Miecze Grunwaldzkie

Miecze Grunwaldzkie

Kadr z filmu „Krzyżacy” (Fot. film.interia.pl)

Relacja nieliteracka

„Wtem Marszałek Zakonny, Fryderyk Wallenrod, podług zapewnienia, czy dorady starych wojowników, posłał, mimo wiedzy Wielkiego Mistrza, wyzwanie do walki. Dwóch heroldów, jeden, mający na piersiach znak Króla Zygmunta: Orzeł czarny w złotem polu, drugi znak Xiążęcia Szczecińskiego, Gryf czerwony w białem polu, stanęło przed Królem, każdy niosąc miecz obnażony: pierwszy z nich imieniem Ramrich, tak przemówił: „Wielki Królu, jest to zwyczajem pomiędzy wojownikami, gdy jedno wojsko w gotowości do boju na drugie oczekuje, że się robi wyzwanie. Składamy dwa miecze, jeden dla was. Drugi dla Wielkiego Xiążęcia Witolda, w imieniu Wielkiego Mistrza, Marszałka Zakonu i Rycerstwa całego, abyście je przyjąwszy, nabrali ochoty i pole do bitwy otworzyli, gdzie sami pragniecie. Zamiast, co się ociągacie i kryjecie po lasach, jakby unikając walki, której ujść nie potraficie.” — „Myśmy od nikogo pomocy nie wzywali, Król odpowiedział, ani jej potrzebujemy, tylko od Boga; w jego imieniu przyjmujemy te miecze; jednakże plac boju nam obierać nie przystało; gdzie go Bóg nadarzy, tam się rozprawiemy za jego wolą świętą!” Obróciwszy się zaś do swoich powiedział: „Bardzo dobrze! Nieprzyjaciel sam nóż na siebie podaje”. Z tem Heroldowie odjechali. Po czem Król, wskazawszy do dowódców, aby powinność swoje czynili…”

Po takim wyzwaniu bitwa od razu się rozpoczęła. Jak Państwo widzicie, odbyło się to wszystko zwyczajnie, bez strumieni łez, namaszczonych prze mówień i kabotyńskich gestów. Heroldowie też nie byli Krzyżakami. Bodaj nie byli nawet Niemcami. No i po co było robić koło sprawy tyle niezdrowego szumu?

Słyszy się czasami opinie, że dwa miecze, jakie przyniesiono Jagielle, należały przedtem do komtura Tucholi, Henryka von Schwelborn. Ta informacja może być prawdziwa. Von Schwelborn, dowódca chorągwi komturii i miasta Tuchola, znany był z tego, że na długo przed bitwą pod Grunwaldem, w czasie trwanie przygotowań do wojny z Królestwem Polskim, ostentacyjnie kazał nosić przed sobą dwa nagie miecze. Pytany, co te miecze mają oznaczać odpowiadał, że kazał nosić przed sobą dwa nagie miecze i nie włoży ich do pochew prędzej, aż umoczy je we krwi Polaków. Co chciał osiągnąć komtur Schwelborn, dokonując takiej demonstracji? Chyba był to objaw jego prywatnego wariactwa. Nie było słychać o innych Krzyżakach, którzy by popełniali podobne niedorzeczności. Nastroje wśród Krzyżaków oscylowały od takich właśnie, jak von Schwelborna, do takich, jak u komtura miasta Mewę (po polsku Gniew nad Wisłą). Komtur Mewę, Jan hrabia von Wenden, agitował z kolei wszystkich innych dostojników krzyżackich, żeby, na litość Boską, dogadać się z Polakami, albowiem ma on przeczucie, że wojna z Polską będzie przegrana. Totalnie przegrana, a więc nie powinno się dopuścić do jej rozpoczęcia. Okazało się, że hrabia miał rację. W każdym razie von Schwelborn zabrał ze sobą te miecze na bitwę pod Grunwaldem i miecze tam były. Bardzo prawdopodobne, że to one zostały przekazane królowi przez heroldów.

Po przegranej bitwie komtur von Schwelborn znalazł się wśród tych nielicznych, nie zabitych i nie rannych, którzy podjęli próbę ucieczki z pola bitwy. Dopędzono ich w miejscowości Falknowo koło Susza. Nienawiść polskich żołnierzy do znanego z ostentacyjnie demonstrowanej wrogości do Polaków von Schwelborna była tak silna, że pomimo wzięcia go do niewoli, został zabity przez obcięcie głowy. Jeśli komuś się wydawało, że pod Grunwaldem nie było miejsca na takie incydenty, ten się zwyczajnie pomylił.

Dalsze losy mieczy grunwaldzkich

Po bitwie oba miecze znajdowały się, jak już pisałem, w Skarbcu Koronnym na Wawelu i stanowiły niezastąpiony element każdej koronacji królewskiej. Tak było, z jednym wszakże wyjątkiem, kiedy to w roku 1733 doszło w Polsce do jednoczesnej elekcji dwóch królów, Stanisława Leszczyńskiego i Fryderyka II Augusta Wettina. Zwolennicy Leszczyńskiego wykradli miecze grunwaldzkie ze skarbca krakowskiego i ukryli je w klasztorze na Jasnej Górze. Na swoją koronację August III Sas musiał sobie dorabiać nowe miecze aż w Dreźnie.

Po upadku Powstania Kościuszkowskiego, w czerwcu 1794 roku Kraków zajęli Prusacy. Rok później, nocą, Prusacy zrabowali zawartość wawelskiego skarbca. Nie ruszyli mieczy grunwaldzkich, nie wiedząc, co zostawiają. Zmyliła ich prostota budowy obu mieczy. Miecze udało się wykraść Tadeuszowi Czackiemu, który potajemnie przewiózł je do muzeum Czartoryskich w Puławach. Przebywały tam aż do czasu Powstania Listopadowego. Gdy po przegranym powstaniu Izabela Czartoryska została zmuszona do likwidacji muzeum, przekazała oba miecze na przechowanie księdzu proboszczowi parafii we Włostowicach.

W roku 1853 patrol żandarmerii carskiej przeprowadzał rewizję na plebani i przypadkowo odkrył schowane tam miecze. Jako nielegalna broń, miecze zostały zarekwirowane i początkowo wywiezione do koszar żandarmerii w Lublinie, by potem znaleźć się na terenie twierdzy w Zamościu. Na tym ślad się urywa. Nikt, do dzisiaj, nie wie, co dalej stało się z tymi mieczami.

Szymon Kazimierski

Tekst ukazał się w nr 19 (71), 17-31 października 2008

 

Czytaj też:

Szczerbiec – legenda i próba dojścia do prawdy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X