Maria Bilwin

Maria Bilwin

Pedagodzy z Głuchołaz. Lwowianie

Bycie nauczycielem to powołanie.

Nauczycieli pamiętamy do końca życia, są to przewodnicy, stali kompani i często przyjaciele. Najlepsi z nich to ci, którzy nie tylko są znawcami swej dziedziny, ale i mają ogromne kochające serce. Prezentowana historia jest poświęcona właśnie takiej nauczycielce – Nauczycielce o Wielkim Sercu.

Pamięć nie kończy się z ostatnim rytmem bicia serca. Pamięć – to misja
Chcę już teraz zaznaczyć, że pomysł o napisaniu tego artykułu należy do pani Ireny Szczepańskiej, uczennicy profesor Bilwin. Pani Irena nie tylko udostępniła mi zdjęcia, materiały, wycinki z gazet, prezentację multimedialną (którą sama przygotowała) ale i opowiadała z wielką pasją i miłością o swojej nauczycielce.

Pozwólcie zatem, Drodzy Czytelnicy, że opowiem Wam historię pewnej Kresowianki. Oto Maria Bilwin, magister filozofii Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, Wydziału Humanistycznego w zakresie filozofii polskiej, przez 21 lat nauczycielka języka polskiego Liceum Ogólnokształcącego w Głuchołazach.

Maria Bilwin urodziła się 4 kwietnia 1909 roku w miasteczku Mielnicy nad Dniestrem na Kresach Wschodnich (Podole). Pochodziła z bogatej rodziny ziemiańskiej. Ojciec jej był lekarzem – niestety, zmarł młodo podczas epidemii tyfusu, pozostawiając trójkę dzieci. Maria miała wtedy 6 lat. Pieniężną pomoc rodzinie Bilwinów okazywali wówczas stryjowie Marii, którzy byli w tym czasie oficerami armii austriackiej. Galicja, znajdująca się wówczas pod zaborem austriackim, uzyskała bowiem szeroką autonomię, dzięki czemu stała się ośrodkiem polskiego ruchu wolnościowego.

Od najmłodszych lat Maria była wychowywana w atmosferze miłości do Polski i tęsknoty za Ojczyzną wolną i niepodległą. Gdy wreszcie nadszedł rok 1918, dziewięcioletnia Maria została oddana do zakładu wychowawczego z internatem, prowadzonego przez siostry Niepokalanego Poczęcia NMP w Jazłowcu. Była to szkoła elitarna, znana w całej Polsce, przeznaczona dla dziewcząt pochodzących z rodzin ziemiańskich, wychowywanych w głębokiej wierze katolickiej i w duchu patriotycznym. W przyszłości dziewczęta te miały się stać wzorowymi matkami i żonami.

Założycielka tej szkoły bł. s. Marcelina Darowska, w otrzymanym w 1863 roku od Błażowskich pałacu Jazłowieckim, mogła zrealizować swoją ideę odrodzenia kobiety. „Jaką jest bowiem kobieta – taką będzie rodzina i takim będzie społeczeństwo”. Wychowanie to dzieło miłości. Trzeba wielkiego poświęcenia i zapomnienia o sobie…

Fot. archiwum Ireny Szczepańskiej

Do sióstr pisała: „Bądźcie wy całe miłością, a zapalicie wszystkich, co się z wami zetkną. Drugim w sercu po uczuciu religijnym ma być uczucie patriotyczne: duch wiary, duch miłości ojczyzny i duch rodziny – to trzy potęgi, na których oparty rozwój dziecka dostarczy krajowi pokoleń silnych na przyszłe bogactwo jego”.

Moja Wenus
nie krąży wokół słońca
zawieszona wśród wzruszeń
roztańczonej bieli
każe kochać do końca
nie mniej, nie więcej
po prostu
do końca
kochać

Niezapominajki (Fot. archiwum Ireny Szczepańskiej)

Jej Lwów. Nasz Lwów
W roku 1923 Maria wraz z rodziną wyjechała do Lwowa, tam ukończyła gimnazjum oraz Wydział Humanistyczny Uniwersytetu Jana Kazimierza. Przez cztery lata pracowała w gimnazjum żeńskim im. Królowej Korony Polskiej Sióstr Niepokalanek w Nowym Sączu, wykładając język polski, historię i wychowawstwo.

Okres II wojny światowej, który spędziła we Lwowie, stał się dla niej szeregiem tragicznych wydarzeń. W pierwszych miesiącach wojny ginie jej brat Jerzy, 28-letni oficer.

Maria zatrudnia się jako siostra medyczna w szpitalu polowym, a później w klinice uniwersyteckiej. Jest zarazem żołnierzem-łączniczką Armii Krajowej. Bierze udział w brawurowych akcjach, ukrywając w szpitalu zagrożonych konspiratorów. W latach 1940–41 pomaga rodzinie zesłanej na Sybir. Zachowane listy szesnastoletniego Witolda Sybiraka to podziękowania za każdą przesłaną paczkę, żywność, opłatek, książki. Gdy Niemcy zwolnili ją z kliniki uniwersyteckiej (1942 rok), podjęła pracę fizyczną, brała też udział w tajnym nauczaniu. Pół roku po zakończeniu wojny NKWD aresztowało jej matkę. Maria nigdy już jej nie zobaczy. W 1946 roku przyjeżdża do Krakowa, gdzie przyjmuje propozycję dyrektora Zygmunta Gerstmana podjęcia pracy w głuchołaskim gimnazjum i liceum. Otrzymuje mieszkanie: jeden malutki pokoik z kuchennym aneksem, na poddaszu, przy ul. Wyspiańskiego 7. Warunki prawie spartańskie. Mogła jednak liczyć na swoich uczniów. Przychodzili do niej, aby przygotować drzewo na opał i przynieść węgiel. W mieszkaniu tym spędziła 32 lata swojego życia.

Indywidualne podejście
Początek pracy w głuchołaskim liceum to ścisła współpraca z dyrektorem Zygmuntem Gerstmanem. Był wybitnym pedagogiem i wspaniałym organizatorem. Przed 1939 rokiem piastował stanowisko wizytatora okręgowego Kuratorium Okręgu Szkolnego Lwowskiego. W głuchołaskim liceum wprowadził indywidualne metody wychowania i nauczania.

Dla pani profesor było to wielkie wyzwanie. Systematyczna obserwacja ucznia, jego postępów w nauce, ale również wzmożona praca nad nim, poświęcenie wiele prywatnego czasu. Pierwsze klasy w latach powojennych to młodzież zróżnicowana pod względem wieku, poziomu wiedzy, często nie posiadająca świadectw, mówiąca różnymi narzeczami, także dzieci repatriantów, osiedlonych na wsi, które większość czasu poświęcały pracy w gospodarstwie, a nie nauce. Kulturą, delikatnością i niespotykaną dobrocią zyskała ogromny szacunek uczniów, stając się dla nich wielkim autorytetem. Stawiając ocenę niedostateczną, nie karciła ucznia, mówiła, że sprawił jej wielką przykrość i ma nadzieję, że następnym razem będzie już przygotowany.

Przyjaciół poznaje się w biedzie
Kiedy w jednej maturalnej klasie miało miejsce skandaliczne wydarzenie: usunięcie ze szkoły uczennicy, będącej w ciąży, jedyną osobą, która pomogła jej i jej partnerowi, była pani profesor Bilwin. Załatwiła ona obojgu przeniesienie do szkoły dla pracujących, gdzie zdali maturę i pozostali przez długie lata szczęśliwą rodziną. Taka ona była. Była również ceniona jako humanistka o ogromnej wiedzy. Współpracowała okresowo z Uniwersytetem we Wrocławiu i Uniwersytetem Jagiellońskim w Krakowie. W 1974 roku została odznaczona Złotą Odznaką Nauczycielstwa Polskiego. Poczucie obowiązku było dla niej najwyższą wartością.

Cmentarz Orląt Lwowskich (Fot. Julia Łokietko)

Ona się modliła

Zmorzona długotrwałą chorobą, pani profesor spędzała wiele godzin na modlitwie. Kiedyś na pytanie swojej opiekunki, dlaczego się tak długo modli, odpowiedziała: „Muszę się modlić, muszę się modlić, za tych, którzy wymordowali tyle setek tysięcy niewinnych ludzi. Muszę się modlić, aby Bóg im wybaczył”. Ona nie złorzeczyła, nie wykrzykiwała „mordercy! zdrajcy!” – ona się modliła. Taka ona była.

W swoich wspomnieniach powracała często do swojej działalności w szeregach AK, do swojego miasta Lwowa. Pani profesor Bilwin pozostawiła zadedykowane swoim uczniom opracowanie pt. „W dziesiątą rocznicę Powstania Warszawskiego”. Wspomina w nim swoje uczennice, obie łączniczki, które zginęły, pełniąc służbę.

Grób Twój malutki, skromny, niemalże ubogi… Złotą farbę wypłukał czas nieubłagany… Twój ślad wyryty w kamieniu ciosanym, a w mej pamięci dobrotliwy uśmiech, taki… matczyny, tkliwy, kochany. Czyj to nakaz zaciekle strzegł Twoich tajemnic, gdy krętymi ścieżkami wiodłaś dzieci lwowskie do walki o godność, o wolność, o Polskę? Wyszeptałaś dopiero na szpitalnym łożu, w śmiertelnej malignie swe ostatnie słowa: tędy, tędy, tędy… to przejście bezpieczne, tu dojdziemy wszyscy, tylko tędy można… Grób Twój malutki, skromny i bez złoceń, a Ty wciąż żywa i taka serdeczna, promieniujesz ciepłem, zawsze dobrym słowem, siłą szlachetności – duchem nieśmiertelna.

Szukając odpowiedzi na pytanie, jaki jest sens ich śmierci, pani profesor przytacza w swojej pracy sentencję umieszczoną na łuku triumfalnym na Cmentarzu Orląt we Lwowie: Mortui sunt ut liberi vivamus – Umarli, abyśmy byli wolni. Na tym samym Cmentarzu pochowano 1460 żołnierzy, którzy nie ukończyli 18 lat życia. Orlęta Lwowskie. O nich pani profesor nigdy nie zapomniała.

„Niezapominajki to nie kwiatki
z bajki
to błękit spokoju ścieli się
nad ziemią,
to pamięć o tych, którzy bliscy sercu,
to tkliwe wspomnienie o tych,
co odeszli,
to dotyk dłoni, czuły i bez słowa,
pozostał do teraz,
zapomnieć nie zdołam”. 

Minęło ponad 20 lat (1989) od śmierci pani profesor Bilwin. Jej wychowankowie spotykali się w Głuchołazach i odwiedzali jej grób.

Uniwersytet Trzeciego Wieku im. Marii Bilwin w Głuchołazach (Fot. archiwum Ireny Szczepańskiej)

Z inicjatywy pani Ireny Szczepańskiej wychowankowie profesor Bilwin ufundowali jej nowy nagrobek na głuchołaskim cmentarzu. Nowy pomnik został wykonany według projektu pani Ireny. Jego poświęcenie odbyło się 15 października 2010 roku.

Udział w uroczystości wzięli burmistrz miasta Głuchołaz, dyrektor głuchołaskiego Liceum Ogólnokształcącego i inni. Na epitafialnej tablicy został umieszczony wiersz Marii Konopnickiej: „Proście wy Boga o, takie mogiły / Które łez nie chcą, ni skarg, / ni żałości, / lecz dają sercom moc czynu, / zdrój siły / na dzień przyszłości”.

W roku 2009 pani profesor Bilwin została patronką Uniwersytetu III Wieku w Głuchołazach. Maria Bilwin stała się – i wciąż jest – autorytetem moralnym dla swoich uczniów. Również – a może szczególnie? – dotyczy to pani Ireny Szczepańskiej, która od wielu lat stara się odwdzięczyć swojej nauczycielce w najpiękniejszy z możliwych sposobów – walcząc o pamięć swojej pani profesor. To właśnie ona przygotowała prezentację multimedialną, na której oparłam ten artykuł.

To właśnie dzięki staraniom pani Ireny ukazały się dwa reportaże, prezentujące sylwetkę profesor Bilwin, w miejscowej gazecie „Nasze Życie Głuchołaz” oraz przygotowała wystawę fotograficzną pt. „Sacrum, miłość, godność”.

Pani Irena urodziła się w Zborowie na Kresach, wyrosła w Trebowli, jednak to już w Głuchołazach uczęszczała do Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Chrobrego. Następnie studiowała na Oddziale Stomatologicznym Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej we Wrocławiu. Od 1969 roku pełniła nadzór fachowy nad działalnością placówek lecznictwa stomatologicznego przemysłowej służby zdrowia na terenie całego Dolnego Śląska, a następnie na terenie województwa wrocławskiego i miasta Wrocławia aż do przejścia na emeryturę.

W 1974 roku w I Giełdzie Projektów Wynalazczych ZHSGIT „Vitropol” otrzymała wyróżnienie za projekt wynalazczy pt.: „nasadka ochronna na piszczel” dla dmuchaczy szkła. Wyjątkowo pracowita i rzetelna, sumienna, lubiana i szanowana, brała udział w licznych sympozjach i konferencjach naukowych.

Wernisaż pierwszej indywidualnej wystawy fotografii Ireny Szczepańskiej pt. "Tam gdzie serce się rodziło, tu gdzie serce bije", 7.11.7 2008 r. (Fot. archiwum Ireny Szczepańskiej)

Irena Szczepańska to radosna, optymistyczna, pełna wiary i tryskająca energią osoba. Nie lubi, gdy nazywa się ją artystką, gdyż słowo to ma, według niej, nie najlepsze konotacje. Po części ma rację – niestety.

Pomimo osiągnięć i sukcesów jest bardzo skromną osobą. Zapewne zbeszta mnie za to, że ciągle mówię o jej zasługach względem profesor Bilwin, że wciąż wracam do tematu sztuki, ale… moim zdaniem warto mówić o ludziach, którzy działają. I warto rozmawiać z tymi ludźmi!

Pani Ireno, jak to się jednak stało, że sięgnęła Pani po pióro, po aparat fotograficzny?
Przede wszystkim nie zbesztam Panią. Mam ogromny do Pani szacunek. Wyjaśnię tylko, że to nie jedynie moja zasługa podjęcia starań o upamiętnienie tej wspaniałej postaci.

W 2005 roku, na uroczystości 60-lecia naszego Liceum i rok później na spotkaniu kolegów naszej klasy, padła propozycja upamiętnienia naszej Nauczycielki. Właściwie to mnie, jako głuchołaziankę, do tego zobowiązano, przekazując pokaźną kwotę na odnowienie grobu, który po 20. latach był w opłakanym stanie. Naprawdę ogromną pomocą służył mi burmistrz naszego miasta pan Edward Szupryczyński, prezes naszego Uniwersytetu Trzeciego Wieku pani Barbara Morajko oraz grupa dawnych uczniów profesor Bilwin.

A dlaczego sięgnęłam po aparat fotograficzny i pióro? – ponieważ nie widziałam innego sposobu, aby po upływie prawie 40. lat nieobecności naszej pani profesor, przywrócić o Niej pamięć. Odważyłam się więc pierwszy raz w życiu na wzięcie udziału w wystawie głuchołaskich artystów, zamieszczając parę zdjęć, między innymi grobu i życiorysu pani profesor (tematu dwu przyszłych reportaży w miejscowej prasie). Jak się okazało, był to również początek trzech moich indywidualnych wystaw fotograficznych. Widziałam zdjęcia z tych wystaw. Były to „Tam gdzie serce się rodziło, tu gdzie serce bije”, „Kwiaty w moim ogródku. Część pierwsza – wiosna”, „Kresy wschodnie w miniaturze, ale tęsknota za nimi jak morze głęboka”.

Materiały z nagrań, artykułów, prywatnych zbiorów oraz rozmowy z Ireną Szczepańską opracowała Elżbieta Lewak
Tekst ukazał się w nr 23-24 (171-172) 14 grudnia – 14 stycznia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X