maryjska Republika Autonomiczna była zawsze regionem rolniczym, ale nigdy rolnictwo me odgrywało tu roli pierwszoplanowej. Za główne bogactwo naturalne uchodził las, który zajmuje zresztą obszar znacznie większy niż ziemie uprawne, leśnictwo jest samo w sobie określoną specjalnością. Rolnicy natomiast ciągle poszukiwali kierunku, w jakim powinna rozwijać się ta gałąź gospodarki. W końcu stanęło na zbożu i ziemniakach. Niezbyt fortunnie, co okazało się w latach suszy. Ostatnio powrócono więc do dawnych eksperymentów z hodowlą, powstało kilka wielkich farm, rozwinięto hodowlę owiec, która umożliwiła uruchomienie dużej fabryki kożuchów w Joszkar-Ole.

Nie dotarł tu wielki przemysł, nie wiodą tędy główne szlaki drogowe. Maryjska ASRR żyje cicho, spokojnie, jakby na uboczu. To wyjaśnia, dlaczego przez długie lata region ten zaliczał się do najbiedniejszych w Rosji. Gospodarka wiejska na tych terenach nie nadążała za ogólnym postępem w rolnictwie. Zbyt uporczywe trzymano się tradycyjnych wzorów postępowania. Dopiero w ostatnim piętnastoleciu zmienił się obraz maryjskiej wsi.

Maryjski zespół folklorystyczny Olega Gierasimowa (pl.wikipedia.org)

Prawdziwym bogactwem tego regionu Powołża był zawsze folklor Jeszcze przed rewolucja hafty z warsztatów w rejonie Morki eksportowane byty za granicę do Francji i Ameryki. Postanowiono wskrzesić te tradycje. Jeden z zakładów tekstylnych w Joszkar-Ole, który produkował przedtem standardowe bluzki, spódnice i koszule, przestawiono na produkcję przypominającą wyroby naszej „Cepelii”. Piękne, haftowane wyroby fabryki „Trużenica” trafiają teraz do sklepów „Beriozka”. Trzeba było wielu lat poszukiwań prowadzonych po wioskach, cierpliwego kształcenia kadry hafciarek, aby odtworzyć tradycyjne maryjskie wzory haftów.

Niejaki „MS”, opisuje „KONTRASTY” życia w Bagdadzie, nawiązując do opublikowanego wcześniej artykułu.

Materiał o Bagdadzie daje jakieś pojęcie o tym mieście, szczególnie zaś o jego przeszłości. Ale kiedy wróciło się właśnie z podróży do Iraku, chciałoby się uzupełnić ten artykuł o garść własnych bardziej „naskórkowych”. ale przecież aktualnych wrażeń. Niechaj stanowią one niejako uzupełnienie tamtego artykułu.

Przez główne ulice tego miasta przelewa się ludzka ciżba, odczuwa się to szczególnie w godzinach wieczornych. Jest wtedy bardzo tłumnie i hałaśliwie. Przybyszowi trudno jakoś ogarnąć ogrom tej metropolii. Zamieszkuje tu przecież ponad 3 miliony ludzi. Wielopiętrowych bloków widać jeszcze stosunkowo niewiele – miasto rozciąga się na coraz większym obszarze. Problemem jest więc komunikacja. Zatrudnieni tu cudzoziemscy specjaliści (także Polacy) wiedzą, jak ważne jest mieszkanie w pobliżu miejsca pracy. Taksówek jest dużo, nie są jednak tanie. Czerwone, piętrowe autobusy natomiast zabierają pasażerów tylko na miejsca siedzące. Może tego wymaga porządek, ale wydłuża się w nieskończoność oczekiwanie na przystankach.

Na głównych arteriach miasta tłoczy się mnóstwo samochodów i nietrudno zauważyć, że przepisy ruchu rzadko tylko bywają tu respektowane. Ta nieustanna „przepychanka” wozów wszystkich światowych marek (są i Fiaty 125p) odbywa się przy nieustającym nadużywaniu klaksonów. Przejście zaś na drugą stronę jezdni – wymaga desperacji i filozoficznej wiary w przeznaczenie.

Na każdym niemal kroku zderza się tu tradycja narodowa, obyczajowa i religijna z nowoczesnością. Kobiety nie występują tu na ogół w miejscach publicznych. Spotykane na ulicach są najczęściej ubrane w czarne tradycyjne stroje, choć widuje się i młode dziewczyny ubrane po europejsku. Wystarczy z głównej arterii skręcić w którąś z mniejszych uliczek, wiodących na przykład ku brzegom Tygrysu, żeby znaleźć się jakby w innym świecie starszym o ileś tam dziesiątków lat i dalszym znacznie od naszych wyobrażeń o wielkim mieście. Małe, zazwyczaj jednopiętrowe, szarobrunatne domy, jakby zaniedbane, z pozamykanymi okiennicami. Rynsztoki na środku jezdni, tu i owdzie sterta towaru, a obok smętny osiołek. Rzemieślnicze warsztaty i małe sklepiki prowadzą swą działalność w połowie na zewnątrz domu. Odrębnym przeżyciem są odwiedziny na licznych bazarach, szczególnie na pełnym zgiełku bazarze miedzianym, gdzie do sprzedaży oferowane bywa to co jest na miejscu produkowane.

Bagdad (pinterest.fr)

Bardzo żywe są tradycje religijne. Liczne meczety bywają tłumnie odwiedzane nie tylko w dni świąteczne. Obcy niestety często nie może podziwiać sakralnej architektury inaczej niż z zewnątrz. Przy bramach wielu meczetów widnieją tablice zakazujące wstępu nie-muzułmanom. Liczne stare świątynie i pałace są obecnie rekonstruowane. Zwiedzający je bywa niekiedy zaskoczony dziwnym urokiem tej architektury. Z wędrówek po mieście ustaliły mi się w pamięci przedziwne finezyjne zwieńczenia kolumn w krużgankach Abbasid Pałace, gdzie trwają właśnie prace restauracyjne.

Buduje się także sporo nowoczesnych gmachów i to z wielkim rozmachem. Przy wielu ulicach widnieją na placach budów tablice z nazwami firm różnych krajów Europy, które wznoszą tu np. liczne hotele i gmachy użyteczności publicznej. Słynne już „petrodolary” są tutaj pojęciem abstrakcyjnym. To właśnie ropa naftowa pozwala na szybkie przekształcanie Iraku w nowoczesny kraj, korzystający ze wszystkich zdobyczy cywilizacji, a przy tym wykazujący poszanowanie dla tradycji.

Cóż to za pismo bez rubryki o modzie. Widnokręgi również niczym się nie różniły.

Kostium jako skuteczna terapia
Jesienna aura ma w sobie coś takiego, że nawet najbardziej odporne jednostki ulegają tak zwanym nastrojom Te stany ducha tak nietypowe i krępujące skrywane są przeważnie bardzo głęboko i za nic w świecie odczuwający nie chcą się do nich przyznać, nawet przed sobą. Po co obwieszczać światu lub co najmniej koleżance od sąsiedniego komputera, że jakaś dziwna tęsknica gna nas do parku lub nad rzekę zamiast w kolejkę po proszek do automatycznej pralki. To jesienne słońce wywołuje w nas te uczucia sentymentalne, przywołuje jakieś autentyczne bądź wymyślone wspomnienia.

Aby więc ta jesienna frustracja nie była tak dotkliwa najlepiej sprawić sobie coś nowego. Proponuję kostium Dlaczego kostium? Ależ oczywiście, może być także coś innego: kapelusz, fryzura, torba, samochód, narzeczony lub mieszkanie. A ja jednak proponuję kostium. Jest on ubiorem stosunkowo łatwo osiągalnym, typowo jesiennym, tzw. przejściowym. Same przyznacie, że jesienne kostiumy są najmniej popularne.

Widnokręgi miały też swoją specyficzną rubrykę „Prawdy-Plotki-Anegdotki”, gdzie publikowano ciekawostki z życia wielkich ludzi.

Jedyna droga
Napoleon III (1806–1873) poznał swoją przyszłą żonę Eugenię de Montijo de Guzman (1826–1920) jeszcze jako książę-prezydent na balu w Pałacu Elizejskim w roku 1861. Oczarowała go jej nazwykła uroda. Także i ona zwróciła na niego uwagę i wkrótce dała mu wyraźnie do zrozumienia dokąd zmierza. Dnia 1 styczna 1863 przyglądała się defiladzie wojskowej na placu Carro z balkonu Tuileries, przylegającego do kaplicy zamkowej. Po defiladzie cesarz podjechał konno pod balkon i zapytał: „Jak można się do pani dostać?”

– Przez kaplicę, Sir – odpowiedziała Eugenia.

Opracował Krzysztof Szymański
Tekst ukazał się w nr 20 (360), 30 października – 16 listopada 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X