Warszawskie dzieci

Warszawskie dzieci

Warszawskie dzieci,
pójdziemy w bój,
Za każdy kamień Twój,
Stolico, damy krew!
Warszawskie dzieci,
pójdziemy w bój,
Gdy padnie rozkaz Twój,
poniesiem wrogom gniew!
(Bardzo popularna piosenka, skomponowana z okazji wybuchu Powstania Warszawskiego)

Ani pan Dobrowolski, piszący do tej piosenki słowa, ani pan Panufnik piszący do tej piosenki melodię, nie myśleli o jakichkolwiek dzieciach, tak jak nikt nie myślał o dzieciach, nadając lwowskiemu 40. Pułkowi Piechoty oficjalny przydomek Dzieci Lwowskich.

Na wojnę zawsze brało się ludzi młodych, bo młody jest sprytniejszy, szybciej się porusza, lepiej widzi i jest bardziej podatny na wszelkie sugestie ze strony przełożonych, więc pytanie – kto na wojnę będzie lepszy – młody, czy starszy? – byłoby bezprzedmiotowe.

Dolna granica wieku poborowego
Dolna granica wieku poborowego nigdy nie była ustalona raz na zawsze. Najczęściej znajdowała się ona gdzieś w zakresie od 18 do 20 lat (na przykład Wojsko Polskie – 19 lat, niemiecki Wehrmacht – 18 lat). W miarę trwania działań wojennych i narastania strat osobowych, wszystkie armie świata zawsze miały i mają skłonność do pobierania ludzi coraz młodszych, a w ostateczności, również coraz starszych. Taką mocno już postrzelaną, a przez to modelową w tym zakresie armią, stało się wojsko niemieckie pod koniec wojny, gdzie rzucała się w oczy wielka ilość kilkunastoletnich „dzieciaków” i siwych „leśnych dziadków”.

Prawdziwy walczący chłopak. Witold Modelski ps. „Warszawiak” (Fot. pl.wikipedia.org)W ostatnim momencie swej aktywności, wojsko niemieckie pobierało do służby chłopaków szesnastoletnich. Rezerwuarem takiego poboru było Hitlerjugend, organizacja podobna nieco do polskiego harcerstwa, nieźle przygotowująca niemieckich chłopaków do przyszłej służby w wojsku. Jak wszędzie na świecie, tak i chłopaki z Hitlerjugend oszukiwali komisję poborową, podając się za starszych niż naprawdę byli. Komisja przymykała oko i dlatego w szeregach niemieckich pojawiało się dość dużo chłopaków 15, a nawet 14 letnich. Tak było pod koniec wojny w Niemczech, gdzie broni było pod dostatkiem, za to brakowało żołnierzy.

Jeżeli przyjrzymy się Armii Krajowej w czasie Powstania Warszawskiego, okaże się, że znajdziemy tam dość dużą ilość żołnierzy kilkunastoletnich, natomiast zupełnie nie będzie tam starszych mężczyzn. Armia Krajowa miała żołnierzy pod dostatkiem, za to prawie zupełnie nie miała broni.

Udział harcerzy w akcjach bojowych
Największą i od razu zorganizowaną grupą nastolatków w Armii Krajowej (właściwiej byłoby powiedzieć „przy Armii Krajowej”), byli harcerze zrzeszeni w podziemnym Związku Harcerstwa Polskiego, na czas okupacji ukrytego pod nazwą „Szare Szeregi”.

Jeszcze na wiele lat przed Powstaniem Warszawskim harcerze szkoleni byli do pełnienia służby pomocniczej dla Armii Krajowej, w spodziewanym na koniec wojny ogólnonarodowym powstaniu przeciwko Niemcom. Harcerze „Szarych Szeregów” podzieleni byli na grupy w zależności od wieku. Byli to więc: „Zawiszacy”. Najmłodsi, w wieku 12 – 14 lat. „Bojowe Szkoły”, dla harcerzy w wieku 15 – 17 lat i „Grupy Szturmowe”, dla najstarszych i już dorosłych, w wieku od 18 lat wzwyż.

„Zawiszacy” – nie brali udziału w walkach z okupantem. Byli szkoleni w łączności, ratownictwie i pełnieniu służby pomocniczej. Uczyli się też realizować po zwycięstwie nad Niemcami tak zwany program „Jutro”, czyli program odbudowy zniszczeń wojennych.

Harcerska Poczta Polowa. „Zawiszacy” jako listonosze obchodzą swój rejon (Fot. pl.wikipedia.org)„Bojowe Szkoły” – harcerze nieco starsi. Jak nazwa wskazuje, w swoich szkołach przechodzili szkolenie wojskowe. Szkolono ich w prowadzeniu rozpoznania, zwiadu, wywiadu i łączności. Na czas Powstania otrzymywali przydziały do jednostek AK, gdzie tworzyli oddziały rozpoznawcze i łącznościowe. Nazywano ich tam łącznikami. Zajmowali się przenoszeniem oficjalnych meldunków pomiędzy poszczególnymi dowódcami AK, regulacją ruchu na powstańczych szlakach komunikacyjnych ostrzeliwanych przez Niemców oraz służyli jako przewodnicy w podziemnych kanałach.

Najstarsi harcerze, tworzący tak zwane Grupy Szturmowe, byli już żołnierzami walczącymi z bronią w ręku. Tworzono z nich w czasie okupacji oddziały bojowe Kedywu (czyli Kierownictwa Dywersji). Członkowie Grup Szturmowych zobowiązani byli do szkolenia wojskowego na konspiracyjnych podchorążówkach, zaś na czas po wojnie, do studiowania na tajnych kompletach wyższych uczelni Warszawy. W czasie powstania, harcerze z Grup Szturmowych tworzyli najsilniejsze i najbardziej bitne kompanie i bataliony AK.

Podczas, gdy dwie najstarsze grupy harcerzy od razu otrzymały w Powstaniu swoje przydziały, „Zawiszacy”, ci najmłodsi, z początku nie bardzo wiedzieli, jak się mają w Powstaniu znaleźć. Ale wahanie trwało niezbyt długo, bo już 2 sierpnia 1944 dowództwo „Zawiszaków” zaczęło organizować na terenie Warszawy Harcerską Pocztę Polową, do służby w której brano właśnie najmłodszych harcerzy. Poczta harcerska była doskonale zorganizowana i funkcjonowała bez zarzutu. Na mieście miała rozwieszone 40 skrzynek pocztowych i zajmowała się roznoszeniem listów pomiędzy cywilami. W miejscach zajętych przez Niemców „Zawiszacy” przenosili pocztę kanałami. Poczta działała aż do kapitulacji Powstania. Po pewnym czasie młodzi pocztowcy otrzymali wyróżniające ich, okrągłe czapki służbowe.

Przenoszonej przez nich korespondencji było bardzo dużo. Nawet do kilkunastu tysięcy listów dziennie. Ludzie błogosławili tę harcerską pocztę, bo nareszcie mogli dowiedzieć się czegoś o rodzinie i znajomych, odciętych w innych dzielnicach przez działania zbrojne.

Tak pokrótce przedstawiała się sytuacja warszawskich nastolatków, zorganizowanych w harcerstwie. Ale byli przecież i tacy, którzy do harcerstwa nie należeli. Ci, choć tak samo patriotycznie nastawieni jak harcerze, mieli sytuację trudniejszą, bo chcąc pomagać Powstaniu, musieli sobie sami załatwiać przydziały do jednostek walczących lub oddziałów pomocniczych. Pomagał im w tym bałagan organizacyjny, jaki zapanował już pierwszego dnia Powstania. Okazało się, że zebranie wszystkich powstańców na mobilizację o godzinie „W” było praktycznie niemożliwe. Zanim jeszcze godzina „W” wybiła, na mieście, tu i ówdzie rozgorzały walki z Niemcami, którzy zauważyli koncentrujących się powstańców lub przejeżdżające ulicami powstańcze transporty broni.

Druhny ubrane już w piękne czapki służbowe również pracują jako listonoszki (Fot. en.wikipedia.org)

Wiele dzielnic zostało przez to odciętych od reszty miasta. Załamało to również komunikację miejską. Miejscowi dowódcy AK, wobec niewielkiej ilości żołnierzy, zgłaszających się na koncentrację, rozpoczęli werbunek do swoich oddziałów, przyjmując do służby młodych mężczyzn, mieszkających na miejscu tworzenia oddziału lub niedaleko takiej koncentracji. Byli to często też akowcy, ale mający przydział do oddziałów, tworzonych w innych dzielnicach, do których teraz już nie można się było dostać. Była wśród dowódców powszechnie przestrzegana zasada, że do linii nie przyjmuje się chłopaków poniżej 16-go roku życia. Ale chłopaki oszukiwali i niektórym, szczególnie tym wyższym i mocniej zbudowanym, nie jeden raz udawało się dowódcę nabrać.

Do służb pomocniczych przyjmowano już chłopaków 13–to, lub 14-to letnich. Poszczególne przypadki chłopaków jeszcze młodszych zdarzały się, ale na zasadzie wyjątkowego fenomenu. Generalnie, dzieciaki nie mieli szans na walkę zbrojną choćby dlatego, że nikt nie chciał dać im broni. Broni było wściekle mało i miała wartość już nie złota, a diamentów.

Chłopak, który przyszedł z własną bronią
Kto by dawał taką cenną broń jakiemuś „łepkowi”? Warszawskie określenie bardzo młodego chłopaka jako „gówniarz”, albo „łepek” wcale nie musi być obraźliwe i często ma charakter wyraźnej sympatii, lub nawet głębokiego podziwu. Z takich właśnie sprytnych „łepków” formowano oddziały „butelkarzy”, atakujących pojazdy nieprzyjaciela butelkami z benzyną. Trudno powiedzieć, żeby tego typu oddziały powstawały rutynowo na terenie całego miasta, ale tu i ówdzie, i to raczej tylko przez kilka pierwszych dni Powstania, takie oddziały się tworzyło. No więc „gówniarz” broni nie dostawał, bo jej brakowało dla dorosłych i już doświadczonych żołnierzy, ale sytuacja zmieniała się radykalnie, kiedy chłopak przychodził do oddziału z WŁASNĄ BRONIA!! Wiem o jednym takim przypadku.

Zdjęcie często przedstawiane jako dowód na to, że dzieci w Powstaniu jednak walczyły (Fot. fakty.interia.pl)Chłopak nazywał się Witold Modelski. W czasie Powstania nie miał jeszcze ukończonych 12 lat. Jego rodzice zginęli pierwszego dnia Powstania, zasypani podczas bombardowania. Chłopak był sam, bez domu i rodziny. Do oddziału przyszedł z własnym karabinem. No i co mieli z nim zrobić żołnierze oddziału? – Przyjęli go! Teraz, razem z żołnierzami miał większe szanse przeżycia, niżby nadal pozostawał samotny. Teraz miał przynajmniej co jeść.

Okazało się, że chłopak jest niesamowicie dzielny. Wkrótce awansował na kaprala, stając się tym samym najmłodszym podoficerem Powstania. 23 sierpnia został odznaczony Krzyżem Walecznych. Poległ 20 września na Wybrzeżu Czerniakowskim. Używał pseudonimu „Warszawiak”.

Drugim, równie niesłychanie dzielnym żołnierzem Powstania był 14-to letni Jerzy Bartnik, używający pseudonimu „Magik”. „Magik” również dosłużył się stopnia kaprala, ale odznaczony został Orderem Virtuti Militari, tak, że Panowie, czapki z głów przed tym chłopakiem. Virtuti Militari nie dostawało się za byle co. „Magik” bodaj żyje jeszcze i mieszka w Warszawie.

Najmłodszym żołnierzem Powstania Warszawskiego był 8-letni „Kędziorek” – łącznik w Śródmieściu. Była też 8-mio letnia dziewczynka Różyczka Goździewska, sanitariuszka w szpitalu na ulicy Moniuszki 11. Dzięki poświęceniu tego dziecka wiele osób przeżyło Powstanie. Różyczka zmarła w październiku 1989 roku we Francji. Miała 53 lata.

Koniecznie trzeba wspomnieć o jeszcze jednym łączniku, 11-to letnim Wojciechu Zaleskim, (może Zalewskim), który służył w grupie szturmowej sierżanta „Grzesia”. Do walki przyjął pseudonim „Orzeł Biały”. Chłopak był niesamowitym zwiadowcą. Niby Indianin przekradał się niezauważony przez linie niemieckie, robiąc głębokie rozpoznania nieprzyjaciela. Kiedyś wyprowadził grupę „Grzesia” z beznadziejnego zdawałoby się okrążenia. Poległ dnia 21 sierpnia.

Generalnie tak właśnie było. Chłopaki lepiej sprawdzali się jako łącznicy, niż dorośli. Byli sprytni, zwinni, odważni i bardzo inteligentni. Wydaje mi się, że stojąca na Starym Mieście spiżowa pokraka, mająca symbolizować „Małego Powstańca”, swoim wyglądem żałosnego lebiegi, ubliża tym chłopakom.

Sanitariuszka Różyczka (Fot. weldon-warszawa.blogspot.com)„Za” i „przeciw” kultu walczącego dziecka
Dobrze będzie teraz zacytować opinię znawcy przedmiotu: „Przypadki dzieci walczących w Powstaniu rzeczywiście się zdarzały, ale trzeba podkreślić, że były mimo wszystko bardzo rzadkie. Dowódcy unikali, jak ognia przyjmowania do oddziałów walczących dzieci, bądź nawet „młodszej” młodzieży z kilku przyczyn, np.: – osoby takie nie miały żadnego doświadczenia bojowego (podejrzewam nawet, że dla niektórych karabin byłby zbyt dużym ciężarem); – nie chciano przelewać dziecięcej krwi, nie chciano, żeby śmierć zbierała żniwo u tych, do której było im jeszcze daleko; (to chyba oczywiste) – osoby takie wykazywały sie nadmierna odwagą i zbyt dużym fanatyzmem, co tylko zwiększałoby u nich straty. Jeszcze raz zaznaczam, że do oddziałów walczących przyjmowano od 16-17 lat.”

Tak mówią ludzie dobrze znający Powstanie. Ale zupełnie co innego mówi się wśród ludzi, którzy o Powstaniu wiedzą niewiele, którzy opierają swą wiedzę na kilku tylko, standartowych zestawach ni to legend, ni to informacji. Tam panuje głębokie przekonanie o tym, że dzieci masowo brały udział w walkach z Niemcami. Podsycają to przekonanie niektóre doniesienia prasowe i programy telewizyjne. Sam oglądałem niedawno, wciąż od nowa powtarzany fragment filmu fabularnego „Zakazane piosenki”, nakręconego przecież dopiero po wojnie, gdzie widziało się kilku małych chłopców, mocno pochylonych, jak pod obstrzałem, biegnących, a to z karabinami, a to z butelkami w rękach, wśród dymu i walących się ścian i nikt, ani słowem nie zająknął się nawet, że jest to fragment bynajmniej nie filmu dokumentalnego, ale film fabularny. Przeciwnie. Fragment ten wmontowany został pomiędzy prawdziwe filmy z Powstania i pokazywany był w TV kilkanaście co najmniej razy na dzień. Komuś, kto to widział, trudno będzie wytłumaczyć, że 10-cio letnie dzieci w Powstaniu jednak nie strzelały. Można tylko zwrócić mu uwagę na to, że chłopcy na filmie fabularnym noszą powstańcze opaski na lewym ramieniu, podczas gdy w Powstaniu, opaski nosiło się na ramieniu prawym. Już to świadczy, jak w filmie obchodzi się z faktami historycznymi. Ale nikt nie ma pretensji do filmu. To tylko opowieść historyczna i wystarczy, że nie będzie się jej mieszało z historyczną prawdą.

To nie jest prawdziwe zdjęcie z Powstania. To jest kadr z filmu „Zakazane piosenki”, który ma pokazywać bohaterskie dzieci walczące z Niemcami (Fot. pl.wikipedia.org)

Kult walczącego dziecka ma też swoje humorystyczne wpadki. Ktoś, kto nie ma pojęcia o Powstaniu, łatwo może się w jego historii pogubić. Czytałem dość łzawą opowieść o małym chłopcu warszawskim, wesołym uliczniku, gawroszu (tak było tam napisane), bohaterskim „Antku Rozpylaczu”. Proszę Państwa. Tak naprawdę nie można!

„Antek Rozpylacz” – to nie żaden gawrosz, ani rezolutny ulicznik, ale pan Antoni Szczęsny Godlewski poważny, 21 letni student tajnych kompletów Politechniki Warszawskiej, syn wicewojewody nowogródzkiego. Brał udział w Powstaniu jako żołnierz grupy szturmowej Korpusu Bezpieczeństwa „Sokół”. Uzbrojony w zrzutowego brytyjskiego Stena (pistolety maszynowe nazywano wtedy – rozpylaczami), odważny do podziwu, siał popłoch wśród Niemców, aż wreszcie padł dnia 8 sierpnia w nocnym szturmie na umocnioną placówkę niemiecką. Odznaczony pośmiertnie Orderem Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych.

– Gawrosz! Dobre sobie!

Legenda o walczących dzieciach ma swoje oparcie częściowo jeszcze w kilku zdjęciach z okresu Powstania, na których można zobaczyć chłopaczków z karabinami na ramieniu, sięgającymi kolbą do ziemi, trzonkowymi granatami za pasem, czy też innymi atrybutami, walczących żołnierzy Powstania. Trzeba nie lada tupetu, aby przedstawiać te zdjęcia na poważnie, jako zdjęcia walczących, młodziutkich żołnierzy Powstania.

Czym te zdjęcia naprawdę były? – Były fotograficznym żartem, zdjęciami upozowanymi, jak zdjęcie z „białym niedźwiedziem” z Zakopanego.

Są tacy, których takie zdjęcia wzruszają. – Jak chcą, to niech się wzruszają, ale zdjęcia robione były nie dla wzruszeń, lecz dla śmiechu.

Wydaje mi się, że Powstanie Warszawskie wymaga nie wzruszeń, a zrozumienia.

Ludność milionowego miasta, bez żadnego przygotowania, została nagle wmontowana w walki uliczne o niesłychanym natężeniu i przerażającej zaciekłości.

Adolf Hitler na wiadomość o Powstaniu, początkowo wydał rozkaz zabicia wszystkich mieszkańców Warszawy i spalenia wszystkich domów, znajdujących się w Warszawie. Wojsko niemieckie zaczęło realizować ten rozkaz właśnie na Woli, gdzie Niemcy szli od domu do domu, zabijali wszystkich, którzy wpadli im w ręce, a domy podpalali.

Śmierć łącznika Wojtka Zaleskiego ps. „Orzeł Biały”. Kolega niesie zwłoki Wojtka, żeby go pochować (Fot. fakt.pl)

Widząc to, ludność Warszawy postanowiła się bronić. Tylko to, bowiem jeszcze im zostało. Warszawa była otoczona i nie można było z niej uciec. Można było czekać, aż na naszą ulicę przyjdą Niemcy i wszystkich wystrzelają albo nie dopuszczać Niemców do naszej ulicy. Niech więc, nie dziwi bezprzykładne męstwo i poświęcenie warszawiaków. To dlatego nawet warszawscy „gówniarze” rwali się do broni, żeby zabić chociaż jednego Niemca, albo rzucić w niego butelką benzyny. Nikt normalny nie wysyła dzieci do walki, ale warszawskie dzieci same się do tej walki pchały.

Paradoksalnie, większe szanse na przeżycie miało się na barykadach, a nie „w domu”. Bo co to był za dom? Walono do niego z ciężkiej artylerii (kalibru nawet 600 mm!), bombardowano z powietrza z ciężkich bombowców i bombowców nurkujących, ostrzeliwano rakietami moździerzy salwowych, których wybuchy miały taką potworną siłę, że z zabitych zrywało całą odzież, nawet paski od spodni, pozostawiając trupy kompletnie nagie. Zapadające się kamienice zawalały ludzi, chroniących sie po piwnicach. I to miały być domy, gdzie jakoby jest bezpieczniej? Bliskie zwarcie akowców z Niemcami bardzo często uniemożliwiało im użycie artylerii, lub bombowców przeciwko placówkom AK, ponieważ pociski i bomby raziłyby również i niemieckich żołnierzy.

Natomiast takie ostrzeliwania i bombardowania lotnicze dzielnic mieszkaniowych Warszawy, odbywały się właściwie na okrągło przez całe Powstanie. To dlatego w Warszawie, poległych cywilów było w sumie bodaj dziesięć razy więcej, niż poległych żołnierzy.

To wszystko trzeba brać pod uwagę, gdy wspomina się Powstanie. Pamięć o Powstaniu Warszawskim nie jest po to, żeby nad nim płakać. Jest po to, żeby o nim myśleć.

Szymon Kazimierski
Tekst ukazał się w nr 15 (91) 14 – 28 sierpnia 2009

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X