Paciorki różańca Paciorki starego różańca

Paciorki różańca

Kresowe przedmioty mają głos

W tym krótkim cyklu „opowiadać” będą przedmioty, bowiem w każdym z nich zaklęta jest jakaś historia – czasem niezwykła, czasem zwyczajna. Przedmioty nigdy nie są do końca nieme – uwięzione są w nich emocje; emocje czekające tylko na słowo, które je uwolni. Są niczym pamiętnik. Ożywiają pamięć i ją karmią. Nie ma przedmiotów błahych. Każdy z nich to wehikuł czasu. Jeden przedmiot to jedna opowieść, a bywa, że więcej. Przedmiot jest bowiem niczym soczewka, skupiająca wiele losów, wiele historii, wiele zdarzeń. Jedno wspomnienie przywołuje drugie z zakamarków pamięci, kątów szuflad, z pożółkłych listów. Gawędzą przedmioty o ludziach, ale i mieście – Lwowie, Włodzimierzu, Stanisławowie, Kołomyi, Tarnopolu… Tekst, po niewielkich zmianach, pochodzi z książki „Sekrety kresowych kuferków” (Poznań 2019), autorki artykułu.

Albina Konoplicka w latach powojennych

Albina przywiozła go ze Lwowa, pochodził jednak z dalszych stron, bo aż z pogranicza Wołynia i Podola, z miejscowości Połonne w powiecie zwiahelskim. Miasteczko Połonne w 1918 r. znalazło się za tzw. kordonem. I przez ten kordon właśnie nastoletni Janek Konoplicki, jak wielu młodych chłopców, przedzierał się do odrodzonej Polski, uzbrojony przez matkę na drogę w różaniec.

Jan Konoplicki w cywilu

Na drogę otrzymał bochenek chleba z ukrytym w nim różańcem babci. Tak wyposażony dotarł do Równego i tu zgłosił się do stacjonującego tam 13-go Pułku Kresowej Artylerii Polowej – pisała Albina wiele lat później w swoich krótkich wspomnieniach.

„Za kordonem” pozostali rodzice Antoni Konoplicki i Marcelina z Zabidowskich oraz młodsze rodzeństwo – Franciszek, Dominik i Anastazja.

Mianem kordonu określano w czasach zaborów granicę między Rosją a Austro-Węgrami. I tak już zostało. Jednak choć często używano je zamiennie, „kordon” i „granica” to dwa różne pojęcia. Najlepiej chyba różnicę tę objaśniał Józef Piłsudski w „Bibule”, w felietonach pisanych na zamówienie Ignacego Daszyńskiego dla socjalistycznego „Naprzodu” w roku 1903:

Granice są bardziej strzeżone, niż jakiekolwiek punkty wewnątrz państw, lecz nigdzie baczność nie dochodzi do tak potwornych rozmiarów, jak w Rosji, nigdzie kłopoty graniczne każdego mającego z tym styczność nie są tak uciążliwe i przykre, jak w państwie cara. (…) Pas pograniczny jest podzielony na trzy linie. Pierwsza – tuż nad granicą, druga, tzw. linia kordonów, w oddaleniu 1–2 km od granicy i trzecia – rzecz zupełnie niesłychana w żadnym innym państwie – obejmująca sobą ponad stukilometrowy pas ziemi wewnątrz kraju. Na pierwszej linii rozstawieni są żołnierze z karabinami w odległości 200 do 600 kroków, drogi na noc bronowano, ślady tropiono z psami.

Ślub Jana Konoplickiego i Albiny Gawlik we Lwowie w kościele pw. św. Marii Magdaleny

Druga linia, czyli tzw. linia kordonów, również nie próżnuje. Przecina ona, jak powiedziałem wyżej, wszystkie drogi, idące od granicy, w oddaleniu jednego, dwóch, bardzo rzadko więcej kilometrów. Wysyła ona przede wszystkiem konne patrole w różne strony, a oprócz tego ma za zadanie rewidowanie wszystkiego, co się przewija przez drogę, o ile to nie jest zaopatrzone legitymacyą z pierwszej linii. Tutaj też na przecięciu jakiejkolwiek drogi stoją koszary dla oddziałków zielonych, zwane kordonami. Cywilni „zieloni” operują w komorach i przykomórkach. Zadaniem ich jest, jak wspomniałem wyżej, rewidowanie rzeczy podróżnych, nakładanie i odbieranie cła od towarów importowanych oraz wizowanie paszportów przejezdnych. W większych jednak punktach, gdzie się przewija poważniejsza ilość osób, kontrola nad ludźmi, przekraczającymi granicę, jest oddana w ręce żandarmów. Tych komorowych urzędników, wobec formalistyki biurokracyi rosyjskiej i jej niedołęstwa, jest całe mnóstwo. W każdem miasteczku nadgranicznem można spotkać kilku, w większych zaś miasteczkach kilkunastu i kilkudziesięciu zielonych cywilusów, ugwiażdżonych i umundurowanych, stanowiących w okolicach nadgranicznych razem z oficerami straży pogranicznej pijaczą i hulaszczą kompanię.

Jednak przez kordon i szmuglowano, i przekradano się, i przejeżdżano legalnie, choć jak widać ze słów Piłsudskiego, nie bez kłopotów.

Albina i Jan z synkiem Andrzejem, Włodzimierz Wołyński 1938 r.

Jan Konoplicki we Włodzimierzu Wołyńskim, lipiec 1939 r.

Nie do końca prawdą jest, że Janek od razu zgłosił się do pułku. Może i miał taki zamiar, ale nie było to takie proste. Do 1922 r. nie było spokojnie na tych terenach i na każdego pojawiającego się „z tamtej” strony patrzono podejrzliwie.

Aspirant Tadeusz Skalski, kierownik Stacji Kontrolnej w Równem w latach 1922–1923, tak pisał o przesłankach powołania podległej mu jednostki policyjnej:

Wskutek niepowodzeń armii rosyjskiej takowa zmuszona była się cofać, ewakuując przy tym setki tysięcy ludności, którym zagrażała okupacja bądź to niemiecka, bądź to austriacka. Po zawarciu pokoju pomiędzy stronami ewakuowana ludność i pozostający w niewoli żołnierze byłych państw zaborczych zapragnęli powrócić do rodzinnych stron. Ponieważ w sowdepii w międzyczasie wybuchła rewolucja, a później straszny głód, wobec tego z powracającymi uchodźcami, mającymi prawo do powrotu na podstawie traktatu ryskiego o repatriacji, starała się przekroczyć granicę RP cała rzesza prześladowanych przez bolszewików b[yłych] carskich oficerów, urzędników i rosyjskiej inteligencji oraz całe rzesze głodujących. Równocześnie z powyższą falą starały się przedostać do Polski żywioły wywrotowe, mające na celu wywołanie i u nas bolszewizmu. Wobec takiego stanu rzeczy Polska stanęła przed niebezpieczeństwem zalania jej przez wywrotowe żywioły, dlatego stworzono przy Etapach Urzędów Emigracyjnych kilka punktów granicznych i stacji kontrolnych, których zadaniem było przyjmowanie i, że tak powiem, filtrowanie przybyłych z sowdepii repatriantów.

Rodzeństwo Jana Konoplickiego

A w 1924 r. Skalski notował:

Po sprawdzaniu dokumentów przyjęcia transportu bardzo często zdołano wyszukać niemających prawa powrotu do Polski, jak komunistów, b[yłych] carskich żandarmów i znanych dostojników rosyjskich, znanych polakożerców i osób, które uciekały z sowdepii przed głodem, a zostały wciągnięte do spisu tylko dlatego, że przedstawili fałszywe dokumenty, często wykupione od przedstawicieli władz sowieckich, którzy celowo konfiskowali je obywatelom polskim w celu kupienia ich i dostarczenia różnego rodzaju agitatorom, szpiegom bolszewickim.

Janka Konoplickiego nie wydalono, uznano jego prawa repatriacyjne. Czyżby ze względu na przodka, który za udział w Powstaniu Styczniowym został zesłany w głąb Rosji, a po powrocie ze zsyłki założył rodzinę i osiedlił się w Połonnem? Tak czy siak Janek w 1921 r. otrzymał zatrudnienie jako urzędnik prowizoryczny w XII stopniu służbowym w Starostwie w Lubomlu. Wkrótce przeniesiono go do Starostwa w Kowlu, a następnie w Równem. Jego kariera urzędnicza była jednak krótka, bo 5 listopada 1924 r. został powołany do czynnej służby wojskowej. Rozpoczął ją od szeregowego w 13 Pułku Artylerii Kresowej w Równem. To w wojsku przyszedł w końcu czas na uzupełnienie wykształcenia ogólnego i zdanie matury. W maju 1927 r. stanął przed Komisją Egzaminacyjną dla Eksternów do egzaminu w zakresie sześciu klas szkoły średniej typu matematyczno-przyrodniczego i otrzymał świadectwo tzw. „małej matury” rówieńskiego Państwowego Gimnazjum im. T. Kościuszki. Wtedy też zapadła decyzja o pozostaniu w armii na stałe. W 1928 r. skierowano go do Szkoły Podchorążych dla Podoficerów w Bydgoszczy. Ukończył ją w 1931 r. jako prymus, uzyskując stopień podporucznika w korpusie oficerów artylerii. Podczas promocji otrzymał od komendanta Szkoły lornetkę z wygrawerowaną dedykacją a z rąk gen. dyw. Aleksandra Osińskiego honorową szablę oficerską ofiarowaną przez Prezydenta Rzeczypospolitej – tzw. Złotą Szablę Pana Prezydenta Ignacego Mościckiego. Określenie „Złota szabla” było określeniem potocznym, nie stosowanym w rozkazach, zarządzeniach i innych dokumentach. Owe szable nagrodowe – podobnie jak honorowe – wyróżniały się poza dedykacją, złoceniem oprawy rękojeści i drucików oplotu trzonu rękojeści. Tzw. „złotych szabli Prezydenta RP” było tylko sto kilkadziesiąt. Ich rękojeści i pochwy były typowe dla szabel oficerskich, głownie zaś wyróżniały się charakterystycznym ornamentem umieszczonym na obu płazach, a składającym się z: państwowego orła, panopliów z mieczami, mieczy w wieńcach laurowych, Krzyża Virtuti Militari i godła państwowego w oplocie stylizowanego ornamentu roślinnego. W taki ornament wkomponowany był napis: „Pierwszemu Szkoły Podchorążych” (nazwa szkoły), „Ppor.” (imię i nazwisko) – „Prezydent Rzeczypospolitej” – (data), a na grzbiecie u nasady znajdował się ryty napis: „rys. i traw.” (stopień, imię i nazwisko, data).

– Jan Konoplicki – zdjęcia z Bydgoszczy i Włodzimierza Wołyńskiego

Niebawem po promocji Janka skierowano do służby zawodowej do Lwowa – do 5 Pułku Artylerii Lekkiej, gdzie awansował do stopnia porucznika.

Różaniec z Połonnego z rzeźbionymi paciorkami towarzyszył mu wszędzie. Do września 1939 r. W sierpniu 1939 kpt. Konoplicki został zmobilizowany i przydzielony do 2 Pułku Artylerii Ciężkiej; wyszedł na wojnę jako dowódca 2 baterii 13 DAC.

W tym stopniu kapitana został w 1939 roku zmobilizowany i przydzielony do Armii Prusy – wspominała Albina Konoplicka. – Po 20-ym września, po rozbiciu Armii, mąż zdążał do Włodzimierza i na lokomotywie, pod obstrzałem nieprzyjacielskim z ziemi i powietrza, cało dotarł do swojej jednostki. Tu pobyt jego ograniczył się do jednego dnia i jednej nocy. Włodzimierz był już obsadzony przez wojska radzieckie. Komendant wojsk radzieckich zażądał złożenia wszelkiej broni (stracone zostały pamiątkowa szabla i lornetka), kazał spakować niezbędną odzież i zarządził zbiórkę oficerów na wartowni. Tak jak nam zapowiedziano, powieziono naszych oficerów tylko na krótkie przesłuchanie do Szepietówki. Mieli stamtąd zaraz powrócić. Więc czekałyśmy, żony i dzieci, na ich szybki powrót, wierząc w to, co nam przyobiecano.

Po kilku dniach rozeszła się pogłoska, że przez stację we Włodzimierzu przetaczane są wagony towarowe, w których znajdują się jacyś oficerowie. Kupiłyśmy więc po bochenku chleba i pobiegłyśmy na dworzec. Tu rzeczywiście stały bydlęce wagony z wyciętymi u góry małymi okienkami. My, żony oficerów, biegałyśmy od wagonu do wagonu i wywoływałyśmy nazwiska naszych najbliższych. W jednym z okienek ukazała się twarz mojego męża. Dokąd mieli jechać, nie było wiadomo.

Lista wywózkowa NKWD z nazwiskiem Jana Konoplickiego

W niedługim czasie dowiedziano się prawdy – to był transport do Kozielska.

Czas płynął, rodziny oficerów wysiedlono z koszar, a kiedy znalazłam się we Lwowie u swoich rodziców i siostry wraz z jednorocznym synkiem, zaczęły do mnie nadchodzić listy od męża. Skąd? Z obozu internowanych oficerów polskich w Kozielsku. Jeszcze naiwnie wierzyłam, że powróci, gdy wojna się skończy. Ale pewnego dnia (w maju 1943), gdy kupiłam gazetę, wydawaną przez władze niemieckie okupujące Lwów i przeglądałam spis zamordowanych w Katyniu oficerów polskich, znalazłam i nazwisko mojego męża.

Listę podpisał mjr Piotr K. Soprunienko, szef Zarządu ds. Jeńców Wojennych. Na tylko tej jednej widniały nazwiska 100 osób.

Z obozu w Kozielsku Albina otrzymała tylko 1 kartkę i 3 listy od męża: pierwszy dopiero z datą 24.11.1939 r.:

Biniuś Moja Ukochana! Korzystam z pierwszej nadarzającej się okazji, aby napisać tych parę słów. Jestem zdrów, proszę też bardzo Ciebie, abyś o mnie była zupełnie spokojną. Ja tylko o Ciebie jestem niespokojny, jak tam sobie dajesz radę sama z dzieckiem. Nie jestem też pewien, czy jesteś we Włodzimierzu. (…).

Pisać często, z przyczyn ode mnie niezależnych, niestety nie będę mógł, musisz się wobec tego uzbroić w cierpliwość i nie dopuszczać do siebie żadnej złej myśli nawet wówczas, gdy nie daję żadnego znaku o sobie. (…) Wierzę i mam niezłomną nadzieję, że będziemy kiedyś razem, a kiedy, nie myślę nawet o tem. Ty jesteś w gorszym ode mnie położeniu, bo musisz się opiekować Jędrusiem, a ja Ci niestety nie mogę pomóc, ale Liciu bądź dobrej myśli. Musimy być takimi, aby nasz synuś nie potrzebował kiedyś wstydzić się przeszłości swych rodziców. Tulę Was bardzo mocno do siebie i całuję gorąco. Jesteście dla mnie treścią życia i wszystkim, co mnie łączy z tym światem – Janek.

I ostatni z 5.03.1940 r.:

Żadnego podtrzymania materialnego nie potrzebuję, żadnych więc paczek ani pieniędzy nie wysyłaj mi i nawet nie myśl o tem. Żadnych podań w mojej sprawie nie składaj! Przyjazd Twój do mnie z wielu względów jest niemożliwy. Tęsknota żre mnie okropna, wprawdzie jest tu razem prawie całe SPRA (…).

Nazwisko Jana Konoplickiego wpisano w Moskwie na „listę wywózkową” nr 029/1 z dnia 13 kwietnia 1940. Tego dnia do „dyspozycji NKWD w Smoleńsku” wysłano z obozu 100 polskich oficerów i urzędników. Między innymi na tej samej liście znaleźli się koledzy kpt. Konoplickiego z SPRArt we Włodzimierzu – kpt. Wiktor Edmund Borczyński, kpt. Czesław Stanisław Dobek, kpt. Zdzisław Władysław Gondek, kpt. Tadeusz Kozanecki.

Albina i Jan z synkiem Andrzejem, Włodzimierz Wołyński 1938 r.

Albina Konoplicka wraz z synem przyjechała do Lwowa na przełomie października i listopada 1939, znalazła schronienie i dach nad głową u swojej zamężnej starszej siostry przy ul. Tarnowskiego. Udało się jej też znaleźć pracę w szkole, zgodnie ze swoim wykształceniem. Lwów opuścili na zawsze 13 czerwca 1946 r., jednym z ostatnich transportów tzw. „repatriantów”.

Opuszczając Lwów w 1946 roku niewiele mogłam zabrać pamiątek po mężu. Transporty były konwojowane i kontrolowane przez wojsko. Zabrałam tę maleńką odznakę, kilka fotografii i kilka paciorków różańca z Połonnego.

Wspomniana przez Albinę odznaka to odznaka 13. Pułku Artylerii Kresowej, którą po latach podarował Muzeum Bitwy nad Bzurą w Kutnie, syn Jana – Andrzej. A różaniec? Zostały z niego pojedyncze paciorki.

W Zambrowie pośród 51 Dębów Pamięci zasadzonych w ramach akcji „Katyń, ocalić od zapomnienia” szumi jeden, posadzony przez Jerzego Przychodnia, poświęcony Janowi Konoplickiemu.

Anna Kozłowska-Ryś

Tekst ukazał się w nr 9 (445), 17 – 30 maja 2024

X