Eugeniusz Bodo

Eugeniusz Bodo

Książę i żebrak. Eugeniusz Bodo

Słynna powieść Marka Twaina o tym tytule przedstawia historię syna króla i syna złodzieja.

Chłopcy, podobni do siebie jak dwie krople wody, zamienili się ubraniem. Syn złodzieja stał się księciem, a króla – nędzarzem. Nasza opowieść będzie o chłopcu, który z pozycji księcia spadł na samo dno ludzkiej nędzy. Nie będzie miała dobrego zakończenia. 

Są ludzie świecący jak gwiazdy. Ludzie, którym zawsze wszystko się udaje, a dzięki licznym talentom, jak gdyby bez najmniejszego wysiłku. Są rzutcy i dynamiczni. Otacza ich orszak zapatrzonych i zauroczonych przyjaciół, znajomych i pochlebców, którzy czekają z niecierpliwością na to, co idol powie, jak się zachowa, w co się dzisiaj ubierze…

28 grudnia 1899 r., w Genewie, mieszanemu polsko-szwajcarskiemu małżeństwu urodził się chłopak. Bogdan Eugène Junod. Jego ojciec Teodor Junod był Szwajcarem, matka Jadwiga Anna Dorota z Dylewskich, była Polką. Rodzice wyznawali kalwinizm i w takiej religii wychowywali syna. Po latach, z pierwszych liter swojego imienia i pierwszych liter trzeciego imienia matki, chłopak utworzy sobie pseudonim artystyczny – BODO!

Teodor Junod zajmował się prowadzeniem objazdowych teatrzyków i kabaretów, z którymi rodzina wędrowała przez całą Rosję i dopiero w 1903 r. osiadła na stałe w Łodzi. Tutaj pan Junod założył pierwsze w Łodzi kino o nazwie „Urania”. Sama koncepcja kina w stale rozrastającej się Łodzi była niewystarczalna, a wobec tego, doszły do niego wkrótce występy cyrkowe i programy kabaretowe.

Bodo rozpoczyna karierę artystyczną
Mały Bogdan wzrastał w towarzystwie tancerzy, kuglarzy i piosenkarzy, a że miał do tego smykałkę, już w wieku lat dziesięciu opracował własny numer sceniczny zwany „10-letni kowboj Bodo – cudowne dziecko XX wieku”. Przebrany w kostium kowboja, mały Bodo żonglował lassem, strzelał z kolta, fertycznie tańczył szalone irlandzkie tańce i bardzo ładnie śpiewał „Yankee Doodle”, czym rozgrzewał widownię, wiwatującą i bijącą mu brawa na stojąco.

Od razu trzeba powiedzieć, że to bardzo nie podobało się jego matce. Między rodzicami dochodziło do spięć. Ojciec nie miał nic przeciwko występom estradowym małego Bogdana, matka natomiast uważała, że syn powinien zająć się nauką, aby w przyszłości zostać szanowanym lekarzem. Wreszcie między rodzicami nastąpił rozwód. Bogdan został z ojcem, matka zaś wyjechała za granicę.

Bodo rozpoczął naukę w łódzkiej szkole handlowej, ale widać było, że kompletnie nie nadawał się do tego zawodu. Do wymarzonej przez matkę medycyny miał talentu chyba jeszcze mniej, bo mdlał na widok każdej, nawet niewielkiej rany. 

Wreszcie, zniecierpliwiony głupią nauką w głupiej szkole, w 1916 r. uciekł z domu, pojechał do Poznania, a tam znalazł zatrudnienie w teatrze „Apollo”, początkowo, jako bileter, ale już od 11 stycznia 1917 r., jako piosenkarz i tancerz. Na pewien czas wraca do Łodzi, potem występuje w Lublinie, by w końcu, w 1919 r. przenieść się do Warszawy. Do stolicy zaprasza też matkę, która nareszcie pogodziła się z myślą, że Bogdan jednak nie będzie sławnym doktorem, więc w kąt odłożyła marzenia i wzięła się za prowadzenie domu. 

Bodo zaangażował się do teatrzyku „Sfinks” i tam poznał słynnego już wówczas aktora Ludwika Sempolińskiego. Według Sempolińskiego: „Był doskonałym tancerzem i świetnym piosenkarzem, bardzo muzykalnym, choć głosu nie miał nadzwyczajnego. Do osiągniętych później rezultatów było jeszcze wtedy daleko. Nawet nie miał własnego fraka. Kiedy wyjechał z Warszawy, posyłałem mu moje piosenki, bo nie stać go było na kupno”. Zabawne, nieprawdaż? Biedny był wtedy ten Bodo. Nie miał nawet własnego fraka!

Bożyszcze Warszawy
Ale ten okres nie trwał długo, bo na jesieni 1920 r. Bodo występował już w najbardziej chyba promującym aktorów kabarecie „Qui Pro Quo”. Miał własny frak, który, nota bene, leżał na nim jak ulał. Od tego momentu Bodo staje się bożyszczem Warszawy. Występuje w kabaretach „Qui Pro Quo”, „Morskie Oko”, „Cyganeria”, „Cyrulik Warszawski”. Pięknie śpiewa i tańczy, a w każdym jego występie widać naturalną, świetną grę aktorską.

Bodo nie jest aniołkowaty, ani gogusiowaty. Jest jakby zaprzeczeniem dotychczasowego ideału, który wymagał, aby aktor był śliczny. Bodo reprezentował typ mężczyzny mocno zbudowanego i sprawnego fizycznie, ale jednocześnie nadzwyczaj miłego, naturalnie dowcipnego, szarmanckiego i przyjacielskiego. Tym zdobywał publiczność. Porównywano go do francuskiego gwiazdora Maurice Chevaliera, bo obaj cieszyli się podobną sławą i uwielbieniem.

Jeszcze więcej popularności przyniosły mu filmy, w których zaczął występować. Wtedy dopiero osiągnął szczyty powodzenia i bogactwa. Znało go każde dziecko w Polsce. Kobiety za nim szalały. Każda rola, którą zagrał – była wydarzeniem, każda piosenka, którą zaśpiewał –stawała się szlagierem. Tak było z „Titiną” – piosenką francuską, którą wystarczyło, że raz zaśpiewał, aby na drugi dzień śpiewała ją cała Polska. Takich szlagierów Boda było dużo więcej: „Umówiłem się z nią na dziewiątą”, „Już taki jestem zimny drań”, „Baby, ach te baby”, czy „Sex appeal”.

A filmy? – Było ich ponad trzydzieści! Wszystkie przynosiły ogromne zyski i Bodo mało, że sławny, stał się też bardzo bogaty! Teraz stać go już było nawet na kilka setek najszykowniejszych fraków. Do tego, oprócz talentu i wytężonej pracy, jaką opłacał sukcesy, miał jeszcze dużo szczęścia. Wszystko się mu udawało, a teatry i producenci filmowi wyrywali go sobie z rąk.

Król Mody
W 1936 r. Bodo uzyskał tytuł „Króla Mody”. Reklamował krawaty, kapelusze, marynarki Old England. Nigdy nie reklamował alkoholi, choć kuszono go wielkimi pieniędzmi, bo ten idol był absolutnym abstynentem! Przez całe życie nie wypił kieliszka wódki, czym zdawał się być dziwakiem na tle dość mocno „trunkowych” koleżanek i kolegów. Bodo za to lubił dobrze zjeść, a mazurki wielkanocne po prostu uwielbiał. Kupował je zawsze w tak dużych ilościach, żeby mu starczyły aż do Bożego Ciała! Było w nim jeszcze coś doprawdy dziwnego. Bodo pasjonował się… wyszywaniem makatek, takich z koralikami, którymi miał wytapetowane mieszkanie i którymi obdarowywał znajomych. Każdy z obdarowanych chodził potem przez kilka dni z oczami w słup. No, nie pasowało to nijak do tego Bodo, jakiego się znało!

Było w nim coś maminsynkowatego, to fakt. Nie na próżno żartowano, że Bodo kocha na pierwszym miejscu matkę, a na drugim – swojego psa, wielkiego doga arlekina Sambo. Bodo, bywalec wielu drogich restauracji, miał pozwolenie przychodzenia do lokali z psem. Sambo znany był powszechnie z tego, że gryzł tylko znajomych Boda i nigdy nie atakował ludzi postronnych. Często widziano ich razem w najlepszych knajpach. Bodo i Sambo.

Bodo rzekomo był kobieciarzem. Rzekomo zmieniał kobiety, jak rękawiczki. Taka była o nim potoczna opinia, ale czy to była prawda? – Może była to tylko rola, jaką grał? Rola narzucona mu przez życie na świeczniku, w gwarze, w tłumie. Coś, co uzupełniało stereotyp powodzenia. Bodo – artysta! Bodo – szczęściarz! Bodo – kobieciarz! 

Tak naprawdę wiedziano tylko o dwóch paniach, które można było nazwać jego wybrankami. Polskiej aktorce pochodzenia żydowskiego Norze Ney i Tahitance Reri. To fakt, że Bodo interesował się tylko kobietami o ciemnej karnacji i jeśli już się kochał, to w brunetkach. Romans z piękną Norą trwał kilka lat, ale jakoś nie zakończył się małżeństwem, choć do małżeństwa zdawało się być bardzo blisko. I kiedy już z Norą wszystko się skończyło, pojawiła się Reri. 

Była to Tahitanka z wyspy Bora-Bora, którą reżyser Murnau zaangażował do kręconego w plenerach Polinezji filmu „Tabu”. Reri miała wtedy 17 lat, była piękna, naturalna i swobodna, jak wszystkie dziewczyny z tych szczęśliwych wysp. Praca przy filmie trwała półtora roku, po czym Murnau zabrał Reri ze sobą do Stanów Zjednoczonych, a tam załatwił jej angaż na Broadwayu. W Stanach Zjednoczonych Reri chodziła do szkoły, uczyła się angielskiego i francuskiego. Producenci „Tabu” wysyłali Reri do Europy. Miała promować film poprzez szereg występów pokazujących publiczności folklor Polinezji. W 1933 r. Reri, już sławna w Niemczech, przyjeżdża do Warszawy. Na pierwszym występie, który dała w kinie Alhambra, zobaczył ją Eugeniusz Bodo, no i zakochał się po uszy! Bodo zaczął namawiać ją, by została w Polsce. Jej szefowie z Hollywood nie mieli nic przeciwko temu i Reri sprowadziła się do mieszkania Bodo! Mieszkali teraz razem, jeszcze bez ślubu, z matką Boda, kobietą podobno bardzo staromodną i apodyktyczną. – A tu taka tolerancja!

W roku 1934 wchodzi na ekrany film „Czarna perła”, gdzie Bogdo i Reri występują razem. Reri wypada w nim wspaniale. No i wtedy, jakby pod wpływem przekleństwa złej czarownicy, między kochankami dochodzi do zerwania! Bodo powoli odwraca się od Reri twierdząc, że nie można z nią wytrzymać, bo Reri pije jak smok!! (Rzeczywiście piła ostro!) Reri natomiast twierdzi, że nie wie dlaczego Bodo ją zaniedbuje i może pije właśnie, dlatego. Ze sprawy pomiędzy obojgiem aktorów powoli robi się skandal. Znalazła się wielka grupa ludzi, przeważnie mężczyzn zakochanych w Reri, którzy oskarżali Boda, że rozkochał w sobie dziewczynę, a teraz, bezczelnie ją od siebie odtrąca. Byli też i tacy, którzy się odgrażali, że jeśli tylko dopadną Boda, to mu wleją! Przyjdzie czas, że popularny w Polsce pisarz Arkady Fiedler porówna wzgardzoną miłość Reri do miłości królewny, zakochanej w świniopasie…

Tymczasem „świniopas” bardziej, niż kiedy indziej, przypominał księcia z bajki. Jest bogaty, jeździ własnym, wytwornym samochodem, wszyscy go znają, trzy pokolenia Polek kochają go i szaleją za nim. Wreszcie w 1938 r. zostaje odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi! W kwietniu 1939 r. Bodo otworzył swój własny lokal na ulicy Foksal pod nazwą „Cafe Bodo”. Na drugim piętrze tej samej kamienicy kupił drogi, czteropokojowy apartament, do którego przeniósł się z matką.

We wrześniu 1939 roku Bodo znalazł się we Lwowie
Od 1 września 1939 r. miał występować w nowoutworzonym kabarecie o nazwie „Tip-Top”… Dlaczego we wrześniu 1939 r. Bodo znalazł się we Lwowie, istnieje chyba kilkanaście różnych tłumaczeń. Jedno mniej wiarygodne od drugiego. Oto kilka z nich.

– Uciekał jakoby przed Niemcami – tylko nikt nie potrafi powiedzieć, dlaczego miałby przed nimi uciekać. Miał powody uciekać jego przyjaciel Ludwik Sempoliński, za kabaretowe parodie Adolfa Hitlera i piosenkę „Ten wąsik”. Mógł się spodziewać rozstrzelania Melchior Wańkowicz za książkę „Na tropach Smętka”, ale Bodo??

– Zniechęciły go jakoby zakazy występowania dla polskich artystów w okupowanej Warszawie i Bodo chcąc nadal uprawiać swój zawód, odnajął komuś kawiarnię „Cafe Bodo” i wyjechał do Lwowa, gdzie Rosjanie pozwalali na takie występy. – Tu już chyba zabrał głos ktoś, kto nie ma zielonego pojęcia o warunkach, jakie panowały w okupowanej Polsce. Niemcy nie tyle zabraniali grania w teatrach, co raczej zastrzegali sobie prawo cenzurowania przedstawień, a teatry i teatrzyki legalne istniały pod niemiecką okupacją w najlepsze. Nawet Teatr Rosyjski działał w Warszawie w trakcie walk na froncie wschodnim.

Inną sprawą był zakaz grania dla Niemców, wydany aktorom przez Polskie Państwo Podziemne, ale były od tego zakazu wyjątki, jak choćby kawiarnie artystyczne, gdzie aktorzy występowali za pozwoleniem władz podziemnych i to niejednokrotnie razem z aktorami z „wyklętych” teatrów legalnych. Gdyby Bodo chciał grać w okupowanej Warszawie, mógłby sobie grać.

Myślę jednak, że Bodo wyjechał do Lwowa wraz z całym tłumem uchodźców, po słynnym przemówieniu radiowym płk Romana Umiastowskiego z dnia 7 września 1939 r., w którym pułkownik zwracał się, szczególnie do mężczyzn, by rozpoczęli wycofywanie się na tereny wschodnie, gdzie mają być formowane nowe, wielkie jednostki Wojska Polskiego. Gdzieś przeczytałem, że Bodo opuścił Warszawę 9 września 1939 r. Jeśli ta informacja jest prawdziwa, to wszystko by się zgadzało. 

Pod koniec września 1939 r. Lwów pękał we szwach. Nagromadziła się w nim tak wielka liczba uchodźców, że miasto, podobno, potroiło liczbę mieszkańców! Giełda artystyczna samorzutnie ukształtowała się w „Klubie Artystów” przy ul. Jagiellońskiej i Bodo natychmiast został tam zaangażowany do zespołu występującego w kinie „Stylowy”. W październiku zatrudnił się w Teatrze Miniatur.

W grudniu do Lwowa przybyła komisja z Moskwy, która z ramienia Rady Komisarzy Ludowych przeprowadziła weryfikację artystów. Polacy mogli mieć dwa teatry i trzy orkiestry. Bodo został konferansjerem i piosenkarzem w zespole „Tea-Jazz” Henryka Warsa.

Bodo i teraz błyszczał na tle zespołu, bo nareszcie mógł wykorzystać nienaganną znajomość języka rosyjskiego, którą posiadł podczas przebywania z ojcem w Rosji oraz w trakcie nauki w szkołach carskiej jeszcze Łodzi. Nie znaczy to, że zespół występował tylko dla publiczności rosyjskiej, chodzi raczej o to, że po zejściu z afisza jego programu we Lwowie, zespół udawał się w tournée po Związku Radzieckim, gdzie dominowała publiczność rosyjska. I wśród Polaków, i wśród Rosjan, Bodo zdobywał ogromne brawa. Powodziło mu się bardzo dobrze. Nagrywał nawet płyty.

Bodo przebywał z zespołem na dwóch takich objazdach, po czym oświadczył zaskoczonym kolegom, że na trzeci nie pojedzie. Postanowił bowiem podjąć starania o wyjazd ze Związku Radzieckiego do Stanów Zjednoczonych. Złożył już na milicji odpowiednie dokumenty, a w szczególności, szwajcarski paszport. Zaskoczeni koledzy dopiero teraz dowiedzieli się, że Bodo jest Szwajcarem! Próbowano namówić go, by jednak pojechał z zespołem, ale Bodo odmawiał. Chciał czekać na wymarzoną wizę do Stanów. Przeniósł się ze Lwowa do Brzuchowic i tam oczekiwał na pomyślne załatwienie podania. Czekał tak kilka miesięcy.

22 czerwca 1941 r. Wehrmacht zaatakował Związek Radziecki i od razu, już w bitwach na granicy, pobił i zmasakrował Armię Czerwoną, która rzuciła się do panicznej ucieczki. Do równie panicznej ucieczki rzucili się działacze partyjni, enkawudziści, milicjanci i in. Wiadomo, co mogło czekać tych panów ze strony Niemców. Przed opuszczeniem Lwowa funkcjonariusze NKWD wymordowali więźniów polskich i ukraińskich w więzieniach na Zamarstynowie, Łąckiego i w Brygidkach.

W tym zamieszaniu Bodo gdzieś zniknął i nikt nie wiedział, co się z nim stało. Opowiadano sobie najróżniejsze opowieści, często wykluczające się nawzajem:
– Bodo miał zostać zatrzymany we Lwowie 25 czerwca o godz. 11:00, przy pomniku Agenora Gołuchowskiego, przez patrol składający się z trzech Rosjan. Rosjanie odprowadzili go głąb parku i tam rozstrzelali.
– Bodo został zabity w więzieniu w Śniatynie.
– Został zastrzelony przez enkawudzistów w Horodence.
– Widziano go zastrzelonego w jego mieszkaniu we Lwowie.
– Zamordowano go w więzieniu na Łąckiego. Jego dentysta rozpoznał zmasakrowane zwłoki aktora po uzębieniu.
– To nie było więzienie na Łąckiego! Bodo został zamordowany w więzieniu Brygidki.
– Widziano ciało Eugeniusza Bodo na Syberii, w wagonie kolejowym pełnym zamarzniętych trupów. 

No i wreszcie oficjalna wersja przedstawiana przez komunistyczne władze w czasach Polski Ludowej. – Bodo został rozstrzelany przez Niemców w zajętym przez nich Lwowie. Jest to bezczelne kłamstwo, ponieważ polscy komuniści bardzo dobrze wiedzieli, co stało się z Eugeniuszem Bodo.

Bodo zaaresztowany przez Sowietów
Po jakimś czasie stało się jasne, że aresztowali go Sowieci i dla jakichś swoich celów trzymają w więzieniu. O zwolnienie Bodo występowali do władz sowieckich przedstawiciele ambasady polskiej i emigracyjnego rządu na Zachodzie. Sowieci byli głusi na te akcje dyplomatyczne. Mieli bowiem wspaniały w ich mniemaniu wybieg. Bodo legitymował się wobec nich paszportem szwajcarskim, więc co w tej sprawie mają do powiedzenia dyplomaci polscy?

Myliłby się ktoś uważając, że stanowisko Rosjan wynikało z nieznajomości sytuacji, w jakiej znalazł się Bodo. Może podwójne obywatelstwo w tamtych czasach nie było tak pospolite, jak obecnie, ale proszę być spokojnym. Rosjanie doskonale wszystko wiedzieli i mieli pełne rozeznanie w tej sprawie. Później okaże się, że pod wpływem rozmów z polskimi dyplomatami, Bodo został sprowadzony do Moskwy z więzienia w Ufie, gdzie akurat przebywał. Prawdopodobnie chciano go przehandlować w zamian za jakieś polskie ustępstwa. Z przebiegu następnych wydarzeń widać, że z tego handlu nic jednak nie wyszło. Umowa Sikorski – Majski też nie na wiele przydała się biednemu Bodo, bo zobowiązywała Rosjan do zwalniania z więzień i łagrów obywateli polskich. A oni, z faryzeuszowskim uśmiechem twierdzili, że Bodo, to przecież Szwajcar, a Szwajcarów zwalniać nie muszą.

W 1943 r. prokomunistyczny Związek Patriotów Polskich, wciąż łasy jakiegokolwiek polskiego poparcia, wystąpił do władz Związku Radzieckiego o uwolnienie Bodo. Pomysł był doskonały. Uwolnić Bodo! Byłaby to dla Związku Patriotów wielka sława i dlatego warto było się o Boda upomnieć. Skoro towarzysze ze Związku Patriotów próbowali uwolnić Boda w ten właśnie sposób, to znaczy, że wiedzieli o tym, że trzymają go Rosjanie, że Bodo nie został zabity przez Niemców we Lwowie, jak potem będą kłamać całej Polsce w żywe oczy. „Wyzwoliciele” nic jednak nie osiągnęli, co świadczy o tym, jak naprawdę byli traktowani przez swoich protektorów. Oświadczono im bowiem, że owszem, Bodo gdzieś siedzi, ale gdzie, to nie wiadomo, że poszukają… Podobnie kłamali generałowi Sikorskiemu w sprawie polskich oficerów. Wierzycie Państwo w to, że oni nie wiedzieli, gdzie siedzi Bodo? Bo potem, kiedy Bodo już umarł, jakimś cudem natychmiast go odnaleźli!

Co więc działo się z Bodem od czasu, gdy złożył u władz podanie o wizę wyjazdową z ZSRR i ów fatalny szwajcarski paszport? Obecnie wiemy już niemało.

W 1990 r. ukazała się w Rosji książka muzykologa polskiego pochodzenia Alfreda Mirka pod tytułem „Dziennik więźnia”, w której autor przedstawia niezwykłe spotkanie, jakie miał w celi moskiewskiego więzienia na Butyrkach. Wiosną 1943 r. spotkał się tam z Bodo, którego znał dobrze jeszcze z roku 1940. Podczas jednego z koncertów zespołu „Tea-Jazz” kupił nawet płytę z piosenką śpiewaną przez Bodo. W wieloosobowej celi siedział samotnie, biedny i zagłodzony Bodo, starannie unikany przez wszystkich współwięźniów. Sprowadzono go do Moskwy z więzienia w Ufie jesienią 1942 r. Bodo nie miał pojęcia, czemu go tu przewieziono. Niczego od niego nie chcieli. Nie przesłuchiwali. Jakby o nim zapomnieli. Mirek i Bodo spędzili we tej samej celi kilka miesięcy. Bodo opowiadał:

„W czerwcu 1941 r. we Lwowie weszło do mnie dwóch. Zaproponowali, żebym się ubrał i pojechał z nimi. Byłem przekonany, że chcą mnie uratować przed niemiecką okupacją. Żartowałem, wziąłem płaszcz, kapelusz. Wsiedliśmy do samochodu i pędziliśmy bez wytchnienia, żeby się wydostać z zachodniej Ukrainy. Zatrzymaliśmy się dopiero wieczorem w jakimś dużym mieście. Zamknęli mnie w garażu siedziby NKWD, a sami poszli zjeść i wyspać się. Rano zjawili się odmienieni nie do poznania. Poprzedniego dnia uciekali jak zające, teraz syci i różowi na twarzach przedstawiciele wielkiego państwa radzieckiego. Traktowali mnie jak powietrze. W ciągu tej nocy napiłem się tylko wody z kranu. Pomknęliśmy do Moskwy. Przywieźli mnie do Butyrek – i tak tu siedzę”.

Nietrudno zrozumieć postępowanie obu enkawudzistów, którzy aresztowali Boda. Do Lwowa podchodzili Niemcy i trzeba było wiać! Jednak po drodze można było się natknąć na jakieś patrole NKWD, wyłapujące takich uciekinierów. Inaczej by było, gdyby się nie uciekało, a na przykład konwojowało niebezpiecznego szpiega. Prawda? – Gdzie jest ten frajer ze szwajcarskim paszportem?!!

Bodo cierpiał okropny głód. Żeby oszukiwać żołądek wciąż popijał wodę z solą. To nie mogło się dobrze skończyć. „Nie chciałem mu dawać soli – pisał Mirek, ale tak prosił, że nie sposób mu było odmówić”. Bodo chudł, a jednocześnie puchł. Skórę na głowie pokrywały mu jakieś okropne owrzodzenia. Słabł coraz bardziej.

W kwietniu 1943 r. Mirek został zapisany na transport do łagru. Przed wyjazdem podarował Bodo woreczek na chleb. Wtedy Bodo: „Oderwał z poły płaszcza kwadrat z podszewki, wysupłał z ręcznika nici, pożyczył od kogoś grubą, wykonaną więziennym sposobem igłę i zawijając na kolanie brzegi materiału podszył je. Wyszła chusteczka. To było wszystko, co mógł mi ofiarować”. Po pewnym czasie Mirek spotkał więźnia, który był świadkiem śmierci aktora.

Niedługo po Mirku, Bodo został również wysłany do łagru: „Z wielkim trudem, podtrzymywany, czepiając się uchwytów więziennego samochodu, znalazł się w środku. Ani płaszcza, ani kapelusza już wtedy nie miał”. – Według relacji autora wspomnień o Bodo:
„W chwili przybycia do łagru był w agonii. Nie wiadomo, czy żył jeszcze, gdy podnoszono go z zalanej moczem podłogi towarowego wagonu i niesiono do obozowego szpitala. Tam stwierdzono zgon… Zmarłego Bodo umieszczono w stodole, gdzie mieściła się kostnica, potem wrzucono do zbiorowego grobu”.

Oficjalnego potwierdzenia śmierci Boda nie można się było doprosić do czasu upadku Związku Radzieckiego. Dopiero na polecenie prezydenta Jelcyna rosyjski Czerwony Krzyż „znalazł” dokument świadczący o tym, że Bodo zmarł 7 października 1943 r. w łagrze Kotłas koło Archangielska. W 1941 r. został skazany na pięć lat więzienia przez Specjalne Kolegium przy NKWD, jako element społecznie niebezpieczny. Jego matka wciąż wierzyła, że Bodo żyje i kiedyś wreszcie do niej przyjedzie. Ale to ona przeżyła syna. Zmarła w styczniu 1944 r. i jest pochowana na cmentarzu ewangelickim w Warszawie. Pies Sambo też przeżył swojego pana. Został zabity dopiero podczas powstania warszawskiego. 

Szymon Kazimierski
Tekst ukazał się w nr 23-24 (147-148), 16 grudnia 2011 – 12 stycznia 2012

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X