Generał Marko Bezruczko

Generał Marko Bezruczko

Wokół obrony Zamościa przed bolszewicką nawałą robi się czasami tzw. burzę w szklance wody. Niektórzy autorzy przekonują, że płk Bezruczko ustąpił dowództwa kapitanowi Bołtuciowi. Dowodzenie jest obowiązkiem oficera i nie może się je komuś odstąpić. Płk Bezruczko udzielił Bołtuciowi autonomii dowodzenia, dzięki czemu do obrony Zamościa stanęło dwóch zawodowców.

Generał Marko Bezruczko urodził się 31 października 1883 roku we wsi Wielki Tokmak na Zaporożu. Ukończył Czugujewską Oficerską Szkołę Piechoty, a następnie Mikołajewską Akademię Sztabu Generalnego w Petersburgu.

W czasie pierwszej wojny światowej walczył z Niemcami dowodząc sztabem dywizji piechoty. Na Ukrainę wrócił w roku 1918, kiedy nastąpiło kompletne rozsypanie się armii rosyjskiej. Był już wtedy podpułkownikiem. Został przyjęty przez Pawła Skoropadskiego do tworzącej się armii ukraińskiej, gdzie potrzebowano oficerów sztabowych, dlatego więc natychmiast objął stanowisko zastępcy szefa Sztabu Generalnego.

Podczas zamachu stanu, jaki miał obalić hetmana Skoropadskiego, Bezruczko przyłączył się do zwolenników Dyrektoriatu. Po wygnaniu Skoropadskiego został mianowany dowódcą wydziału operacyjnego Sztabu Armii Ukraińskiej Republiki Ludowej.

Na początku kwietnia 1919 objął stanowisko szefa Sztabu Samodzielnego Korpusu Strzelców Siczowych. Po licznych stratach, jakie poniósł w walkach z Rosjanami „białymi” i „czerwonymi”, pod koniec roku 1919, Korpus zostaje rozformowany, zaś jego żołnierze i oficerowie przechodzą na tereny zajmowane przez Wojsko Polskie. Następuje odtworzenie armii ukraińskiej.

Mocą rozkazu z 8 lutego 1920 pułkownik dyplomowany Marko Bezruczko zostaje dowódcą 6 Dywizji Strzelców Siczowych. Do rozbudowującej się Dywizji pułkownik Bezruczko ściągał jak największą liczbę swoich byłych podwładnych z rozwiązanego Korpusu Strzelców. Ostatecznie Dywizja składała się z: 16 Brygady Strzelców pod dowództwem podpułkownika Romana Suszki, utworzonej z 46 i 47 Batalionu Strzelców, 17 Brygady Strzelców pod dowództwem podpułkownika Ołeksy Woroniewa, utworzonej z 49 i 50 Batalionu Strzelców, 6 Brygady Artylerii pod dowództwem pułkownika Aleksejewa, 6 Dywizjonu Kawalerii pod dowództwem podpułkownika Janczewśkiego, kompanii saperów, kompanii technicznej. Dywizja liczyła 239 oficerów oraz 2253 podoficerów i szeregowych. Szefem Sztabu Dywizji był podpułkownik Wsewołod Zmijenko.

Dywizja trafiła na front 2 maja 1920. Jako jedyny duży oddział ukraiński nie podlegała bezpośrednio dowództwu ukraińskiemu, a weszła w skład 3. Armii polskiej Edwarda Rydza-Śmigłego. Razem z tą Armią, 6 Dywizja dnia 7 maja 1920 zdobyła Kijów. Do połowy maja 1920 Dywizja przyjęła 800 ochotników, w tym 150 oficerów.

Zacytuję opinię, jaką cieszyła się Dywizja: „Bardzo karna, zdyscyplinowana, doświadczona jednostka („kadrowa”, praktycznie wszyscy żołnierze z doświadczeniem bojowym) – najlepsza ukraińska, dorównująca bitnością polskim legionowym, niestety braki w amunicji, zwłaszcza do ciężkiego sprzętu i niskie stany”.

No, niestety. Niskie stany. To była bolączka całego wojska ukraińskiego. Ludność Ukrainy po prostu nie chciała się do nich przyłączyć. Narzekanie na braki amunicji proszę odczytywać tyko w takim kontekście, że co by mogła dokonać Dywizja, gdyby nie nękały jej braki amunicji. Braki amunicji nie dotyczyły tylko jednostek ukraińskich. Polakom też wciąż brakowało amunicji. Ba, żeby tylko amunicji. Wszystkiego brakowało! A wojna wydawała się nie mieć końca. Tak jak na początku Polacy i Ukraińcy razem posuwali się w stronę Kijowa, tak teraz wspólnie się cofali. Cały czas w zagrożeniu rosyjskim okrążeniem.

Dla 6 Dywizji pułkownika Bezruczki przełomowym momentem kampanii stała się obrona Zamościa, jaką Dywizji zleciło polskie dowództwo.

20 sierpnia 1920 Siemion Budionny, dowódca bolszewickiej 1. Armii Konnej, jak dotąd dość bezsensownie wykrwawiającej się w bezskutecznych atakach na Lwów, postanowił wreszcie zrealizować dawno już otrzymany rozkaz naczelnego dowódcy Armii Czerwonej Siergieja Kamieniewa o przyjściu z pomocą Tuchaczewskiemu pod Warszawą i wyjściu na tyły Wojska Polskiego, skoncentrowanego do uderzenia znad Wieprza.

Jerzy Kossak, Cud nad Wisłą 15 sierpnia 1920 roku (Fo. www.pinakoteka.zascianek.pl)

Droga Konarmii, jak ją nazywali bolszewicy, wiodła przez Zamość. Manewr ten był spóźniony. Tuchaczewski już cofał się na łeb, na szyję, a to pozwoliło polskiemu dowództwu odblokować oddziały dotychczas stojące w odwodach obrony Warszawy, a teraz mogące zatrzymać posuwanie się Konarmii. Dowództwo nad nimi objął generał Władysław Sikorski.

Odstąpienie Budionnego od oblężenia Lwowa zwolniło wojska generała Stanisława Hallera, czyli 13 Dywizję Piechoty i 1 Dywizję Jazdy pułkownika Juliusza Rómmla, do tej pory zajęte obroną miasta. Wojska Hallera forsownym marszem udały się więc za odchodzącą pod Zamość Konarmią.

Budionnego można było dopaść z dwóch stron. Od północy postępował przeciwko Konarmii Sikorski, a z południa nadchodził Haller. Teraz trzeba było spowodować, żeby im bardzo ruchliwy Budionny gdzieś nie uciekł. Postanowiono przyłapać go, gdy będzie oblegał Zamość.

Obronę Zamościa powierzono pułkownikowi Bezruczce i jego 6 Dywizji Strzelców Siczowych. Dowództwo polskie w ostatniej dosłownie chwili wzmocniło obronę Zamościa 31 pułkiem Strzelców Kaniowskich pod dowództwem kapitana Mikołaja Bołtucia. Strzelcy Kaniowscy przybyli do Zamościa naprawdę w ostatniej chwili. Podczas, gdy wyładowywali się z pociągu na stacji w Zamościu, pierwsze pododdziały bolszewickich zwiadowców próbowały penetrować dojścia do miasta, a jeden z tych pododdziałów zaczął już nawet grabić zamojską kolegiatę.

Wokół obrony Zamościa, a głównie wokół pytania, kto dowodził obroną Zamościa, robi się teraz czasami tak zwaną burzę w szklance wody. Jest paru autorów, którzy usiłują przekonać czytelników, jakoby to pułkownik Bezruczko, nie wiadomo czemu, może z bezradności, a może z uprzejmości, ustąpił dowództwa kapitanowi Bołtuciowi, i że to właśnie kapitan Bołtuć dowodził obroną miasta. Nie wydaje się, aby późniejszemu generałowi Bołtuciowi kiedykolwiek zależało na takiej reklamie. Proszę Państwa! Na litość Boską! Dowodzenie jest obowiązkiem, jaki przełożeni nakładają na oficera i nie może on tego obowiązku komuś odstąpić, jak miejsca przy oknie, czy stolika bliżej orkiestry.

Podczas obrony Zamościa mamy do czynienia z przewidywaną przez oba dowództwa, polskie i ukraińskie sytuacją, kiedy bezpośrednio w obliczu nieprzyjaciela muszą ze sobą współpracować Polacy i Ukraińcy. Takie sytuacje regulowała przyjęta przez obie armie Konwencja Wojskowa. Jej punkty: 2 i 4 odnoszą się, jak myślę, do sytuacji w Zamościu.

Zacytujmy je:
2. Wojska polskie i ukraińskie odbywają akcję wspólnie, jako wojska sprzymierzone.
4. Naczelne Dowództwo Wojsk Polskich przydzieli do sztabów operacyjnych wojsk ukraińskich swoich oficerów, a główna Komenda Wojsk Ukraińskich przydzieli, w porozumieniu z Naczelnym Dowództwem Wojsk Polskich, do polskich dowództw, oddziałów zakładów itd. swoich oficerów łącznikowych.

Strzelcy Kaniowscy przyjechali do Zamościa, kiedy w Zamościu już się strzelało. Jak, u Boga Ojca, kapitan Bołtuć miał objąć dowodzenie, nie znając sytuacji obrony miasta? Czy wobec rosyjskiego naporu obaj dowódcy mieli wymieniać między sobą oficerów łącznikowych? Nie musieli! Obaj bez najmniejszego wysiłku rozmawiali ze sobą po rosyjsku. Obaj pochodzili z armii rosyjskiej, pokończyli renomowane rosyjskie uczelnie wojskowe, a kapitan Bołtuć w dodatku urodził się w Petersburgu jako syn carskiego generała.

Grób Marka Bezruczki na cmentarzu prawosławnym w Warszawie (Fot. pl.wikipedia.org)To, że pułkownik Bezruczko udzielił kapitanowi Bołtuciowi jak najdalszej autonomii dowodzenia, świadczy tylko o tym, że zrządzeniem Opatrzności, do obrony Zamościa stanęło dwóch zawodowców i każdy z nich od razu wiedział, co ma robić. O tym, że dobrze wypełnili swoją powinność, świadczy tablica pamiątkowa umieszczona w zamojskim Arsenale, która obwieszcza w języku polskim i ukraińskim: „W hołdzie obrońcom Zamościa przed bolszewicką nawałą 28-31 VIII 1920 r. Żołnierzom 6 Dywizji Strzelców Armii Ukraińskiej Republiki Ludowej płk. Marka Bezruczki oraz żołnierzom polskim 31 Pułku Strzelców Kaniowskich kpt. Mikołaja Bołtucia i innych jednostek Wojska Polskiego”.

Ataki Konarmii na Zamość trwały nieprzerwanie przez trzy doby. Obrońcy miasta stanęli jednak na wysokości zadania. 31 sierpnia pod Zamość podeszły, ścigające Konarmię aż od Lwowa, oddziały generała Hallera i otoczyły zajętego oblężeniem Budionnego. Doszło do słynnej bitwy pod Komarowem i spektakularnego pobicia bolszewickiej kawalerii. Konarmia, dostawszy kopniaka od Hallera, próbowała przebić się na kierunku do Hrubieszowa, ale tam czekali już na nią polscy piechurzy i legioniści. Dostawszy następnego kopa, Konarmia już nigdy nie pokazała się w Polsce.

Obrona Zamościa, walcząc w okrążeniu w dniach 29-31 VIII, nie tylko skupiła na sobie całość sił ofensywy Budionnego, ale pozwoliła Polakom skoncentrować się i ruszyć do kontrnatarcia. Dowodzenie pułkownika Bezruczki podczas obrony Zamościa zostało wysoko ocenione nie tylko przez dowództwo polskie. Obserwator z ramienia Aliantów, francuski generał Maxime Weygand uważał, że Bezruczko jest współautorem „cudu nad Wisłą” i bez ukraińskiej pomocy żadnego „cudu” by nie było.

Wrześniowa kontrofensywa Polaków i Ukraińców znowu odepchnęła bolszewików daleko na wschód. Marko Bezruczko był już wtedy generałem chorążym. 8 października 1920 Polacy podpisali z bolszewikami zawieszenie broni, którego wojsko ukraińskie nie chciało uznać, mimo że tym posunięciem stawiało się samo wobec całej potęgi bolszewickiej Rosji.

Armia ukraińska utworzyła wtedy ugrupowanie, składające się z trzech ośrodków oporu. Centralnym ośrodkiem dowodził generał Bezruczko. Miał do dyspozycji pozostałości 6 Dywizji Strzelców Siczowych, strasznie już postrzelanej w ciągłych walkach oraz równie poważnie poszczerbioną 5 Dywizję Chersońską. Armia Czerwona raz po raz atakowała ugrupowanie ukraińskie, za każdym razem odskakując po ukraińskich kontratakach. Jedenaście dni trwała ta nierówna walka, aż w końcu Ukraińcy, widząc daremność swoich wysiłków, zgodzili się przejść na tereny Polski. Wiązało się to dla żołnierzy ukraińskich z internowaniem w obozach.

Józef Piłsudski, pomimo wygranej wojny z bolszewicką Rosją, przegrywał właśnie rozgrywkę o władzę ze swoimi przeciwnikami politycznymi. Znaczył w Polsce coraz mniej i jedyne, co mógł zrobić dla swoich ukraińskich sojuszników, to ich uroczyście przeprosić za postępowanie władz polskich. Do owych przeprosin doszło dnia 15 maja 1921 roku w obozie dla internowanych w Szczypiornie. Przeprosiny zostały przez obecnych tam oficerów ukraińskich przyjęte bardzo dobrze i ze zrozumieniem, a generał Bezruczko określił je nawet, jako rycerskie.

5 grudnia 1920 żołnierze 4 Dywizji Kijowskiej i 6 Dywizji Strzelców Siczowych przybyli do Aleksandrowa Kujawskiego, gdzie władze polskie wyznaczyły im miejsce na pobyt w obozie. Żołnierze ulokowali się w barakach. Komendantem obozu został generał Bezruczko.

W obozie przebywało 3528 osób, w tym 900 oficerów, 2504 szeregowych oraz 95 kobiet i 29 dzieci (rodziny oficerów). Od wiosny 1921 obóz powoli pustoszał w miarę jak osadzeni w nim znajdowali sobie pracę, lub żenili się poza obozem. W grudniu 1921 pozostało już tylko 1861 osób, które przeniesiono do obozu w Szczypiornie. W trakcie pobytu w obozie, generał zajmował się spisywaniem swoich wspomnień.

W roku 1924 generał Bezruczko przeniósł się do Warszawy. Przez pewien czas piastował stanowisko ministra i wiceministra spraw wojskowych w emigracyjnym rządzie Ukraińskiej Republiki Ludowej. Stał też na czele Ukraińskiego Wojskowego Towarzystwa Historycznego, wydającego opracowania historyczne dotyczące minionej wojny i publikacje w czasopismach historycznych.

Generał Bezruczko zmarł w Warszawie 10 lutego 1944 roku. Został pochowany na cmentarzu prawosławnym na warszawskiej Woli.

Szymon Kazimierski

Tekst ukazał się w nr specjalnym, 2010

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X