Ludwik Kolankowski Ludwik Kolankowski w mundurku gimnazjalnym (fot. Dzięki uprzejmości Archiwum Polskiej Akademii Nauk)

Ludwik Kolankowski

Ludwik Kolankowski (1882-1956) – rektor z Pokucia

Dawne ziemie Polski kojarzą się głównie z miastami: Lwowem, Wilnem czy Grodnem, zapomina się jednak o obszarach bardziej wysuniętych na południowy wschód, takich jak Pokucie – krainie malowniczo położonej nad górnym Prutem, dzisiaj znajdującej się w granicach Ukrainy.

„Pod względem ukształtowania terenu i zalesienia – czytamy we wspomnieniach dawnego mieszkańca tego zakątka – obszar ten był unikalny, niczym nie skażony, tchnący pierwotnością w przepięknym krajobrazie dolin i gór”. Ze względu na swoje położenie, na terenie Pokucia toczyło się wiele bitew i grabieżczych najazdów, ale to ostatnia wojna zniszczyła dawny urok tej krainy. Wiele wieków jej przynależności do Rzeczpospolitej sprawiło, że szereg ważnych postaci, zasłużonych w historii Polski, pochodzi właśnie stąd. Jedną z nich był profesor Ludwik Kolankowski. Do dziś uznawany za wybitnego badacza dziejów Polski i Litwy. Posiadał także zamiłowanie do polityki, przed wojną zdążył nawet zostać jeszcze senatorem. Nazwisko Kolanowskiego jest szczególnie ważne dla mieszkańców Kujaw i Pomorza, to właśnie on jako pierwszy po wojnie kierował, z wielkim oddaniem, Uniwersytetem Mikołaja Kopernika w Toruniu. Niewiele jednak się mówi, że pochodził właśnie z Pokucia.

Ludwik urodził się w ubogiej rodzinie, jako syn Karola i Marii, w Nadwórnej, 21 czerwca 1882 roku. W niedalekiej odległości od jego domu, na pniowskim wzgórzu wznosiła się niegdyś największa warownia na Pokuciu, po której zostały tylko okazałe ruiny. Mimo to, jak słusznie zauważył Stanisław S. Nicieja, ruiny te do dziś mocno oddziałują na wyobraźnię. Pod koniec życia, Kolankowski gdy pisał wspomnienia, z nutką nostalgii zanotował: „Do iluż baśni, klechd [podań ludowych] i fantastycznych opowieści nie dostarczyły wątku przepaściste i rozległe piwnice zamczyska, po którego murach i wzniosłych basztach ja sam jeszcze jako 10-letni smyk w poszukiwaniu gniazd kawek i puchaczy dokoła się wspinałem… A do iluż fantastycznych bojów, zwycięstw i klęsk nie posłużyły otaczające stary zamek zarosłe matecznikiem, olszyną, jarzębiną, leszczyną jary i wąwozy dla całej drobnej młodzieży podzamcza?!”.

Niedaleko od pniowskiego wzgórza nasz bohater uczył się w Nadwórnej. Po jej ukończeniu, chcąc kontynuować naukę, musiał wyjechać jednak znacznie dalej. W Nadwórnej szkoła średnia powstała bowiem stosunkowo późno, bo dopiero w 1936 roku. W wieku dwunastu lat Ludwik przeniósł się więc do Stanisławowa, gdzie został uczniem najsłynniejszego gimnazjum na całym Pokuciu, które mieściło się w starym gmachu pojezuickim, na placu – zwanym wówczas imieniem – Jaśnie Panującego Cesarza Franciszka Józefa. Gimnazjum, nazywane niekiedy „Atenami Pokucia”, mogło poszczycić się wychowankami, którzy chlubnie wpisali się w dzieje Polski. Byli to między innymi: poeta serca Franciszek Karpiński, czołowy bajkopisarz polski Stanisław Jachowicz, czy wysoki rangą polityk Ignacy Daszyński.

Rodzina Kolankowskich, jak już wspomniano, nie należała do zamożniejszych, ojciec choć z zawodu był kowalem „to jednak poza terminatorstwem nigdy nim nie był. Nie stać go było – jak czytamy w zapiskach syna – na kuźnię i narzędzia, tak że poprzestał na mizernych zarobkach tartacznego robotnika dniówkowego”. Ludwik wyruszał więc do Stanisławowa w warunkach niełatwych. Tam zamieszkał w bursie im. J. Kraszewskiego, położonej niedaleko od gimnazjum, przy ulicy Zabłotowskiej, o czym informuje zachowana do dziś tabliczka z nazwą tej ulicy.

Jeszcze przed przyjazdem do Stanisławowa, wspominał: „Zalewałem się łzami rzewnymi, kiedy w dwunastym roku życia przyszło mi rozstać się z czarownym, choć twardym światem lat dziecinnych, by podjąć dalszą naukę w gimnazjum w pięknym grodzie Rewery”. Stanisławów wówczas już mógł uchodzić po Lwowie i Krakowie za trzecie miasto w Galicji. Po pożarze w 1868 roku, dzięki charyzmatycznej postaci burmistrza Ignacego Kamińskiego, miasto podniosło się nie tylko z ruin, ale rozbudowywało się z niesamowitym rozmachem, co z pewnością wpłynęło na znaczenie i jakość pobytu Ludwika w Stanisławowie.

W bursie im. Kraszewskiego, młody Ludwik zetknął się z charakterystycznym dla Pokucia bogactwem kultur. Mieszkali w niej bowiem wychowankowie z różnych szkół, bez względu na wyznanie, zarówno Polacy, Rusini, Żydzi, jak i Ormianie. Przez pierwsze dwa lata pobyt w bursie z trudem opłacał jego ojciec. Od trzeciej klasy, dzięki korepetycjom, Ludwik mógł odciążyć rodziców i zaczął utrzymywać się sam.

W tym miejscu nasuwa się od razu pytanie, jakim był uczniem nasz bohater, przyszły profesor historii i rektor UMK? Odpowiedzią na nie są cudem ocalałe katalogi szkolne i sprawozdania roczne I państwowego gimnazjum w Stanisławowie. Wynika z nich, że Ludwik był postrzegany jako dobry, a czasami nawet jako jeden z najlepszych uczniów w klasie. Najczęściej bowiem otrzymywał stopień ogólny: pierwszy, a niekiedy najwyższy: celujący, który zdobywało zaledwie kilku uczniów, a zdarzało się nawet, że nie było takiej osoby w całej klasie. Poziom wtedy był przecież nieporównanie wyższy od dzisiejszego, gdy niemal wszyscy, bez wyjątku, kończą szkoły.

W 1894 roku, kiedy Ludwik rozpoczynał naukę w gimnazjum stanisławowskim, duża liczba zgłoszonych uczniów sprawiła, że powstały trzy pierwsze klasy: a, b i c. Razem z nim uczęszczało do nich w sumie aż 72 uczniów. W kolejnych latach, z powodu słabych wyników w nauce, coraz większa liczba osób nie była dopuszczana do następnej klasy. Do ostatniej – już tylko jednej – ósmej klasy dotrwało zaledwie 29 uczniów. Nic więc dziwnego, że „gimnazjum miało opinię trudnego i ciężkiego” – o czym pisał jego absolwent z 1899 roku, późniejszy nauczyciel akademicki, profesor Ludwik Jaxa-Bykowski. W innym miejscu dodał: „Szkoła ta była twarda i nie każdy zdołał przejść przez nią zwycięsko. Lecz, ci co się przebili, musieli wyrobić w sobie siłę woli, hart ducha i stalowy charakter, dzięki którym stanęli może na wyżynie ku której niejeden zazdrośnie spogląda”.

Plac Franciszka w Stanisławowie. Po prawej stronie budynek gimnazjum (fot. Biblioteka Narodowa w Warszawie)

Po ukończeniu ośmiu klas uczniowie podchodzili do najważniejszego sprawdzianu w ich życiu, nazywanego tradycyjnie egzaminem dojrzałości. Składał się on, zresztą jak do niedawna, z dwóch części: pisemnej i ustnej. Ludwik znalazł się w gronie garstki uczniów, którzy zdali go z wyróżnieniem. 7 lipca 1902 roku na uroczystości rozdania dyplomów, otrzymał bowiem świadectwo dojrzałości z odznaczeniem. Uznanie to przypadło jeszcze czterem innym absolwentom z jego klasy, osobom jak się później okazało znanym i cenionym w różnych środowiskach.

Pierwszy z nich Henryk Aschkenasy (1884-?) pochodził z żydowskiej rodziny osiadłej w Wołczyńcu. Został jednym z bardziej wpływowych finansistów w Polsce. Był między innymi dyrektorem Banku Zachodniego w Warszawie, wchodził również w skład dyrekcji Warszawskiego Banku Dyskontowego, a oprócz tego znał się na sztuce. Kolekcjonował polskie malarstwo, posiadał arcydzieło Aleksandra Gierymskiego: „Chłopiec niosący snop”, które jeszcze do niedawna uznawano za obraz utracony w czasie wojny. Z kolei Stefan Halibej (1881-1942) z Uścia Zielonego, czynnie brał udział w krzewieniu ukraińskiej oświaty w Galicji. Sprawował funkcję dyrektora gimnazjów w Kołomyi i inspektora szkół we Lwowie.

Trzeci odznaczony abiturient – Józef Reinhold (1884-1928) urodził się w żydowskiej rodzinie w Tyśmienicy. Po ukończeniu gimnazjum i studiów, większość swojego życia poświęcił pracy sędziowskiej i działalności naukowej. Największą rolę odgrywała dlań praca naukowa, przede wszystkim zaś skupił się na prawie karnym. Był profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Uznawano go za twórcę i pierwszego propagatora polityki kryminalnej. Przedwczesna śmierć przerwała jednak jego karierę. W przeciwieństwie do Reinholda, niestety nie wiemy jak potoczyły się dalsze losy Karola Szuszkiewicza (1883-?) z Bednarowa, ostatniego z absolwentów, który w 1902 roku otrzymał świadectwo dojrzałości z odznaczeniem. Jedyna znana nam informacja to wskazany przez kadrę nauczycielską jego przyszły zawód: technika.

Ruiny zamku w Pniowie (fot. Biblioteka Narodowa w Warszawie)

Kolankowskiemu z kolei w tej samej rubryce wpisano, jak wówczas wielu kolegom, przyszły zawód: filozofia, co można rozumieć oczywiście bardzo szeroko. Nie zwlekając za długo, tuż po ukończeniu gimnazjum, Ludwik zdecydował się wstąpić na uniwersytet we Lwowie. Najpierw na prawo, po czym rozpoczął studia historyczne na Wydziale Filologicznym i wybór ten okazał się bardzo trafny. Od tego czasu swoją aktywną działalność historyczną, a później też polityczną, skupił w wiodących miastach w Polsce: Lwowie, Krakowie, Warszawie i Wilnie, po II wojnie światowej zamieszkał zaś w Toruniu.

W pracach historyków, dotyczących osoby profesora Ludwika Kolankowskiego, stosunkowo mało uwagi poświęca się okresowi jego dzieciństwa i dorastania, który przecież u każdego człowieka pełni jakże ważną rolę. Dwadzieścia lat, spędzone najpierw na dalekiej prowincji, w powiecie nawdórniańskim, a później w mieście rodowym Potockich, wywarło na młodym Ludwiku zapewne niemały wpływ na postawę i wybory życiowe. To przecież w Stanisławowie, po raz pierwszy tak mocno dało się zauważyć jego zamiłowanie do nauki, co musiało przecież rzutować na przebieg studiów we Lwowie.

Lata późniejsze, gdy Kolankowski zamieszkał w Toruniu i kierował UMK, uwidoczniły jego specyficzne przywiązanie do osób, pochodzących z Galicji Wschodniej. Rektor otaczał się profesurą przybyłą właśnie stamtąd. Pomogła mu w tym dobra znajomość lwowskiego środowiska uniwersyteckiego, ale bez wątpienia łączyło ich też wspólne pochodzenie, które konsolidowało kresowian po wojnie.

W Toruniu profesor Ludwik Kolankowski, podobnie jak wielu ekspatriantów, zamieszkał już do końca swojego życia. Zmarł 19 marca 1956 roku. Choć od jego śmierci minęło już wiele lat, to mieszkańcy grodu Kopernika do dziś spoglądają na postać rektora z ogromnym szacunkiem. Warto jednak pamiętać, że ten wybitny naukowiec i organizator urodził się i dorastał, na oddalonym kilkaset kilometrów Pokuciu – krainy, która po wojnie została odłączona od Polski.

Jarosław Krasnodębski
Tekst ukazał się w nr 5 (273) 17 marca – 10 kwietnia 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X