Jan Milikowski

Jan Milikowski

Rewolucyjny księgarz lwowski

Księgarz to bardzo zobowiązujące słowo – twierdzą specjaliści z branży księgarskiej. Przeciętny czytelnik raczej nie zastanawia się nad tym, że właściciel księgarni to bardzo często człowiek, który w pewnym stopniu odpowiada za rozwój intelektualny czytelnika, wszak to on sprowadza książki, po które sięgniemy lub nie.

W Polsce na temat przygotowania do zawodu księgarza, jako jeden z pierwszych, wypowiedział się Józef Zawadzki, najwybitniejszy polski księgarz i wydawca pierwszej połowy XIX wieku. W swoim memoriale z roku 1818 pisał między innymi o znaczeniu wykształcenia księgarzy. Pisał też o tym, że „jest potrzeba ażeby, księgarzy było wielu po różnych miejscach kraju swą profesję sprawujących”. W kraju pod zaborami, miało to ogromne znaczenie. Również we Lwowie w okresie zaborów polskim wydawcom i księgarzom przypadła jedna z najważniejszych misji w kraju, ich działalność miała nie tylko przeciwstawić się wynaradawianiu społeczeństwa, miała też pozostać ważnym elementem życia umysłowego miasta i regionu. Jeden z najwybitniejszych księgarzy lwowskich przybył do miasta ze Śląska Cieszyńskiego.

Jan Milikowski urodził się w 1781 roku w Oldrzychowicach koło Cieszyna. Ukończył gimnazjum w Bratysławie, następnie pracował jako nauczyciel w Końskiej koło Cieszyna. Zmienił dość szybko zawód, wkrótce można go było spotkać w Berlinie, gdzie rozpoczął praktyki jako księgarz. Kilkanaście lat (od roku 1803) związany był z księgarnią K. B. Pfaffa, gdzie od 1817 roku pełnił funkcję kierownika.

Przybył do Lwowa około 1820 roku. Wspólnie z Ignacym Kuhnem założył we Lwowie księgarnię pod szyldem „Kuhn i Milikowski”. Sklep funkcjonował później jako Księgarnia Narodowa i Zagraniczna, Handel Muzyczny i Umniczy. Milikowski rozwijał swoją działalność również poza Lwowem, filie księgarni powstały w Tarnowie i Stanisławowie. Z księgarni i składów Milikowskiego zaopatrywano w książki sporą część kraju – okręgi tarnowski, bocheński, rzeszowski, jasielski, sądecki, kołomyjski i brzeżański. Księgarnie w Stanisławowie i Tarnowie były jedynymi księgarniami prowincjonalnymi w Galicji.

Lwowska księgarnia Milikowskiego mieściła się od roku 1822 w Rynku, w kamienicy pod numerem 25. Prowadzili tam wspólnicy również działalność wydawniczą, drukowano wiele interesujących pozycji, w tym również zakazaną literaturę emigracyjną. Jan Milikowski sprowadzał też do księgarni pozycje zakazane przez cenzurę. W 1827 obaj panowie wydali „Sonety” Adama Mickiewicza z ilustracją muzyczną Karola Lipińskiego. Było to pierwsze lwowskie wydanie Mickiewicza, dzieło wydano w drukarni Piotra Pillera. W latach 1827-1828 nakładem Jana Milikowskiego wydano „Polihymnię czyli piękności poezji polskiej” – sześciotomową antologię zawierającą wyjątki dzieł najbardziej znanych polskich poetów.

Pierwszym wydawcą „Pana Tadeusza” mógł być Jan Milikowski. Był gotów zapłacić Mickiewiczowi za dzieło, kiedy poemat nie był napisany nawet w połowie. Wieszcz znalazł jednak wydawcę, który zaoferował mu dwa razy tyle (Fot. mat. pras. gazetacodzienna.pl)

Po śmierci wspólnika Ignacego Kuhna w 1835 roku, Milikowski sam prowadził księgarnię. Były to złote czasy dla działalności księgarskiej – pole działalności ogromne, a zakładów księgarskich jak na lekarstwo. Miał więc Milikowski ze swojej działalności duże zyski i wkrótce dorobił się sporego majątku. Był właścicielem kamienicy przy ul. Blacharskiej we Lwowie. Utrzymywał kontakty z oficynami wydawniczymi w kraju i za granicą – w Warszawie, Brukseli, Paryżu, Lipsku i Wiedniu. 

Był jedną z najważniejszych postaci w świecie księgarskim. Wokół jego księgarni skupiało się życie kulturalne Lwowa – stałymi bywalcami księgarni byli profesorowie Uniwersytetu Lwowskiego i literaci. Z czasem stała się księgarnia czymś na kształt kasyna literackiego, gdzie można było zapoznać się z wszelkimi nurtami literackimi i nowościami wydawniczymi. O oficjalne założenie takiego „Kasyna” w swojej księgarni zabiegał Milikowski bez skutku. Sądząc z tego jak wiele wysiłku poświęcił organizacji imprez i rozmaitych przedsięwzięć, był społecznikiem z prawdziwego zdarzenia. Wśród organizatorów I zjazdu księgarzy w roku 1846 spotykamy też jego nazwisko.

Powiadano we Lwowie, że Milikowski był przedsiębiorcą, który wypłacił pierwsze honorarium literackie w gotówce za pracę zleconą – trzydzieści guldenów otrzymał od niego Józef Borkowski za przekład „Bogów Grecji” Schillera. Wydał potem Milikowski bardzo ozdobnie tekst niemiecki wraz z tłumaczeniem, ogłaszając nazwisko autora tłumaczenia. Zaopatrywał też czytelników lwowskich w prasę zagraniczną sprowadzaną do Austrii, ściągał też periodyki emigracyjne.

Około roku 1840 Jan Milikowski próbował sprowadzić legalnie dzieła Mickiewicza do Lwowa. Zdumienie urzędników austriackich wywoływał fakt, że znalazł się ktoś, kto sprowadzić chce prace filareta i autora Konrada Wallenroda. Milkowski, zamawiając dzieła emigracyjne i zakazane, wyrobił sobie prywatne kontakty, które pozwoliły mu na utrzymywanie stosunków ze wszystkimi znanymi twórcami. W 1848 roku Juliusz Słowacki właśnie jemu przesłał swoje tomiki do druku. Księgarz jeździł do Paryża prowadzić rozmowy w sprawie zakupu rękopisów Adama Mickiewicza.

Musiał działać z dużą ostrożnością, wciąż borykał się z cenzurą austriacką, a dodatkowo znajdował się pod stałym nadzorem policji. Jeszcze za życia jego wspólnika Ignacego Kuhna, doszło we Lwowie do głośnego procesu, podczas którego doszło do rewizji i aresztowań – represje dotknęły głównie Ossolineum, aresztowano i skazano na karę więzienia dyrektora Konstantego Słotwińskiego oraz aresztowano i opieczętowano mienie drukarni ossolińskiej. Milikowski i Piller zostali poddani śledztwu z powodu przekroczenia przepisów cenzury. W sklepach i mieszkaniach księgarzy przeprowadzano rewizje. Podczas przeszukania podobno nie wykryto schowanej starannie paczki z dziełami Mickiewicza, tzw. wydanie „awiniońskie” (ponoć po latach dzieła wyciągnięto z ukrycia w księgarni Milikowskiego).Mogiła Jana Milikowskiego na cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie

Dla Milikowskiego, pozostającego w stałym kontakcie z emigracją, nastały czasy stałego dozoru policyjnego. Nadal posiadał prawo wykonywania zawodu, ale sprowadzanie zakazanych książek wiązało się z dużym ryzykiem i wymagało przeróżnych wybiegów – bardzo często przepłacano konduktorów w pociągach i to oni przewozili skrzynie z książkami. Drukował wiele prac nowatorskich i sam również starał się o ich rozpowszechnianie – choćby w środowisku wiejskim – co nie zawsze odnosiło skutek, bo zazwyczaj władze austriackie nie godziły się na pomysły Jana Milikowskiego.

Wiele książek sprowadzanych przez niego było zakupionych przez Zakład Narodowy im. Ossolińskich, był głównym dostawcą literatury bieżącej dla Ossolineum. Związany z Zakładem nie tylko interesami handlowymi, wiele książek ofiarował książnicy na własność. Wysyłał też polskie książki do rodzinnych stron – jego dary otrzymywały szkoły na Śląsku Cieszyńskim.

Milikowski zaangażowany był w pracę „Sokoła”, jego nazwisko można znaleźć w pierwszym zarządzie organizacji, ponadto opiekował się kasą stowarzyszenia. Wraz z Władysławem Bełzą, Karolem Wildem i innymi lwowskimi księgarzami założyli spółkę, która miała wspierać interesy księgarzy i autorów polskich. Był członkiem Gremium księgarzy w Lipsku i Wiedniu. Działał jako radny miejski, a także jako członek Towarzystwa Gospodarczego. Po 40 latach pracy przekazał prowadzenie księgarni synom, sam w miarę możliwości pomagał w zarządzaniu księgarni. 

Zmarł we Lwowie 16 sierpnia 1866 roku, pochowano go na cmentarzu Łyczakowskim. Mówi się często, że księgarz to zajęcie rodzinne, przechodzi z pokolenia na pokolenie i dopiero w drugim lub trzecim pokoleniu można mówić o profesji księgarskiej. Praca Milikowskiego zaprzecza tej teorii. Wychował księgarzy w rodzinie, kształcił uczniów. Wśród najbardziej znanych byli Jan i Paweł Jeleniowe, firma „Bracia Jeleń” działała w Przemyślu.

Po śmierci Jana Milikowskiego księgarnię prowadzili synowie Edmund i Jan. Sześć lat po jego śmierci księgarnia obchodziła 50. rocznicę istnienia. Ślązacy wysłali do Lwowa list gratulacyjny.

Beata Kost
Tekst ukazał się w nr 5 (129) 18 – 31 marca 2011

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X