Adam Królikiewicz Adam Królikiewicz

Adam Królikiewicz

Od konia i zginął…

Adam Łukasz Królikiewicz, ur. 9 grudnia 1894 roku we Lwowie, zm. 4 maja 1966 roku. Zdobywca brązowego medalu na igrzyskach Olimpijskich w 1924 roku. Major pułku szwoleżerów. Za tymi suchymi danymi encyklopedycznymi kryje się pasjonujący los jeszcze jednego naszego rodaka.

Rok obecny bogaty jest w imprezy sportowe o randze światowej: mistrzostwa Europy w piłce nożnej z udziałem Polski i Ukrainy, następnie Olimpiada w Rio de Janeiro, gdzie również wystąpią sportowcy ze Lwowa. Warto więc przypomnieć, że minęło 92 lata od chwili gdy Lwowianin zdobył pierwszy medal olimpijski. Stało się to 27 lipca 1924 roku w ostatnim dniu VIII Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Tradycyjnie w ten dzień, przed uroczystością zamknięcia, przeprowadzany jest ostatni konkurs – skoki przez przeszkody.

Główny stadion Paryża Colombed wypełniony był do ostatniego miejsca, w loży honorowej zasiadł prezydent Francji Doumergue, prezydent komitetu olimpijskiego Pierre de Coubertin, przyszły król Wielkiej Brytanii Edward VІІІ i cesarz Etiopii Hajle Selassie. Na starcie stanęło 43 sportowców z 15 państw. Na płycie stadionu 16 przeszkód do pokonania, wysokość niektórych dochodziła do 1,4 m. Organizatorzy, nie wiadomo dlaczego, trawę na płycie stadionu zasypali piaskiem, co stworzyło dodatkowe trudności dla koni przy odbijaniu się do skoku. Było wiele upadków i żadnemu z uczestników nie udało się przejechać dystansu na „czysto” – bez punktów karnych. Jako jeden z ostatnich zawodników na trasę wyjechał porucznik ze Lwowa Adam Królikiewicz, debiutant Igrzysk. Dosiadał konia o dźwięcznym imieniu Pikador. Od razu ze startu wziął wysokie tempo i przez pierwsze przeszkody przeszedł gładko. Dopiero na dziewiątej koń zaczepił poprzeczkę – pierwsze cztery punkty karne. Na 12 przeszkodzie znów pada górna poprzeczka – plus kolejne cztery punkty, na pechowej „13” – znów dwa punkty. Razem 10 punktów za konkurs. Po ukończeniu konkursu przez ostatniego zawodnika okazało się, że jest to trzeci wynik po Szwajcarze A. Gemuseus – 6 pkt i Włochu Lequio – 8,75 pkt. Był to pierwszy medal olimpijski dla sportowca ze Lwowa z obecnego kompletu 46 medali uzyskanych przez kolejne pokolenia lwowskich sportowców.

Jak toczyło się życie Adama Królikiewicza, że przywiodło go do medalu olimpijskiego? Urodził się w wielodzietnej rodzinie (miał siedmioro braci i siostrę). Po ukończeniu szkoły wyjechał do miasteczka Mittweida w Saksonii na studia na Wydziale elektryki Wyższej Szkoły Technicznej. Tu zastaje go wybuch I wojny światowej. Już 2 sierpnia Adam zostaje powołany do wojska. Chyba przez przypadek zostaje zmobilizowany do pułku jazdy, chociaż jako chłopak z miasta nie miał pojęcia, z której strony dosiadać konia. Pierwsza jego przygoda z koniem nie trwała długo – już w bitwie pod Kielcami zabito pod nim konia i zmuszony był złapać sobie w lesie innego, aby dołączyć do swego oddziału. To doświadczenie nie było zachwycające, ale dwudziestoletni Królikiewicz był roztropnym żołnierzem i szybko się uczył. Dosłużył się więc stopnia kaprala.

Tak mu się spodobała kawaleria, że po wojnie wstąpił do szkoły oficerskiej kawalerii pod Warszawą. Ukończył ją w 1920 roku. Tu nadarzyła mu się okazja obserwować przygotowania ekipy jeździeckiej na Igrzyska Olimpijskie w 1920 roku w Antwerpii. Tak połknął bakcyla sportowego. W wolnych chwilach podpatrywał przygotowania olimpijczyków, a potem wyprowadzał swego konia i trenował to co zobaczył. Gdy z czasem wystąpił w zawodach hippicznych, to, niespodziewanie dla wielu, stał się autorem sensacji – debiutant zdobył drugie miejsce. O tym, że Królikiewicz był w sporcie nieznanym, świadczy fakt, że ten, kto postawił by na niego 20 marek, wygrał by 400. Jego występy w kolejnych latach były coraz bardziej stabilne i tak trafił Królikiewicz do reprezentacji Polski. W 1923 roku wziął udział w zawodach międzynarodowych w Rzymie i w Nicei. Było to wysokim zaszczytem zostać członkiem drużyny razem z płk. Sergiuszem Zahorskim z 16 pułku ułanów i mjr. Karolem Rómmlem z 1 pułku szwoleżerów. Oboje mieli za sobą bogatą karierę sportową – w 1912 roku reprezentowali Rosję na Igrzyskach w Sztokholmie. Rómmel zajął wtedy 9 miejsce, chociaż o mały włos nie został mistrzem, stracił szanse na zwycięstwo padając razem z koniem na 9 przeszkodzie. Złamał sobie wtedy kilka żeber, ale szybko się „pozbierał” i ukończył zawody. Na pamiątkę tego bohaterskiego występu od obecnego na zawodach króla Szwecji Karola Gustawa V otrzymał cenną pamiątkę – kopię medalu olimpijskiego. Zahorski też wtedy pokazał klasę i zdobył w Sztokholmie 11 miejsce. Później wspólnie zdobywali jeszcze wiele cennych nagród wygrywając konkursy hippiczne w Nowym Jorku, Nicei i Warszawie, gdzie zdobyli najwyższą dla jeźdźców nagrodę – Puchar Narodów. W ciągu lat 1920-1926 nasz bohater brał udział w 94 zawodach, gdzie zdobył 81 nagród, w tym 24 razy triumfował.

Rtm. Adam Królikiewicz (od lewej), ppłk Karol Rómmel rtm. Henryk Dobrzański, por. Kazimierz Szosland

Przez losy Adama Królikiewicza i jego kolegów oraz uprawianego przez nich sportu możemy przenieść się w tamte przedwojenne lata. Warto tu zastanowić się nad faktem, że na Igrzyskach Olimpijskich w okresie międzywojennym aż czterech zawodników reprezentowało Lwów. To, że jeździectwo było popularne i wyprzedziło wiele innych dziedzin, było zjawiskiem naturalnym. Kadry sportowe wyrosły z tych jeźdźców, którzy brali udział w kampaniach wojennych, gdzie kawaleria odgrywała znaczną rolę. W tym okresie funkcje klubów sportowych odgrywały kawaleryjskie jednostki wojskowe. Jeźdźcy, którzy chcieli uczestniczyć w zawodach sportowych, mieli poparcie swoich dowódców.

Dlatego tak wybitny zawodnik i doświadczony oficer jak Adam Królikiewicz po ukończeniu kariery sportowej zaczął ćwiczyć kolejnych sportowców i olimpijczyków i awansował do stopnia majora. Przed wojną był kierownikiem Centrum szkolenia kawalerii. W pierwszych dniach II wojny światowej dostał się do niewoli niemieckiej, ale udało mu się uciec i przedostać do Krakowa. Tu zaangażował się w działalność konspiracyjną.

Dwóch innych lwowskich olimpijczyków – Tadeusz Komorowski i Michał Gutowski – również brało udział w krwawych zmaganiach II wojny światowej. Tadeusz Komorowski, ps. Bór, był dowódcą Armii Krajowej, a po wojnie premierem polskiego rządu na emigracji. Natomiast Michał Gutowski zakończył wojnę w stopniu pułkownika, dowódcy jednostki pancernej.

Adam Królikiewicz, jeździec, porucznik WP

W 20 lat po wojnie Królikiewicz znów dosiadł konia, żeby wziąć udział… w bitwie. Reżyser Andrzej Wajda kręcił film historyczny „Popioły”, w którym główne role zagrali Beata Tyszkiewicz i Daniel Olbrychski. W filmie było wiele scen batalistycznych z udziałem kawalerii. Jako konsultanta tych scen Wajda zaprosił Królikiewicza. Ten nie tylko reżyserował te bitwy, ale i sam czasem trafiał w kadr – np. jako kawalerzysta gwardii Napoleona.

Pewnego dnia starszy pan pogalopował na swym koniu, aż ziemia zadudniła. Major leciał, jakby przeczuwając, że po raz ostatni. Nagle koń poślizgnął się na mokrej po nocnym deszczu trawie i upadł, przygniatając jeźdźca. 72-letni kawalerzysta zaznał ciężkich obrażeń i po jakimś czasie zmarł. Pochowany został na cmentarzu w Krakowie, gdzie mieszkał przez ostatnie lata. Pozostawił córkę, aktorkę warszawskich teatrów.

Stoją od lewej: rtm. Adam Królikiewicz, mjr Michał Toczek, por. Kazimierz Szosland

Pozostawił też po sobie dwie książki wspomnień, gdzie opisał swoje występy sportowe i inne przygody. Konie w tych opowieściach przedstawił jako swoich towarzyszy, posiadających ducha walki i pomagających mu w zwycięstwach. Jego najwierniejsi druhowie to Jaśko i Pikador. Obydwa wierzchowce miały staż „wojenny”. Pikador był koniem amerykańskim, przysłanym do Europy na wojnę. Królikiewicz napisał o nim wiele ciepłych słów: „Ten ogier bez rodowodu skakał pewniej i lepiej niż setki koni rasowych. Nawet nie był bardzo ładny, ale nie obrazi się na mnie, gdy mu to powiem. Jesteśmy z nim wierni przyjaciele”.

Dla uczczenia pamięci wybitnego sportowca od 1968 roku w Krakowie są organizowane zawody „Memoriał mjr. Adama Królikiewicza”.

Jan Jaremko
Tekst ukazał się w nr 9 (253) 17–30 maja 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X