Zawód Reporter (Fot. Piotr Apolinarski)

Zawód Reporter

Piotr Apolinarski: „Na zewnątrz strzały i wybuchy, wewnątrz modlitwa i kolędy”.

z Piotrem Apolinarskim, polskim dziennikarzem i fotoreporterem z Londynu rozmawiał Eugeniusz Sało.

Robiłeś zdjęcia na Majdanie w Kijowie, później na Krymie, a następnie w Doniecku i regionie ługańskim. Co spowodowało, że z początkiem bieżącego roku znów pojechałeś na Donbas?
Tym razem wyjazd na Wschód Ukrainy był związany z chęcią pokazania jak spędzają święta Bożego Narodzenia żołnierze w strefie tzw. operacji antyterrorystycznej (ukr. skrót – ATO). Chciałem zatrzymać w kadrze emocje tych ludzi, pokazać warunki jakie panują tam podczas świąt. Jak można kultywować tradycje, przenosząc je z warunków normalnych, pokojowych, do warunków, które panują w rejonie działań wojennych.

Ukraińscy żołnierze w pełnym umundurowaniu przygotowali wszelkiego rodzaju specjały na święta. Tradycyjnie kutię z makiem, miodem i rodzynkami. To spotkanie miało również wymiar duchowy poprzez obecność księży prawosławnych i greckokatolickich, którzy modlili się razem z żołnierzami. W tle słychać było strzały, wybuchy… Dźwięki zupełnie niepasujące do świąt. Na zewnątrz śmierć i eksplozje pocisków artyleryjskich, a w środku słowa modlitwy i śpiewanie kolęd.

Sama modlitwa trwała bez większych zakłóceń. Strzały było słychać gdzieś daleko w tle. Natomiast faktycznie w pewnym momencie pociski artyleryjskie wystrzelone ze strony separatystów zaczęły spadać bardzo blisko miejsca gdzie przebywaliśmy. To zakłócało świąteczną atmosferę.

W jakiej części Donbasu to było?
W miasteczku Piski, czyli Piaski, w odległości około tysiąca czterystu metrów od pasa startowego lotniska w Doniecku. Jest bardzo ciężko podejść bliżej, i to nie z racji chęci, ale decyzji ukraińskich dowódców – tam na miejscu. W trosce o nasze bezpieczeństwo często odmawiają. Stąd ciężko jest trafić na samo lotnisko, szczególnie teraz, kiedy działania wojenne z jednej i drugiej strony są bardzo intensywne. Jest to po prostu bardzo ryzykowne.

Czy przestrzegane jest w jakikolwiek sposób zawieszenie broni?
Nie ma tam czegoś takiego jak zawieszenie broni. Nawet w najmniejszej formie nie jest ono realizowane. Cały czas dochodzi do ostrzału pozycji ukraińskich, na co żołnierze ukraińscy odpowiadają ogniem. Natomiast nie spotkałem się przez pięć dni mojego tam pobytu, aby Ukraińcy jako pierwsi otworzyli ogień. Być może są takie miejsca gdzie dzieje się inaczej, ponieważ jak twierdzi dysponującę odpowiednimi narzędziami OBWE, zawieszenie broni jest łamane przez obie strony.

Pamiętajmy, że Piski, Stanica Ługańska, Krasnogoriwka, Opytne, Szczastia to są najgorętsze punkty tego regionu Ukrainy. Tam ciąglę toczą się działania wojenne o zajęcie strategicznych punktów, jakim jest np. lotnisko w Doniecku.

Mówiłeś, że sam również trafiłeś pod ostrzał.
Ponieważ niedaleko miejsca gdzie przebywałem były dość duże zniszczenia, chciałem to udokumentować na zdjęciach. Poszedłem tam z ukraińskim żołnierzem. Sześćdziesiąt metrów od nas spadł pocisk moździerzowy. Uratował nas betonowy płot, na którym zatrzymały się odłamki. Pomimo tego jeszcze przez ponad dwa dni piszczało mi w uszach. Po raz pierwszy od ponad sześciu miesięcy mojej pracy w regionie konfliktu na Ukrainie pocisk tego kalibru eksplodował tak blisko mnie.

O czym wtedy myślałeś?
Nie myślałem. Odruchy są wtedy naturalne: odejść, uciec, schować się. Po prostu położyłem się na ziemi. To było automatyczne.

A kiedy szok minął nie myślałeś, że już nigdy więcej tu nie wrócisz?
Każdy z dziennikarzy, który przeżyje tego typu sytuacje mówi sobie na początku: nigdy więcej, a później idzie z powrotem, bo przede wszystkim górę bierze ciekawość i chęć przekazania informacji z centrum wydarzeń. Nie ma co ukrywać, że takie tematy są w jakiś sposób ekskluzywne. Nie każdy też jeździ w rejony objęte konfliktami z racji swoich predyspozycji. Warto pokazać obrazki, które przedstawiają warunki w jakich przebywają ludzie, cierpienie, emocje, szersze spektrum wydarzeń, a nie tylko kawałki porozrywanych ciał. Owa ciekawość i chęć pokazania tego co tam się dzieje jest swoistym motorem napędowym takich wyjazdów.

W jakich warunkach przebywają ukraińscy żołnierze i mieszkańcy, którzy tam zostali?
W Piskach nadal mieszkają ludzie. Był smutny przypadek, kiedy jedna osoba zamarzła w nocy, ponieważ w Piskach od dłuższego czasu niema ogrzewania, prądu oraz wody. Wody gruntowe z powodu bliskości kopalni są w smaku lekko słonawe więc nie bardzo nadają się do gotowania czy picia. Wodę trzeba cały czas przywozić. I w takich warunkach żyją tam ludzie. Trochę im pomagają też żołnierze rozdając żywność i produkty codziennego użytku.

Czytałem, że niewiele cywilnych osób tam zostało.
Mówi się o dwóch rodzinach. Ja spotkałem tam przez kilka dni mojego pobytu dwanaście osób. Ale tych osób jest jeszcze więcej. No i żołnierze. Ten świat przenika się nawzajem. Z jednej strony ciężkie życie frontowe, z drugiej – potrzeby cywilów, którzy tam nadal mieszkają. Kiedy któryś z mieszkańców ginie to są przykre sytuacje. Żołnierze tam jeżdżą walczyć, a mieszkańcy po prostu chcą żyć.

Podobno separatyści coraz częściej ostrzeliwują pobliskie miejscowości z broni artyleryjskiej, moździerzy i tzw.”gradów”.
Same Piski są bardzo zniszczone. Przez miesiące intensywnego ostrzału domy są bardzo zniszczone i kompletnie nie nadają się do powtórnego zamieszkania. Ciężko to opisać.

Jak wygląda życie ukraińskiego żołnierza w strefie ATO?
To jest taka mieszanka normalnego życia i obowiązków frontowych. Oni muszą zmagać się z brakiem prądu, brakiem rzeczy, które my mamy codziennie. Ale również psychicznie trudno poradzić sobie z tym, co tam się dzieje. Życie w ciągłym napięciu i świadomości, że można zginąć jest bardzo obciążające.

Najgorzej jest chyba w nocy, kiedy miliony myśli przychodzi do głowy.
W ciągu dnia coś się dzieje, każdy czymś jest zajęty, choć strzały bliżej czy dalej słychać cały czas. Natomiast w nocy, kiedy człowiek się już kładzie spać w takich warunkach podziemnych zaczynamy zastanawiać się, analizować, wyobraźnia bardziej pracuje i ten strach i obawa zaczyna się pojawiać gdzieś z tyłu głowy.

Podobno separatyści wykorzystują snajperów do likwidowania ukraińskich żołnierzy.
Po obu stronach są strzelcy wyborowi. Obie strony wykorzystują wielkokalibrową broń strzelecką. Postrzał z takiego kalibru nawet w kamizelkę kuloodporną kończy się śmiercią. Kamizelki nie są w stanie wytrzymać takiego uderzenia i kula po prostu przebija człowieka razem z kamizelką na wylot.

Z Doniecka udałeś się do Charkowa, gdzie było spotkanie z Polakami z Donbasu.
Z Pisków udałem się z kolegami z telewizji ukraińskiej jeszcze do Stanicy Ługańskiej. Tam zrobiliśmy zdjęcia cywilnych zabudowań zniszczonych gradami. Stamtąd przez Kramatorsk pojechałem bezpośrednio do Charkowa spotkać Polaków, którzy zostali ewakuowani z obwodów Donieckiego i Ługańskiego.

Odbyło się tam m.in. spotkanie ewakuowanych Polaków z przedstawicieliami Kościoła katolickiego i Konsulatu Generalnego RP w Charkowie Na spotkaniu był obecny konsul generalny Stanisław Łukasik i biskup Marian Buczek.

Ilu miejscowych Polaków wyjechało do Polski?
Przygotowanych do wyjazdu było około 150 osób. Będzie ich pewnie więcej, bo ta akcja jest dalej kontynuowana.

Jakie emocje im towarzyszyły?
Przytoczył bym stwierdzenie konsula generalnego, który powiedział, że widzi w ich oczach i obawę przed tym co nie znane, ale również ogromną nadzieję.

Postawili wszystko na jedną kartę. Część z nich prosiła, żeby nie pokazywać ich twarzy z obawy o życie członków swoich rodzin, którzy nadal przebywają czy to w Doniecku czy Ługańsku.

Część tych ludzi była już w Polsce, a część zna ją tylko z opowiadań rodziców i dziadków. To ważne, że polski rząd zwrócił uwagę na dramatyczny apel polskich organizacji w Donbasie i pomógł tym ludziom wyjechać.

Rozmawiał Eugeniusz Sało
Tekst ukazał się w nr 1 (221) za 16-29 stycznia 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X