Legendy starego Stanisławowa. Część 88 Stara wartownia przy ul. Gwardii Narodowej. Zdjęcie autora

Legendy starego Stanisławowa. Część 88

Nowa wartownia jednostki wojskowej za noc

Do Muzeum „Bohaterów Dniepru” przy ul. Gwardii Narodowej przytyka stara wartownia dawnej jednostki wojskowej. Historia jej powstania przypomina bajkę z „tysiąca i jednej nocy”, gdzie dobry Ginn za noc wystawia przepiękny pałac. Tutaj za noc zamiast pałacu pojawiła się ta dyżurka. W roli Ginna wystąpili żołnierzyki. Natomiast rolę złego czarodzieja odegrał cień groźnego gen. Bielikowa.

Gen. Waleryj Bielikow. Zdjęcie z publikacji „Przykarpacki Czerwonej Gwiazdy”

Na początku lat 80. na tym terenie był rozlokowany sztab 70. Dywizji Gwardii. Jednostka miała za sobą słynny szlak bojowy i starą wartownię z zagrzybionymi ścianami. Do jednostki zawitał z inspekcją dowódca Przykarpackiego Okręgu Wojskowego gen. Major Waleryj Bielikow. Natychmiast zauważył skandaliczny stan wartowni. Jednak zaabsorbowany innymi sprawami zapomniał wytknąć to dowódcy dywizji. Generał powrócił do Lwowa i ogólnie był zadowolony z inspekcji u gwardzistów.

Za jakiś czas wybierał się ponownie do Frankiwska, zadzwonił do jednostki i zapytał, czy naprawiono obskurny wygląd wartowni. Znając wybuchowy charakter gen Bielikowa, dowódca jednostki zapewnił, że wszystko gotowe i jutro generał się o tym przekona. Po odłożeniu słuchawki, ogłosił alarm dla pododdziału budowlanego. Całe popołudnie żołnierze rozbierali stare mury i całą noc stawiali nowe. Na rano wartownia była gotowa.

Jeżeli obecnie na Muzeum jest tablica pamiątkowa gen. Moskalenki, to na dyżurce wypadałoby zawiesić takąż gen. Bielikowa.

Cmentarz zwierząt domowych

Historia ta, oprócz swojej nazwy, nie ma nic wspólnego z powieścią Stivena Kinga. W naszym przypadku jest o wiele bardziej pozytywna niż proza króla horroru.

Na początku lat 80. XX w. wyburzano stary dom przy ul. Szeremety. W kotłowni znaleziono znaczną ilość spalonych kości. Wezwano lekarzy, archeologów i, na wszelki wypadek, milicję. Fachowcy ustalili, że są to kości zwierząt domowych. Ale kto je zabijał i po co urządzał cmentarz w centrum miasta? Okazało się, że nie jest to dzieło maniaka zoologicznego, lecz wszystkiemu winni są farmaceuci.

Rzecz w tym, że w tym budynku mieściła się najstarsza w Stanisławowie apteka. Wówczas, podobnie jak obecnie, leki nie tylko sprzedawano, ale i produkowano na miejscu. Na przykład – węgiel aktywowany wyrabiano z proszku ze spalonych kości. Stąd wielka ilość spalonych kości biednych zwierzątek domowych.

ul. Szeremety, lata 80. XX w. Igor Panczyszyn

W tamtych czasach budowlańcy z większą pieczołowitością odnosili się do wizerunku śródmieścia – wzniesiono nową kamienicę niewiele różniąca się od poprzedniej. Dziś jest to kamienica przy ul. Szeremety 2 (od strony ul. Ormiańskiej).

Historia pewnego zdjęcia

Czasopismo „Ogoniok” było bardzo popularnym periodykiem w okresie ZSRR. W różnych latach jego nakład wahał się od 1,5 do 4 mln egzemplarzy. Pismo ukazywiało życie olbrzymiego państwa, ciągnącego się od Kaliningradu (Królewca) do Wysp Kurylskich. Czy trafiały się tam publikacje o Iwano-Frankiwsku? Osobiście takich nie pamiętam. Ale w mieście był korespondent tego pisma, Igor Hawryłow. Było to na początku lat 80. i oto fragment jego wspomnień.

Inwalida. Igor Hawryłow, 1980

„Zdjęcie „Gdzie byłeś?” należy do ujęć z najbardziej nieszczęśliwym losem. Zrobiłem go na Ukrainie Zachodniej w Iwano-Frankiwsku. W tych dniach do miasta przyjechało wielu gości z państw obozu socjalistycznego, w tym dziennikarzy. Szedłem z hotelu do centrum prasowego i zobaczyłem na przystanku autobusu taką scenę. Dwukrotnie zrobiłem zdjęcie, gdy rzucił się na mnie jakiś wojskowy i zaczął krzyczeć na całe miasto, że zniekształcam radziecki sposób życia, i dlaczego fotografuję inwalidów i w ogóle, skąd się tu wziąłem.

W „Ogonioku” zdjęcia nie wydrukowano i gdziekolwiek je proponowałem – wszędzie mi odmawiano. Redaktor naczelna „Sowieckiego Foto” trzykrotnie własnoręcznie wyjmowała to zdjęcie z kolekcji przysyłanej na „World Press Foto”, wypowiadając przy tym obraźliwe komentarze.

Ale powiał wiatr przemian. W „Sowieckim Foto” zebrała się pełna sala moskiewskich dziennikarzy. Przedmiotem dyskusji było, jak w nowej sytuacji zmienić treść pisma. Wyjąłem to zdjęcie mówiąc: „Drukujcie takie zdjęcia”. W odpowiedzi usłyszałem: „Igorze, a gdzie byłeś wcześniej, dlaczego takich zdjęć nie przysyłałeś do „Sowieckiego Foto?”.

 

Zaczarowany tapczan

Czasami pytają mnie, skąd czerpię materiał do swoich „Legend”? Bywa różnie. Na przykład, tę usłyszałem w przedszkolu „Kalinowa fujarka” przy fabryce „Pozytron”.

Nie wiem jak jest teraz, ale za moich czasów uczniowie starszych klas mieli możliwość zdobyć zawód w tzw. „Centrum oświaty zawodowej”. Chciałem zostać kucharzem i skierowanie na szkolenia otrzymałem do tego przedszkola. Kucharka tamtejsza była kobietą bardzo gadatliwą. W chwili przypływu szczerości opowiedziała mi historię ze swej młodości.

Kompleks żywienia zbiorowego „Jubileuszowy”, lata 70. XX w. Kadr z kroniki filmowej

W latach 80. pracowała w zakładzie żywienia zbiorowego „Jubileuszowy”, naprzeciwko głównego gmachu Akademii Medycznej. Na parterze był tam bar i sklep, na pierwszym piętrze – kawiarnia, a na drugim – restauracja z własnym variete. Na klatce schodowej stał tam olbrzymi stary tapczan. Był tak wygnieciony, że siedzący na nim miał kolana na wysokości oczu, jednak administracja nie śpieszyła się go naprawić czy zamienić. Kelnerzy natomiast nazywali go „czarodziejskim tapczanem” i nie na darmo.

Gdy młoda dziewczyna pytała, na czym polegają jego „czary”, ci tylko się uśmiechali. Niebawem nadszedł okres świąt noworocznych. W restauracji bankiety następowały jeden po drugim. Podchmieleni klienci, rozgrzani tańcami, lubili spocząć na tapczanie, popalić, pogadać o życiu. Po zmianie, gdy goście już się rozeszli, kelnerzy przewracali tapczan i zbierali monety, które wypadały z kieszeni siedzących. Zdarzały się dnie, gdy zbierano tam nawet do pięciu rubli. Gdy się wspomni, że butelka piwa kosztowała 50 kopiejek, była to dość dobra „premia”.

Kelnerzy z restauracji „Jubileuszowej”. Kadr z kroniki filmowej

Nagrobek z kotwicą

Stary chrześcijański cmentarz za dzisiejszym hotelem „Nadija” zaczęto niszczyć systematycznie na początku lat 80. XX w. Koparkami wyryto głębokie doły, do których spychacze zsuwały stare nagrobki, wprawdzie nie wszystkie – inteligencji miasta udało się kilka odwojować. Były to groby znanych działaczy kultury. Na przykład, zachował się pochówek przyjaciela Karola Marksa i powstańca Świdzińskiego, ukraińskiego kompozytora Denisa Siczyńskiego czy adwokata i przyjaciela Iwana Franki Melitona Buczyńskiego.

Ale wśród zachowanych nagrobków uchował się jeden, który nie był odnotowany w żadnym „ochronnym” dokumencie. Jest to skromna mogiła Elżbiety Delfiny z Bilińskich, wdowy po oficerze Piotrowskim. Leży przy wejściu na „Skwer pamięci” od strony ul. Melnyka. Żadnych szczególnych zasług z jej strony nie odnotowano. W encyklopediach i informatorach nie ma o niej ani słowa. Dlaczego więc oszczędzono jej nagrobek?

Nagrobek Elżbiety Piotrowskiej. Zdjęcie autora

Opowiedziano mi kiedyś o nim interesującą historię. Nagrobek dekoruje kamienny krzyż i kotwica, jako symbol wiecznej przystani. Wśród operatorów koparek był dawny marynarz i po prostu nie podniosła mu się ręka na zniszczenie tego morskiego symbolu. Nie tknął nagrobka sam i kolegom zabronił.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 11 (447), 14 – 27 czerwca 2024

X