Warszawa – Lwów

Warszawa – Lwów

Gdyby ktoś z Państwa chciał pojechać z Warszawy do Lwowa, lub ze Lwowa do Warszawy, miałby do pokonania odległość 410 kilometrów. Niemało, ale przecież nie gdzieś za górami, za lasami.

Od niepamiętnych czasów ludzie podróżowali pomiędzy poszczególnymi miejscowościami starając się o to, żeby odbywać podróże po jak najkrótszym dystansie i tak powstawały drogi, które dziwnym trafem są chyba najtrwalszą i wciąż niezmienioną w terenie działalnością ludzką. Droga jest zawsze tam, gdzie przedtem była, a więc można założyć, że droga z Warszawy do Lwowa przebiega dziś dokładnie tak samo, jak za króla Ćwieczka.

Zamiast dyliżansów – pociągi
Sprawa drogi z Warszawy do Lwowa nabrała szczególnej wagi od czasu, kiedy Warszawa stała się stolicą Rzeczypospolitej. Teraz połączenie stolicy z królewskim miastem, jakim był Lwów, bardzo ważny ośrodek gospodarczy i handlowy, ale też obronny, nabrało dodatkowego priorytetu państwowego.

W drugiej połowie wieku XVII wszystkie miasta Rzeczypospolitej, mające więcej niż 4 tysiące mieszkańców, połączone zostały regularną komunikacją pocztową.

W czasie Księstwa Warszawskiego takie połączenie pocztowe, a także charakterystyczny dla niego pojazd konny, nazwano dyliżansem, za francuskim słowem znaczącym pośpiech – diligence. Dyliżanse poruszały się ze średnią prędkością około 10 kilometrów na godzinę. Może to niewiele, ale było to wtedy duże osiągnięcie, techniczne i organizacyjne, a dodatkowo, osiągnięcie niemające dla siebie żadnej alternatywy.

Jak długo jechało się dyliżansem z Warszawy do Lwowa? – Nie zapominajmy, że Lwów nie należał do Księstwa. Leżał już za granicą, która oddzielała Księstwo od Austrii w miejscu prawie dokładnie tym samym, co obecnie Polskę i Ukrainę. Ale gdyby ktoś jechał, podróż zabrałaby mu (samej jazdy) jakieś 35 godzin.

Pojawiające się pod koniec XIX pociągi miały już oszałamiającą dla pasażerów szybkość 40, a nawet 60 kilometrów na godzinę. Dla kogoś przyzwyczajonego do szybkości dyliżansu, podróż pociągiem mogła być doprawdy autentycznym szokiem.

Ale nie można było pojechać pociągiem ze Lwowa do Warszawy. Na drodze stała uporczywa granica, na której załamywały się wszystkie inicjatywy i nadzieje. Uruchomiono tylko, w roku 1887, linię kolejową na trasie Lwów – Rawa Ruska – Bełżec (wtedy miejscowość graniczna na granicy austriacko-rosyjskiej).

W czasie pierwszej wojny światowej, po odepchnięciu wojsk rosyjskich, Austriacy zbudowali dla zaopatrzenia swoich wojsk frontowych, linię kolejową pomiędzy Bełżcem, a Rejowcem. Była to, jak powiadam, kolej wojskowa, a więc dochodząca przede wszystkim do miejsc ważnych wtedy dla austriackiego wojska, dlatego ta linia „kręci sobie” to tu, to ówdzie, bynajmniej nie starając się osiągnąć Rejowca po najkrótszej drodze. Taką sytuację zastały władze odrodzonej Polski po roku 1918.

Nie można było załamywać rąk, nie można było sobie pozwolić na biadolenie. Trzeba było brać sytuację, jaką jest i to natychmiast. Polska nie miała połączenia ze Lwowem, a Lwów był TRZECIM miastem w kraju, jeśli idzie o ilość mieszkańców, po Warszawie i Łodzi, a DRUGIM po Warszawie, ośrodkiem naukowym i kulturalnym. (Zaraz będzie protestował Kraków, ale oni byli dopiero na trzecim miejscu. Tak się przynajmniej to ocenia).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X