„Wojny” wszelakie, bez śladowych nawet zasad

Trwają wojny, coraz więcej ofiar, coraz więcej ruin. Do tego – te wojny to nie tylko strzelaniny, czołgi, karabiny i armaty. Oczywiście są i takie, „tradycyjne”, okrutne, niosące śmierć, cierpienie, łzy i lament. Jednakże tym razem chcę zwrócić uwagę na inne – kto wie, czy nie bardziej niszczycielskie boje.

Tak się bowiem stało, że dzięki komunikacyjnemu i informacyjnemu „skurczeniu się” świata, powszechnej dostępności przeróżnych technologii, a także w skutek poważnych zmian w dzisiejszym postrzeganiu świata – np. królującemu relatywizmowi wartości i ocen – istnieją wojny toczone praktycznie WSZĘDZIE i praktycznie KAŻDY kto tylko zechce może brać w nich udział. Gorzej! Tak właściwie to nikt nie może nie brać w nich udziału – niemal nikt nie powiedzieć „moja chata z kraja” i odwrócić się do wojujących plecami! Wyzwiskami, obiecankami, szantażem, manipulacjami, oszustwem, pochlebstwem, kłamstwem – omotają, zdezorientują, nastraszą, zachęcą i do „chwycenia za broń” jego zmuszą. Okrutne nam nastały czasy – niby pokój, a jednak wojna! I to nie jedna!

Tradycyjna uwaga dla „czytających inaczej” – to nie jest biadanie, a konstatacja faktu!

W codziennym zabieganiu, w „zakręceniu”, pośród małych i wielkich problemów dni powszednich, mało kto zauważa, że już stał się żołnierzem jednej z wojujących armii. Trudno bowiem dostrzec coś złego w tym, że rodzące się na myśl o wrogach negatywne emocje zaczynają być dla kogoś istotniejsze i milsze od tych pozytywnych, związanych z przyjaciółmi. Jakoś tak ciężko zauważyć, że niechęć powoli przeradza się we wrogość, a ta – w końcu – w nienawiść. Wreszcie, niebywale trudno dostrzec te zmiany jeśli zachodzą stopniowo i powoli, gdyż płynne przechodzenie od jednego, niby nie „ekstremalnego” stanu do drugiego (niechęć – wrogość – nienawiść) różnice między nimi rozmywa i zaciera, ukrywa radykalny efekt tych zmian, stwarza wrażenie, że „nic się właściwie nie dzieje”. Tymczasem to nie tak, gdyż te zmiany sprzyjają by dyskusje i spory zmieniały się w wojny i by toczyły się one nie w sferze logiki i argumentów, a w sferze emocji i przy użyciu nienawiści.

Toczą się emocjonalne i pełne zacietrzewienia i nienawiści wojny historyczne, ideologiczne, polityczne, ba, nawet „naukowe”. W tym wojny o władzę, o prestiż, sławę, o pieniądze. Co ciekawe, niekiedy toczą się wojny nie tyle po to by zwyciężyć, ile po to by przeciwników zniszczyć (proszę zwrócić uwagę, że zniszczenie oponenta nie zawsze oznacza zwycięstwo – będzie o tym jeszcze). Wojny zbudowane na nienawiści, wojny których wojownicy dawno już zapomnieli o co walczą i zadowalają się pamiętaniem tylko o tym przeciwko czemu wojują.

Jakoś nie potrafię uwierzyć, że z tych wojen, z „takich” wojen, wynurzy się nowy, lepszy, pozytywny świat. Oczywiście „generałowie”, „hetmani”, wojujących ze sobą stron głoszą umiłowanie sprawiedliwości, prawdy, zdrowego rozsądku, poszanowania praw, wolności słowa, miłości (we wszelakich jej odmianach), tolerancji, „czystych rąk” i wszystkiego tego co dobre, szczytne i godne szacunku – tyle, że to kamuflaż tylko. Wielokrotnie już przychodziło mi się przekonać, że pod szczytnymi deklaracjami kryją się niezbyt szczytne zamiary.

Uwaga kolejna. Ten tradycyjnie – mój tekst nie jest „gotowcem”, agitką, pouczeniem – to tylko „materiał do przemyśleń” dla tych, którzy myśleć chcą i potrafią. Dla tych, którzy zabiegani, zmęczeni, zapracowani, wezmą wieczorem Kuriera Galicyjskiego w ręce, zaparzą herbatę i czytając napisane przez Waszego pokornego sługę, przeoczone zauważą, zapomniane wspomną, „zbiorą myśli do kupy” i własną wygenerują opinię. Dlatego nie będę ani opisywał, ani analizował konkretnych przypadków, chociaż wiem, że to na krytykę mnie narazi.

Piszę o problemie toczących się wszędzie i bezustannie, wszechogarniających wojen. Piszę o tym jak one są toczone i pragnę zwrócić uwagę na mechanizmy, na paradoksy które nimi kierują. Na to, co w nas przyzwoitość i uczciwość niszczy, co pozwala „bez zmrużenia oka” czarne nazwać białym, w sposób nieuczciwy uczciwości żądać, usprawiedliwiać słowa, gesty i czyny niemożliwe do usprawiedliwienia. Widzę to, mierzi mnie to, wiem – nie tylko mnie. Dlatego o problemach piszę.

Problem pierwszy – bezkrytyczne samozakochanie. Przekonanie o wyjątkowości, doskonałości i „świętej racji” każdego „wojownika” jest tak wielkie, iż w jego pojęciu KAŻDA myśl, słowo i uczynek (jego autorstwa) są jedynie słuszne, warte uwagi, genialne i nie mogą być oceniane w żadnej uniwersalnej skali ocen. To jest właśnie pierwsze źródło relatywizmu. To (między innymi) powoduje zacieranie się „w głowach” granic pomiędzy pojęciami „kłamstwo”, „manipulacja”, „dyplomacja”. To umożliwia „wymienną” ocenę zniewagi – raz jest to zniewaga, raz wolność słowa. Bo przecież ktoś tak doskonały, tak nieomylny, tak uczciwy i dobry nie może znieważać – on tylko korzysta ze „świętej” i jemu należnej „wolności słowa”. Wojownicy wszelakich wojen właśnie tak myślą, tak „miarkują”.

Problem drugi – „świętość” toczonej walki. Najkrócej – stare to i znane powszechnie – „cel uświęca środki”. Kiedy z „wojownikami” tych wojen się rozmawia, oni oczywiście odżegnują się od hołdowania tej zasadzie, ale to słowa tylko. W rzeczywistości, w ich sercach i duszach, zwycięstwo jest dla nich usprawiedliwieniem wszystkiego. Każde kłamstwo, każda podłość, każda zdrada (dla nich) przestają być takimi, bowiem przecież w „szczytnym” zostały użyte celu. Co ważniejsze TO PRZEZ NICH ZOSTAŁY UŻYTE, genialnych, sprawiedliwych, wszystko wiedzących (patrz wyżej). W ten to sposób, w tych „wojnach” zacierają się granice najważniejsze – między dobrem i złem, wiernością i zdradą, przyzwoitością i nikczemnością… między „białym” i „czarnym”.

Problem trzeci – schizofrenia. Tak, tak – schizofrenia. Wojownikom przychodzi bowiem żyć w dwóch systemach. Tym, który stosują wobec siebie i tym, w którym „każą” żyć innym. Inne oceny, inne „wartości”, inne światy. Czasami te światy się mnożą – inne reguły i inne oceny w stosunku do siebie, inne w odniesieniu do bliskich, inne do znajomych, a jeszcze inne z zewnątrz (np. w internecie). Co niebywale niszczycielskie – z czasem granice pomiędzy tymi światami zaczynają się zacierać i powstaje jeden, spójny „system”. System skrajnie egocentryczny, fałszywy, pełen kompleksów i nienawiści, sprowadzający cały świat do dwóch rodzajów istnienia – jestem „ja” (nieomylny, dobry, sprawiedliwy, niedoceniony choć godzien/godna (do wyboru) najwyższych nagród i zaszczytów) i cała reszta, „oni” (nienawistni, odmawiający mi zasług, niegodni, podstępni, bezwartościowi i źli).

Problem trzeci – zatracenie. Może lepszym określeniem dla tego co pragnę opisać byłoby „zagubienie”, ale „zatracenie”, w moim pojęciu szersze pojęcie, lepiej „mi pasuje”. Wspominałem już o tym – często walka „przeciw” staje się ważniejsza od tej walki „za”. Inaczej – pokonanie, zniszczenie przeciwnika nie zawsze jest zwycięstwem. Wyjaśniam. Teoretycznie każda z tych „wojen” toczy się w szlachetnym celu – niby to trwa walka o dobro. Jeśli tak, to pokonanie przeciwnika, który – co logiczne – powinien być tego dobra przeciwnikiem, powinno być owego dobra zwycięstwem. Tymczasem często jest inaczej! Ów „przeciwnik” zostaje pokonany, zniszczony, zmuszony do odwrotu, ucieczki, do ukrycia się – tymczasem, chociaż niby powinno, dobro wcale nie zwycięża! Jak było gdzieś tam w dalekim i nieosiągalnym przed „zwycięstwem”, takim i jest nadal! Mając powyższe na uwadze warto się zastanowić co jest prawdziwym celem takiej „wojny”.

Problem czwarty – ignorancja. To temat „morze”. Niestety tak się sprawy mają, że najliczniejszą rzeszą „wojowników” są nie ci, którzy są do walki odpowiednio „uzbrojeni” – posiadają wiedzę, myślą, analizują, formułują obiektywne oceny – lecz „wyznawcy”. Większość z nich nie „wie”, a „wierzy” i to powoduje brutalizację wojen. Wielokrotnie już pisałem w moich felietonach o wnioskach wynikających z teorii Dunninga-Krugera (efekt Duninga-Krugera, krzywa Duninga-Krugera). Jeden z nich jest taki, że osoby o niewielkiej na dany temat wiedzy (bądź żadnej) mają tendencję do przeceniania jej poziomu i wiedzę tę (bądź niewiedzę) „dopełniają” znaczną pewnością siebie przy jej demonstrowaniu, co prowadzi często do napastliwości, pozamerytorycznej argumentacji i zniewag (w stosunku do „wątpiących”).

Problem piąty – zamiana znaczeń. Jako, że w toczących się wojnach, w imię zwycięstwa wszystko jest dozwolone, a do tego znaczna część „wojowników” nie chce myśleć, a wierzyć – nie wiem czy z premedytacją, czy nie, ale dokonano „wygodnej” zmiany znaczenia wielu pojęć. Tyko wymienię: antysemityzm, rasizm, zdrada, tolerancja, faszyzm, prawica, lewica (w „wersjach ekstremalnych”: prawactwo i lewactwo) liberalizm, ekstremizm, homofobia, islamofobia i wiele, wiele innych jeszcze. Niby powinno być wiadomo co każde z nich znaczy, ale… to nie w tych „wojnach! W ferworze „walki” są one używane często i „z przekonaniem”, ale jeśli przeanalizować ich „nadzienie”… no, niech będzie, że są z tym problemy. Poważne problemy. Aby się nie rozpisywać, zainteresowanych odsyłam do tego, co George Orwell w dalekim roku 1944 napisał o używaniu pojęcia „faszyzm”.

Jest jeszcze problem piąty, szósty, siódmy i wiele innych jeszcze. Tak jak i te powyżej opisane, wynikają one z tego, że w imię samozadowolenia, autopromocji, leczenia kompleksów, sławy, pieniędzy i dominacji pozwalamy na to (piszę pozwalamy, bo i ja – chociaż się staram – nie jestem bez grzechu) by triumfował egoizm, by cel uświęcał środki, by nienawiść była ważniejsza od miłości, by pozory górowały nad istotą sprawy, by niewiedza i arogancja cieszyły się poklaskiem, by te same słowa znaczyły różne rzeczy. Wszystkie one wywołują „wojny” wszelakie. Pozwalają by toczyły się one ustawicznie i brutalnie, bez śladowych nawet zasad, zamieniają nasz świat, nasze życie w pobojowisko. To nie jest mój świat! Wiem – nie tylko ja tak go oceniam!

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 18 (358), 29 września – 15 października 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X