Z Majdanu na Meżyhiria

Z Majdanu na Meżyhiria

Z dziennikarzem i pisarzem Ołeksandrem Zinczenką rozmawia Wojciech Jankowski.

Widzieliśmy się kilka tygodni wstecz…
Tak, szedłem wtedy w kolumnie protestujących. Była to pierwsza akcja protestacyjna.

Jakie wtedy były emocje, o czym myślałeś?
Myślałem wtedy – jak jest wspaniale, wyszło tyle ludzi! Nikt nie spodziewał się, że wyjdzie na ulice tyle ludzi. Pierwsze emocje: „Super! Jest nas dużo i jesteśmy nie do pokonania”.

Też miałem takie samo odczucie. Dziś spotkaliśmy się na Boże Narodzenie. Minęło 6–7 tygodni i co myślisz teraz?
Myślę o tym, co będzie dalej. Wydarzenie w Kijowie i na Ukrainie bardzo przypominają mi wydarzenia z okresu polskiej Solidarności. Dobrze pamiętam, czym to wszystko się skończyło. Pomiędzy 1980 i 1989 rokiem był stan wojenny. Ale myślę, że na Ukrainie nie uda się przeżyć czegoś podobnego.

Dlaczego nie uda się przeżyć?
Bo władza na Ukrainie jest legalna. Wiele osób nie akceptuje jej, ale przy tym funkcjonuje legalnie. Są to ludzie władza, którzy doszli do władzy wygrywając wybory w latach 2010 i 2013 i nie ma podstaw prawnych do jej obalenia. Są podstawy polityczne, kryzys polityczny, który wywołuje reakcję społeczeństwa. Chodzi tu nie tylko o gwałtowną zmianę kursu politycznego, jeżeli mówimy o rezygnacji z podpisania umowy stowarzyszeniowej przez Janukowycza. Był to pierwszy impuls, który wywołał przede wszystkim niezadowolenie młodzieży. Kolejny etap – to niezadowolenie z wydarzeń brutalnej próby rozpędzenia pierwszego Majdanu. A trzeci etap – sytuacja wyszła spod kontroli, bo mowa już nie tylko o zmianie kursu politycznego, nie o tym, że nie zostali ukarani winni rozpędzenia Majdanu. Nie zadowala nas poziom władzy, brak przejrzystości, korupcja. Dlatego tak wiele mówimy o tym, że Ukrainie potrzebna jest „reaktywacja”, nowa konstytucja lub, jako wyjście przejściowe, powrót do konstytucji 2004 roku. Reaktywacja władzy powinna odbyć się, abyśmy mogli uzyskać nową jakość. Przykładem negatywnym jest szef MSW Zacharczenko – jest to człowiek, który zupełnie nie słyszy społeczeństwa, człowiek wydający absolutnie idiotyczne rozkazy, co jest nie do pomyślenia w państwie europejskim.

Więcej, przejrzałem jego życiorys. Od 1980 roku pracuje wyłącznie na stanowiskach urzędniczych, nie ma żadnego legalnego biznesu, a jego posesja, którą widzieliśmy przed kilkoma dniami w czasie akcji protestu, oceniana jest na kilka milionów dolarów. Nasuwa się pytanie, skąd osoba, która posiada jedynie legalną pensję w wysokości 16 – 20 tys. hrywien, ma kilka milionów dolarów czy euro, żeby wystawić sobie taki pałac? Czyli w grę wchodzi korupcja, nadużycia i to strasznie oburza społeczeństwo.

Znam osoby, które taki stan boli na tyle, że gotowi są iść i palić te majątki. Nie żartuję. Rozmawiam z tymi ludźmi i mówię: „Jeżeli my teraz zaczniemy coś palić, to spłonie całe państwo. Zostaniemy na pogorzelisku. To nie jest wyjście, trzeba tu szukać innych sposobów, a nie przemocy. Utrzymywać tę sytuację jest bardzo trudno. Jeżeli zaczną się gwałty, to będą to gwałty z obu stron i będzie to bardzo poważny konflikt społeczny. Obecnie balansujemy na krawędzi.

Myślisz, że jest to takie poważne, że to granica społecznego konfliktu, wojny domowej?
Raczej nie wojny domowej, ale konfliktu. Nie wierzę w wojnę domową na Ukrainie, bo nie ma części społeczeństwa, która z bronią w ręku walczyłaby z tymi, którzy mają nastroje proeuropejskie. Są po prostu przedstawiciele skorumpowanej władzy i jest wielu ludzi z nimi powiązanych. Choć jest to dość duża grupa ludzi – nie są narodem. Konflikt społeczny jest pomiędzy tą skorumpowaną grupą i resztą społeczeństwa o proeuropejskim stanowisku, która widzi przyszłość Ukrainy w tej części świata, a nie na północnym wschodzie.

Spodziewam się, że po kolejnych prowokacjach ze strony władzy Meżyhiria zostanie spalone. Pałace Zacharczenki, Pszonki, prokuratora generalnego, zostaną spalone. Powinni sobie uświadomić, że jeżeli będą igrali z ogniem, to ten ogień przerzuci się na ich domy. Muszą to zrozumieć.

Wróćmy do początku. Czy potem chodziłeś na Majdan?
Bywałem na Majdanie. Musiałem ukończyć wielki projekt wydawniczy – książkę o prezydencie Juszczence, jego biografię. Terminy wydawnicze były dość napięte. Lubię pracować nocami, bo wtedy nic nie odrywa mnie od pracy. Ale gdy 11 grudnia zaczął się szturm Majdanu, zrozumiałem, że muszę być tam. Zatelefonował mój szwagier i razem poszliśmy na Majdan. Wprawdzie spóźniliśmy się na próbę szturmu przy ul. Instytuckiej, ale staliśmy na barykadzie Michajłowskiej koło siedziby związków zawodowych. Przed barykadą stała Kateryna Juszczenko i pertraktowała, a w tym czasie prezydent Juszczenko telefonował gdzie mógł i wyrażał swoje zdanie na temat wydarzeń. Kateryna Juszczenko pertraktowała z generałem, który kierował akcją. Zapewnił ją, że szturmu na barykadę nie będzie.

Czy rozmawiałeś o tym z prezydentem Juszczenką?
Prezydent jako osoba publiczna, nie ukrywa swego stanowiska. Wszystkie wydarzenie strasznie mu się nie podobają, jest głęboko rozczarowany powstałą sytuacją. Przede wszystkim odrzuceniem integracji europejskiej, bo podstawy umowy stowarzyszeniowej tworzono podczas jego kadencji. Rezygnacja z tego kursu jest rzeczą, która go bardzo boli. Nie widzi alternatywy dla kierunku europejskiego. Na tydzień przed podpisaniem tej umowy był na konferencji działaczy społecznych w Wilnie. Już wtedy odczuwało się napięcie, że coś może pójść nie tak i cały wysiłek może zostać przekreślony.

Chciałem zapytać: Juszczenko był bohaterem poprzedniej rewolucji, czy rozmawiałeś z nim o jego stanowisku wobec dzisiejszych wydarzeń?
Wydarzenie na Majdanie są przedmiotem jego sympatii. Bardzo ironicznie została przyjęta jego wypowiedź w mediach, że „z Majdanu nigdzie nie odchodził”. Jest to swego rodzaju prawda, bo okna jego biura wychodzą na Majdan i jest na bieżąco wszystkich wydarzeń. Nie potrzebne mu są transmisje telewizyjne. Bardzo był oburzony akcją rozpędzenia demonstracji i nie rozumiał jak mogło dojść do tego.

Mówiłeś o nocy z 10 na 11 grudnia. Też tam byłem i emocje wtedy były olbrzymie. Czy było to poważne wydarzenie, czy specjalnie przygotowany scenariusz?
Po pierwsze to głupota. Mówimy o ministrze Zacharczence, o sekretarzu RBN Klujewie, o prezydencie, o premierze. Wszyscy oni mają specyficzne podejście do rzeczywistych wydarzeń. Mam wątpliwość, czy w ogóle oglądają telewizję, czy słuchają radia i czytają „Ukraińska Prawdę” bądź inne wydawnictwa niekontrolowane z ul. Bankowej. Z jednej strony brak im informacji, nie słyszą niezadowolenia tej części społeczeństwa, która to wyraża i nie wyobrażają sobie skali problemu. Widocznie otrzymują informację wybiórczą, przygotowaną przez ich asystentów. Nie odzwierciedla ona pełni rzeczywistości.

Jest też problem psychologiczny z odbiorem informacji. Bo skoro jesteś po jednej stronie barykady, to do informacji z drugiej strony jesteś uprzedzony. Przyjmujesz jedynie pozytywne wiadomości. Tak jak w czasie obchodów Nowego Roku MSW nie „zauważyło” pół miliona osób ma Majdanie w Kijowie i podało do informacji, że najbardziej masowe akcje odbywały się w Dniepropietrowsku, gdzie było około 50 tys. osób obchodzących głównie to święto. Jeżeli tego nie zauważają, to żyją w całkiem innym świecie. To jest głównym problemem obecnej sytuacji. Minimalizują swoje ryzyko.

Natomiast wracając do emocji tej nocy: chyba nie mieli rozkazu rozpędzenia majdanu. Nie mieli wystarczających sił do takiej operacji. Mieli chyba rozkaz oczyścić przejazd przez ul. Instytucką. Zresztą potwierdziła to Kateryna Juszczenko, której udało się przedostać przez kordon oddziałów specjalnych i porozmawiać z dowodzącym operacją. Ale na Majdanie o tym nikt nie wiedział i czekano na najgorsze. Władze, zamiast pertraktować w tej sprawie postanowiły działać siłą. Było to przyjęte przez protestujących jako kolejna próba rozpędzenia Majdanu. Wywołało to reakcję łańcuchową wśród protestujących, telefony pomiędzy mieszkańcami Kijowa, dzwony w cerkwiach i wszyscy ruszyli na wsparcie Majdanu. Tysiące ludzi pojawiło się na Majdanie w ciągu pierwszych godzin. Była to elementarna głupota ukraińskiej milicji.

Czy to prawda, ze taksówkarze wozili ludzi gratis?
Tak. Kilka osób opowiadało mi tę historię.

Analizując sytuację już w Warszawie, wydawało mi się, że lepiej było atakować od strony pl. Europejskiego, ale chodziło jedynie o zwolnienie przejazdu przez ul. Instytucką.
Instytucka przecina Chreszczatyk przy jednym z boków Majdanu. Rozbiórkę barykad i demontaż namiotów rozpoczęli na Chreszczatyku od strony pl. Europejskiego. Zniszczono tam namioty wojskowe i kilkanaście małych namiotów przed gmachem kijowskiej administracji. Było to ohydne widowisko. Namiot otaczało wojsko, wyprowadzali stamtąd wszystkich, a potem do środka wchodziło kilka wysportowanych osób w pomarańczowych kamizelkach i niszczyło wszystko wewnątrz. Resztę rzeczy wrzucano na samochód ciężarowy. Od strony pl. Europejskiego też odbywała się taka akcja. Barykada na Michajłowskiej była potężniejsza, bo przesłaniała dłuższy odcinek. Ją też częściowo rozebrano. Ale zamieniła ją żywa barykada z protestujących. Widzieliśmy zdjęcie, gdy przed ten kordon w pomarańczowych kaskach wyszedł kapłan i podszedł do tarcz wojsk wewnętrznych i milicji.

Przy siedzibie związków zawodowych też były próby przeniknięcia do jej wnętrza. Ale tam milicja został otoczona i musieli się wycofać, obawiając się prowokacji.

Na miejsce rozebranych barykad w ciągu 12 godzin wyrosły barykady śnieżne, które chyba do wiosny nie uda się rozebrać. Ludzie czyszcząc teren Majdanu śnieg zsypywali do worków i z tego budowano barykady. Obecnie wygląda to jak Wielki Mur Chiński. Było to fantastyczne widowisko, a zarazem śmieszne, bo władze rozebrały mniejsze konstrukcje, niż te, które powstały na ich miejsce.

Gdy przyszedłem z kolegami na Majdan, to już wszystkie akcje ucichły i była jedynie próba przeniknięcia przez barykadę od strony Miłajłowskiej. Tam kordon obrońców stał do rana. Analizując swoje emocje z tej chwili zauważyłem, że nie miałem strachu, nawet podenerwowania. Miałem tam stać i już.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X